W pewnych środowiskach jako autorka kilku tekstów sprzed około dwudziestu laty na temat „czarnych kart" Kościoła Katolickiego w Polsce zamieszczonych w
serwisie Racjonalisty uchodzę za wroga religii (uważam zresztą, że niesłusznie), tym większe zapewne może być zdziwienie, jeśli ktoś stamtąd natrafi na
niniejszy tekścik. Otóż pragnę wskazać w nim kilka kwestii, które budziły moją narastającą wściekłość w długim dość okresie — poczynając od zamieszania
wokół sztuki R. Garcii „Golgota Picnic", po aktualne wydarzenia związane z atakami islamskich emigrantów w Kolonii na kobiety i postawie współczesnych
„elit" europejskich; innymi słowy: będzie o antynomiach poprawności politycznej, prywatną złością nie ośmielałabym się zawracać komukolwiek głowy, choć
przyznaję od razu: tekst nie ma charakteru analizy, pozwalam sobie na osobisty ton oraz złość, którą, jak zauważam, podzielam z większością, jest to zatem
głos w toczącej się dyskusji.
Po pierwsze — czy artysta może wszystko i dlaczego on?
Powiadają niektórzy o wolności sztuki. Doprawdy? Dlaczego i na mocy jakiej instancji wolność SZTUKI właśnie miałaby być bezwzględna? Obrońcy sztuki na ową
wolność się bowiem powołują i zdają się ją rozumieć tak właśnie — jako bezgraniczną. Jeżeli obawiano się, że religia onegdaj złączona z władzą może
wykazywać tendencje totalizujące, to dlaczego ich czujność osłabła w przypadku sztuki? Czy postać zrodzona w modernistycznych, młodopolskich wizjach
Artysty jako Kapłana d.s. Życia — nie jest równie groźna, jeśli wyposaża się go w bezgraniczną wolność? Przecież to raczej społeczna gra powinna wyznaczać
granice, a społeczność, która powie „dość", jak ta, niegdyś rzucająca na scenę pomidorami ma takie same prawa jak ów zmityzowany artysta. Ale dziś widzowie
mają kontemplować w milczeniu KAŻDĄ sztukę, bo stworzył ją nietykalny guru. Niby dlaczego?
Pytanie brzmi — czy chcemy (kto chce?) tak skrojonej figury artysty, który może wszystko właśnie dlatego, że jest Artystą? Nie mam żadnych ciągotek do
totalizmu, ale przyznaję, że nie odpowiada mi taka optyka lansowana przez obecne elity kultury, które w bezwzględnej afirmacji sztuki upatrują bariery
przeciw totalizmowi, cenzurze etc. — to wszak antynomia i o tym jeszcze będzie poniżej. Bo — dlaczego Artysta? Dlaczego nie Uczony? Filozof? Albo jeszcze
kto inny? Mit artysty jako wyraziciela prawdy, jako przekaźnika wyższych głosów (owych Homerowych Muz?) ma trwać, mimo że postmodernizm wszystkie inne
figury i instancje poddał w wątpliwość? Kto zatem upiera się, że właśnie artysta wszystko może? Nawet kiczowaty pseudoawangardowiec? No. Litości… Swego
czasu dyrektor teatru szepnął mi na ucho, że może już dość tych „postmodernistycznych" sztuczydeł, ale… No właśnie, ale „trza" grać, panie kochany, trza
grać, trza" wylewać na scenę tony keczupu, czy innego mazidła, „trza" utarzać aktorów po deskach, „trza" pokazać gołe cycki, co robić, panie, taki „trynd"...
Widzowie najwyraźniej mają dość stawiania ich przed Artystą, którego mają w nabożnym skupieniu podziwiać i z rozdziawionymi gębami kontemplować. I zamiast
się cieszyć, że — po pierwsze wykazują się gustem i wyczuciem, a po drugie — postawą obywatelską, nastała jakaś dziwna konsternacja.
Autor „Golgoty…" drażnił i doigrał się. Chciał tego — i dostał to. W czym zatem rzecz? Czym oburzały się salony i elity? I dlaczego chrześcijanie nie mogą
bronić tego, co uważają za godne, a nawet konieczne do obrony? A gdyby sztuka Garcii dotyczyła judaizmu, czy elity równie głośno broniłyby prawa artysty do
rzekomo bezwzględnej wolności? Dlaczego jeśli np. ekologowie, bojkotując sklepy z naturalnymi futrami bronili do nich dostępu, to jest ok., a jeśli
chrześcijanie bojkotują sztukę teatralną już ok nie jest? W tej chwili abstrahuję od tego czy jest bluźniercza czy nie, moim zdaniem chrześcijanie mieliby
obywatelskie prawo bojkotować sztukę już za sam tytuł, za zestawienie Golgoty z piknikiem. Raczej łatwa do przewidzenia jest reakcja muzułmanów na sztukę,
która miałaby w tytule zestawienie „Koran show", a czy im wolno więcej? Nie chodzi przecież o kneblowanie artystów — ale o taką samą wolność wyrażania
afirmacji bądź protestu przyznawaną różnym środowiskom, czyż nie? A przynajmniej o to chodzić powinno.
Nic zresztą w owej sztuce awangardowego. Wszystko już było. Wszystko ośmieszono, obalono, obnażono, obtoczono w mazi (coś takiego pojawia się na scenie w
„Golgocie.…") i jeszcze parę wyrazów na "o" można by użyć. Tylko — po co to zrobiono, a nade wszystko po co robi się to dziś, gdy nie jest ani zaskakujące,
ani poruszające, ani odkrywcze. Przykro patrzeć jak sztuka Europejczyków się samodegraduje… Nie tylko chrześcijańskie korzenie zostały — mówiąc modnie -
zdekonstruowane. Także te greckie, jak Platońska triada: Dobro, Piękno, Prawda. Teorię katharsis jako zasadnicze zadanie sztuki także odrzuciliśmy,
zamieniliśmy ją na marniutką praktykę szoku. Powiada się również o konieczności transgresji. Świetnie! Tylko dlaczego w jedną stronę — ku dołowi? Dlaczego
nie ku górze? Pytam jak ostatnia naiwna z pełną świadomością, pytam jednak podstępnie, bo mam podejrzenia graniczące z pewnością, jak to się stało, że
doszło do takiej sytuacji. Mówiąc najprymitywniej: to metodologie i praktyki ponowoczesne zniwelowały kategorie, takie jak niskie/wysokie oraz wszelkie
inne dychotomie i hierarchie. Wyrzuciliśmy je na śmietnik historii. I co? Ano właśnie — NIC. A jak do tego mogło dojść — nieco bardziej szczegółowo
poniżej.
Po drugie — dlaczego niektórzy mogą bardziej?
Oto taki obrazek, do sprawdzenia na youtube. Tłum rozwrzeszczanych osób, głównie kobiet, naciera na stojących jeden przy drugim ludzi. Niektórzy z tłumu
plują, inni szarpią. Owi ludzie, opluwani i popychani to młodzi chrześcijanie, którzy przyszli bronić swego kościoła, gdy rozeszła się pogłoska, że
zostanie zaatakowany przez — uwaga — uczestników zjazdu środowisk feministycznych i LGBT. Po czyjej stronie opowie się autorka z Racjonalisty? Otóż po
stronie chrześcijan. Nie stosują przemocy. Stoją niczym zwolennicy Mahatmy Gandhiego, nie reagując na obelgi (od lat podziwiam gandyzm, dlatego nasunęło mi
się to porównanie). Serce rośnie, wstyd za „feministki". W tym roku były podobne sceny na Marszu na Rzecz Kobiet w Argentynie. Dlaczego tak cicho o tym w mediach? A gdyby sytuacja była odwrotna?
Podwójne standardy są najbardziej drażniące, tak jak na innym poziomie nieracjonalność i wewnętrzne antynomie. Dziś, w czasie, gdy setki tysięcy emigrantów
i uchodźców docierają do Europy, obserwujemy niesamowity szpagat logiczny środowisk lewicowych broniących „od zawsze" praw kobiet, a jednocześnie
lekceważących brak równouprawnienia w islamie. Rzadko pisuję na forach, ale przytoczę swój wpis: „Niech lewicowe feministki wypowiedzą się w kwestii
stosunku muzułmanów do kobiet. Niech uzasadnią jak łączą antynomię wyrażającą się w JEDNOCZESNYM bronieniu islamu, który nie daje prawa kobietom i
bronieniu równouprawnienia kobiet. Niech odniosą się do faktu gwałtu w obozie dla emigrantów, gdzie kilku uchodźców z Afryki zgwałciło lewicową
wolontariuszkę, a lewicowi współtowarzysze zgwałconej doradzali jej nie zgłaszanie gwałtu na policję, by nie popsuć wizerunku uchodźców. Niech wyjaśnią czy
zamierzają domagać się od przybywających z islamskiego kręgu kulturowego mężczyzn, by przestrzegali praw kobiet. Kiedy feministki (niedawno skończył się
Kongres Kobiet), syte, ulokowane w intratnych spółkach, mediach i uczelniach zaczną walczyć o równouprawnienie "sióstr" w islamie, wtedy dopiero uwierzę,
że chodzi im o prawa kobiet, a nie o interesy korporacyjne, własny status i egoistyczne interesy grupy wysoko w hierarchii ustawionych pań, które hasłami
feministycznymi szermują wyłącznie po to, by zająć wyższe miejsce w hierarchii. W przeciwnym wypadku należy ich hasła włożyć między bajki".
Wpis, może zbyt ostry, wyrażał moją złość. Poza wszystkimi emocjami wzbudzanymi przez przemoc obecną wobec kobiet w islamie, złość moją budzi owa
nieusuwalna antynomia, której zobaczenie utrudnia twór zwany „polityczną poprawnością" (w skrócie popo). Jakim cudem owo popo „łata" dziury logiczne,
łącząc przeciwstawne wartości, zdaje się intrygować wielu internautów, mnie również. Bez wikłania się nadmiernie w naukowy „bełkot" postaram się sobie i
ciekawym tego Czytelnikom dać propozycję wyjaśnienia pewnych paradoksów. W tym celu musimy jednak sięgnąć po pewne terminy naukowe, które „uciekły" z murów
uczelni, a będzie to m.in. postmodernizm, konstruktywizm, gender, multikulturalizm.
Po trzecie — o co w tym chodzi czyli dlaczego ma zachwycać, skoro nie zachwyca?
"Może się zdarzyć, że w XXI wieku Brytyjczyk spędzi niedzielę rano w obronie praw zwierząt (...), po południu rozmawiając ze swymi zmarłymi dziadkami za
pośrednictwem tablic ouija (...), następną niedzielę może poświecić na kręcenie młynkami modlitewnymi z towarzyszeniem intonowania om (...), w następnym
tygodniu weźmie udział w greckim prawosławnym nabożeństwie, popołudnie spędzi na tańczeniu z Derwiszami poprzedzone rozdawaniem odzyskanych z makulatury
kartonowych pudeł bezdomnym, wieczór zaś na telewizyjnej dyskusji poświęconej wpływowi genetycznych manipulacji na zwolenników reinkarnacji [1]1". Tak, nieco ironicznie, niektórzy badacze społeczni diagnozują nowoczesne postawy w Wielkiej
Brytanii. Super! Wznieśmy się jednak ponad ironię i zauważmy, co tu się dzieje. Rzecz najważniejsza: opisane jest przechodzenie od do, owa płynność
ponowoczesna, na temat której wylano już morze atramentu, brak rdzenia czy centrum, każda czynność „religijna" ma tu taką samą wagę, „seryjne" tożsamości
ujęte są jako chwilowe współuczestnictwo — to tylko kilka problemów, które przychodzą mi na myśl. Ten opis jak w soczewce skupia zatem wiele kwestii, w tym
słynne multikulti (w potocznym sensie), ale mnie zajmie teraz to, co musiało się wydarzyć, by taka wizja mogła zostać wyartykułowana.
Zatem — skrótowo: oto lata powojenne, campusy uniwersyteckie Zachodu, fala kontestacji, nowe prądy w tym postmodernistyczne, efekty dla nauki (nauk
społecznych, nie ścisłych). A oto niektóre z owych efektów:
a.) odrzucenie tradycji filozoficznej poszukującej prawdziwego obrazu świata i absolutnych wartości oraz filozoficznego ugruntowania nauki, moralności,
postępu przez systemy odwołujące się do Boga, Natury, Podmiotu Myślącego, Praw Historii (czyli tzw. „Wielkich Narracji"); b.) relatywizm poznawczy
głoszący, że nie istnieją absolutne kryteria prawdy, racjonalności, znaczenia, dobra, rzeczywistości; c.) immanentyzm twierdzący, że owe kryteria są
immanentne względem kultury czy światopoglądu; d.) tekstualizm — język jest w ludzkim życiu wszechobecny (wszystko zatem jest tekstem) [2]2.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.