|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Państwo i polityka » Stosunki międzynarodowe
Od Putina na Westerplatte do Steinmeiera w Warszawie: nowy kierunek Europy [1] Autor tekstu: Mariusz Agnosiewicz
Przedstawiciele 40 państw Europy (plus USA i Kanada)
wspólnie uderzali w dzwon pamięci na placu Piłsudskiego z okazji 80. rocznicy
ataku Niemiec na Polskę, który rozpoczął II wojnę światową. Było to święto
jednoczącej się Europy Środkowej: niezwykle charakterystyczne jest bowiem to, że
na owe obchody państwa Europy Zachodniej przesłały przedstawicieli drugiej
kategorii (za wyjątkiem Islandii), z kolei Europa Środkowa reprezentowana była
przez głowy państw. Obecni byli prezydenci Węgier, Słowacji, Czech, Ukrainy,
Litwy, Łotwy, Estonii, Chorwacji, Bułgarii, Albanii, Słowenii, Czarnogóry i Gruzji. W ostatniej chwili wycofał się Trump, w efekcie czego lukę tę
wykorzystały państwa pozostające z nim w sporze: wraz z prezydentem przyjechała
kanclerz Niemiec, która wcześniej nie była zapowiadana, a także przedstawiciel
Turcji. Gesty i symbole wskazują kierunki polityczne na arenie
międzynarodowej. Możemy więc powiedzieć, że Europa Środkowa, która w czasie
wojny była niezwykle rozbita i skonfliktowana, dziś coraz wyraźniej trzyma się
razem. Nie ma w tym jeszcze potężnych fundamentów gospodarczych, lecz jest to
proces , który się rozwija.
Jakże wyraźne są zmiany, jakie zaszły w ostatniej dekadzie!
Poprzednie tego rodzaju obchody miały miejsce na Westerplatte 1 września 2009. Z okazji 70. rocznicy wybuchu wojny do Polski przybyli przedstawiciele 30 państw w tym 20 premierów. Europa zachodnia miała wówczas wysoką reprezentację. Główną
gwiazdą był Putin.
Minister kultury
zapowiadał wówczas udział
wiceprezydenta USA Joe Bidena lub
sekretarz stanu Hillary Clinton. Ostatecznie jednak przyjechał doradca
prezydenta do spraw obrony narodowej, generał James Jones. Jak widać sytuacja
się w tym roku powtórzyła, tyle że mamy pewien krok naprzód w relacjach z USA:
zapowiadano prezydenta, przybył wiceprezydent.
Przemawiali prezydent Lech Kaczyński, przewodniczący PE Jerzy Buzek, Donald
Tusk, Angela Merkel, Władimir Putin,
premier Francji François Fillon, Julia Tymoszenko oraz premier Szwecji. Nie
padły wówczas przeprosiny ze strony agresorów. Kanclerz
Merkel „pochyliła głowę"
przed ofiarami, ale zarazem mówiła o tragedii wypędzonych Niemców.
Putin nie powiedział ani
słowa o polskich ofiarach, skupił się na ofiarności czerwonoarmijców i usprawiedliwianiu Niemców: przyczyną wojny nie był Pakt Ribbentrop-Mołotow
(który Putin zrównał z polsko-niemiecką deklaracją o nieagresji z 1934), w którym sowieci zagwarantowali nazistom swobodę ataku na Polskę i dokonali
rozbiorów Europy Środkowej pomiędzy dwa totalitarne socjalizmy: brunatny i czerwony, przyczyną był Traktat Wersalski, który poniżył Niemcy. Na koniec
jeszcze, przemawiając nieopodal Stoczni Gdańskiej, odebrał Solidarności zasługę w obaleniu Żelaznej Kurtyny: to dzięki Kremlowi upadł mur berliński.
Przypomnijmy kontekst: od 2004 roku Rosja prowadzi w Europie Środkowej
systematyczny „terroryzm gazowy" (to słowa samego Łukaszenki). Rok przed swą
przemową na Westerplatte, pod pretekstem konfliktów etnicznych, Putin
zbombardował gruziński port w Poti, skąd do Europy biec miał Biały Potok, czyli
gazociąg demonopolizujący gaz rosyjski. Swą przemową Putin de facto machał
palcem: chcecie uniknąć wojny, nie upokarzajcie nas, ergo: nie niszczcie naszego
monopolu energetycznego w Europie.
Ważny dla właściwej
interpretacji słów Putina
na Westerplatte jest także fakt, że w samej Rosji przez przed tą rocznicą organy
rządowe realizowały bezprzykładną kampanię antypolską: państwowa
telewizja rosyjska wyemitowała film dokumentalny czyniący z Polski sojusznika
Niemiec, a z Becka faszystę — film ów zamieszczono na stronie Służby Wywiadu
Zagranicznego Rosji. Tuż po wizycie Putina
Komsomolska Prawda napisała, że Polska przed wojną trzymała się z III
Rzeszą.
W czasie swej wycieczki do Polski Putin zażyczył sobie rozmowy w cztery oczy z szefami rządów Polski i Niemiec. Merkel odmówiła, Tusk się spotkał. Jak pisze w wydanej w tym roku książce były szef MSZ Radosław Sikorski, w czasie sławetnego
spotkania na sopockim molo Putin miał zaproponować Tuskowi „podział wpływów na
Ukrainie", czyli de facto rozbiory Ukrainy, czyli de facto miało to być nowe
wydanie Paktu Ribbentrop-Mołotow.
Oznaczało to de facto wojnę na Ukrainie. Że do niej nie doszło zaraz potem to
być może kwestia tego, że premierzy zebrani na Westerplatte dobrze zrozumieli
przesłanie z jakim przyjechał Putin i już 9 kwietnia 2010 rozpoczęła się budowa
Nord Stream. Jego apologeci twierdzą, że jest to jakoby przedsięwzięcie
biznesowe i prywatne, tyle że w jego uroczystym otwarciu udział brali szefowie
rządów Rosji, Niemiec, Francji i Holandii. To nade wszystko inicjatywa
polityczna. Sikorski swego czasu nazwał Nord Stream nowym Paktem
Ribbentrop-Mołotow. Jest w tym nieco sensu, gdyż Nord Stream umożliwia Rosji
dalszą ekspansję na Europę oraz finansuje jej przemysł zbrojny. Z drugiej jednak
strony w Nord Stream widzieć można przede wszystkim haniebne ustępstwo Europy
zachodniej wobec neoimperialnych dążności. Rosja chce panować nad Ukrainą,
ponieważ biegnie przez nią główna arteria gazowa Rosji do Unii Europejskiej,
która jest głównym odbiorcą rosyjskiego gazu. Nord Stream oznacza bezpośrednie
połączenie gazowe Rosji z Unią Europejską bez państw trzecich. Ukraina traci
wówczas swe strategiczne atuty. Nord Stream jest hańbą Europy zachodniej, gdyż w nadziei na ugłaskanie kremlowskiego cara, który dąży do budowy kartelu gazowego,
niszczy się elementarne pryncypia Unii Europejskiej, która zakłada
dywersyfikację źródeł gazu jako fundament sensownego rozwoju całej wspólnoty.
Nord Stream rozsadza też całą wspólnotę, bo choć umacnianie dominacji rosyjskiej w energetyce jest szkodliwe dla całej UE, to jest ono najbardziej destruktywne
dla Europy Środkowej, gdzie Rosja ma pozycję monopolistyczną. Trudno jest
powiedzieć, by długofalowo Niemcom opłacało się rozsadzać Unię, która przynosi
im tak duże profity. Dlatego należy w tym widzieć tchórzliwe ustępstwo wobec
skłonności neoimperialnych w nadziei na pokój i spokój. Długofalowo jest to
nadzieja płonna, o czym właśnie historia nas uczy.
Mamy dwie opcje interpretacji tej historii najnowszej: w Nord Stream możemy widzieć nowy rosyjsko-niemiecki Pakt Ribbentrop-Mołotow a w
działaniach rządu Tuska — akt zdrady Polski, albo też w tym wszystkim możemy
widzieć kolejne akty ustępstw i kapitulacji Europy Zachodniej i Polski przed
napierającym neoimperializmem. Na dzień przed występem na Westerplatte Gazeta
Wyborcza opublikowała List Putina do Polaków, w którym ten w sposób nader
rozbudowany dokonał reinterpretacji wybuchu drugiej wojny światowej, za co
odpowiadają nie dwa dogadujące się co do podziału Europy Środkowej
totalitaryzmy, lecz Europa Zachodnia, nie wyłączając Polski: poczynając od
Traktatu Wersalskiego a kończąc na polityce stałych ustępstw wobec działań
Hitlera.
Miał czelność napisać Putin, że Polska wespół z III Rzeszą i Węgrami wzięła udział w rozbiorach Czechosłowacji — choć w istocie: 1) w świetle działań Hitlera już na tydzień przed konferencją monachijską
czeskie MSZ
zaproponowało Polsce przejęcie Zaolzia; 2) nie był to rozbiór, lecz akt
odzyskania ziem utraconych w nader nieszczęsnych okolicznościach: wykorzystując
zaangażowanie Polski w walkę z bolszewikami, Czesi zagarnęli te ziemie, łamiąc
wcześniejsze umowy polsko-czeskie; 3) gdyby Polacy oddali Zaolzie Niemcom,
Wojsko Polskie nie miałoby szans na realizację planowanej wówczas defensywnej
strategii obronnej Polski w związku ze spodziewaną napaścią Niemiec na Polskę -
jej osią była obrona
tzw. przedmościa rumuńskiego, strategia ta polegała na stopniowym
wycofywaniu sił na południowy wschód wyczerpując wroga przez rozciągnięcie linii
komunikacyjno-zaopatrzeniowych, co miało umożliwić dalszą mobilizację,
dozbrajanie i przeformowywanie polskich jednostek wojskowych. Gdyby Niemcy
przejęli Zaolzie, przedmoście rumuńskie padłoby już w pierwszych dniach wojny.
Dzięki operacji Węgrów i Polaków z 1938, przedmoście rumuńskie załamało się
dopiero po 17 września — gdy „czerwonoarmijscy wyzwoliciele" wsparli Hitlera,
posyłając w te rejony najsilniej wyposażoną siłę Armii Czerwonej — 12 Armię. W efekcie tego drugiego uderzenia polskie władze przekroczyły granicę z Rumunią,
gdzie zostały internowane.
Putin nie tylko cynicznie próbuje zakłamać historię,
relatywizując zbrodnie Armii Czerwonej, ale nade wszystko chce nam powiedzieć,
że Zachód nie kiwnie palcem w naszej obronie także dziś, więc opór jest daremny.
Ma rację czy nie ma? Faktem jest, że w 39 Francja i Anglia nie wywiązały się ze
swoich zobowiązań, pomimo że wbrew komunistycznemu mitowi, społeczeństwa
francuskie i angielskie były gotowe do „umierania za Gdańsk" (zob. Gregor
Dallas: Zatruty pokój. 1945 — wojna,
która się nie skończyła, Bukowy Las, 2012, s. 700 i Daniel Hucker:
Public Opinion and the End of Appeasement
in Britain and France, Ashgate Publishing, 2011, s. 236). Gdyby to uczyniły
do wojny światowej mogłoby w ogóle nie dojść.
Czego uczy nas ta historia? Że korzystniej być zdrajcą niż
dotrzymywać umów, że Polska powinna dogadać się z jednym bądź drugim
totalitaryzmem — jak głoszą środowiska neoendeckie? Takie same nauki stara się
nam wdrukować także kremlowska propaganda, której historycy głoszą, że Polska
przed wojną miała tylko jedną alternatywę: wybór między ZSRR a III Rzeszą i niestety „wybrała faszystów", za co przyszło zapłacić jej karę. W rzeczywistości
takie nauki mogą z historii wyciągać jedynie analfabeci. Historia nie pokazuje,
że zdrada jest korzystna. Przeciwnie! Wbrew fałszywym alternatywom Polska nie
miała do wyboru paktu z jednym bądź drugim totalitaryzmem. Przypuszczam, że
czarny obraz sanacji żyć będzie dopóki nie przeminie pokolenie historyków
ulepionych w czasie „Polski Ludowej". Polska nie może popełniać zbrodni tylko
dlatego, że popełnia je cała Europa. Nie prześladowaliśmy Żydów, choć cały
Zachód ich prześladował (nadrobili to dopiero komunoendecy w 1968), nie
paliliśmy czarownic, choć cały Zachód je palił, nie wyrzynaliśmy Indian ani nie
niewoliliśmy czarnych, choć była to droga do potęgi nawet dla europejskich
karłów, nie toczyliśmy wojen religijnych, kiedy w całej Europie szalała
inkwizycja. By Polska pozostała Polską, nie istniał dla nas żaden wybór między
totalitaryzmem czerwonym lub brunatnym. Przedwojenna endecja (która była
Nowoczesną II RP, której się udało) opowiadała się za paktem z totalitaryzmem
czerwonym, współcześni neoendecy roją o tym, że Polska winna iść z totalitaryzmem brunatnym (w nagrodę zostalibyśmy pastuchami niemieckiego bydła
na Uralu).
1 2 3 Dalej..
« Stosunki międzynarodowe (Publikacja: 02-09-2019 Ostatnia zmiana: 03-09-2019)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 10256 |
|