Witam.
Czytając stronę z Pańskimi poglądami, co chwilę widzę słowo sceptyzm,
z jego odmianami. Czy sądzi Pan, że sceptyzm jest "przebieżeniem
piękniejszą drogą" ? A może sceptyzm
jest dla Pana tym, czym wybuch śmiechu inwalidy, gdy zobaczy potknięcie
się zdrowego człowieka? Na takim wózku dla sceptyków jeździ się może
wygodnie, ale nie wszystkie miejsca "po drodze" przygotowane są na
takich gości. To pięknie, że miał Pan odwagę stworzyć stronę na taki
temat. Podziwiam wysiłek i Pańską wiedzę, proszę jednak być bardziej
wnikliwym niż sceptycznym, więcej otwartości i zrozumienia dla religii.
Jaka by ona nie była, tysiące ludzi wierzy w takiego właśnie Boga, bo
innego nie są w stanie sobie wyobrazić. Rozkwit intelektualny zawdzięcza
Pan m.in. tej właśnie religii. Niegrzecznie jest wyśmiewać się z
nauczycieli, nawet gdyby szkoła w której uczą miała tylko 4-ry klasy i położona
była na Dalekim Wschodzie. Jakąś porcje wiedzy przekazują, a co z nią
zrobią inni, ich rzecz. Nie bronię kościoła (każdy otrzyma to co posiał),
lecz proszę o trochę więcej klasy i poziomu, Nie sztuką jest być
sceptycznym i naśmiewać się z oklepanego już przez Urbana tematu
"czarnych" nadużyć.
Pozdrawiam. Wojtek
Dziękuję bardzo za list. Tacy ludzie jak Pan uczą mnie.
Oczywiście nie zaowocuje to od razu, jednak z czasem...
Pozdrawiam, Mariusz Agnosiewicz
ps. oczywiście z myślą o wózku inwalidzkim się nie zgadzam...
***
Zdaję sobie sprawę z ilości czasu
jaki poświęca Pan na czynności związane ze stroną WWW, tym bardziej dziękuję
za odpowiedź. Historia z wózkiem może przesadzona, lecz osobowość którą
budujemy na własny użytek jest czymś co wiezie nas do celu przeznaczenia.
Nie widzimy swojego kalectwa bo hipnoza w jakiej żyjemy, nie pozwala nam tego
zobaczyć. Wojtek
***
Agnosie,
Przyznać się muszę ze smutkiem, że również i ja byłem ministrantem. Mało
kto wie, że Bóg wybiera sobie tych nieszczęśników na materiał do obróbki.
Nie mogą oni ułożyć sobie życia jak "normalni" ludzie. Małżeństwa
ich rozpadają się, prędzej czy później, a pozycje społeczną z różnych
"dziwnych" przyczyn tracą w momencie najlepszego powodzenia. Stało
się to z moimi znajomymi, stało się też
moim udziałem. Właściwie zaczynam życie od początku mając 37 lat
Choć trwa to już trzeci rok, nie mając nic do stracenia
prócz własnej egzystencji, nie przestaję wierzyć w sens mojego
istnienia, jak i prawdziwość istnienia Boga. Jest to przekonanie osobiste i
nie chcę namawiać nikogo, by dzielił je ze mną. Z Bogiem "mocowałem
się", tak jak Pan, od dzieciństwa. Ściągałem powoli z Niego aureolę,
paznokcie, przyrodzenie i wszystko to co czyniło Go mściwym sadystą nie zasługującym
w moich oczach nawet na pogardliwe wymówki. Dla kościelnej imaginacji Boga
umarłem już dawno. Nie mając pojęcia
jak i dokąd poprowadzi mnie droga którą idę, obrałem sobie za cel,
odnalezienie sensu własnego istnienia, jak i
Wszechświata którego jestem częścią.
Pozdrawiam |