|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Społeczeństwo » Narkotyki
Biochemiczna hipokryzja Autor tekstu: Oskar Wiśniewski
Żyjemy w przedziwnych czasach, w których poprawność polityczna dotknęła nawet
tak starą i konserwatywną dziedzinę, jak substancje psychoaktywne. Nie mam
jednak na myśli całokształtu działań, które są pokłosiem rozpoczętej pod koniec
XIX wieku, a trwającej do dziś tzw. „wojny z narkotykami", lecz podejścia do
nich samych użytkowników. Niemalże 150 lat temu konsumenci mniej lub bardziej
niebezpiecznych substancji chemicznych, syntetycznych bądź naturalnych,
przestali być osobami chorymi czy szukającymi rozrywki, a stali się
przestępcami. Negatywne skutki społeczne polityki „zero tolerancji" są
powszechnie znane i nie będą tutaj poruszane — napisano o tym niezliczone tomy.
Nie będzie więc szerszych dywagacji o tym, za czyje pieniądze leczyć ludzi
uzależnionych (po coś istnieje instytucja fundacji) albo jak karać sprawców
wypadków pod wpływem narkotyków (oczywiście, że surowo, bo w przypadku osób
nieuzależnionych jest to wynik zwykłego zidiocenia). Będzie jednak o edukacji,
ale nie w wydaniu „zażywasz-przygrywasz", czy spotów nagrywanych przez Głównego
Inspektora Sanitarnego. Właściwie to o braku porządnej edukacji w dziedzinie
najbardziej podstawowej i dotyczącej każdego z nas — biologii.
Od jakiegoś czasu da się zaobserwować boom na tzw. nootropy. Co to takiego?
Termin ten powołał do życia rumuński farmakolog i psycholog Corneliu Giurgea, w celu opisania właściwości zsyntetyzowanego przez siebie związku — piracetamu.
Środek ten, odkryty ok. 1964 roku, znajduje swoje zastosowanie po dziś dzień w terapii m.in. zaburzeń poznawczych. Recenzowane publikacje naukowe dostarczają
spornych wniosków; wedle części z nich substancja ta rzeczywiście ma działanie
lecznicze, inne prace wskazują zaś na liczne błędy metodologiczne popełniane
przy badaniu jej skuteczności. Nie zraża to jednak tysięcy entuzjastów tej grupy
specyfików. Ogólnie nootropy opisywane są jako związki chemiczne, których
zadaniem jest polepszanie kreatywności i pamięci, wspomaganie funkcji
poznawczych, przy jednoczesnej niewielkiej lub żadnej toksyczności. Spora część z nich pobudza elementy ośrodkowego układu nerwowego w sposób selektywny. Mimo
swej dość długiej historii, nootropy przeniknęły do powszechnej świadomości
dopiero niedawno, przebojem wdzierając się na uczelnie i korporacyjne open
space.
Wydaje się, że do nootropowego szaleństwa przyczyniło się kilka składowych. Po
pierwsze wpisują się one we wszechobecną narrację „coachingową" (w cudzysłowie,
dla odróżnienia od rzeczywistych specjalistów z interdyscyplinarną wiedzą).
Samozwańczy trenerzy rozwoju osobistego zdołali przekonać rzeszę ludzi o tym, że
wszystko jest w zasięgu ręki, że wystarczy tylko chcieć, aby osiągnąć szczyty
intelektualnego, a nawet fizycznego rozwoju. Zapomnijmy o psychologii różnic
indywidualnych, o medycynie i biologii organizmu. Możemy i musimy wszystko, bo
tylko to przyniesie nam szczęście! I tutaj z pomocą przychodzą cudowne nootropy.
Świetnie pasują one do korporacyjno-"coachingowej" atmosfery, nastawionej na jak
najlepszy i najszybszy efekt, często przekraczający naturalne zdolności
osobnicze. Po drugie nie należy zapominać, że spora część nootropów to leki, co
prawda w Polsce dostępne głównie pokątną drogą internetową, no ale jednak leki.
Przecież nikt nie będzie uważał nas za narkomanów, skoro bierzemy leki -
oczywiście dopóki nie jest to dekstrometorfan zawarty w popularnym leku
przeciwkaszlowym, dostępnym w aptece za rogiem. Nootropy to co innego, one nie
dostarczają głupiej rozrywki. Tyle, że związkiem czynnym popularnego Adderallu
są sole amfetaminy, dokładnie takie same, jakie osiedlowy diler sprzedaje
sobotnim imprezowiczom. Jedyna, ale i kluczowa zaleta to to, że dostaniemy
produkt czysty i o wiadomym składzie. No i nikt go nie wymiesza z gipsem.
To wszystko, o czym napisano w poprzednim akapicie wynika z niewiedzy i ignorancji. Sprzyja jej obowiązujące prawo. Biochemiczna hipokryzja, która
pozwala obywatelowi na utrzymywanie wyższego poziomu serotoniny, przy użyciu
chociażby powszechnie dostępnego i legalnego 5-hydroksytryptofanu, nie wolno mu
natomiast, pod groźbą więzienia, nabywać substancji, które powodują gwałtowny
wyrzut tejże serotoniny. Blokować wychwytu zwrotnego też nie wolno. A już na
pewno nie w celach rekreacyjnych. Bo po co to komu?
W programie nauczania powinny znaleźć się zagadnienia poświęcone substancjom
psychoaktywnym. Ale nie w ramach jakichś zajęć profilaktycznych (bo jeżeli ktoś
chce spróbować, to i tak to zrobi i żadne zajęcia nie pomogą), a w ramach
biologii. Po pierwsze należałoby przedstawić podział substancji psychoaktywnych — chociażby ten najbardziej podstawowy. Wytłumaczyć, że nie każda substancja
psychoaktywna jest narkotykiem, że istnieją spora różnica między efektami
opiatów, kannabinoidów, całą rzeszą substancji psychodelicznych. Nie mówić o jakimś bliżej nieokreślonym rozpadzie więzi społecznych, a przedstawić, za
pomocą prostej biochemii i fizjologii, szkody (ale i zalety) dla poszczególnych
układów organizmu. Wspomnieć o różnicy działania w różnym wieku. No i nie
zapomnieć o słynnym zdaniu Paracelsusa: wszystko jest trucizną i nic nie jest
trucizną, bo tylko dawka czyni truciznę. Co kto zrobi z tą wiedzą, to już jego
sprawa. Zdaję sobie, oczywiście, sprawę z tego, że pomysł ten prawdopodobnie
nigdy nie zostanie wcielony w życie, mimo, że można by przemyśleć, czy nie będzie
to bardziej użyteczne dla młodych ludzi, niż np. znajomość różnic w fotosyntezie
roślin C3, C4 i CAM. Ktoś, kto odważyłby się wprowadzić taki projekt do szkół
zostałby, kolokwialnie mówiąc, zjedzony, no bo przecież TO SĄ ZŁE NARKOTYKI. I tak mamy sprzężenie, w którym ignorancja napędza niewiedzę, a niewiedza
ignorancję.
Warto zauważyć, że brak edukacji szkolnej i powszechna ignorancja ma też
wymierne, negatywne konsekwencje dla nauki — tej akademickiej. Znany jest w środowisku naukowym przypadek, kiedy jeden z polskich uniwersytetów, po długiej
biurokratycznej batalii, otrzymał zezwolenie na prowadzenie hodowli konopi
indyjskiej w celu pozyskiwania THC do eksperymentów z dziedziny medycyny.
Któregoś dnia do pomieszczeń hodowlanych wkroczyły służby odpowiedzialne za
walkę z przestępczością zorganizowaną i skonfiskowały rośliny. Na nic zdały się
pokazywane zezwolenia, a naukowcy zostali potraktowani jak przestępcy. Pomijam
stratę czasu i pieniędzy niezbędnych do dobrego zaprojektowania doświadczenia.
Całe szczęście, że w ostatnich latach obserwuje się światowy trend powrotu do
badań nad zastosowaniem substancji psychoaktywnych w lecznictwie.
Pozostaje jeszcze kwestia użycia substancji psychoaktywnych w celach
rekreacyjnych. Nawet jeśli z jakiegoś powodu jesteśmy wrogami koncepcji, wedle
której każdy ma prawo do wybrania bądź nie wybrania środka intoksykacji, który
mu najbardziej odpowiada, to nie można zapominać, że użycie rekreacyjne i lecznicze zawsze szło w parze. Było tak chociażby w przypadku opium, marihuany
czy kokainy. Warto zauważyć, że większość użytkowników substancji
psychoaktywnych stosuje je w celach rekreacyjnych. W sporej części odkryć
naukowych pewną rolę pełni przypadek i właśnie takie rekreacyjne używanie może
stworzyć okazję do zaobserwowania mechanizmów, które później podda się
systematycznym badaniom naukowym. Tak było w przypadku znanego empatogenu -
MDMA, który wykorzysytwano później np. do terapii stresu bojowego. Patologiczna
wręcz awersja do dyskusji na temat użycia rekreacyjnego spowodowała, że w polskich realiach za sukces uznano niedawne przyjęcie przez Sejm prawa
dopuszczającego w niewielkim stopniu użycie marihuany do celów leczniczych.
Pomijając fakt, że warunki jakie trzeba spełnić, aby móc legalnie podjąć się
leczenia są absurdalne, to rzeczą naturalną w nauce jest, że pewne publikacje
oraz studia przypadków potwierdzają jej skuteczność, inne natomiast jej przeczą.
Problem leży jednak gdzie indziej — obecnie osoba cierpiąca na którąś z licznych
chorób bólowych musi udowadniać, że spróbowała innych terapii, zbierać
dziesiątki dokumentów i prosić się o możliwość użycia marihuany tzw. medycznej,
zamiast zapalić jointa, który za każdym razem te bóle łagodzi i poprawia
samopoczucie. Może jest to odczucie subiektywne, może nie znamy dokładnego
mechanizmu działania, ale działa. Tak samo jak „jakoś" działały rośliny
stosowane w terapii malarii w tradycyjnej medycynie chińskiej. Naukowe
opracowanie tego zagadnienia dało efekt w postaci Nagrody Nobla w roku 2015.
Wreszcie dopuszczenie stosowania rekreacyjnego zniosło by sztucznie stworzone
dylematy etyczne związane z nootropami — obecnie zamykają się one mniej więcej w pytaniu „czy można przyjmować leki, kiedy nie jest się chorym?".
Substancje psychoaktywne to, z punktu widzenia naukowego, niezwykle ciekawe i interesujące związki chemiczne. I tak też powinny być traktowane — wyłącznie
jako cząsteczki oddziałujące w taki, czy inny sposób, na nasz organizm. Cała
otoczka powstała dookoła nich, jest naszym wytworem. Pozostaje mieć nadzieję, że w dobie szarlatanów badających „żywą kroplę krwi", „dietetyków" bez wiedzy
medycznej i antyszczepionkowców substancje psychoaktywne zostaną kiedyś
„odczarowane". Kiedyś.
« Narkotyki (Publikacja: 27-09-2017 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 10151 |
|