|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Tematy różnorodne » Turystyka i krajoznawstwo
Nestoriański kamień z Sin Gan Fu [1] Autor tekstu: Witold Stanisław Michałowski
Jedną z polskich księgarni w nowojorskiej dzielnicy Quins prowadził wraz z żoną Aleksander Janta Połczyński. Znałem to nazwisko z lektury pamiętników
inżyniera Kazimierza Grochowskiego, które przeglądałem w 1967 r, przygotowując się do wyprawy w góry Mongolii. Pan Aleksander w archiwum swojej pamięci
natrafił na nazwisko mojego ojca. Mimo pokoleniowej różnicy wieku polubiliśmy się bardzo. Przez pewien czas korespondowaliśmy ze sobą, do czasu gdy
wyjechał w najdłuższą podróż swego życia, z której się nigdy już nie wraca. Uznawany jest dzisiaj za „Reja reportażu" i jedynego Polaka, który
przeprowadził wywiad z kochankiem Oskara Wilde’a.
W 1933 roku towarzyszył on inżynierowi Kazimierzowi Grochowskiemu w wyprawie do Bargi — mandżurskiej prowincji położonej na wschód od granic Mongolii. Obaj
z inżynierem, który w owym czasie był już ostatni rok dyrektorem gimnazjum im. Henryka Sienkiewicza w Harbinie, spełniali niezwykle ważną misję w
Mandżukuo. Państwa, które wówczas właśnie powstało. Miało powierzchnię blisko dwukrotnie większą niż Rzeczpospolita Polska i zbliżoną liczbę obywateli. Na
jego czele stał cesarz Pu-I, ostatni potomek mandżurskiej dynastii władającej w Chinach do początków ubiegłego wieku. Prawdy o tym, że wróg naszego wroga
był zwykle — w dziejach powszechnych — przyjacielem, nie musi się bez końca powtarzać. A.D. 2010 Andrzej Karbowskij, wówczas rzecznik prasowy Ambasady
Rosyjskiej w Warszawie pisał pracę doktorską. Poświęcona była naszym rodakom w Mandżurii. Chyba należał do nich jego dziadek, który w okresie Rewolucji
Październikowej opowiedział się przeciw carowi i znalazł… pod czerwonym sztandarem. Bardzo wielu naszych rodaków postąpiło podobnie. Często decydował
przypadek. Wnuk nie miał wątpliwości, że obaj uczestnicy wyprawy do Bargi w 1933 r. byli związani z kontrwywiadem II RP. Ostatnią korespondencją z Nowego
Jorku, datowaną na 11 marca 1973, była dużego formatu kolorowa pocztówka przedstawiająca XVI-wieczną panoramę GDAŃSKA/DANZIG/GEDANUM: view of the fabulous
port and culturalcenter. At the estuary of the Vistula, a major Polish city on the Baltic sea. Pochodziła z Janta Collection. Nadawca pocztówki dziękował
za przesłaną mu moją książkę Testament barona. Najlepiej zapamiętałem zdanie: „Widzę, że się Pan napracował nad zebraniem surowców, wiem z własnego
doświadczenia jak o nie było trudno".
Na krótko przed wybuchem I wojny światowej Kazimierz Grochowski, wyruszając z Hajłaru, odnalazł ruiny miasta, będącego ongiś — zgodnie z miejscową tradycją
— stolicą Czyngis-chana. Archeolog-amator był z wykształcenia geologiem z niezwykle bujnym życiorysem i bogatą praktyką zawodową w służbie rosyjskich i
międzynarodowych towarzystw, poszukujących złota na Syberii. Majątku nie zrobił. Na przeszkodzie stanął wybuch rewolucji w Chinach i zainteresowania
człowieka, na którego ślubie w San Francisco drużbą był Jack London, a do grona przyjaciół zaliczał mongolskich książąt, daurską arystokrację i tunguskich
szamanów. W wielu miejscach, w strumieniach rzek i skalnych rozpadliskach odnalazł na Dalekim Wschodzie złoto. Nie bardzo opłacało się go wówczas
eksploatować. Znajdowało się tysiące kilometrów w głębi oceanu tajgi, nieprzebytej przez przeważającą część roku. Kopalnie uruchomiła dopiero władza
radziecka. Pracowników dostarczało Gławnyje Uprawlenije Łagierej, czyli system archipelagu GUŁAG. Jego pensjonariusze średnio żyli tylko 6-7 miesięcy. Nikt
ich nie bił. Nie rozstrzeliwał. Nie buntowali się również. Po co? Bez jedzenia i ciepłej odzieży na 50 stopniowym mrozie przeżyjesz dzień, może dwa.
*******
Inżynier Grochowski uzyskał od władz Mandżurii koncesję na poszukiwanie złota i innych kopalin na terenie zachodniej części prowincji Barga o powierzchni
Polski. Prawa do koncesji potwierdził rząd cesarstwa Mandżukuo krótko po tym, jak Związek Radziecki odsprzedał Japonii Kolej Wschodniochińską. Po
zakończeniu działań wojennych na Dalekim Wschodzie, Armia Czerwona przekazała tę prowincję oddziałom Kuomintangu podległym marszałkowi Czang-kai-szekowi.
Zaistniała wówczas możliwość uznania praw Polaka do koncesji. Niestety, już nie żył. Zmarł w 1937 roku w Harbinie, przygotowując się do objęcia stanowiska
dyrektora kopalni złota na Filipinach. Zamierzał zarobić pieniądze niezbędne, aby móc kontynuować poszukiwania archeologiczne. Polacy zesłani na
długoletnią katorgę i dożywotnie osiedlenie na Syberii czuli się bardziej oddaleni od stron ojczystych niż emigranci za Oceanem. Często zakładali rodziny
biorąc za żony miejscowe kobiety. Prawa natury są silne. Dzieci musieli chrzcić w cerkwi. Dziś jeszcze odnalazłoby się wśród Ajnów potomków Bronisława
Piłsudskiego. Szwagier Ludwika Waryńskiego, autor fundamentalnej pracy o Jakutach, terminator ślusarski Wacław Sieroszewski miał córkę z syberyjską
autochtonką. Polonia na Dalekim Wschodzie liczyła w początku naszego wieku kilkanaście tysięcy osób. Istniały polskie parafie, szkoły, biblioteki, archiwa,
towarzystwa naukowe, czasopisma, a nawet gimnazjum w Harbinie. Jego absolwentami byli później wybitni m.in. polscy pisarze Teodor Parnicki i Maria
Saliński. W okresie japońskiej okupacji dalekowschodnim Polakom, z narażeniem życia, udało się ocalić większość książek, dokumentów i pamiątek mówiących o
życiu paru pokoleń rodaków w Mandżurii. Ksiądz Eysmont, emigrując do Australii, zabrał je ze sobą. Skrzynie, zawierające dorobek naukowy i wyniki prac
archeologicznych Kazimierza Grochowskiego, przed wojną trafiły do magazynów Biblioteki Narodowej w Krakowie. Przeleżały nie rozpakowane przez pół wieku. Po
latach zajął się ich zawartością urodzony w Harbinie Edward Kajdański i fragmenty opublikował. Odnalazły się raporty z wykopalisk, prowadzonych w różnych
miejscach na terenie Bargi, Mongolii Wewnętrznej i Mandżurii oraz dokładny, zwymiarowany fachową ręką szkic ruin „stolicy Czyngis-chana" z opisem w języku
polskim, chińskim i angielskim. Wynika z niego, że odsłonięto zarysy fundamentów czterech narożnych wież, imponującego rozmiarami pałacu oraz skromnej
budowli, mającej charakter świątyni chrześcijańskiej z niedużą absydą, przed którą znajdowała się kamienna płyta z wykutym na niej znakiem krzyża.
W 636 r. po Chrystusie przed oblicze cesarza Tay Cun Uen dotarła misja nestorian. Trzy lata później wydany został edykt, umożliwiający głoszenie nowej
religii w Chinach. Cesarz swoją opieką otoczył jej wyznawców i zezwolił na wznoszenie świątyń chrześcijańskich. Edykt wykuto na kamiennej płycie,
opatrzonej znakiem równoramiennego krzyża. Przez wiele wieków w Europie nie dawano wiary w istnienie "kamienia z SIN GAN FU". Pierwszym, który sporządził
kopię napisu i podjął próbę jego przetłumaczenia, był lwowski jezuita Michał Boym (1612-1661), syn lekarza króla Zygmunta III Wazy. Nestoriańscy
misjonarze, korzystając z łaskawego poparcia cesarzy chińskich, pojawili się również w rezydencji tunguskich władców państwa Pochaj [ 1 ]. Pozwolono im wznieść świątynię i nauczać prawd nowej wiary.
Michał Boym
Tam gdzie rzeka Dorbul wpada do Ganu, aby po kilkunastu kilometrach połączyć swe wody z Amurem, nigdy nie było stolicy Czyngis-chana. Ale ludy wielkiego
stepu od wieków niezwykle chętnie łączą z jego imieniem wszelkie ruiny. Grochowski dał się zwieść lokalnym informatorom, nie przeszkadza to jednak aby
nadać zupełnie wyjątkową rangę jego odkryciu. Kamienna płyta ze znakiem krzyża jest trwałym śladem zasięgu chrześcijaństwa na Dalekim Wschodzie. Przeleżała
w stepie czternaście stuleci.
******************
Czerwone papierowe lampiony oznaczają restauracje. Po kwadransie spaceru kwartałami ulic dzielnicy, w której znajdował się nasz hotel, ograniczonego
głównie do slalomu pomiędzy błotnistymi kałużami i wysypanymi w nie cuchnącymi odpadkami, podejmujemy decyzję. To tu. Bardziej kanciaste od chińskich
krzaczki hieroglifów nad wejściem pozwalały sądzić, że mamy do czynienia z restauracją koreańską. Do środka gestami zaprasza nas urocza dziewczyna w
narodowym stroju. Jesteśmy jedynymi gośćmi. Dziewczyna rozumie nieco po angielsku. Prosimy o coś świeżego. Zjawisko kiwa głową. Podaje piwo. Kapsle otwiera
również pięknymi regularnymi i białymi jak kość słoniowa zębami. Znika na dłuższą chwilę za zasłoną prowadzącą do kuchni. Oczekiwanie skracamy oglądaniem
telewizyjnego dziennika. Spiker czyta go na tle wizerunku kuli ziemskiej. Zarysy kontynentów są znajome. Wciśnięta gdzieś w lewy róg ekranu maleńka Europa,
zajmujące prawą krawędź ekranu obie Ameryki, no i ta reszta. Wygląda na to, że znajdujemy się w pępku świata, bo jakby poprowadzić dwie przekątne przez
ekran odbiornika, to przeciąłby się chyba tam, gdzie na mapie Chin można umieścić Hajłar. Obiad składał się z pięciu dań mięsnych, poczynając od brzuchatej
porcelanowej wazy, pełnej aromatycznego rosołu z jarzynami i makaronem domowej roboty. Objedzeni jak bąki, wyciągamy notesy, aby choć fonetycznie zapisać
nazwy wspaniałości, jakimi nas potraktowano. Dziewczyna, cała w ukłonach i uśmiechach, na zakończenie podaje zieloną herbatę i kruche ciasteczka, w których
ukryto papierowe zwitki z życzeniami. Gdy wychodzimy, wręcza nam świeżo ściągniętą z jakiegoś zwierzęcia skórę. Należała do nas. Nie mamy już wątpliwości,
że mięso było naprawdę świeże. Stojąc już na progu zauważamy, że z dwóch niezwykle sympatycznych psiaków, jakie przywiązane były krótkimi postronkami tuż
przy drzwiach, pozostał tylko jeden. Mniej sympatyczny. Ten, który głaskany po karku tak radośnie merdał do nas ogonem i prawie po ludzku mądrze patrzył w
oczy, pozwalając się głaskać po karku, drogo zapłacił za chwilę słabości.
*******
Mój towarzysz zaczął niewyraźnie wyglądać po niezbyt fortunnych doświadczeniach z lokalną gastronomią. Położył się na hotelowym łóżku twarzą do ściany i
nic go nie ruszało. Pozostało tylko tradycyjne lekarstwo rodaków. Butelka „Poloneza" bohatersko uratowanego po licznych chwilach słabości, jakie miewaliśmy
w trakcie transsyberyjskiej kolejowej odysei. Niestety, stan chorego pogarszał się. Cierpiał na bóle stawu biodrowego. Na pogotowiu nikt z lekarzy nie znał
żadnego europejskiego języka, za wyjątkiem paru szkolnych zwrotów grzecznościowych po angielsku. To zaś było stanowczo za mało, aby przeprowadzić wywiad z
chorym i postawić zrozumiałą dlań diagnozę. W hotelowej recepcji znajdują adres lekarza, który powinien znać rosyjski.
1 2 Dalej..
Przypisy: [ 1 ] Pohaj był
wyjątkowo ciekawym tworem, wręcz ewenementem historycznym. Na terenie tego państwa doszło do fuzji kultury koczowniczej z osiadłą. Ludność składała się z
wymieszanych plemion tunguskich (krewniacy Mandżurów i Dżurdżenów)i koreńskich. W przeciwieństwie do sąsiednich koczowniczo-leśnych ludów, mieszkańcy
Pohaju zajmowali się przede wszystkim rolnictwem. « Turystyka i krajoznawstwo (Publikacja: 27-11-2015 )
Witold Stanisław MichałowskiPisarz, podróżnik, niezależny publicysta, inżynier pracujący przez wiele lat w Kanadzie przy budowie rurociągów, b. doradca Sejmowej Komisji Gospodarki, b. Pełnomocnik Ministra Ochrony Środowiska ZNiL ds. Międzynarodowego Rezerwatu Biosfery Karpat Wschodnich; p.o. Prezes Polskiego Stowarzyszenia Budowniczych Rurociągów; członek Polskiego Komitetu FSNT NOT ds.Gospodarki Energetycznej; Redaktor Naczelny Kwartalnika "Rurociągi". Globtrotter wyróżniony (wraz z P. Malczewskim) w "Kolosach 2000" za dotarcie do kraju Urianchajskiego w środkowej Azji i powtórzenie trasy wyprawy Ossendowskiego. Warto też odnotować, że W.S.M. w roku 1959 na Politechnice Warszawskiej założył Koło Stowarzyszenia Ateistów i Wolnomyślicieli. Więcej informacji o autorze Liczba tekstów na portalu: 49 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Kaukaz w płomieniach | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 9940 |
|