|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Tematy różnorodne Multikulturalizm czyli jak zbudowano nowy apartheid [1] Autor tekstu: Dagmara Planutis
Mieszkam w drugiej zonie. Druga zona to tak zwana mała korona Paryża,
czyli miasteczka, które przylegają bezpośrednio do stolicy. Prawdę mówiąc, gdyby
nie Boulevard Péripherique
to granica między Paryżem a małą koroną w ogóle mogłaby nie istnieć, bo tutaj
dojeżdża jeszcze metro a zabudowa jest tak samo ciasna jak w stolicy. No, z tym
wyjątkiem, że mój kod pocztowy zaczyna się od 94 a nie 75, co w paryskiej
aglomeracji robi różnicę rzędu co najmniej 1000 euro więcej za metr kwadratowy
powierzchni mieszkalnej, w najlepszym przypadku. Porównywanie zaś cen mieszkań z powiedzmy siódmej dzielnicy i z mojego miasteczka zupełnie nie ma sensu, bo
trzeba by je przemnożyć przez 4, a wtedy to się może człowiek już tylko załamać.
Prawda jest taka, że pracując ciężko całe życie, we dwójkę, nawet na dobrze
płatnych stanowiskach, przeciętna francuska rodzina z klasy średniej nie może
nawet pomarzyć, że stać ją będzie na zakup sześćdziesięciometrowego mieszkania w jakiejś przyzwoitej dzielnicy Paryża. A te trzy pokoje, to przecież żaden luksus
chociaż kosztują blisko milion euro....
Tak jak u Gidea, wąskie wrota prowadzą do zbawienia, tak samo wąskie są
wrota we współczesnej Francji, które prowadzą do awansu społecznego. Finansowa
bariera oddzielająca świat bogatych i biednych pogłębia się z roku na rok. Ale
nie tylko finanse są przeszkodą w awansie społecznym we Francji. Mieszkania na
prowincji są jeszcze dla klasy średniej w miarę dostępne, o ile znajdzie się tam
pracę. Na ogół młodzi ludzie po studiach przyjeżdżają do Paryża za pracą, a po
pierwszym dziecku wracają do siebie. Nikt nie ma ochoty wychowywać dzieci na
przedmieściach Paryża. Dlaczego? Ponieważ równie wielką przeszkodą w awansie
społecznym we Francji jest także przynależność kulturowa.
Alternatywna topografia Paryża
Paryska bieda nie jedno ma oblicze. Dla kogoś wychowanego na polskich
blokowiskach, żebrak w metrze lub kloszard pod butikiem Louis Vuitton na Polach
Elizejskich nie jest tym co najbardziej szokuje. Kloszard to obraz, który każdy
człowiek ma przed oczami, kiedy każe się mu pomyśleć o biedzie. Paryska bieda
najbardziej zaś szokuje swoją pogardą nie dla kloszarda, a dla człowieka, który
usiłuje poprzez swoją pracę z tej biedy się wyrwać.
Wyobraźcie sobie paryski bulwar. Piękne haussmannowskie kamienice z wysokimi oknami i zdobnym gzymsem, takie jak z widokówki. Wchodzicie do środka,
klatka schodowa w marmurach, czerwony dywan na schodach i piękna stylizowana
winda. Ale nie, do waszego mieszkania nie prowadzą te piękne marmurowe schody.
Po prawej od wejścia są obskurne drzwi, a na nich napis Escalier de Service,
czyli wejście dla służby. Potem macie do pokonania siedem pięter po krętych i wąskich jak w średniowiecznej wieży schodach ze zbutwiałego drewna, żeby dotrzeć
do waszego ośmiometrowego pokoju, w którym stoi stara kuchnia, zlew, prysznic i łóżko. Toaleta jest wspólna i na korytarzu. Ktoś powie, no ale pewnie wynajem
wiele nie kosztuje. Czynsz to około 500 euro, dodam, że płaca minimalna na rękę
to około 1100 euro.
Wśród mieszkańców tego siódmego piętra są sami obcokrajowcy ze wszystkich
stron świata. Ten czyści kible w biurach, tamta na kasie w Carrefourze, mają
szczęście, bo mają papiery i pozwolenie na pobyt no i czekają na przydział w mieszkaniu socjalnym, ale nie w drugiej zonie, to za blisko, tam już miejsc nie
ma. Wylądują pewnie gdzieś dalej, może uda się gdzieś w trzeciej albo czwartej,
tam mieszkają w końcu ich kuzyni i pół rodziny.
W regionie paryskim są więc dzielnice białe i kolorowe. I w zależności od
koloru dzielnicy różni się też cena za metr kwadratowy w jej obrębie. Tym
sposobem bieda w Paryżu ma podłoże rasowe. Uogólniając, biały jest praktycznie
cały zachód Paryża, czyli departament 92, gdzie mieszkania są drogie i gdzie
mieszkają w większości dawni arystokraci, burżuazja no i pozadłużani ci, którym
się udało. Na północy, aż po granice Ile de France, z kolei ciężko uświadczyć
białego człowieka. Żeby lepiej zobrazować, złośliwi nazywają miasteczko Mantes
la Jolie, Mantes l'Algérie, taka gra słów. Południe zaś jest jak Wieża Babel,
mieszka tu trochę Francuzów, sporo Polaków, Hiszpanów, Portugalczyków, ale też
Chińczyków, 13. dzielnica Paryża jest nawet czasem zaznaczana na mapkach dla
turystów jako China Town, dalej są przybysze z Magrebu i Afryki, Pakistańczycy, a na trzecim piętrze w mojej kamienicy mieszka rodzina z Indii. Jest tu w miarę
spokojnie. Nie wszędzie i nie zawsze, ale nikt tu samochodów nie podpala, co
najwyżej wybija się im szyby. Młodzież pod klatką czasem handluje trawką a czasem czym innym, ale poza okrzykami w stylu „Hej gazelo! Chodź, postawię ci
kawę!" nic gorszego raczej tu nikogo nie spotka.
Francuzi są mistrzami ogłady, stąd o takich miasteczkach mówi się, że są
populaires, co nie oznacza bynajmniej tego, że są popularne. Na polski
przetłumaczyłabym to raczej jako ludowe lub robotnicze.
Co mnie zastanawia najbardziej to jednak nie ten „relatywny" publiczny
spokój, a fakt że chociaż na tak małej przestrzeni mieszka tyle grup etnicznych,
wszystkie te grupy pozostają wobec siebie zupełnie zamknięte.
Razem, ale jednak osobno
Moje komunistyczne merostwo wydaje co miesiąc gazetkę o mieście i jego
sprawach. Gazetkę tę czyta się mniej więcej tak jak dawną Trybunę, ale zawsze to
coś innego w skrzynce na listy niż reklamówka z promocjami w Carrefourze. Z ciekawości zaglądam zawsze na ostatnią stronę, gdzie zamieszczone są informacje o ślubach, narodzinach i zgonach z danego miesiąca. I z miesiąca na miesiąc moje
obserwacje zawsze są te same. Chociaż mieszka tu taki tygiel kultur, to
mieszanych małżeństw ani widu ani słychu. Dzieciaki urodzone tutaj noszą imiona i nazwiska zupełnie takie same jakby urodziły się w kraju rodziców. I myślę
sobie, jak to jest? Tyle różnych kultur, tyle różnych światów zamieszkuje tak
niewielki obszar, a mimo wszystko żyjemy niby trochę razem, ale jednak bardziej
osobno? I jak to jest, że aż 25% mieszkańców mojego spokojnego miasteczka żyje w biedzie a pozostałym 75% ponoć też się nie przelewa?
Pomimo tylu różnych kultur, które są na wyciągnięcie ręki, w rzeczywistości nie wiemy o sobie nic.
Mam dwóch dobrych kolegów, jeden jest z Libanu, drugi z Maroko, a o ile
wzrosła moja wiedza o ich kulturze w przeciągu tylu lat? Wiem, że w Maroko jedzą
tajine a w Libanie falafele, bo czasem chodzimy razem do restauracji, które
serwują ich kuchnię. Wiem też, że muzułmanie obchodzą ramadan, ale nie wiem
dlaczego ani nawet kiedy, musi mi o tym przypominać Carrefour, który z tej
okazji robi zawsze promocje na suszone owoce, orzechy i baraninę. Czy moja
francuska rodzina wie więcej? Wcale nie, bo i skąd skoro w rodzinie nigdy nie
było cioci Anissy albo wujka Mehdiego. Dlaczego ? A wyobrażacie sobie francuski
niedzielny obiad bez sera i wina? Francuską wigilię bez szampana na przystawkę
albo Sauternes czyli ich ulubionego słodkiego wina, które się podaje do foie
gras ? To mniej więcej tak jak zrobić polskie wesele bez alkoholu. Niby da się,
ale wiecie jak jest.
Ale spójrzcie na francuskie ulice. Francja to nie kraj metysów, tak jak
Brazylia. Francja to kraj blanc — beurre — black (biało -
maślano -
czarny), [ 1 ],
jak to stwierdził onegdaj Jacques Chirac o ile mnie pamięć nie myli. Odrębność
wyznacza kultura. A wbrew pozorom, Francuzi do swej kultury są bardzo
przywiązani. Są z niej do tego stopnia dumni, że nie bez powodu na Eurowizji,
tylko Belgowie dają im jakiekolwiek punkty. Oni sami się z siebie śmieją, że ich
nikt nie lubi, bo nikt nie potrafi docenić ich kultury.
Spłycanie kultury
Kiedy się czyta biografię Stefana Zweiga, ma się przed oczami obraz
człowieka ciekawego świata, władającego językami, na wskroś humanistę, który
wzbogaca siebie i innych właśnie poprzez swoje podróże i długoletni pobyt w obcych krajach. Zweig tłumaczy swoim angielskim, niemieckim, francuskim i belgijskim przyjaciołom czym jest austriacka kultura, a potem tłumaczy to swoim
czytelnikom. Jego multikulturalizm buduje, wzbogaca obie kultury, pozwala na
rzeczywiste poznanie obcego. Z jego perspektywy nacjonalizm i dwie europejskie
wojny to katastrofa kulturowa. Zweig nie rozumie fenomenu populizmu tak jak nie
rozumieją go dzisiejsze elity intelektualne, dla których doświadczanie obcego ma
jedynie pozytywny charakter. W ich świecie istotnie tak jest, ale obcy, których
poznają elity to obcy wyselekcjonowani, mówiący biegle w ich języku, znający ich
kulturę i rozumiejący niuanse ich mentalności. To jest mniejszość.
Multikulturalizm w rzeczywistości daleki jest od ideału Zweiga.
Multikulturalizm to w rzeczywistości brak kultury, to akulturowość. Sprowadza on
bogactwo kulturowe i cywilizacyjne do restauracji i imprez okolicznościowych,
tak jak na przykład obchodzony w 13. dzielnicy chiński nowy rok. Tłumy paryżan
przyjeżdżają oglądać pochód smoków i bębnów, a potem idą na bo buna do
orientalnej restauracji. I tyle. Nikt nie zadaje sobie pytań dlaczego Chińczycy
obchodzą nowy rok w ten sposób i dlaczego wypada on w takim terminie, ani tym
bardziej dlaczego jest to dla nich takie ważne.
Multikulturalizm to błędne założenie, że różne kultury mieszkając obok
siebie będą w stanie się lepiej poznać a tym sposobem społeczeństwo pozbędzie
się problemu rasizmu. Jest wprost przeciwnie. W multikulturowym społeczeństwie w rzeczywistości nie sposób poznać obcej kultury, bo ta kultura wskutek
politycznej poprawności stała się tabu. O niej nie należy rozmawiać, a jednak
trzeba ją akceptować. Stąd nikt we Francji nie rozmawia o islamie z perspektywy
islamu. O orientalnym punkcie widzenia dowiedzieć się można o wiele więcej jadąc
do Andaluzji, gdzie nadal można podziwiać skarby arabskiej architektury niż
mieszkając całe życie na paryskich przedmieściach.
Orient o niebo bardziej przybliżył nam, europejczykom, Matissie, który
był nim zafascynowany i który fascynację Alhambrą przełożył na swoje płótna. Nie
on jeden zresztą, dość zwiedzić ostatnie piętro w Luwrze, albo muzeum Delacroix,
żeby zrozumieć orientalnego bakcyla europejskich malarzy.
Multikulturalizm spłyca kultury. Wypacza on zarówno kulturę przyjmującą
jak i kulturę przyjezdną. Mieszanka kulturowa paryskich przedmieść wcale nie
wydała na świat nowego Gaugaine czy Rodina. A jaki jest obraz współczesnej
sztuki w Paryżu? Ano dwa lata temu amerykański artysta Paul McCarthy postawił na
place Vendôme dmuchaną rzeźbę o nazwie Drzewo, która przypomina to co
przypomina....W ogrodach wersalskich powstała zaś rzeźba, którą ludzie nazwali
Waginą Królowej. Oto Paryż i jego współczesna kultura, zielona analna dmuchawa w wersji XXL postawiona na jednym z piękniejszych paryskich placów. Ilu jest
współczesnych znanych francuskich pisarzy? Przeciętny zjadacz chleba kojarzy
Modiano, bo dostał Nobla i Houellbecka, który lubi szokować i który dostał metkę
islamofoba. No z muzyką jest trochę lepiej, jest w końcu David Guetta...
1 2 Dalej..
Przypisy: [ 1 ] Beurre czyli dosłownie tłumacząc masło, to określenie dla osób z
północnej Afryki, co wiąże się z kolorem ich skóry, kojarzącej się
Francuzom z masłem. Zaś black, no cóż polityczna poprawność sprawiła, że
słowo noir dla określenia czarnoskórego jest surowo zakazane, więc
zastąpiono je w potocznej mowie anglicyzmem. « Tematy różnorodne (Publikacja: 09-05-2017 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 10117 |
|