|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Prawo Urządzić cały kraj… [1] Autor tekstu: Romana Kolarzowa
Piękny
postulat, aby praca intelektualna wolna była od uwikłań akcydentalnych, jest od
samego początku niemożliwy do spełnienia. Toteż nie należy się gorszyć ani nawet
dziwić, że coraz częściej uczeni wikłają się w sprawy bieżące; wszak w każdym
miejscu i czasie najtęższe umysły pochłonięte bywały takimi właśnie sprawami.
Można to zaabsorbowanie tłumaczyć na kilka, chwalebnych dla uczonych, sposobów.
Pozostańmy przy racji Arystotelesa, że człowiek to istota polityczna: tworząca
polis, w nich żyjąca i ich
funkcjonowaniem zajęta. Widocznie rzecz ma się tak, że wprawdzie systemy
organizacji ludzkich wspólnot oraz właściwe im formy władzy są akcydentalne, ale
nie jest akcydensem ani ludzka skłonność do życia wspólnotowego, ani pożądanie
władzy. [ 1 ]
Jednak oczywistość naszego uwikłania w politykę to jedno, a sposoby,
jakimi ono przebiega oraz objawia się, to rzecz inna. Te już nie wszystkie są
oczywiste ani — na podobieństwo sądu arystotelesowskiego — roztropne.
Aporie rozumu
politycznego są zresztą na tyle znane — od najprostszej, platońskiej jeszcze:
między nadrzędnością prawdy a niezbędnością cząstkowych i funkcjonalnych kłamstw — że w kręgach intelektualnych winny trochę powściągać skądinąd naturalny zapał
do bezpośredniego zaangażowania. A nawet winny i miarkować chęci poniekąd
teoretyczne, takie, których intencją byłoby nie bezstronne rozpoznanie i zinterpretowanie faktów, ale usprawiedliwienie potrzeb i z nich się rodzących projektów rzeczywistych stronnictw i partii
politycznych. Tu bowiem dokonuje się przekroczenie granicy między w miarę
obiektywną (doskonale obiektywnej nie ma) refleksją, z zasady gotową i do
przedstawienia rzeczy, jak się mają, i do uznania racji wedle tego, gdzie ona
jest, a nie tego, skąd pochodzi — a ideologią, także z zasady nastawionej na wynajdywanie racji dla tego, co
sprawujący władzę lub do niej pretendujący uznają za właściwe. [ 2 ]
Jednak
pomiarkowania takiego nie ma; i to tak dalece, że w polskim dyskursie
politycznym od dawna i zdecydowanie dominuje ideologia podawana za refleksję.
Zjawisko to narasta, co dość oczywiste: w okresach poprzedzających znaczące
wydarzenia polityczne ideologie stają się nieledwie wszechobecne. Gorączka
ideologiczna standardowo wzmaga się przed wyborami. Staje się nieraz
maligną, w której traci się rozeznanie, że większość racji, w trakcie tej
gorączki podsuwanych i propagowanych, jest stronnicza i utylitarna. A ze
składowych platońskiej aporii prawda się ulatnia. Nie
ma, co zrozumiałe, stronnictwa, które nie twierdziłoby, że reprezentuje
dobro, prawdę itp. wartości. Wszelako gdy policzy się wartości środków, mających
osiągnięcie deklarowanych a słusznych celów zagwarantować, wtedy okazuje się, że
spod sumy użytych i do użycia przewidywanych nie-dobra i nie-prawd szlachetnego
celu już nie widać.
W latach 2004-2007 (jedna cezura wyborcza) i 2007-2009 (druga cezura) główna teza (?)
polskiej „debaty politycznej" (jakoś te zjawiska trzeba nazywać...) pozostaje
niezmieniona: ma to być niezbędność gruntownej reformy ustrojowej państwa. Tak
gruntownej, że aż wymagającej napisania na nowo lub co najmniej znaczącego
przeredagowania Ustawy Zasadniczej. Warto by w zauroczeniu amerykańskością tę lekcję sobie przyswoić: Ustawa
Zasadnicza, jeśli ma zachować należną aktowi fundamentalnemu państwa powagę, nie
może być odmieniana wedle zachcenia. Nie można jednak wokół niej tworzyć mitu
założycielskiego, wedle którego w pierwotnym kształcie jest ona aktem
najdoskonalszym. Gdy okazuje się, że niezbędne są poprawki, wprowadza się je.
No, ale Konstytucję Stanów tworzyli głównie reprezentanci chrześcijaństwa
reformowanego, wdrożeni do praktyki samodzielnej lektury i interpretacji kanonu.
To jest niebagatelna różnica kulturowa.
Z polską
Konstytucją kłopot nie polega ani na tym, że jest ona niedobra, ani że nie
mogłaby być lepsza, ale na tym, że nie jest respektowana. A podobnie z wszelkim
prawem. Ten brak szacunku dla porządku prawnego nie zrodził się jedynie z porządków tych ułomności, ale z głębokiej prawnej ignorancji. Tak głębokiej, że
niedostrzeganej we wszystkich akcjach reformowania edukacji. Skutkiem tego jest
taki stan rzeczy, ze obywatel Polski mniej więcej tyle wie o konstytucji, że to
bardzo ważny dokument. Lepiej wyedukowany ma nawet pojęcie, że z tym dokumentem
powinny być w zgodzie pozostałe akty prawne. Ale co to znaczy? — tu średnio
rozgarnięty absolwent college’u w Iowa lub w Arkansas więcej wie niż prymus
polskiej prestiżowej uczelni, nie będący prawnikiem ani aktywistą społecznym.
Niekiedy
prawnicy też nie lepsi. W parodii debaty, do jakiej w grudniu 2009 r. doszło
ostatecznie w XIV LO we Wrocławiu, występował prawnik, dla którego — co słusznie
wytknęli inicjatorzy debaty — treść tego aktu to tyle, co zapisano w preambule. W takim razie po co cała reszta? Wypada więc uznać, że Ustawa Zasadnicza jest w Polsce traktowana jako twór mistyczny, a wszelkie związane z nim „dyskusje" i „spory" (znowu trzeba te zjawiska jakoś ponazywać...)
bliskie są praktykom magicznym. Umożliwia je i wspiera umiejętnie
propagowana wiara, że zmiana formuły (znalezienie właściwego zaklęcia) wywoła
pożądaną odmianę rzeczywistości. Oraz że żadna zmiana realna nie nastąpi, o ile
nie znajdzie się stosownej, zaklinającej formuły. To są przykłady owych
cząstkowych nieprawd, mających posłużyć do osiągnięcia celu pożądanego, czyli
„prawdziwej konstytucji".
Tymczasem,
cokolwiek by w niej na nowo zapisano, będzie spełniane tak samo, jak zapisy
istniejące. Z tej przyczyny — i to jest problem prawdziwy — że obywatele zostaną
ci sami. Przynajmniej konsekwentni (także gdy tracą władzę i pozostają w opozycji) zwolennicy zaczęcia na nowo całkiem nowego państwa na razie nic nie
wspominają, skąd by do niego wziąć obywateli innych od istniejących.
Być może, czynią mocne założenie, że jak tylko obywatele dostaną
„prawdziwą konstytucję", zaraz sporządnieją. Tu tezy o niezbędności
fundamentalnej przebudowy państwa ujawniają z dwojga: otwarty charakter
ideologiczny lub nie mniej otwartą wiarę w skuteczność magii. Albowiem pomiędzy
fakty powszechnie znane liczyć należy wiedzę o tym, żeśmy są marnymi
obywatelami.
Jednak ta
wiedza nie stała się przedmiotem rzetelnej refleksji. Każde spostrzeżenie
cząstkowe — jak to, że obywatel polski nałogowo kręci i oszukuje od przedszkola
do parlamentu, że kieruje się głównie względami prywatno-koteryjnymi i że w poglądach jest hipokrytą, a w
ocenach oportunistą — wyzwalało nie potrzebę zgłębienia źródeł tego chorobliwego
stanu rzeczy, ale potrzebę rytualnego samousprawiedliwienia. Jak zawsze, winne
rozbiory i komuna. Na razie o komunę mniejsza; rytualizm zaklinania się na
rozbiory jako źródło obywatelskiej patologii jest oczywisty — przecież nader
skutecznie do nich przyczyniła się właśnie obywatelska patologia! Jej
wyróżnikiem było utożsamianie wolności z uprzywilejowaniem i samowolą, a prawa z represją. Stan wolny w Rzeczpospolitej przedrozbiorowej bynajmniej nie był orędownikiem wolności, lecz
grupowego uprzywilejowania. Postępujące zagrożenie państwa, choć znaczne i zewsząd widziane, a — jak Duch
praw dowodzi — jego przyczyny były jasne, nie skłoniło owego stanu do
podjęcia realnej naprawy, bo to nieuchronnie wiązałoby się z ograniczeniem
własnych przywilejów i z przyjęciem na siebie zobowiązań, regulowanych inaczej,
niż słowem honoru. Dzieło reformatorskie podjęto nie w stanie zagrożenia lecz
klęski politycznej — a i to nie miało ono mocy skonsolidowania
stanu wolnego. Upadek Królestwa
Obojga Narodów zabolał nie najmniej przecież i dlatego, że
stan wolny pod obcym panowaniem
zaznać musiał nieznanych sobie rygorów prawnych i społecznych. W tym i pogodzić
się z tym do czego, wbrew wszelkim racjom, tak konsekwentnie dopuścić nie
chciał, tj. z uwłaszczeniem stanu włościańskiego, a faktycznie
niewolnego.
[ 3 ] O tym, że podstawową wolność — osobistą — polskim włościanom zapewniła nie
złotą
wolnością słynąca Rzeczpospolita, lecz niszczący ją oświeceni władcy
absolutni przypomina się stanowczo zbyt rzadko, i też bez należytego
przemyślenia tego paradoksu. [ 4 ]
Godzi się też wspomnieć (bo to następna okoliczność skrupulatnie pomijana), że
nie Polska jedna była pozbawiona suwerenności — mają swoje w tym względzie
przejścia Czechy, Irlandia, Finlandia… a daj nam Boże po długich latach
terminowania obywatelskiego nastawienia Finów. Tylko że trzeba by i Bogu dać
szansę: nie ograniczać się do wzywania Imienia Pańskiego, ale takie terminowanie
wreszcie zacząć.
Zgoda, że życie publiczne toczy się w Polsce torami nader nie-prawymi,
wyznaczanymi przez afery, awantury i skandale. Z udziałem wszystkich uczestniczących w strukturze politycznej
stronnictw, choć to nie tylko przypadłość sfery politycznej ani słabość jej
oficjalnych uczestników. Ale to nie
złe prawa tworzą afery i skandale, nie one wdają się w awantury; nie prawa
wreszcie do tego wszystkiego przyzywają media. Wszystko to (i wiele jeszcze
nieprawości pomniejszych) czynią ludzie, w świadomości których wszelkie normy,
reguły czy przepisy są tylko formalnością do ominięcia, na tyle nieistotną, że
nawet nie trzeba specjalnie się trudzić nad zachowaniem pozorów. Te stronnictwa
oraz instytucje, znieprawiające przestrzeń publiczną w Polsce, tworzyli (i
tworzą) najzwyklejsi obywatele. Wnoszą w posagu nie co innego, tylko swoją
osobistą kulturę prawną, swoje przekonania o tym, co jest w tej publicznej
przestrzeni dopuszczalne i przyzwoite oraz swoje wyobrażenie o statusie
politycznego aktywisty. Charakterystyczne dla owych ludzi władzy jest poczucie
omnipotencji i bezkarności, oraz przeświadczenie, że rosną one wykładniczo wraz
ze wzrostem pozycji społecznej. [ 5 ]
To dlatego parlamentarzyści, nawet z wykształceniem prawniczym, nie tylko
publicznie ignorują prawo, ale — bywa — mają to za powód do chwały.
Tworzy się karykatura świadomości sarmackiej: warstwa polityczna
identyfikuje się mentalnie ze stanem
wolnym i — konsekwentnie — zawłaszcza na swój użytek szlacheckie
prerogatywy, te same, które państwo zrujnowały.
1 2 3 Dalej..
Przypisy: [ 1 ] W
nader ciekawym panelu poświęconym okrucieństwu, a zorganizowanym
przez W. Galewicza w Diametros,
wątek ten, wywodzony z nietzscheańskiej koncepcji źródeł panowania, był
traktowany tylko w jednym aspekcie: właśnie jako zbiór akcydentalnych
porządków społecznych. Tymczasem sprawą istotną nie jest sam zbiór i
jego charakter, ale charakter
generującej go matrycy. [ 2 ] Jest to współczesna postać sporu
między sofistami a sokratykami (tj. postaciami egzemplifikującymi
nieutylitarną i niepragmatyczną koncepcję 'prawdy politycznej',
występującymi w pismach sokratycznych). Ostatnio bardzo jasno i trafnie
wątek ten przedstawił, nawiązując do W. Jaegera, P. Paczkowski. [ 3 ] Lista bibliograficzna do tego
zagadnienia jest długa. Przynależy do niej wiele z polskiej literatury
sylwicznej, którą bada D. Ulicka. Tu wystarczy przywołać obserwację
Jeana Baudoin de Courtenay, gdyż od niej zaczyna się jego dzieło
pioniera polskiej etnologii. W dzienniku podróżnym zanotował, że ziemie
polskie zamieszkują dwa ewidentnie odrębne narody. Najpierw dostrzega
się odrębność antropologiczną: obie nacje znacząco różnią się wzrostem,
kondycją fizyczną i tempem starzenia się. Wraz z tym widać, że
naród rosły traktuje
naród wątły jak nację podbitą
i zniewoloną. Częściowa wspólnota języka jest dla badacza wskazówką, że
ów podbój i zniewolenie dokonały się dawno, a nie że jest to głęboko
podzielona jedna etnia. Ten trop literacko wykorzystał S. Żeromski. [ 4 ] W pamiętnikach W. Witosa znajduje się wątek
dochodzenia przez literaturę do świadomości etnicznej. Dla pokolenia rodziców
Witosa i dla niego samego (przed tym przełomem) było oczywistością, że z polską
szlachtą nie łączy ich nic, oprócz wieków wyzysku, ukróconego przez władzę
cesarską (zabór austriacki). [ 5 ] Wskazują na to informacje medialne o nagannych zachowaniach przedstawicieli
różnych szczebli władzy, którym nie towarzyszy bynajmniej zawstydzenie ani
uznanie własnej winy; wskazują też losy przymiarek do dyskusji o zakresie
immunitetu poselskiego. Oraz fakt, że — jak dotąd — rzetelnej dyskusji udało się
uniknąć. « Prawo (Publikacja: 24-04-2011 Ostatnia zmiana: 25-04-2011)
Romana KolarzowaProfesor Uniwersytetu Rzeszowskiego (zakład aksjologii wydziału filozoficznego). Wcześniej pracowała na Uniwersytecie Jagiellońskim, w Akademii Muzycznej w Poznaniu oraz na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu. Była redaktorką wydawnictwa Rebis. Była związana z organizacjami: Ruch Obrony Praw Kobiet, NEUTRUM, Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami. Autorka książek: "Postmodernizm w muzyce" (Warszawa 1993), "Przekroczyć estetykę" (Kraków 2001), "Wprowadzenie do tradycji i myśli żydowskiej" (Rzeszów 2006), "Kilka ćwiczeń z myślenia praktycznego" (w przygotowaniu). Liczba tekstów na portalu: 4 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Krwawe majaki kultury | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 1202 |
|