|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Państwo i polityka » Stosunki międzynarodowe
Kaukaz w płomieniach [1] Autor tekstu: Witold Stanisław Michałowski
Postęp światowej cywilizacji rozpoczyna się na
drodze kaukaskiej rasy. (G. Hegel)
Wyjazd do Groznego na uroczystość inauguracji prezydenta Maschadowa nastąpił
wcześnie rano. Przed hotelem w Nazraniu sznur samochodów osobowych zaczął się
formować jeszcze przed świtem. Zapełnianie pasażerami karawany pojazdów trwało
długo. Prezydenci republik związkowych i autonomicznych dawnego ZSRR,
ministrowie, członkowie parlamentów, delegaci. Jako ostatni ze szklanych drzwi
hotelu wytoczył się pijaniuteńki przedstawiciel Kałmucji, podtrzymywany przez
dwóch ubranych w granatowe mundury i spodnie z lampasami kozaków znad Tereku,
oraz liczna grupa Gruzinów, zwolenników zamordowanego prezydenta Gamsachurdii.
Poprzedzani przez terenowe samochody uzbrojonej po zęby eskorty, ruszyliśmy ze
znacznym opóźnieniem. Szosa prowadziła na wschód przez płaski jak talerz step
nogajski. Po prawej stronie z porannych mgieł wyłaniał się Kaukaz. Wielkie
połacie uprawnych pól gęsto przerastały mniejsze i większe kurhany. Niechętnie
badali je radzieccy archeologowie. Każda kość, każda sprzączka, każda grzebalna
ofiara dokumentowała, że przedpole Kaukazu nigdy nie było
istinnoju russkoju ziemlioj. Step
chana Nogaja od prawieku miał strategiczne znaczenie. W nazwie kurortu Jesuntuki — doskonale zrozumiałej dla Mongołów — zawarta jest informacja, że przybysze z głębi Azji zatknęli tu osiem sztandarów. Południowa granica Złotej Ordy
przebiegała wzdłuż głównego kaukaskiego grzbietu. Wskazał ją taszur Nogaja, bicz
sporządzony z byczego penisa. Kolumnę pojazdów
otwierał hummer z zieloną flagą prezydenta Inguszetii, ozdobioną berkatem -
kołem trójramiennym.. W przyszłości trójramienne koło zostanie w Polsce
anagramem Ligi Konsumentów Energii. Nie wiadomo kiedy, przekraczamy granicę
Czeczenii. Operator ukraińskiej telewizji filmuje wjazd do Siamaszek. Tu 6
kwietnia 1995 r. wojska Federacji Rosyjskiej zamordowały 462 cywilnych
mieszkańców. Kaukaskie Lidice. Zginęły głównie kobiety, dzieci i starcy. Trupy
zepchnęły buldożery do wspólnej mogiły. W pobliżu przebiega rurociąg naftowy
Baku‑Machaczkała‑Grozny‑Tichoreck oraz dwie nitki gazociągu Pugowoje-Mozdok.
Rurociąg zbudował milioner Bagirow jeszcze w 1914 roku. Osiemdziesiąt lat
później decydenci w Moskwie doszli do wniosku, że
odczużennaja połosa — wyludniony pas
ziemi wzdłuż obu jego nitek, będzie najlepszą odpowiedzią na żądania bezczelnego
Dudajewa, aby Rosja płaciła za tranzyt ropy. Wagę problemu docenił premier
Czernomyrdin. Na użytek zagranicznych mediów zaczęto rozpowszechniać informacje o zagrożeniu, jakie niesie dla świata czeczeńska mafia. Należy bronić porządku i cywilizacji. I Rosjanie zaczęli jej bronić po swojemu. Może chcieli jak
najlepiej, a wyszło jak zwykle. Rosyjskie słowo
opołczenie należy w Czeczenii
wymawiać z szacunkiem. To pospolite ruszenie. Ochotnicy, kilkunastoletni
chłopcy, dojrzali mężczyźni, młode dziewczyny. Uzbrojeni głównie w kupione od
żołnierzy wojsk federalnych kałasznikowy, przeciwpancerne granaty, czy
szejtan-truby — helikopterowe rakiety
klasy powietrze-ziemia, przystosowane w prymitywnych warsztatach do ręcznego
odpalania. Od żołnierzy federalnych można było kupić wszystko. Za butelkę, za
parę butelek wódki, za konserwę, za karton papierosów. Wszystko miało swoją
cenę. Salwa z grada — zmodernizowanej
wersji katiuszy — kosztowała 800 dolarów. Nawet w kierunku własnego sztabu.
Jeden cynk — płaski cylinder
zawierający 1058 sztuk naboi — kosztował dziesięć butelek wódki. Informacji, w którym oddziale wojsk służą Osetyńcy, tępieni przez Czeczenów jako zdrajcy z wyjątkową zaciętością, udzielano bezpłatnie. Dla podtrzymania dobrych stosunków.
Osetyńcy przeszli na prawosławie jeszcze w początkach XIX wieku. Wysługują się
Rosjanom od dawna. W nagrodę otrzymali ziemie Inguszów i Czeczenów, których
Stalin kazał deportować w mroźne stepy Kazachstanu i na Syberię. Zdrajcy
zasługują tylko na jedno.
Pierwsze domy Groznego.
Puste. Wypalone okna. Podziurawione seriami pocisków elewacje z wielkiej płyty.
Kiełkujące od nowa życie zwiastują kawałki kartonowych pudeł zastępujących
szyby. Do niedawna było to kilkusettysięczne, bogate w zieleń i kwiaty miasto. W lecie 1995 roku spadło na nie więcej pocisków niż na Stalingrad. Huraganowej
nawale ognia i bombom burzącym nie oparły się dziesięciopiętrowe wieżowce
nowoczesnych dzielnic mieszkalnych, solidne, pamiętające jeszcze carskie czasy
kamienice w centrum, szpitale, biblioteki, muzea, cerkiew prawosławna. Z powierzchni ziemi został również starty kościół katolicki i Instytut Nafty i Gazu. Trzeci tej rangi na świecie. Większość mieszkańców centralnych dzielnic
było Rosjanami. Oni też, należąc do warstwy uprzywilejowanej, zamieszkiwali w lepszych dzielnicach. Dowódcy wojsk federalnych, zamieniając centrum Groznego w kamienną pustynię, w gigantyczny plener upiornej futurystycznej filmowej wizji
świata ery wojen totalnych, wypełniali rozkazy. Rzekoma utrata kontroli nad
armią? Zła taktyka? Nieumiejętność walki w mieście? Złe dowodzenie? To wszystko
elementy jednego zamierzenia. Elementy przewidziane, zamierzone, kontrolowane i dozowane. Tak jak i to, że żołnierze miesiącami nie tylko nie dostawali gorącej
strawy, ale również nie mieli możliwości umycia się. Żołnierz rosyjski cuchnął.
Cuchnął brudem. Żołnierz miał się zamienić w półdzikie zwierzę, nienawidzące
ludzi, których kazano mu zabijać. Zamienić w rozjuszone bydlę. I zamieniał się.
Epizody przekazane w relacjach z Powstania Warszawskiego, kiedy Niemcy do akcji
wprowadzali oddziały kryminalistów Dirlewangera i gorszych od nich rosyjskich
sprzymierzeńców spod znaku ROA — Ruskoj
Oswoboditielnoj Armii — bledną w porównaniu z wyczynami w Groznym
podkomendnych gen. Babiczewa z Pskowskoj
Desantnoj Dywizji, gen. Troszeła — dowódcy 58 Armii, czy płk. Motowa — szefa
26 brygady wojsk MWD z Władykawkazu. Blisko połowę żołnierzy wojsk federalnych,
stanowili
mordorożyje,
kontraktczyki,
najomniki. Zawsze pijani. Zawsze
mieli przy sobie pochodzące z rabunku rzeczy ofiar: złote zęby, łańcuszki,
bransoletki, zegarki, pierścionki. Do niewoli ich nie brano. Zarzynano na
miejscu. Moskiewscy stratedzy zdawali sobie sprawę, że ktokolwiek będzie w przyszłości rządził w tym kraju, musi zaczynać od zera. Od początku. Od
odbudowania całej technicznej infrastruktury miasta. Kanalizacji, wodociągów,
sieci cieplnej, kabli energetycznych, gazociągów, środków komunikacji. To, że
totalne zniszczenie gospodarki Czeczenii było głównym zamierzonym celem działań
korpusu ekspedycyjnego, widać najlepiej na prowincji. Zniszczono kombinat
chemiczny w Gudermes, rafinerię z nowoczesną, zbudowaną przez Anglików linię
technologiczną do produkcji benzyny lotniczej, wielką cementownię w Czire Jurt,
mosty nad Argunią i Terekiem, ujęcia wody, a nawet wielkie gospodarstwa
szklarniowe na przedmieściach Groznego, choć trudno przypuścić, aby terroryści
chowali się za szklanymi ścianami inspektów.
Amerykanie z Atlantic Richfield Co. ARGO
powołali swego czasu spółkę joint venture z rosyjską firmą ŁUKOJŁ.
Ktokolwiek się im przeciwstawił, zasługiwał na miano separatysty,
bandyty. I był przywoływany do porządku. Zgodnie z prawem międzynarodowym
oczywiście. W okresie rewolucji bolszewickiej synowie wilka i potomkowie
Amazonek, za których się uważają członkowie Wajnachskich plemion. Dumni, wolni i biedni górale poparli czerwonych. Walczyli przeciwko Denikinowi i białym
kozakom. Żyjąc od prawieków w luźnym związku
tejpów — klanów, w których panowała
swoista demokracja, nie posiadając struktury feudalnej, od początku wielu było
zwolennikami władzy radzieckiej. Znalazł się wśród nich urodzony w Kaliszu,
bolszewik, później jeden z twórców przemysłu naftowego na przedpolach Kaukazu, a pod koniec życia mułła — Jan
Tarczyński.
Na Kaukazie, w Czeczenii, w Dagestanie — Rosjanie nigdy nie czuli się jak u siebie w domu i nigdy nie będą. Dawno zrozumiał to pewien generał-spadochroniarz, który doszedł
do wniosku, że skoro każda wojna kończy się przy zielonym stole rokowań
towarzyszących podpisaniu zawieszenia broni, czy nawet kapitulacji jednej ze
stron, może warto by się zastanowić, czy nie odwrócić kolejności wydarzeń. I zacząć od rokowań. Pamiętam tego generała z uroczystości towarzyszących
inauguracji prezydenta Maschadowa w Groznym w lutym 1997 roku. Swoją postawą,
godnością i odwagą budził szacunek u najbardziej zawziętych wrogów. Musiał
budzić. Odważnie stanął przed przeszło 6 tysięcznym tłumem uzbrojonych po zęby
górali. Mówił twardo, po żołniersku. Na początku tłum zareagował groźnym
pomrukiem. Szczęknęły zamki kałasznikowów. Generał nie zmienił tonu. Dokończył
wystąpienie. Pożegnała go owacja. Dwa lata później, we wrześniu 1999 roku, tuż
przed wybuchem II wojny czeczeńskiej, już jako gubernator Kraju Krasnojarskiego,
generał Aleksander Labiedź, udzielił wywiadu dziennikarce „Le Figaro".
Jego fragment warto
zacytować: Putin (...) Mówiąc o decyzji
wojny — gra mięśniami, ale jak zawsze, naszym wojskom brakuje zarówno amunicji,
jak i pieniędzy. Posyłać na front 18-letnich chłopców. Poza tym Putin nie czytał
Porozumienia z Chasaw Jurt. Oświadcza, nie pomyślawszy, że te porozumienia to
hańba. A czy on wie, że te sławne porozumienia, które sprowadzają się do
wspólnego oświadczenia na pół strony i do sformułowania podstawowych zasad, nie
mają żadnej mocy prawnej? Maschadowowi i mnie udało się złamać kościec tej
wojny. Daliśmy Rosji rzadką, unikalną możliwość: wyjść z tej wojny, w której
zginęło 120 tysięcy osób. I co zdarzyło się potem? W maju 1997 r. Prezydent
Rosji i Prezydent Czeczenii podpisali porozumienie „o pokoju", w którym Jelcyn
jednym pociągnięciem pióra przekreślił powołanie się na Porozumienia
Chasawjurtowskie. Potem — nic w ciągu dwóch i pół lat. Ale natura nie znosi
pustki. Czeczeni, którzy posiadali karabiny, znaleźli pieniądze na zewnątrz.
Rozpoczęli kopanie ziemianek w dagestańskich wioskach Czabanmachi i Karamachi.
Rozpoczęli ekspansję. Potrzebują dojścia do Morza Kaspijskiego. Dlaczego
pozwolono im kopać? Czym zajmowały się nasze służby specjalne? Widząc, że
sytuacja jest bez wyjścia, władza może mieć tylko jeden cel: destabilizację
sytuacji, żeby nie było wyborów. Domy wylatują w powietrze, zginęły już 294
osoby, są tysiące kalek, wielu ludzi zostało rannych. Każdy czeczeński dowódca,
gdyby chciał się zemścić, zacząłby wysadzać w powietrze generałów. Uderzyłby w budynki Ministerstwa Spraw Wewnętrznych lub Federalnej Służby Bezpieczeństwa,
albo w składowiska broni czy elektrownie atomowe. Nie obierałby sobie za cel
zwykłych i niewinnych ludzi. Postawiony cel to doprowadzenie do masowego
terroru, destabilizacji, która w odpowiednim momencie pozwoli powiedzieć: nie
powinieneś iść do lokalu wyborczego, bo inaczej ryzykujesz, że wylecisz w powietrze razem z urnami. Kremlowski klan jest gotowy na wszystko, aby utrzymać
się przy władzy. Wszystkie środki są dobre. Nie należy ni w pięć, ni w dziewięć
używać słowa „czeczeński". Są czeczeńscy bandyci, tak samo jak są rosyjscy i francuscy. Ale nie wszyscy Czeczeni są bandytami. Wychodząc z tego czuję, że
mogłaby istnieć umowa z Basajewem. Myślę, że Basajew i władza dogadali się.
Basajew ma swój cel, który zbiega się z celem władzy. Jest wspaniałym
instrumentem destabilizacji. (Tekst wywiadu opublikowano w dzienniku
„Wriemia" z 30.09.1999.)
1 2 3 4 5 6 7 Dalej..
« Stosunki międzynarodowe (Publikacja: 16-01-2017 )
Witold Stanisław MichałowskiPisarz, podróżnik, niezależny publicysta, inżynier pracujący przez wiele lat w Kanadzie przy budowie rurociągów, b. doradca Sejmowej Komisji Gospodarki, b. Pełnomocnik Ministra Ochrony Środowiska ZNiL ds. Międzynarodowego Rezerwatu Biosfery Karpat Wschodnich; p.o. Prezes Polskiego Stowarzyszenia Budowniczych Rurociągów; członek Polskiego Komitetu FSNT NOT ds.Gospodarki Energetycznej; Redaktor Naczelny Kwartalnika "Rurociągi". Globtrotter wyróżniony (wraz z P. Malczewskim) w "Kolosach 2000" za dotarcie do kraju Urianchajskiego w środkowej Azji i powtórzenie trasy wyprawy Ossendowskiego. Warto też odnotować, że W.S.M. w roku 1959 na Politechnice Warszawskiej założył Koło Stowarzyszenia Ateistów i Wolnomyślicieli. Więcej informacji o autorze Liczba tekstów na portalu: 49 Pokaż inne teksty autora Poprzedni tekst autora: Hej ty ojcze atamanie | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 10081 |
|