|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Społeczeństwo Miary postępu Autor tekstu: Mariusz Agnosiewicz
Marcin Palade zauważył, że na jednej z brukselskich map przedstawiających
współczesną Europę dość dokładnie widać II RP — jest to mapa ukazująca, jaki
odsetek dzieci rodzi się w związkach pozamałżeńskich w różnych regionach Europy. W rzeczy samej, na mapie tej największą w Europie przestrzeń, gdzie dzieci rodzą
się najczęściej w małżeństwach wyznaczają granice II RP:
Źródło
Jest to mapa sprzed kilku lat, stąd dziś kolory nieco już uległy zmianie
(głównie pod wpływem fali emigracyjnej na Zachód), aczkolwiek niezasadniczo.
Polska wciąż należy do krajów, gdzie dzieci rodzą się głównie w małżeństwach.
Niektórzy mogliby uznać, że jest to przejaw anachronicznej struktury
społecznej w Polsce, ale na tej mapie widać nie tylko II RP, ale i Żelazną
Kurtynę: zachód Polski pod względem dzieci pozamałżeńskich bliższy jest NRD, zaś
wschód Polski — RFN. Jeśli zatem nasz wschód jest tutaj zacofany, to i Bawaria
jest, bo wygląda tak samo. Co więcej, najjaśniejsze kolory na Zachodzie Europy
widać w Szwajcarii, która ma jeszcze niższy wskaźnik dzieci pozamałżeński
aniżeli Polska, a przecież pod względem rozwojowym Szwajcaria to pierwszy kraj
Europy.
Nasuwa się tutaj jeszcze jedna teza: kraje, które mają wyższy odsetek dzieci
pozamałżeńskich mają też wyższy współczynnik dzietności w ogóle. A zatem, tam
gdzie dzieci nie rodzą się poza małżeństwami, tam rodzi się ich mniej, co jest
szkodliwe demograficznie, zwłaszcza dla Polski. Brzmi to sensownie, gdyż kraje z najwyższym odsetkiem pozamałżeńskich dzieci (Francja, Norwegia, Szwecja), to
także kraje z najwyższym wskaźnikiem dzietności.
W istocie jednak taka zależność nie istnieje. Najwyższy przyrost naturalny w UE ma
Irlandia (wskaźnik dzietności 1,98, drugi najniższy wskaźnik śmiertelności).
Tymczasem Irlandia ma niższy niż średnia unijna wskaźnik dzieci pozamałżeńskich
(Irlandia: 35%, UE: 39%). Można też ją porównać z analogiczną Portugalią, która
wskaźnik dzieci pozamałżeńskich ma powyżej średniej, zaś poziom dzietności o połowę niższy aniżeli w Irlandii (Irlandia: 14,4 narodzin na 1000 rezydentów,
Portugalia: 7,9/1000). Z drugiej strony mamy Bułgarię i Estonię, które są
jednymi z liderów dzieci pozamałżeńskich, zaś ich wskaźniki dzietności są na
poziomie unijnej
średniej.
Żadnej zależności pomiędzy odsetkiem dzieci ze związków nieformalnych a ogólnym współczynnikiem dzietności nie widać także na poziomie regionalnym. W Irlandii hrabstwa Carlow czy Mayo mają współczynnik dzietności nawet powyżej
zastępowalności pokoleniowej, a są to jednocześnie regiony z niższą skalą dzieci
spoza małżeństw. Podobnie w Polsce: większy odsetek dzieci ze związków
nieformalnych to ściana zachodnia oraz Warmia i Mazury — regiony te mają niższy
niż przeciętna współczynnik dzietności.
Dlaczego zatem Francja, Szwecja i Norwegia — kraje gdzie dominują dzieci
pozamałżeńskie, są zarazem liderami dzietności? Związane jest to zapewne z dużym
odsetkiem imigrantów w tych krajach. Jestem świadom, że ostatnio wynaleziona
została
politycznie
poprawna metodologia badań, pozwalająca na przekonywanie, iż „imigranci nie
wpływają znacznie na współczynnik dzietności na Zachodzie", że praktycznie nie
różnią się z dzietnością wobec rdzennych Europejczyków, ale celem tej
metodologii jest walka z rosnącą ksenofobią a nie optymalne przedstawianie
rzeczywistości społecznej, która wygląda w ten sposób, że imigranci mają
znacznie wyższą dzietność — dotyczy to praktycznie wszystkich imigrantów — tak w USA, jak i w Europie.
Wobec imigrantów polskich, którzy nie są objęci przywilejami politycznej
poprawności, mówi się wprost: znacznie podwyższają współczynnik dzietności w Anglii, który mają niemal idealnie
wykalibrowany na poziomie zastępowalności pokoleniowej: 2,13, co byłoby
najwyżej wśród Europejczyków (i zarazem najwyżej wśród różnych grup imigranckich w Anglii i Walii).
Oficjalne
dane brytyjskiego rządu z 2015 są jednoznaczne: współczynnik dzietności wśród
matek urodzonych w Wielkiej Brytanii wynosi 1,76, a więc niewiele wyżej niż
unijna średnia; dzietność wśród matek urodzonych poza Wielką Brytanią wynosi
2,09. Imigrantki odpowiadają za 27% brytyjskiej dzietności, zatem realnie
wpływają na krajowe wskaźniki demograficzne. W regionach „imigranckich"
dzietność jest nawet
powyżej
zastępowalności pokoleń.
Podobnie wygląda to w Niemczech, które po fali imigranckiej zanotowały
najwyższy
od 33 lat współczynnik dzietności, który w 2015 uplasował się na poziomie 1,5,
przy czym wśród Niemek: 1,43, wśród imigrantek: 1,95.
Francja do niedawna miała palmę pierwszeństwa unijnej dzietności. W 2015 jej
współczynnik
dzietności spadł do 1,96, plasując się za Irlandią, przy czym wśród samych
Francuzek szacowany jest na 1,7, czyli mniej niż w Rosji, która za 2015 chwali
się wskaźnikiem na poziomie 1,77, a uważana jest u nas za społeczeństwo raczej
gasnące niż kwitnące. Przykład francuski nie tylko zatem nie dowodzi pozytywnej
zależności pomiędzy wskaźnikiem dzietności a liczbą dzieci ze związków
nieformalnych, to na dodatek może dowodzić czegoś przeciwnego: utrata palmy
demograficznego pierwszeństwa wiązana jest bowiem z polityką socjalistycznego
premiera Francoisa Hollande’a, który zlikwidował prorodzinne bonusy podatkowe
(benefity opiekuńcze zmieniły się z powszechnych na socjalne, również ulgi
podatkowe związane z liczbą posiadanych dzieci uzależnione zostały od poziomu
dochodów).
Również z danych Pew Research Center wynika, że współczynnik dzietności wśród
muzułmanów w Europie jest średnio o 0,7 wyższy aniżeli wśród niemuzułmanów, przy
czym w krajach zachodnich różnica często przekracza 1 dziecko na kobietę:
Wobec powyższego sądzę, że można przyjąć, iż struktura społeczna oraz trendy
kulturowe państw zachodnich sprzyjają zapaści demograficznej, którą prowadzone
polityki socjalne i fiskalne łagodzą w symbolicznym stopniu. Nie byłoby z tym
zasadniczego problemu, gdyby gospodarki europejskie nie były oparte na
zastępowalności pokoleń, bez której będą popadały w rosnące tarapaty
gospodarcze. Najskuteczniejszym instrumentem rozwiązywania zapaści
demograficznej stała się masowa imigracja. Tyle że ona z kolei zrodziła nowy
może jeszcze większy problem w postaci widma islamizacji czyli nowych wojen
religijnych i niepokojów społecznych. Korporacje i środowiska lewicowe twierdzą,
że jest to zupełna polityczna fikcja, gdyż odsetek muzułmanów to w większości
jedynie kilka procent, tyle że ten niski odsetek jest całkowicie mylący, gdyż
realny wpływ polityczny nie zależy od prostej liczebności poszczególnych grup,
lecz w dużej mierze także od ich integracji, czyli siły grupowej, a tutaj dobrze
zintegrowane i zaangażowane grupy mniejszościowe mogą szybko wyrosnąć na
najsilniejsze grupy społeczne. Polityka imigracyjna nie rozwiąże zachodnich
problemów demograficznych, a te jakie dodatkowo wytworzy — mogą być rozwiązywane
za pomocą młota, czyli renesansu autorytaryzmów.
Pod tym względem Polska ma całkiem sporo atutów. Mamy wprawdzie niskie
wskaźniki demograficzne, lecz przykład rekordowej polskiej dzietności w Anglii
pokazuje, że są one sztucznie dławione — przez antyspołeczną i neokolonialną
politykę transformacyjną. Polska struktura społeczna nie została rozmontowana w takim stopniu, jak wielu innych krajów europejskich. Choć w krajowych mediach
przewijają się alarmistyczne informacje o tym, „Polacy rozwodzą się na potęgę", w istocie jednak Polska wciąż ma jeden z wyższych wskaźników zawierania
małżeństw oraz jeden z niższych ich rozwiązywania przez rozwody. Znów można by psioczyć, że
wynika to z anachroniczności społecznej, ale przecież współczynnik zawierania
małżeństw mamy jednak niższy niż zachodnie Niemcy czy Szwajcaria.
Pod względem struktury społecznej
(wskaźnik
zawierania małżeństw oraz dzieci pozamałżeńskich) Polska jest najbardziej
podobna do zachodnich Niemiec oraz Szwajcarii, co raczej jest atutem. Jesteśmy zarazem wolni od niemieckich problemów w postaci dużej nieintegrującej
się grupy imigrantów oraz kulturowego przeorania polityczną poprawnością. Tym
samym dysponujemy dużo większymi możliwościami rozwoju demograficznego, który w odpowiednich warunkach może urosnąć do poziomu zastępowalności pokoleń.
Ważne jest, by zrezygnować z polityki kopiowania zachodu, gdyż sprowadza się
ona zazwyczaj do kopiowania zachodnich błędów. W tej kwestii staliśmy na głowie:
kopiujemy z zachodu systemy społeczne i polityczne a próbujemy na siłę tworzyć
własne technologie i nauki przyrodnicze. Bądźmy racjonalni jak Chiny: kopiujmy
technikę i twórzmy własne systemy polityczne oraz społeczne. Ta pierwsza jest
generalnie uniwersalna cywilizacyjnie, ta druga generalnie nie jest uniwersalna i musi być dostosowana do warunków lokalnych. To, że coś wydaje się działać na
Zachodzie nie oznacza, że będzie działać w Polsce, i vice versa: to, że coś
wydaje się tam nie działać, nie oznacza, że nigdzie nie zadziała.
Stale też trzeba pamiętać, że media korporacyjne, czyli te, które należą do
podmiotów międzynarodowych, nie realizują dziennikarstwa, lecz stanowią zwykle
biuletyny finansjery. Ich celem nie jest budowanie społeczeństwa wiedzy, lecz
powiększanie zysków korporacyjnej międzynarodówki. W dziedzinie struktury
społecznej to co jest w nich kreślone jako „naturalny, nieunikniony i postępowy
trend rozwiniętych społeczeństw", jest w istocie sztuczną dezintegracją
społeczną na wzór dokonań ZSRR we wschodnich Niemczech. Ów postęp to zbliżanie
Polski do NRD. To natomiast, co kreślą jako anachronizm jest dokładnie takie jak w zachodnich Niemczech oraz Szwajcarii czyli w najsilniejszej gospodarce Unii i w najsilniejszej gospodarce Europy.
Co ważne, owe rzekome stałe trendy społeczne w żadnym razie nie są stałe. W ubiegłym roku w Polsce po raz pierwszy od dekad spadła oczekiwana średnia
długość życia. W 2014 odsetek dzieci ze związków pozamałżeńskich w USA spadł
po raz pierwszy od dekad. W Irlandii z kolei w 2014 liczba małżeństw wzrosła o 7%.
W Polsce mamy jeden z niższych w Europie współczynników małżeństw, które
kończą się rozwodem. Być może w pewnej mierze jest ona także związana z dwoma
obupłciowymi swoistymi barierami rozwodowymi:
1. Dyskryminacja mężczyzn w postępowaniu rozwodowym — sądy rodzinne w 90%
zmonopolizowane przez kobiety, zob. Łamanie
praw człowieka na przykładzie łamania praw ojców w sądach rodzinnych.
2. Dyskryminacja kobiet w zakresie płacenia alimentów — nie płaci ich ok. 85%
rozwodników.
W efekcie, gdy w małżeństwie jest dziecko, obie strony mają dwie poważne
bariery rozwodowe: mężczyzna zazwyczaj straci władzę rodzicielską, czyli często
też dostęp do dzieci, kobieta zazwyczaj pogorszy swą sytuację finansową. Jest to
oczywiście problem społeczny i powinien być niwelowany wraz z niwelowaniem
sztucznych barier blokujących polską dzietność (a zarazem skłonność do
zawierania małżeństw).
Wysoki wskaźnik rozwodów nie jest jednak związany z samym rozwojem społecznym i gospodarczym, jak to się często u nas kreśli. Najwyższy wskaźnik rozwodów w stosunku do małżeństw mają w Unii generalnie te kraje, które się nie rozwijają.
Najniższy
wskaźnik rozwodów ma Irlandia, która w 2016 będzie najszybciej
rozwijającą się gospodarką Unii Europejskiej.
Co jest zatem postępem a co ciemnogrodem?
« Społeczeństwo (Publikacja: 05-12-2016 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 10070 |
|