To mit, że żołnierze częściej popełniają samobójstwo niż cywile. Wciąż jednak zbyt wielu wojskowych ginie z własnej ręki. Wybierają "pewne" sposoby, minimalizujące szanse niepowodzenia - mówi PAP psychiatra prof. Antoni Florkowski.
Kilkunastu żołnierzy zawodowych popełnia samobójstwo każdego roku. W porównaniu do mężczyzn w tej samej grupie wiekowej w cywilu odsetek samobójców w armii jest niższy. Jak mówi PAP prof. Florkowski z Uniwersytetu Medycznego w Łodzi, który przeanalizował samobójstwa żołnierzy zawodowych w latach 1978-2010, statystyki przez ostatnie lata poprawiły się.
W 1978 r. współczynnik samobójstw (liczba ofiar na sto tysięcy osób w ciągu roku) wynosił 25. W rekordowo dobrym roku 1998 - 5,9. Od tamtej pory praktycznie nie przekracza 20. Na początku lat 90. do jednostek trafili doradcy dowódców ds. psychoprofilaktyki. "To są psycholodzy zatrudnieni w jednostkach. Jest ich ok. 200. Żołnierz może zwracać się do nich bezpośrednio. Oni gwarantują anonimowość i jeżeli widzą że jest zagrożenie, doprowadzają do wizyty u psychiatry. Poza tym odbywają się szkolenia, mówi się o tym w szkołach oficerskich" - tłumaczy psychiatra.
Jego zdaniem powszechne przekonanie o tym, że w wojsku jest szczególnie dużo samobójstw, wynika z nagłaśniania śmierci żołnierzy przez media. Tymczasem samobójstw w wojsku jest mniej z prostego powodu - do służby przyjmowani są ludzie po badaniach psychologicznych, których wyniki stanowią kryterium selekcji.
"O ile w całej populacji ponad 80 proc. samobójstw jest spowodowanych zaburzeniami psychicznymi, głównie depresją, o tyle w wojsku - 10 proc." - tłumaczy Florkowski.
Powodami, które według wojskowych prokuratorów stały najczęściej za samobójstwami żołnierzy były zawody miłosne (lub kłopoty w związkach) oraz trudności w pełnieniu służby. Fachowym językiem prof. Florkowski określa te przyczyny jako zaburzenia adaptacyjne.
"Konflikty w związkach wynikają ze specyfiki służby. Para coś planuje, a tu nagle trzeba wyjechać, pełnić służbę, stawić się na poligon. Żołnierz musi być szczególnie dyspozycyjny i siłą rzeczy mniej czasu poświęca partnerce lub rodzinie. Nie wszyscy potrafią się do takiej sytuacji przystosować" - tłumaczy. Sama służba też stanowi wyzwanie, zwłaszcza wtedy, kiedy młody podoficer szybko awansuje, zwiększa się zakres jego obowiązków i odpowiedzialności. Nie należy do tradycji, aby żołnierz skarżył się, że sobie nie radzi, więc ze wszystkimi kłopotami z reguły zmaga się sam.
"Często lekceważy się problemy osobiste. A do wojska, mimo selekcji, trafiają jednostki bardziej wrażliwe, które nagle znajdują się w sytuacji permanentnego stresu. W domu żona się denerwuje, że męża ciągle nie ma, bo jest w jednostce. A w jednostce dowódcy cisną, że jego podwładni nie mają dość dobrych wyników i nie wykonują należycie zadań. Problemy się nawarstwiają i w końcu żołnierz nie potrafi sobie poradzić" - mówi psychiatra.
Jak wyjaśnia na podstawie swoich obserwacji samobójców, osobie planującej się zabić powinien pomóc ktoś z zewnątrz. "Człowiek w tzw. zespole przedsamobójczym traci zdolność poszukiwania pomocy. On nie widzi na boki, nie dostrzega innych rozwiązań. Jedyna możliwość dla niego to odebranie sobie życia. On nie chce umierać, ale nie jest w stanie przeżyć w sytuacji, w której się znalazł. Sam akt samobójstwa jest impulsem, a impuls trwa kilka, kilkanaście sekund. Gdyby w tym momencie lub wcześniej dostał jakieś wsparcie, to można by było tego uniknąć" - tłumaczy prof. Florkowski.
Nie inaczej jest w przypadku depresji. Spośród tych 10 proc. ofiar samobójstw, które doświadczały zaburzeń psychicznych, część można by uratować, gdyby otrzymały pomoc lekarską. Tu jednak również działa wstyd przed przyznaniem się do słabości i obawa, że choroba przekreśli życiowe plany. "Jeśli żołnierz zawodowy zgłosi się do psychiatry, a jego przełożony dowie się o tym, to karierę ma już utrudnioną i nikt go nie będzie chciał. U nas jest jeszcze niska kultura poszanowania dla osób z problemami psychicznymi. Dowódca chce mieć zdrowych ludzi i kropka. Więc żołnierze ukrywają, że coś się z nimi dzieje, leczą się w prywatnych gabinetach, unikają doświadczonych psychiatrów i psychologów" - mówi psychiatra.
W wojsku nie zwraca się uwagi na jednostkę i jej indywidualne problemy. Oceniane są wyniki drużyny czy pododdziału, a ten kto je zaniża jest piętnowany. Taki system sprawia, że żołnierze rzadko udzielają sobie wzajemnie wsparcia. "Czytałem akta prokuratorskie w sprawie śmierci samobójczych. Są świadkowie, którzy mówili, że widzieli wcześniej że z kolegą coś się dzieje, że był zamknięty w sobie, że był agresywny, rozdawał wartościowe przedmioty, regulował długi i sygnalizował, że to już mu nie będzie potrzebne. To jest charakterystyczna cecha większości samobójców, że oni wysyłają sygnały, ale ratowanie siebie pozostawiają innym. Oni wołają o pomoc i dobrze by było, aby środowisko potrafiło odebrać te sygnały i odpowiednio zareagować, a nie pozostawiać ich samym sobie, bo wtedy to się kończy tragicznie" - wyjaśnia.
Ten tragiczny koniec to w wojsku przeważnie pętla lub kula. Według archiwów, 52,6 proc. samobójców w mundurach umarło przez powieszenie, 36,7 proc. w wyniku postrzału. Podcięcie żył, rzucenie się pod pociąg czy otrucie lekami wybiera niewielki odsetek. "Żołnierze jeśli już decydują się na samobójstwo wybierają tzw. metody twarde, czyli pewne, po których jest niewielka szansa, że próba się nie powiedzie" - mówi prof. Florkowski.
Przez 32 lata, z których pochodzą badane przez profesora statystyki, w polskim wojsku śmiercią samobójczą zginęło 346 podoficerów, chorążych i zawodowych szeregowych oraz 185 oficerów. Łącznie 531 osób, większość przed 35 rokiem życia. Jeśli odejmiemy 10 proc. tych, którzy cierpieli na zaburzenia psychiczne zostaje 478 całkowicie zdrowych, ponadprzeciętnie odpornych, sprawnych fizycznie młodych ludzi, którzy postanowili odebrać sobie życie. Zdaniem prof. Florkowskiego to zdecydowanie za dużo.
"Oczywiście nie da się całkowicie wyeliminować samobójstw, ani w wojsku, ani w żadnej innej grupie. Ale to zjawisko można ograniczyć" - podkreśla.
PAP - Nauka w Polsce. Źródło: www.naukawpolsce.pap.pl. Ilustracja: freedigitalphotos.net |