|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Tematy różnorodne » Ekologia i ekozofia
Polska wysycha! Autor tekstu: Cezary Pyszny
Takie nagłówki wylewają się z różnych tygodników, portali i blogów. No to jak
to jest naprawdę i kto za to odpowiada? Spróbuję odpowiedzieć i przy okazji
pewnie wkurzę niemałe grono z lewej i z prawej strony. Ostatnie tygodnie to
wzmożona ofensywa tematu suszy — podobnie jak to było z dzikami, wycinką w puszczy, przekopem mierzei, masowym wymieraniem pszczół etc. Zdawałoby się więc,
że temat jest prosty, susza to ściema propagandowa. Z tym że niestety nie do
końca. Po kolei. Mamy tu kilka aspektów, które trzeba po kolei omówić: • Z czego wynika
susza w Polsce • Czy Skierniewice zamienią się w atomową pustynię z Fallouta
• Jaki wpływ mają zmiany klimatyczne na suszę, a jaki ma Polska na zmiany
klimatyczne • Czemu betonowanie rzek bywa bardzo kiepskim pomysłem • Co to
jest obieg wody w przyrodzie i czemu pojenie krów to wytrych dla gamoni •
Oszczędzanie wody w kranie a susza • Co z tym wszystkim zrobić i jak żyć
Zacznę od przykrego faktu, a mianowicie że w Polsce od lat panuje susza
hydrologiczna. To taka susza, w której występuje trwały niedobór wód gruntowych, a lustro wody obniża się. Oczywiście nie wszędzie, bo przecież nadal kraj
normalnie funkcjonuje, wiele terenów jest zwyczajnie podmokłych i generalnie
jakoś żyje się powoli na tej wsi. Niestety jednak mamy ewidentny problem z retencją wody i winni jesteśmy temu my sami, a także różne zaniedbania mające
swój początek w PRL.
Water exploitation index, czyli udział krajowego poboru wody w naszych ogólnych zasobach odnawialnych. Dysponujemy rocznie 62 km3 wody, z czego pobieramy 10,5 km3 (2015), co daje współczynnik WEI 17%. Wartość tego współczynnika poniżej 20% oznacza sytuację nie zagrażającą (non stressed). W przeciwieństwie do krajów zachodu i południa Europy, Polska jak i Niemcy to kraje, których struktura zużycia wody nie stanowi dla nas problemu.
O co chodzi z tą retencją? Co to takiego? To zatrzymanie wody w układzie,
czyli sprawienie żeby nie trafiła zbyt szybko do rzeki, a stamtąd do morza.
Miałem na studiach przedmiot „Hydrologia terenów zurbanizowanych", na którym
robiliśmy projekty uwzględniające zmiany spływu powierzchniowego wody do
lokalnego strumyka w zależności od wielkości powierzchni wybetonowanej.
Wbrew pozorom sprawa jest banalna — każda powierzchnia ma tzw. współczynnik
spływu wahający się w granicach 0-1, gdzie 0 oznacza całkowite wsiąkanie wody w grunt, a 1 całkowity spływ. Jak się łatwo domyślić, beton, asfalt,
blachodachówka raczej nie przyjmują wody. Im więc więcej powierzchni
utwardzonych i zadaszonych, tym więcej wody spływa sobie bez wsiąkania i dlatego w miastach skutki ulew są dużo dotkliwsze niż na terenach wiejskich i leśnych.
Dlatego tak ważne są zieleńce w miastach — nie tylko by cieszyć oko, ale też by
retencjonować wodę.
Wodę retencjonują też rośliny zarówno przez jej wchłanianie, jak i spowalnianie spływu powierzchniowego. Dlatego bardzo wskazane jest obsiewanie i obsadzanie terenów zróżnicowaną roślinnością. Dlatego właśnie takim problemem
jest kwitnąca w miastach betonoza. Władze miast wolą wybrukować plan, skwer czy
co tam kostką, bo ta wymaga minimalnych nakładów konserwacji, w przeciwieństwie
do terenów zielonych. W konsekwencji woda spływa do kanalizacji deszczowej,
stamtąd do lokalnej rzeczki i baj baj, opuszcza nasz teren, a my zostajemy na
betonowej pustyni.
Kolejnym problemem jest nadmierne meliorowanie terenów — chcąc mieć pełną
kontrolę nad gruntami tworzy się niestety nadmiernie rozwiniętą, nieadekwatną do
rzeczywistych potrzeb sieć melioracyjną i woda z gruntu zwyczajnie nam ucieka. O ile bywa to faktycznie potrzebne, o tyle „dziurawienie" gruntowego rezerwuaru
wody bez wyraźnej potrzeby jest po prostu głupie. Brakuje też lokalnych oczek,
stawów, jeziorek mogących magazynować wody opadowe. Nie wiem czy pamiętacie ten
przypadek, ale w Stanach pewien rolnik został skazany przez sąd za zbudowanie
takiego właśnie zbiornika. Udowodniono mu kradzież wody, czaicie? U nas także
potrzebne jest pozwolenie na budowanie sztucznych zbiorników wodnych, ale nie
oznacza to że jest to niemożliwe, a jedynie uregulowane. Także do dzieła.
Skierniewice borykają się z problemem wody w miejskiej sieci wodociągowej.
Nie oznacza to jednak, że Polska na trzy-cztery powinna odejść od energetyki
opartej na węglu, zaprzestać korzystania ze słomek i wyprowadzić się do lepianek z krowiego łajna. Jesteśmy po koszmarnie suchym miesiącu i zasób wód gruntowych
dopiero się odbudowuje dzięki w miarę regularnym opadom. To jednak proces
długotrwały, bo woda w grunt wsiąka wolniej niż kasa w kieszenie mediaworkerów
żywiących się sensacją. Jednocześnie wokół Skierniewic są rozległe terenu
uprawne, które mają ogromne zapotrzebowanie na wodę. Koniec końców dzięki
podlewaniu truskawek i miesiącowi bez deszczu zabrakło kranówki. To minie
szybciej niż sądzicie, ale jest symptomem, którego nie można ignorować.
Natomiast nie oznacza konieczności zmiany trybu życia, tylko zadbania o retencję
np. przez tworzenie lokalnych zbiorników wodnych i rewizję sieci melioracyjnych.
Jeśli woda będzie miała możliwość zatrzymania się w danym ekosystemie, to
różnicę odczujemy błyskawicznie.
Jesteście tu jeszcze? Dajecie radę? To jedziemy dalej.
Zmiany klimatyczne w skali globalnej a lokalna susza. Temat — rzeka, nomen
omen. Polityka klimatyczna stała się doskonałym wytrychem do wywierania
międzynarodowej presji na konkurentów gospodarczych, zmiany wektorów rozwoju
poszczególnych krajów i sprzedawania masy bezużytecznych gadżetów. A dla
wszelkiej maści blogerów proekologicznych sposobem na nabijanie sobie fejmu,
choć de facto stoją oni cały czas obok tematu. Mógłbym z miejsca wymienić
kilkanaście blogów, których autorzy mają takie braki w wiedzy, że przeciętny
gimnazjalista nadążający za biologią i geografią zjadłby ich w misce kaszy. Z litości jednak nie będę ich tu oznaczać, niech żyją sobie i piszą o swoich
pierdołach. Ad rem. Zmiany klimatu zachodzą czy nam się to podoba czy nie.
Kwestią osobną pozostaje natomiast nasz jako ludzi, a zwłaszcza jako mieszkańców
Polski na te zmiany.
Jesteśmy śmiesznie małym emitentem gazów cierplarnianych, mniejszym nie tylko
od ogromnych Chin czy USA, ale też zużywającym mniej węgla niż nasi sąsiedzi
Niemcy. Którzy zresztą robią sobie zajebisty PR w naszych polskojęzycznych
mediach fokusujących się na naszym węglu, a nie na nich.
Nie będziemy mieć wpływu jako Polska na światowe zmiany klimatyczne, możemy
natomiast w ramach odklejonej od rzeczywistości ideologii przenieść się do
jaskiń, stając się fajnym skansenem dla krajów, które uciekną nam w wyścigu
rozwoju i będą do nas przylatywać latającymi spodkami, żeby popatrzeć jak polski
chłop je brukiew upieczoną w niskoemisyjnym ognisku. Jedynym rozwiązaniem
pozwalającym nam odejść od węgla jest błyskawiczny rozwój energetyki atomowej,
wykonanie po dekadach nieudolności kroku w kierunku czystej energetyki i przejście na wyższy poziom. A że teraz ponoć kraje zachodnie odchodzą od atomu?
Spoko, zbudujmy sobie kilkadziesiąt atomówek jak Francja i wtedy my też
zaczniemy odchodzić.
Problemem znacznie bardziej realnym i w naszym zasięgu jest betonowanie rzek.
Beton dla rzeki jest tym czym impregnat dla twojej trekkingowej kurtki -
sprawia, że woda się przez nią prześlizguje zamiast wsiąkać. Gdyby koryto rzeki
było jelitem, betonowanie jej na całej długości „czyściłoby łagodnie, nie
przerywając snu". Tak, to znowu problem retencji — betonujmy, owszem, ale tam
gdzie to faktycznie jest potrzebne, a nie gdzie się da.
Istnieje taki fajny schemat, chyba jeszcze z podstawówki, pokazujący obieg
wody w przyrodzie. Parowanie, skraplanie, opad, spływ powierzchniowy, wsiąkanie,
spływ podziemny, transpiracja. Czaicie pewnie. Taka woda trafiająca do zakładu
hodowli bydła nie przenosi się na Marsa tunelem czasoprzestrzennym w krowim
pysku, tylko jest wysikiwana po kilku-kilkunastu godzinach i wraca do obiegu.
Oczywiście zakłady pobierają duże ilości wody, bo krowa/świnia nie wielbłąd i pić musi. To problem nie tylko hodowli, ale też upraw, które przecież na suchej
jak pył ziemi nie rosną.
Ujęcia przemysłowe ciągną ogromne ilości wody, w wyniku czego powstaje tak
zwany lej depresji. Co to ten lej depresji? Już wyjaśniam. Wyobraźcie sobie, że w gruncie macie płaską taflę wód gruntowych i kopiecie studnię, z której
pobieracie wodę. Im więcej jej pobieracie, tym bardziej obniża się zwierciadło
wód w studni, a wody okalające ją spływają do niej — ma to w rzeczywistości
kształt leja. Użyjcie googla, hasło: lej depresji. Znów problemem nie jest duże
zużycie wody, tylko niski poziom wód gruntowych, w wyniku czego? Braku retencji.
Argument o wodochłonnych (właśnie wymyśliłem to słowo) hodowlach jest o tyle z dupy, że nie trafiłem jeszcze na badania, które miałyby przejrzystą metodologię i pokazywały realny wpływ zakładu o określonym pogłowiu zwierząt na określony
obszar wód gruntowych. Są za to komunały wpisujące się idealnie w trend na
promowanie weganizmu. Znów — przodują media, nazwijmy je delikatnie,
zagraniczne.
Oszczędzanie wody w kranie to jest z kolei fantastyczny mit, który od
dziesiątek lat jest powielany bez większej refleksji. Zdradzę wam sekret — jeśli
spłukujecie tylko po dwójce albo sikacie pod prysznicem, wcale nie ratujecie
planety. Podobnie jeśli oszczędzacie wodę w kranie, bo dzieci w Afryce piją
błoto z kałuży. Mamy tu dwa aspekty.
Po pierwsze używanie małych ilości wody doprowadza do tego, że w kanałach nie
jest osiągana tzw. prędkość samooczyszczania. To prędkość ścieków w kanale,
która sprawia że nie osadzają się w nim różne syfy i kanał pracuje prawidłowo,
zamiast zarastać. Czyszczenie zarośniętego kanału, a w ostateczności jego
wymiana, to prace kosztowne i kłopotliwe.
Natomiast aspekt drugi jest jeszcze zabawniejszy, bo jeśli do oczyszczalni
biologicznej trafią ścieki stężone, bo spłukiwałeś tylko kupę, a nie siku, to
może okazać się, że parametry ścieków surowych (dopływających do OŚ) będą zbyt
wysokie i trzeba będzie co? Rozcieńczyć. Wodą. Tą, którą tak pieczołowicie
oszczędzałeś, patrząc jak w twojej muszli powoli wytrąca się amoniak z jedynki,
zasmradzając łazienkę. Fajnie, co?
Jedyny aspekt oszczędzania wody to ten ekonomiczny — jeśli nie płacisz
ryczałtu, a pewnie nie, to za każdy TYSIĄC LITRÓW zapłacisz 5-10 polskich nowych
złotych. Laboga.
Co z tym możemy zrobić? Po pierwsze potrzebne są naprawdę rzetelne ekspertyzy i badania — co do retencji znajdą się, co do zużycia wody w hodowlach pewnie
trzeba je wykonać, co zajmie kilka lat. Potrzebna jest zmiana myślenia o wodzie,
jej retencji. Potrzebne są zmiany w prawie ułatwiające gromadzenie wody przez
budowę zbiorników retencyjnych — ale nie tych ogromnych, dla których trzeba
zatopić kilka wsi, tylko niewielkich, lokalnych, za to częściej występujących.
Wreszcie potrzeba trochę wiary w przyrodę i jej mechanizmy samoregulacji,
niestawianie deweloperki na terenach zalewowych i po prostu trochę rozumu i godności człowieka.
Pamiętajcie, nawet najfajniejsze akcje społeczne i zaangażowane memy na
fejsie nie uratują nas, jeśli będą odklejone od rzeczywistości, a niestety są.
« Ekologia i ekozofia (Publikacja: 07-07-2019 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 10253 |
|