Od razu zaznaczam, że nie mam zamiaru wypełniać żadnej deklaracji anty-WOŚP-owej,
ani rezygnować z ewentualnej pomocy medycznej, jeśli na sprzęcie będzie
przyklejone wszystkim świetnie znane, a do niedawna także dobrze się kojarzące
serduszko. I mnie przez lata do oznaczonej tym samym emblematem puszki zdarzyło
się czasem coś wrzucić, robiła to również moja rodzina. Ba, dawno temu miałem
okazję dla WOŚP-u nawet zagrać koncert, co też bardzo ochoczo uczyniłem. Nie
jestem jakimś chorym pojebem, ani aż takim hejterem, by sprzeciwiać się
działalności dobroczynnej, albo podważać płynące z niej korzyści. Podobnie, jak i wam, zależy mi na tym, by polska służba zdrowia działała sprawniej, zresztą,
jak i całe polskie państwo. Doceniam każde uratowane życie. Ale nie lubię, jak
ktoś chce ze mnie zrobić idiotę.
* * *
„Obecność PZPR w życiu narodu i kraju traktujemy jako zakończoną. Sztandar
Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej wyprowadzić". Tymi słowy Mieczysław
Rakowski, ostatni I sekretarz KC, rozwiązał organizację, która przez 40 lat
rządziła niepodzielnie krajem. XI zjazd PZPR, wywołał gigantyczne emocje, w dniach 27-30 stycznia 1990 r. przed Salą Kongresową, gdzie się odbywał,
rozgorzały uliczne burdy. Jako bardzo mały chłopiec, do którego wszakże
docierało co nieco z tej ogromnej fali entuzjazmu wywołanej upadkiem komunizmu,
nie mogłem zrozumieć dlaczego ludzie zamiast się cieszyć, urządzają awantury.
Tłumaczenie taty wywołało we mnie dysonans, to nie był ten etap dojrzewania,
żeby podważać zdanie rodzica, z drugiej strony to, co wtedy usłyszałem, było
pierwszym sygnałem ze świata, że mogą występować tak skrajne sposoby jego
rozumienia. Niektórym zmiany, które zaszły w Polsce, się nie podobają; uważają,
że oni zrobiliby je lepiej — usłyszałem wtedy. Ojciec nie podzielał tego zdania,
od zawsze jest realistą, o konsyliacyjnym usposobieniu, przeciwnym oszołomstwu i pieniactwu.
A w Warszawie w tych dniach nie brakowało zarówno jednego i drugiego. W demonstracjach i starciach z OPMO (Oddział Prewencyjny Milicji
Obywatelskiej) brały udział zastępy młodych ludzi — głównie studentów, wśród
których nie brakowało wówczas zarówno konserwatystów z Konfederacji Polski
Niepodległej, jak i bojówek Międzymiastówki Anarchistycznej. Takie to były
czasy, że ze złości na władzę, ze świadomości wspólnego interesu, rodziła się
zgoda pomiędzy środowiskami zdawałoby się stworzonymi do tego, by walczyć ze
sobą nawzajem, a nie ramię w ramię. Jednak nie ma zgody na taką zgodę, wobec
tego pierwszy solidarnościowy premier, Tadeusz Mazowiecki wysłał do
protestujących milicję z pałkami. (Jak wyglądała pacyfikacja antykomunistycznej młodzieży przez rząd Mazowieckiego) Pięknie zaczęły się lata 90. oraz nowa, wolna
Polska. Kraj miłości, w której imieniu, od prawie trzech dekad, sączy się ten
hejt na inaczej myślących.
Pikieta pod sejmem przeciwko wyborowi generała Wojciecha Jaruzelskiego na prezydenta PRL — 19 lipca 1989 r. /Wojtek Laski /East News
Pewnie nie wszyscy pamiętają, ale w ostatnich dekadach ubiegłego milenium świat
podzieliły między siebie rozmaite subkultury. Ludzie traktowali je zupełnie
serio. Być w jakiejś grupie, znaczyło wtedy być kimś w ogóle. Jednym z najpopularniejszych ruchów przez całe lata 80. i na początku 90. był punk rock.
Ideologia wprawdzie wymyślona gdzieś pomiędzy butikiem na 5th Avenue, agencją
marketingową, a studiem, w którym swoją płytę nagrywali Sex Pistols, jednak
trafiająca na podatny grunt i odpowiadająca dokładnie na zapotrzebowanie
niespokojnych czasów. Zbuntowanych małolatów identyfikujących się z tym ruchem
nie nazywano już Dziećmi Kwiatami, to byłoby jednak zbyt infantylne, zaś oni aż
nadto zblazowani. Punki występując przeciwko obowiązującym wartościom, nie
oczekiwali zrozumienia, miłości i pokoju. Byli wkurwieni na to, jaki świat
zafundowało im pokolenie '68, zmieniali go więc nie pięknymi, okrągłymi słowami, a oporem, krzykiem i kopem z glana.
Zbuntowana i niepokorna młodzież stanowiła w 1989 główne zagrożenie dla grubej kreski. Obradom okrągłego stołu towarzyszyły intensywne demonstracje i były to głównie demonstracje młodzieży. 5 marca w Gdańsku w czasie przyjazdu Wałęsy „grupy młodych ludzi usiłowały zakłócić porządek w centrum miasta", krzyczano MO-Gestapo, Precz z komuną, judasze. Milicjantów obrzucono monetami, milicja przystąpiła do „rozpraszania demonstrujących", co trwało blisko godzinę. Manifestowali również studenci w Łodzi i Krakowie. Przyp. red.
W Polsce Ludowej było na co się wkurzać, więc i punków nie brakowało. Swoistą
mekkę dla „brudasów" stanowił coroczny spęd w Jarocinie — najsłynniejszy
festiwal muzyczny w PRL-u, przez swoją oddolność i programową antysystemowość,
będący bólem głowy dla komunistycznych władz i co za tym idzie — także
wzmożonego zainteresowania bezpieki. To działalność służb infiltrujących
środowiska punkowe i anarchistyczne spowodowały, że na festiwalu dochodziło do
coraz częstszych scysji i coraz ostrzejszej autocenzury, przez co ten stopniowo
wytracał swój rewolucyjny charakter, zaczął pustoszeć, by wreszcie (już w tak
zwanej wolnej Polsce) zupełnie wygasnąć. Twarzą tego upadku, osobą której
przypisuje się najwięcej dokonań w rozmontowywaniu jarocińskiej inicjatywy, był
pewien dziennikarz muzyczny i jak sam o sobie mówił „Właściciel Zespołu Voo-Voo"...
Jerzy Owsiak.
Protest młodzieży w Warszawie, kwiecień 1989. fot. Erazm Ciołek
Już w połowie lat 80. Jarocin został uznany przez festiwalowiczów za poletko
służb, dlatego część zespołów nie wpuszczonych na jarocińską scenę brała udział w konkurencyjnej imprezie Róbrege. Nieufność wobec Owsiaka była czymś
powszechnym, nie pomagała mu nawet jego śmieszkowatość uskuteczniana w reżimowych rozgłośniach, dla których był ludzkim głosem do kontaktów z młodzieżą. Tubą propagandową systemu ujarzmiającą jego obligatoryjnych,
nieletnich przeciwników. Parodiując w swoich audycjach opozycyjną działalność
swoich kolegów, poprzez powołanie do życia absurdalnej inicjatywy pod nazwą
Towarzystwo Przyjaciół Chińskich Ręczników, czy też jawnie wygaszając fenomen
Jarocina — wydawał się wręcz spalony.
Jednak trzeba przyznać, że Owsiak wrócił do gry brawurowo, z pomysłem jak
ujarzmić rock'n'rollowe towarzystwa i pokazać im właściwą drogę. Trick nazywał
się… Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy. Tacy okropni, upici jabolem i agresywni buntownicy, co nie zwykli kłaniać się zomowcom, a dali się złapać
na… dobroć, na pomoc innym, na „zróbmy coś pozytywnego". Coś pięknego.
Sztuczka, z gatunku tych najbardziej finezyjnych. Jej powodzenie sporo mówi o ludzkiej, choć niewykluczone, że także typowo polskiej naturze. Polaka
najłatwiej pokonać „po dobroci". Tym większy to wyczyn, bo też nie brakowało
osób, które, wrzucając coś do puszki, albo stawiając się na koncercie w środku
zimy, kręciło nosem. Gdyby istniał wtedy Twitter, hashtag #NieGramDlaOwsiakaTylkoDlaDzieci z pewnością długo by widniał wśród najpopularniejszych trendów. Ale Internetu
nie było, były telewizja i radio — w obu brylował „Jurek". Cały na biało
czerwony czerwony z żółtym. Impreza przeszła najśmielsze oczekiwania, wciągając
nie tylko zastępy zbuntowanych, ale także tych zwyczajnych, pogodzonych, czy
nawet cieszących się ze zmian. Lwią część z datków z puszek na początku
stanowiły pieniądze zebrane pod kościołami. Niewątpliwie, ambitny plan wypalił,
udało się dotrzeć do Polaków i zaprząc w szeregi orkiestry. Wszystkich ich
połączył rock'n'roll i chęć niesienia pomocy innym, a często obie rzeczy naraz.
Owsiak odtąd stał się nie tylko głosem, ale i twarzą (dla) młodego pokolenia.
Nastroje w kraju były jednak dalekie od sielanki, w niektórych kręgach, także
wśród młodych, wciąż panowały tendencje do kontestowania ładu, dla niepoznaki
zwanego: pomagdalenkowym. Dotarcie do młodzieży, która już za chwilę miała
włączyć się budowanie III RP, było jednym z ważniejszych zadań, jakie stanęły
przed grupą umacniającą władzę. Rozpoczęła się kampania pod hasłem „Róbta, co
chceta", które jest średnio udaną translacją anglosaskich okrzyków wznoszonych
podczas amerykańskiej rewolucji obyczajowej '68, a dla młodego Polaka miało
znaczyć coś, mniej więcej, w stylu: już okej, po co ta złość, możecie żyć, jak
chcecie, brać, co wam się tylko podoba; wolność, wreszcie wolność, upragniona,
wywalczoną oporem, krzykiem i kopem z glana, ale już nie ma przeciwko czemu się
buntować! Hej! A i nie interesujcie się polityką, bo to chujnia. My, jak będzie
trzeba, wam powiemy: co i jak.
Swobody obywatelskie, kolorowe telewizory, MTV i zachodnie marki ciuchów zdawały
się być świetnym potwierdzeniem dla owsiakowego przesłania. W roku 1994 odbył
się po raz ostatni Festiwal Muzyków Rockowy w Jarocinie, impreza dla
zbuntowanych ze wszystkich stron światopoglądowej mozaiki. Jednak życie nie
znosi próżni i w 1995 r. zorganizowany zostaje pierwszy Przystanek Woodstock,
już mocno naładowany ideowo, nawiązujący do przełomu '68. Przyznam, że zawsze
było dla mnie dziadostwem, to podczepianie się pod przebrzmiałą, naiwną i obrosłą tłuszczem historię pewnej awantury sprzed 30 lat. Tłumaczyłem to sobie
sentymentem organizatorów, którzy np. chcieli zrealizować swoje młodzieńcze
marzenie, sięgające czasów kiedy obserwowali cały ten kulturowy zryw zza
żelaznej kurtyny i przenieść je na polski grunt. Do czasu, aż zrozumiałem, czym w istocie była rewolucja obyczajowa '68. W różnych miejscach świata przybierała
ona rozmaite formy — ot, np. w Stanach młodzież zjednoczyła się w miłosnym
uścisku pod prostymi hasłami: sex, drugs & rock'n'roll oraz peace & love, z kolei europejscy studenci toczyli za to intelektualny spór — i to tak zaciekle,
że w wielu uniwersyteckich miastach wybuchły zamieszki, gdzieniegdzie na tyle
poważne, że zawiązały się nawet lewackie bojówki, toczące terrorystyczną walkę z aparatem państwa (np. włoskiego). Mimo ewidentnych różnic w podejściu do tematu
wolności, równości i braterstwa w Starym i Nowym Świecie, tajemnicą poliszynela
jest fakt, że te wydarzenia mają swój wspólny mianownik, mianowicie — inspirację
Kominternu. W Wietnamie Amerykanie przegrali dużo więcej, niż kontrolę na
Dalekim Wschodzie. W wyniku przeciągającej się wojny tracili przede wszystkim
rząd młodych amerykańskich dusz, przy wydatnej pomocy agentów wpływu
komunistycznej międzynarodówki. Woodstock dla rewolucji Dzieci Kwiatów okazał
się epicentrum tych zmian. Inni agenci, za to tego samego wpływu, doprowadzili
do rozruchów w Europie, głównie zachodniej. Wydarzenia po obu stronach Atlantyku
stały się mitem założycielskim dla nowego pokolenia, które wkrótce po tym
zaczęło decydować o obliczu i losach swoich krajów. W PRL-u w owym czasie
pojawiły się diametralnie odmienne tendencje, właśnie anty-międzynarodowe i w
całej swojej socrealistyczności, paradoksalnie, konserwatywne. '68 w Polsce
kojarzy się głównie z niesławnym wyproszeniem z kraju „syjonistów". Ale i u nas
nie obyło się bez studenckiej rozróby, której zarzewie stanowiło wyrzucenie
pewnego niesubordynowanego studenta, nazwiskiem Michnik.
Szymon Woźniak, znany także jako Igoronco, poznański bard, tekściarz, bloger, publicysta, trochę raper, a trochę chyba nie. Filozof z wykształcenia, futbolog z nałogu, gaduła z konieczności. Niepoprawny idealista i zgorzkniały cynik w jednym. Jego koncerty, grane do spółki z dj’em i producentem, Orskim, są mieszanką przepełnionego bassem elektronicznego seta, z poetyckim slamem. Debiutancki album poznańskiego twórcy został uznany przez Tygodnik Powszechny za jedno z najciekawszych wydarzeń w 2013 r. w polskiej muzyce alternatywnej. W 2016 wydał nowy materiał pt. Za długie, nie czytaj.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.