Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
204.495.927 wizyt
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 705 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:

Złota myśl Racjonalisty:
"Pasji muszą uczyć pasjonaci znający tajniki sztuki i szukający piękna w żmudnej praktyce. Leniwi nauczyciele uczą wiary w cuda, hodując tylko zniechęcenie i frustrację."
Komentarze do strony Pro-życiowe morderstwa

Dodaj swój komentarz…
Ameba28 - Do salydusa
Otóż nie, z dwóch powodów:

1 - racjonalny
Jeżeli zabijasz mordercę to czym wtedy różnisz się od niego?
2 - religijny (Przypuszczam, że jesteś chrześcijaninem.)
Tak więc przykazanie V mówi: "Nie zabijaj", a nie "Nie zabijaj, chyba, że zabijasz zabójcę.". Nie zabijaj tak w ogóle. Nikogo.
Autor: Ameba28 Dodano: 05-06-2009
Reklama
salydus - Kto mieczem wojuje...
Czyż 'pan doktór' nie rzeził?
Czy nie odbierał życia innym?
Czy ten, kto morduje nie traci
wszelkich praw względem swojego życia?
Czyż nie jest jak na wojnie - idąc z bronią
na kogoś MUSISZ mieć świadomość, że on albo
ktoś inny i ciebie zaatakuje i będzie chciał
zrobić, co ty chcesz jemu/im zrobić/robisz
CZYŻ NIE?!!!

salydus.wordpress.com/
Autor: salydus Dodano: 09-09-2007
OLD JAZZMEN - Tragedia
Największa tragedia człowieka,jest istnienie religii.To absolutne zło,które dzieli ludz,na gorszychi lepszych,itd,itp.Były i sa jednostki wyznajace,dana religię,ktore odznaczają się szlachetnością,dużą wartościa moralna.To sa jednostki w przygniatajacej mniejszości.Wzmiankowałem,otym,żeby nikt,nie myślał,że jestem przepojony nienawiścią,do religii-kazdej.To,nie prawda.Uważam,tylko,że gdyby,nie było,religii,to żyłoby,sie ludziom,poprostu,łatwiej.Uważam,że nie ma boga,bo gdyby był,to pozwoliłby,na tyle okropności,które istnieja,od zarania dziejów,człowieka.Temat,jak,kosmiczna rzeka.Niewyczerpalny.Ludzie wpros uwielbiaja być manipulowanymi,bezwolnymi.To jest tragiczne,jak ludzie wyzbywaja,się racjonalnego,myślenia.O przepraszam,ci manipulowani,sa przekonani,że myśla podwójnym mózgiem,mając zaledwie echo mózgu.Dopuki,będa istnieć,religje-manipulacja,to będzie,tak,jak,jest,tz. pogarda,dla inaczej myślącego,aż po odebranie życia takiemu odpadowi.Pomieszanie wartości,a moze antywartości.Ciężko,jest żyć w kraju,gdzie nie właściwe spojrzenie,to obraza uczuć religijnyc,nie mówiac owygłoszeniu,krótkiego wywodu,pogladu.Wiem,ze,nie jestem sam.Podobne poglady,posiada,mała,część,niestety polskiego społeczeństwa.Więcej odwagi! Naprawdę...
Autor: OLD JAZZMEN Dodano: 09-01-2007
Xylomena - c.d. Byle nie umarło do mnie
Moja córka nie była ochrzczona jeszcze przez wiele lat. Zaczęła popadać w ciężkie zimnice nocami ok.11 roku życia i wówczas bardzo bała się smierci (rozgrzewałam ją własnym ciałem). Ja też się bałam razem z nią. Bałam się, że to dziecko nie ma dokąd umrzeć, a ze mną nie będzie jej dobrze. Na Chrzest i Komunię dla niej zdecydowałam się wraz z nadejściem rocznika komunijnego jej młodszej siostry, a do ceremonii dołączył jeszcze ostatni nieochrzczony - kilkuletni braciszek (najstarszy syn był po Chrzcie i Komunii). Byle żadne dziecko nie umarło do mnie.
Małgorzata Karska-Wilczek
Autor: Xylomena Dodano: 25-10-2005
Xylomena - Byle nie umarło do mnie
Spróbuję się wpisać pod tym jednym z krótszych Pana artykułów, ponieważ podejrzewam, że osoby piszące z tak obszernym przytaczaniem źródeł, jak Pan ma to zwyczaj czynić, są po pierwsze bardzo niepewne swoich racji, więc boją się słuchać innych, żeby swoich poglądów nie zmienić, a zasadniczo w ogóle nie wczytują w polemistów, zostawiając ich sobie nawzajem.
Artykuł składający z podanych (wybranych) wiadomości, jak rozumiem ma pokazać pogląd autora w sposób empatyczny - emocjonalnie przeżyj ze mną to, co ja przeżywam...
No to ja zrobię to samo i też w swoim stylu (nie w oparciu o źródła ogólnie dostępne, ale takie, które do mnie podeszły same na drodze empiryzmu - nie mam takiego bujnego temperamentu jak Pan, żeby najpierw tworzyć teorię, a do niej poszukiwać potwierdzeń).

Nie wiem czy ulegnie Pan moim wzruszeniom, a przynajmniej takiemu poglądowi, że dla życia (pro) nie wystarczy nie zabijać (co nie znaczy, że omówię zasadność zabijania w przytoczonych przez Pana przykładach, tak jak nie spodziewam się, że Pan potrafiłby zakwestionować racjonalności mojej potrzeby ochrzczenia dzieci).
Proszę o cierpliwość dla tego wywodu, a może znajdzie Pan przesłanki do zmienienia swojego poglądu na temat progu człowieczeństwa jako umiejetności werbalnych.
Gdyby macieżyństwo zawęzić do kwestii - urodzić czy nie urodzić - to okazałoby się nie tylko, że każda śmierć dziecka jest dowodem na nieistnienie Boga, ale jeszcze, że o Kościele nie da się powiedzieć zupełnie nic (bo jest taki idealny?).

Kiedyś miałam taki pomysł na książkę kilku autorów, których podział ról oparłby się na rotacji. Ich światopogląd miał się wyrażać w ramach prowadzenia hipotetycznej redakcji katolickiej, do której napływają listy, głównie antyklerykalne czy antykościelne, polemizujące z umieszczonymi w niej artykułami. Coś jak niniejsza redakcja internetowa, tylko w gronie hermetycznym, wymuszającym polaryzacje i ewoluowanie poglądów. Mniejsza o to - w każdym razie odzew jaki spodziewałam się uzyskać, poszukując chętnych do jej stworzenia (bez wielkiego rozmachu - anonsem w lokalnej prasie), miał pochodzić bądź od tych osób nastawionych anty, bądź pro (dokładnie - jednych i drugich), a ja dostałam jedynie telefon nie na temat. Zadzwoniła do mnie kobieta, która powiedziała mi o śmierci swojego kilkunastoletniego syna, zadając pytanie - gdzie wówczas był Bóg...
Jako osoba ze skłonnością do medytowania (rachunków sumienia - jak kto woli), pomyślałam w pierwszym rzędzie, że jedno z moich dzieci już przekroczyło wiek nastolatka, i że jest to właśnie syn... Ja miałam syna, o którego wieku telefonująca do mnie kobieta nie mogła już marzyć dla swojego. Nie umiałam jej powiedzieć niczego pocieszającego. Nawet nie śmiałam się przedstawić, że jestem matką kilkorga dzieci, nie - jednego.

Bez wątpienia istnieją też okoliczności, w których, myślenie o rodzicielstwie w kategoriach pychy, nie jest na miejscu.
Pamiętam jak kiedyś zostałam wykorzystana jako nieświadomy pomocnik usuwania ciąży - koleżanka poprosiła mnie o towarzyszenie w dalekim dojeździe do ginekologa i z powrotem (bo mąż w wojsku) na zabieg mający wynikać z kobiecej choroby... Przez wiele lat dziwiło mnie tylko, jak to jest możliwe, że dziewczyna młodsza ode mnie woli zwierzać się mojej matce, a ze mną umie mówić tylko o niczym (czy napijemy się kawy, czy herbaty, albo może odwiedzimy inne młode sąsiadki), chociaż nasze dzieci były rówieśnikami i zdawałoby się, że zmagałyśmy się z analogicznymi problemami.
O aborcji powiedziała mi dopiero, kiedy nasze najstarsze dzieci były już dorosłe, a ona źródło niepowodzenia swojego małżeństwa (zdrady męża z jakimiś nienormalnymi kobietami, które napastowały ją o złe zajmowanie się nim - były dumne z siebie) zaczęła widzieć w jego pierwszej dziewczynie, o którą to rolę, jak się okazało, podejrzewała mnie...
Zresztą okolicznościami pochwalenia się swoją aborcją jeszcze bardziej zaskoczyła mnie moja najbliższa przyjaciółka. Postawiła siebie za wzór odpowiedzialności za dziecko takim działaniem jak skrobanka (łyżeczkowanie), krytykując kogoś tam w rodzinie za niedbałe zajmowanie się dziećmi i ordynarnymi słowami przedstawiając, jak jak owa kobieta powinna była usunąć swoje dzieci, żeby nie musiały się swoją matką męczyć...
Chcąc wniknąć w źródło (ofiarodawców) zainteresowania śmiercią dzieci w oparciu o te dwie aborcje, nie umiałabym znaleźć nic jednoznacznego (wręcz przeciwnie). W jednym przypadku pieniądze na zabieg wyasygnowała teściowa w trosce o swojego syna (i tajemnicy przed nim), zagrożonego, w jej mniemaniu, nadmiernym obciążeniem aż trójką dzieci. W drugim - sam ukochany, z pragnienia oszczędzenia zawodu swoim rodzicom, którzy wybrali mu inną narzeczoną i bodajże zdążyli już nawet opłacić zapowiedzi.
Ważne powody do umierania?
Gdzie wówczas były matki? Bo można na te usunięcia spojrzeć wężej - tylko z punktu widzenia matek. I wówczas już obraz wyjdzie zbieżny - obie te kobiety nie chciały, żeby dziecko zaważyło na życiu mężczyzn więcej niż one same (one bez dzieci). Ten pierwszy ojciec ucieszył się wiadomością z poczęcia - że będzie mógł wyjść "na dziecko" z wojska. Drugi - przedstawił ciężarnej, że wiadomość o dziecku, spowoduje zmianę planów jego rodziny wobec niego.
Obie wolały mężczyzn nie mieć, niż czuć się odpowiedzialne za bezwolność (bierność) tych dorosłych ludzi wobec świata zewnetrznego. Ale czy jedynym środkiem do usunięcia tego niewątpliwego cierpienia psychicznego musiał być trup?
Pamiętam takie swoje wakacje z dziećmi w domu, kiedy mąż wyjechał na urlop sam (tak lubi), a teściowa, chcąc je rozerwać, wywiozła do rodziny swojego męża, nawet nie rozmawiajac o tym ze mną (powodu do awantury nie znalazłam, bo dzieciom nie działa się krzywda, ani nie przeciwstawiały takiemu planowi). Zostałam z moim najstarszym dzieckiem z pierwszego małżeństwa. Młodzieńcem, przy którym można było mieć wyrzuty sumienia raczej robiąc mu śniadanie - około południa (potrafił wynajdywać sobie rozrywki uniemożliwiające mu zaśnięcie przd połnocą) - niż nie robiąc wcale.
Nowy dzień po wyjeździe młodszych dzieci nastał i obudził, a mnie ogarnęło przykre poczucie, że nie mam po co podnieść się z łóżka czy choćby otworzyć oczu. Nikt nie wołał - jakby powiedział wieszcz. I nawet mi się o nim pomyślało, bo zupełnie nie mogłam pojąć, dlaczego w związku z tym niewołaniem wziął się za jechanie, zamiast na odwrót...
Jest wiele okoliczności, w których można myśleć, że bycie matką nie ma wartości, ani dla ludzi , ani dla Boga. Tylko że odbieranie matkom dzieci przez ludzi pociąga zwątpienie jednocześnie w moc Boga, natomiast kiedy dziecko umiera, łatwo myśleć, że dobro mieszka tylko w ludziach, że ci są od Boga lepsi.
Nie poleżałam długo, z takim myśleniem, że nie mam powodu wstać, bo nie mam komu służyć - nikt niczego ode mnie nie chce, a prace, cele, które ja wymyślam, źle się dla mnie końcżą, więc lepiej już nic nie robić.
Kobiecy głos,który z napięciem wyszeptał moje imię z progu drzwi, jakby dopraszając o aktywność, potraktowałam jako niezapowiedzianą wizytę kogoś znajomego (w dzień nie zamykamy furtki, ani domu). Z zamkniętymi oczami zgłosiłam gotowość słuchania, mówiąc szybko: Co?. Dopiero niedoczekanie kwestii skłoniło mnie do otworzenia oczu i przyjrzenia przybyszowi. Nikogo nie było...
A jednak Mickiewicz wiedział co mowi, ponieważ po tym odkryciu od razu ruszyłam z łóżka i zrobiłam śniadanie śpiącemu dziecku, większemu ode mnie o głowę z szyją i ważącemu prawie dwa razy tyle co ja.
Do każdego cierpienia psychicznego zdaje się istnieć działanie zapobiegające mu, bez sterowania działaniami innych ludzi, więc tym bardziej bez konieczności pozbawiania życia drugiego człowieka.

Chociaż na każdy rodzaj śmierci (włączając zabójstwo) można patrzeć jako na wynik woli Boga, to jednak takiej woli, aby śmierć NIE ISTNIAŁA. Obligacją do istnienia śmierci jest wyłącznie ludzka mowa. Słowa Boga (wola) nie mają z nią nic wspólnego. Bo czy Bóg może przyjść, stanąć nad jednym, by powiedzieć: "Nie zgadzam się!"? (Myślę o pytaniu, które zadała mi cierpiąca matka: "Gdzie wówczas był Bóg?".) Tyle woli Boga w śmierci każdego człowieka, że nie przychodzi i tak nie mowi. A nie mówi, ponieważ od tego zaczął, że powiedział człowiekowi czego mu nie wolno, dla uchronienia go przed śmiercią. Nie może wziąć w obronę nieposłusznego, bo zniszczyłby tym siebie razem z nim.
Jesteśmy nieposłuszni jako cały gatunek - wiek poszczególnych osób nie ma tu nic do rzeczy. Dowodem na to jest fakt, że z umiejętnością mówienia się rodzimy, pomimo że na oko (ucho) tego nie widać (noworodka ogranicza nie tylko nierozwinięty aparat mowy w sensie mięśniowym, ale i nieumiejętność współczucia - rozumienia). Jestem o tym przekonana.
Kiedy pierwsza moja córka była niemowlęciem dane mi było doświadczyć, że jest istotą myślącą słowami. Doszło do wypadku jej duszenia się podczas snu, kiedy przygniotłam ją własnym ciałem, śpiąc razem z nią i mężem na niezbyt dużym łóżku. Jej: "Duszę się!" usłyszałam we własnych trzewiach głosem młodej kobiety.
O takim zdarzeniu trudno myśleć jako o opatrznościowym śnie, który uratował życie dziecka - wstrząsnął i obudził. To było doświadczenie empiryczne i z jawy. Nie - wyjątkowe (jak sny), tylko znane wielu. Błogosławieństwo dla ubogich w duchu, to błogosławieńswo dla tych, w których sercu nikt nie gada, do których nikt nie umarł.
Czy dla matki może być coś cięższego, niż przeżycie śmierci własnego dziecka? Wygląda na to, że może. Może jeszcze z tym zmarłym dzieckiem żyć... I być tą, która mówi: "Błogosławione łona, które nie rodziły." - żałować własnych narodzin przeklinając matkę.
Dużo ludzi zna taką formułę, że chrzest to obmycie z grzechu pierworodnego (grzechu nieposłuszeństwa Bogu i werbalnego komunikowania z drugim człowiekiem), ale czy wiąże działanie chrztu z wędrówką dusz (świadomości)?
Do tego trzeba wiary.
Moja córka nie była ochrzczona jeszcze przez wiele la
Autor: Xylomena Dodano: 25-10-2005

Pokazuj komentarze od pierwszego

Aby dodać komentarz, należy się zalogować

  

Zaloguj przez OpenID..
Jeżeli nie jesteś zarejestrowany/a - załóż konto..

Reklama
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365