|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Światopogląd O sporze, podziałach i wspólnocie [1] Autor tekstu: Piotr Jaskółka
Czy nie
jest
dziwne, że przy dostępie do informacji, przy obecnym stanie wiedzy i wykształcenia mógł w Polsce pojawić się tak ostry podział między ludźmi? Tak
mocne przekonanie co do błędnych przekonań innych?
Oczywiście w przypadku polityki taki spór może być uzasadniony dbaniem o tak czy
inaczej rozumiane interesy, ale podział ten wśród ludzi niezaangażowanych
czynnie w politykę wynikać musi z czegoś innego. Nie chodzi rzecz jasna o szczegółowe, psychologiczne mechanizmy, a raczej na spojrzenie na ten problem
ogólnie. Dlaczego i jak to możliwe, że jest niemal tak, jakbyśmy żyli w oddzielnych światach, każdy przekonany o prawdziwości tego, w którym żyje i bez
możliwości porozumienia, bez możliwości rozmowy z przeciwnikami, którzy ten
świat pragną zniszczyć?
Obserwacje podziałów i całkowity brak możliwości komunikacji wydał mi się
zaskakująco zbieżny z tym, co opisuje William James w „Doświadczeniach
religijnych".
Mamy oto przykłady osób, których osobiste doświadczenia przekonują ich do
pewnych działań czy sposobu widzenia świata i postępowania, które z zewnątrz
wydają się całkowicie niezrozumiałe. I oczywiście, osoby te uważają, że to inni
„prawią głupstwa".
„Jeśli
spotkawszy człowieka żyjącego na krańcu swej świadomości, zapatrzonego w przepaść grzechu i w braki życia, zaczniemy po prostu mówić mu, że wszystko w życiu jest jak najlepiej, że powinien porzucić swe troski i zerwać ze swym
niezadowoleniem, przyjęci będziemy, jakbyśmy prawili głupstwa. Jedyna
świadomość, którą on posiada, mówi mu wprost przeciwnie, że wszystko
nie jest
dobrze; a choćbyście wskazali mu drogę najlepszą, wyda mu się ona tylko zimną
hipokryzją."
Czy, będąc zwolennikami jednej z opcji nie uważamy czasem, że jej przeciwnicy
„prawią głupstwa"?
Czy, będąc przeciwnikami innej opcji, nie myślimy tego samego o jej
zwolennikach?
James przytacza też wiele przykładów doświadczeń religijnych czy mistycznych,
dla których zewnętrzna krytyka nie ma żadnego znaczenia, a one same nie dają się
często wyrazić przy pomocy słów. Są prawdą, która nie potrzebuje uzasadnienia.
Polecając niezwykle ciekawe wykłady Jamesa, chciałbym skupić się na samych tylko
osobistych doświadczeniach i ich wpływie na postrzeganie rzeczywistości. James
uważa,
że nie powiodły się próby
jej zobiektywizowania:
„Nie potrzebuję podrywać zaufania do filozofii przez pracowitą krytykę jej
argumentów. Wystarczy, jeśli wykażę historycznie, że niesłusznie przypisuje
sobie ona zdolność przekonywania przedmiotowego. Rzeczywiście, filozofia
zawiodła się w swych nadziejach. Nie usuwa różnic i zakłada szkoły i sekty
zupełnie tak samo jak uczucie.
Zaiste, sądzę, że w dziedzinie rzeczy boskich rozum ludzki pracuje ściśle tak
samo, jak po wsze czasy pracował w dziedzinie miłości, patriotyzmu, polityki i innych szerszych spraw życiowych, co do których namiętności i intuicje mistyczne z góry ustanawiają nasze wierzenia. Rozum podaje argumenty przekonywające,
ponieważ miał za zadanie znaleźć je.
Filozofia rozszerza i określa naszą wiarę, nadaje jej godność, odziewa ją w słowa i czyni czymś zasługującym na przyjęcie. Lecz bardzo wątpliwe jest, czy
rodzi wiarę; widzimy zaś, że niezdolna jest podtrzymać jej."
James zdaje się widzieć filozofię w roli narratora doświadczeń. I pewnie jest to
najlepszy narrator, jeśli za filozofię traktujemy jako działanie ze względu na
wartość, jaką jest prawda. Możemy oczywiście uznać, że temat poruszony przez
Jamesa dotyczy doświadczeń skrajnych (czy wręcz skrajnie skrajnych) i potraktować go jako ciekawostkę, czy interesujący materiał historyczny. Jednak w kwestii innych doświadczeń sytuacja zdaje się być podobna. Może
rzeczywiście
na ogół
jest tak, że nasz rozum poszukuje argumentów
przede wszystkim
po to, by nasz światopogląd był spójny?
Mogłoby
to oznaczać, że
to, czy uznajemy coś za prawdę zależeć będzie bardziej od naszych
osobistych
doświadczeń
niż od
rzeczowych argumentów.
Prawdziwy dla jednostki byłby taki opis rzeczywistości, który byłby zgodny z jej
osobistymi doświadczeniami (nadawał im sens, wskazywał przyczynę itp.). Pewne
wspólne doświadczenia życiowe sprawiałyby, że raz to, a raz coś innego większa
grupa ludzi uznawałaby za opis prawdziwy. Ośrodkiem takim może być wiara,
najważniejsze dla człowieka wartości, czy konkretne wydarzenie i zapewne wiele
innych. Bez względu na to, wokół jakiego ośrodka budować będziemy światopogląd,
dopóki nasze doświadczenia będą zgodne z nim, dopóty nie uznamy prawdy, która
jest sprzeczna z naszym światopoglądem, chyba, że rzeczywiście przeżyjemy
opisany przez Jamesa kryzys i nawrócenie — a więc zupełne odrzucenie poprzedniej
wizji świata i jej ponowna budowa wokół nowego ośrodka.
Oczywiście
możemy indywidualnie uznać w swoim życiu
pewien
zestaw reguł, który pozwoli nam zobiektywizować naszą wizję świata.
Takim ośrodkiem może być rozum i związane z rozumowaniem prawa — rozwiązanie
takie wydaje się być właściwe (znów, być może dlatego tak uważam, bo tego
dowodzi moje osobiste doświadczenie?), jednak wciąż pozostaje kwestią
indywidualnej decyzji i związanej z nią potężnej pracy. Z pewnością ogromne
znaczenie ma tu edukacja.
Także jednak wówczas nie będziemy mieli możliwości weryfikacji wszystkich
informacji, prawdziwości
wszystkich
przesłanek na których się opieramy formułując wnioski. I także wówczas prawda,
którą my uznamy może zostać odrzucona przez innych,
których światopogląd tworzony jest wokół innego ośrodka.
Być może
skłonni
jesteśmy
uznać za prawdę każdą opowieść,
która coś nam daje, wyjaśnia i która nie przeczyłaby naszym osobistym doświadczeniom.
Czy w przypadku mitologii było inaczej? Dlaczego dziś miałoby być inaczej? W przypadku światopoglądu nie muszą obowiązywać
prawa logiki ani żadne inne,
nie obowiązuje też wspólny język (choć zdajemy się nim posługiwać, często różnie
rozumiemy poszczególne słowa).
Tworzymy go przez całe życie i operujemy na jego fragmentach, które pojawiają
się w polu naszej świadomości. Na początku jest nam wręcz narzucony przez
otoczenie, a później rozwijamy już w oparciu o posiadane doświadczenia i wpływ
otoczenia.
Każdy z nas dąży w swoim życiu do stanu, który można byłoby nazwać równowagą
funkcjonalną, czy homeostazą. Z tego punktu widzenia narzędzie,
jakim jest rozum miałoby za zadanie nie tyle dążyć do prawdy, co usuwać to, co
tę homeostazę burzy
(to, że burzy ją u niektórych fałsz to rzecz drugorzędna).
Jeśli tak rzeczywiście jest, to prawda może zostać odrzucona, jeśli jej
przyjęcie wiązać się będzie z pewną niewygodą, czy trudnością.
Kosztem,
który jest zbyt wysoki w osobistej ocenie jednostki.
Wszystkie zdolności intelektualne jednostki zamiast dążyć do zobiektywizowania
rzeczywistości zaprzęgnięte zostać mogą do tworzenia ciągłych modyfikacji
karkołomnych konstrukcji wyjaśniających tę rzeczywistość i każdy z nas może
tworzyć wystarczającą dla nas samych, a zupełnie nieuzasadnioną dla zewnętrznego
obserwatora opowieść. Jej jakość zależeć będzie od fundamentu na którym powstaje i narzędzi użytych do jej stworzenia.
Jeśli przyłożymy to do aktualnej sytuacji politycznej (ale
nie tylko) gdzie obserwujemy wyraźny podział
przekonamy się, że zwolennicy jednej opcji akceptują pewien opis świata przez
nią oferowany i jednocześnie dysponują (również przez nich akceptowanymi)
argumentami dowodzącymi, że druga strona się myli. I odwrotnie. Co więcej, nieświadomie przychylniej spoglądamy na informacje dla
nas korzystne, a nieprzychylnie na niekorzystne (tym bardziej, że Google czy Facebook sprzyjają powstawaniu
bańki filtrującej). W podział taki wkomponowały się media. I tak,
dla przykładu
ktoś, kto stał się beneficjentem transformacji uzna, zgodnie z własnym
doświadczeniem zmiany które zaszły za dobre, ktoś inny uzna je — również zgodnie z własnym doświadczeniem za złe. Wystarczy więc wokół takiego pojedynczego
wydarzenia
(i doświadczeń sporej grupy ludzi)
stworzyć spójną narrację,
by łagodzić dysonans u własnych zwolenników. I większe znaczenie może mieć
właśnie to złagodzenie dysonansu, niż zgodność opowieści z faktami (których
dodatkowo pojedyncze jednostki nie mogą i nie będą weryfikować). Co więcej,
każdy argument (zasadny czy nie) sprzeczny z tą narracją na powrót prowadzi do
dysonansu, może być więc odebrany jako atak. Korzystne jest więc oczywiście
ustawienie kogoś w roli
wroga powodującego ten dysonans, powodującego problemy, co jeszcze bardziej
jednoczy taką grupę osób wokół „jedynej słusznej opcji". Zamiast wykonywać pracę
polegającą na uwzględnieniu argumentu i przebudowie światopoglądu, można
argument zwyczajnie odrzucić. W rzeczywistości może być więc tak, że zamiast
wybierać osobę czy partię, która będzie odpowiednio reprezentować nasze wspólne
interesy wybieramy aktorów, którzy odegrają właściwe im role. Wybieramy nie
obiektywnie lepszych, bardziej odpowiednich ludzi, a tych, których opowieść
pozwoli nam spać spokojnie. To spójność opowieści i grono osób, które ją
akceptują ma znaczenie, nie to, czy opowieść jest zgodna z rzeczywistością.
Dowodzą tego od niemal stu lat kontynuatorzy dzieła Edwarda Bernaysa w przemyśle
reklamowym i PR. Dopóki nie wyjdziemy z jaskini, zmuszeni jesteśmy przyznać
rację Protagorasowi — „Człowiek jest miarą wszechrzeczy".
Rozwiązaniem takiego
realnego przecież, a tylko pokrótce zarysowanego problemu
nie musi być przekonanie wszystkich do własnej narracji — to niemożliwe, bo
opowieść taka
zwykle
rozpoczyna się w punkcie, z którego w innych kierunkach idą osobiste doświadczenia ludzi. Rozwiązaniem nie jest też
zmiana rządzących ze zwolenników narracji A na zwolenników narracji B
bo to nie dotyka istoty problemu.
Utrzymując taki stan rzeczy skazani jesteśmy na podział, i tylko od umiejętności
rozgrywania tego podziału, umiejętności odczytania takiego podziału i wkomponowania się w niego z własną narracją zależeć będzie to, kto aktualnie
będzie nami rządził. I pół biedy, jeśli akurat rządził będzie w naszym
interesie.
Rozwiązaniem mogłoby być natomiast uznanie wspólnego systemu wartości, przyjęcie
pewnych
prostych,
fundamentalnych
mechanizmów, które zapobiegałyby zarówno wykluczaniu
jak i nadużyciom i stanowiłyby płaszczyznę porozumienia.
Nie ma nawet potrzeby ich odkrywania, wynalezienia.
Mechanizmy takie oferował zapomniany już dzisiaj i niedoceniany
(celowo być może)
sposób organizacji życia i działania jednostek — wspólnota. Nie jako slogan
czy element opowieści,
ale wspólnota, której istotą są wzajemne więzi, wspólna droga, sposób realizacji
wspólnego celu. A więc wspólnota tworzona przez
jednostki, a nie przez polityków,
którzy we wspólnocie dzięki zaufaniu do nich pełniliby właściwe służby.
Czy to możliwe? Z pewnością, bo wspólnota jest naturalnym sposobem organizacji
życia człowieka. Najpierw jest wspólnota, później polityka — tyle tylko, że
polityka stała się samodzielnym organizmem, który musi już dbać najpierw o siebie, nie chcąc przy tym — co naturalne — władzy zamieniać na służbę. Kluczowa
jest więc rehabilitacja pojęcia wspólnoty. Warto wspólnotę odkłamać, warto o niej mówić, pisać, próbować ją zdefiniować. Odrzeć ją z gromadzonych przez wieki
naleciałości politycznych czy religijnych.
1 2 Dalej..
« Światopogląd (Publikacja: 17-09-2016 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 10042 |
|