|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Państwo i polityka » Politologia
Spokojnie, to tylko awaria Autor tekstu: Anna Salman
Celowo zapożyczyłam tytuł amerykańskiej komedii z lat osiemdziesiątych, aby podkreślić absurdalność histerii, jaka zapanowała w mediach od ogłoszenia wstępnych — sondażowych wyników wyborów prezydenckich. Bo co takiego stało się w niedzielę 24 maja 2015? Właściwie nic, czego nie można było przewidzieć. Zdumiewające jest natomiast, jakie wnioski wyciąga wielu komentatorów. O ile to, co widać gołym okiem (mamy przystojniejszego prezydenta i zdecydowanie atrakcyjniejszą pierwszą damę) jest faktem, o tyle diagnoza postaw społecznych kompletnie chybiona. Nie wygrała Polska radykalna, ani też klerykalna, wygrała po prostu Polska niechętna Platformie i stagnacji pod jej rządami. Można długo cytować wskaźniki wzrostu i dobrobytu, ale można też cytować inne dane, publikowane przez zagraniczne ośrodki, według których nasz kraj lokuje się poniżej standardów państw cywilizowanych.
Podstawową tezą wygłaszaną przez rozczarowanych jest zwrot społeczeństwa w stronę konserwatyzmu oraz słaba kampania wyborcza odchodzącego prezydenta. Co do pierwszego można dyskutować, natomiast faktycznie, główną słabością tej kampanii był brak jakiegokolwiek programu oraz pomysłu na Polskę ze strony urzędującego prezydenta, a właściwie popierającej go partii. Obecnie straszenie PiS-em nie ma już tej siły nośnej, bynajmniej nie dlatego, że jak podkreśla duża część komentatorów „społeczeństwo nie pamięta już". Wręcz przeciwnie — społeczeństwo ma niezłą pamięć, pamięta więc również: ACTA (w analogiczny sposób prowadzone są obecnie „konsultacje" w sprawie TTIP), najazd ABW na mieszkanie studenta — autora antyprezydenckiej strony internetowej, czy skazanie za kradzież roweru mężczyzny o umysłowości pięciolatka (co prawda ułaskawionego przez prezydenta, lecz bez jakiejkolwiek refleksji, że został skazany człowiek, który nie jest w stanie odpowiadać za swoje czyny). Duża część społeczeństwa ma również świadomość, że przetrzymywanie ludzi latami w aresztach jest w dalszym ciągu normą, a skala podsłuchów za rządów PO jest nieporównanie większa niż za rządów PiS, nie wspominając o bezzasadnie długim przechowywaniu billingów, co zarzucała nam już UE.
Do tego należy dorzucić pogardliwe wypowiedzi polityków PO na temat państwa i obywateli, arogancki sposób bycia oraz rynsztokowy język i oto mamy obraz polskiej sceny politycznej oraz model zarządzania krajem, nieakceptowany przez coraz większą grupę obywateli. W zderzeniu z tym obrazem bogoojczyźniana egzaltacja skrajnej prawicy może wydawać się raczej śmieszna, niż straszna.
Odnoszę wrażenie, że komentatorzy życia publicznego w Polsce nie doceniają wagi szacunku polityków wobec obywateli. W PRL, mimo wielu patologii i niedogodności życia codziennego trudno było się spotkać z tym, aby ktoś oficjalnie pozwalał sobie na tak pogardliwe komentarze, jakie pojawiają się w III RP. Jeżeli trzeba było zmarginalizować jakieś środowisko, stosowana była raczej retoryka wojenna — wichrzyciele, reakcjoniści, sabotażyści, wrogowie Polski Ludowej. Jej siła słabła w miarę wymierania pokolenia, pamiętającego czas wojny, przedwojennej biedy oraz problemów pierwszych powojennych lat. Jednak nigdy politycy nie posunęli się do tego, aby pogardliwie wypowiadać się o „ludziach pracy". Obowiązywała poprawność polityczna, podkreślająca egalitaryzm oraz znaczenie awansu społecznego dzięki własnym umiejętnościom, niezależnie jak to wyglądało w praktyce. Przeskok w epokę, w której pewna grupa jest uprzywilejowana, ponieważ jest po prostu „lepsza" (sic!) okazał się dla wielu zbyt wielkim szokiem kulturowym. Ciągłe odcinanie kuponów od działalności opozycyjnej, wspierane propagandą medialną, zaczęło drażnić, zwłaszcza gdy stawało się coraz bardziej widoczne, że ta grupa jest głównym beneficjentem transformacji. Reszty dopełnił Internet — dostępność opinii niezgodnych z oficjalną linią spowodowała pęknięcie spirali milczenia. Niestety, to zjawisko wciąż jest ignorowane. Stąd przekaz w komunikacji tradycyjnej, czyli pionowej (ośrodki władzy — obywatele) jest coraz mniej spójny z komunikacją poziomą — bezpośrednią (dyskursywną) na niższych szczeblach.
„Wizerunek" — magiczne słowo, które zrobiło oszałamiającą karierę w mediach okazało się być słowem kompletnie przez owe media niezrozumiałym. Lansowany przez pokolenia (również w PRL) obraz „szlachciury" — jowialnego brata łaty, dotkniętego tą szczególną odmianą patriotyzmu, w którym NARÓD to jedynie własna klasa polityczna, nie sprawdził się, a serwowane okazjonalnie rubaszne żarty nie bawią już odbiorców tak, jak w czasach potopu szwedzkiego. W debacie telewizyjnej nastąpiła więc nie tyle konfrontacja kandydatów, nawet nie zderzenie pokoleń, co dwóch epok historycznych — jednej jak z sienkiewiczowskiego komiksu i drugiej — stanowiącej mieszankę pokolenia awansu społecznego rodem z PRL z pokoleniem JPII. Co zabawniejsze w programie „Jeden z dziesięciu" Andrzej Duda wypadł właśnie, jak człowiek z poprzedniej epoki, nawet na tle znacznie starszego JKM. Natomiast w debatach przed II turą Bronisław Komorowski okazał się reliktem epoki jeszcze wcześniejszej — takiej, o której może fajnie się czyta, ale w której niewielu chciałoby żyć. Dlatego w mojej ocenie Andrzej Duda obie te debaty wygrał i to na wejściu.
Wygrał, bo jest młodszy, przystojniejszy i mniej napastliwy. Wygrał, bo kampania była świetnie przygotowana (gratulacje dla p. Beaty Szydło!), począwszy od wyboru człowieka niekojarzonego z najgorszymi wpadkami PiS, a skończywszy na wywiadzie w plenerze, gdzie wystąpił w zwykłych spodniach i w swetrze, przez co wyglądał jeszcze młodziej, wręcz chłopięco (efekt zamierzony?). Może chwilami był trochę mdły — zbyt landrynkowy, ale to jeszcze wzmocniło ów chłopięcy wizerunek. I właśnie taki miły, młody, skromny i bezkonfliktowy człowiek pojawił się jako kontroferta wobec zmanierowanych, cynicznych i agresywnych polityków PO i ich nadętego kandydata. Program oraz to, CO mówili miało naprawdę znaczenie drugorzędne.
Udało się natomiast obu kandydatom (dzięki życzliwości dziennikarzy?) wymigać od konieczności odniesienia się do naszych relacji z Ukrainą. Urzędujący prezydent był, wbrew pozorom, w dużo gorszej sytuacji z uwagi na przyjęcie przez parlament ukraiński (w dniu jego przemówienia) ustawy, gloryfikującej żołnierzy UPA oraz brak reakcji polskiego MSZ na publikowane w sieci filmy, poniżające polskiego prezydenta, bądź szydzące z ofiar rzezi wołyńskiej. I choć to głównie politycy PiS kojarzą się z „występami na Majdanie", sam kontrkandydat nie był dotknięty tą przypadłością.
Po raz kolejny muszę przyznać, że Jarosław Kaczyński jest jednym z najinteligentniejszych polskich polityków i dobrze wykorzystał czas „postoju na bocznicy". Przy tym akurat o politykę wschodnią prowadzoną przez tę partię nie martwię się zbytnio. Dlaczego? PiS zmuszony jest opierać się na własnym „twardym" elektoracie, którego stosunek do Ukraińców jest, eufemistycznie ujmując, dość chłodny, i w którym strach przed agresją rosyjską przegrywa zdecydowanie z obawami o wykup polskiej ziemi przez cudzoziemców, czy o prywatyzację lasów. Nie obawiam się również wieszczonej powszechnie klerykalizacji naszego życia publicznego, bo z prezydentem, czy bez, PiS ani nie zdobędzie decydującej przewagi w parlamencie, ani nie posiada zdolności koalicyjnej, a ponadto — to jedyna licząca się partia, która nie musi kupować poparcia episkopatu. Hierarchia krk jest w o wiele lepszej sytuacji, gdy przy władzy jest słabnąca Platforma, bo może ściągać haracze za sam fakt nieszkodzenia. A mariaż tiary i korony głównie na poziomie symbolicznym i deklaratywnym jakoś mnie nie przeraża, rozśmiesza natomiast histeryczna reakcja „racjonalnego" elektoratu strony przegranej.
Sonda przedwyborcza portalu Racjonalista.pl
Na kogo zagłosujesz w II turze wyborów:
38.4% — Andrzeja Dudę
31.7% — Bronisława Komorowskiego
16.5% — Nie wezmę udziału
13.3% — Oddam głos nieważny
Oddano łącznie 1827 głosów.
Jeśli chodzi o sam program, zwłaszcza ten pisany ad hoc na kolanie przez doradców wkrótce już byłego prezydenta — inicjatywy, z którymi wystąpił trudno nawet nazwać populistycznymi. Desperackie podpisywanie aktu, który kilka tygodni wcześniej chciał kierować do TK, uruchamianie referendum, które nic nie zmieni oraz miłość do JOW (bez refleksji — o który model chodzi) to żenujące szukanie poklasku, podbudowane przekonaniem, że „ciemny lud wszystko kupi". Dla mnie jednak najbardziej przerażający był pomysł, aby fundować dla absolwentów miejsca pracy na dwa lata po 2000 PLN miesięcznie z budżetu. Dawniej miejsca pracy opłacane z budżetu nazywały się państwowe, natomiast za rządów PO mamy takie hybrydy, że podatnicy opłacają koszty zatrudnienia w prywatnych firmach (np. tzw. „bezpłatne" staże). Innymi słowy nasze, wciąż rosnące, podatki są przeznaczane na kreowanie fikcji w postaci zwiększania zatrudnienia w sektorze prywatnym. To naprawdę większe kuriozum od zasiłków na dzieci proponowanych przez kontrkandydata, a mimo to nikt nie zapytał skąd będą na to pieniądze, i to mając świadomość, że PO ma większość aby tę bzdurę przeforsować.
W moim przypadku ten ostatni argument zaważył — nie oddałam nieważnego głosu. Zdecydowałam się głosować tak, aby Polska nie dostała się w ręce oszołomów. Mam nadzieję, że jesienią wejdą do parlamentu partie / ruchy zupełnie nowe, które będą miały pomysł na przyszłość, zamiast taplania się w przeszłości. Pamiętam rzecz jasna, czym jest nadzieja, ale jednak wierzę, że kocha ona swoje dzieci.
« Politologia (Publikacja: 27-05-2015 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 9855 |
|