|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Prawo Urządzić cały kraj… [2] Autor tekstu: Romana Kolarzowa
Nie
jest to wcale przypadłość trapiąca tylko wyżyny władzy. Wręcz przeciwnie, to
jest utrapienie powszechne, którego przykłady można znaleźć wszędzie. Z tego, że
tę chorobę najlepiej widać z ulicy Wiejskiej, nie wynika, że na wsi jej nie
widać. Jest to sposób widzenia charakterystyczny dla warstw niższych,
przesiąkniętych resentymentem i aspirujących do awansu. Zajęcie wyższej pozycji
postrzegane jest jako możliwość powiększenia
obszaru samowoli. To dlatego Polak
jest postrzegany jako destruktor, że poczucie swobody utożsamia z możliwością
dewastacji. W tej optyce grzeczność, rzetelność czy poczucie obowiązku
postrzegane są tylko negatywnie: jako skutki
przymusu, znamionującego
poddaństwo.
To jest rzeczywiście dobry grunt dla krzewienia się patologii
politycznej; ale przysposabiają go nie wady prawne lecz mentalne. One też mają
swój znaczący udział w tworzeniu nadmiaru niedobrego prawa i zbędnej mnogości
jeszcze gorszych wykładni.
Przykładem takiego niedobrego prawa jest zapis o możliwości uchylenia aresztu
tymczasowego za poręczeniem majątkowym lub za poręczeniem powszechnie
szanowanych osób. Zapis ten jest skandaliczny, ponieważ jaskrawo narusza zasadę
równości wobec prawa: zmniejsza dolegliwość dla majętnych i ustosunkowanych. Nie
dość na tym — zgodnie z postanowieniem kodeksu postępowania karnego areszt
tymczasowy jest instrumentem zapobiegania możliwości wpływu podejrzanego na
przebieg postępowania przygotowawczego; w tym: ukrywania lub niszczenia dowodów,
wpływania na poszkodowanych i świadków, preparowania alibi itd. W zasadzie nie
powinno być trudności ze
zrozumieniem, że podejrzany, zdolny do „wykupienia się" z aresztu tymczasowego
znaczną kwotą lub słowem znanych osobistości ma też znaczne możliwości
przedsiębrania tego właśnie, do czego sankcja, której unika, miała nie dopuścić. I tak, choćby uchwalić, że przed
wejściem do każdego sądu ma być spiżowa tablica z sentencją o równości wobec...
itd., w mocy pozostanie mądrość ludowa, znana od czasów Batorego:
prawo polskie jako pajęczyna/bąk się
przebije, a na muchę wina.
Innym przykładem jest sposób interpretacji prawa. Ściśle z tymi złogami
mentalnymi związana. Nie jest bowiem tak, że wszystkie zapisy są nierzetelne.
Ale nie pomogą najlepiej zredagowane zapisy, gdy zabraknie nie tylko woli ich
przestrzegania, ale gdy będą interpretowane daleko obok „litery", za to „wedle
ducha". Nie metafizycznego, lecz społecznego. Czyli wedle tego, jak
interpretatorzy rozpoznają przyzwolenie społeczne. Wertując informacje o tym,
jakie sprawy są umarzane ze standardowym uzasadnieniem „niską szkodliwością
społeczną" i konfrontując te dane z informacjami o tym, w jakich sprawach
śledztwa są wdrażane, oskarżenia kierowane do sądów i tam z całą powagą długo
rozpatrywane, można dość wiele o tym przyzwoleniu powiedzieć. [ 6 ] O jego kierunku co najmniej w skrócie powiedzieć należy tyle, że wedle
tych danych bez wątpienia istnieje przyzwolenie na prawną dyskryminację grup
słabszych — czy to dlatego, ze mało licznych (mniejszości kulturowe i obyczajowe), czy też ze względu na poślednie usytuowanie w hierarchii społecznej
(kobiety, niepełnosprawni, dzieci, społecznie wykluczeni). I analogicznie
dopełnia je przyzwolenie na forsowanie swoich racji grup uprzywilejowanych; w krajowych realiach są to grupy profesjonalnie eksponujące swój związek z dominującym wyznaniem. To dlatego z jednej strony notorycznie podejmuje się
kroki prawne w celu rozpatrzenia (z reguły pozytywnego) spraw o „urażanie uczuć
religijnych", choćby przesłanki były wątpliwe, a poszlaki (o dowodach nie
wspominając) iluzoryczne; i z tego samego powodu umarza się sprawy związane z mową nienawiści, choć przesłanki są silne, a dowodów moc.
Taki
„ład prawny", odzwierciedlający przecież dominujący społecznie sposób myślenia i wartościowania, nie pozwala na optymistyczną konstatację, że „żyjemy w państwie
prawa". Ten „ład" domaga się rozpoznania jako akceptowana instrumentalizacja
prawa, służąca wzmocnieniu hierarchicznej struktury społecznej. Dokonuje się to
najprostszym i całkiem niewyrafinowanym sposobem, tzn. przez systematyczne
wzmacnianie pozycji większości kosztem
praw mniejszości. Nazywając zjawisko to dosadniej — taki model interpretacji
prawa służy jednoznacznemu zdominowaniu, wręcz zawłaszczeniu przestrzeni
publicznej przez grupy uprzywilejowane; co nie oznacza nic innego, jak tylko
eliminowanie z tej przestrzeni grup słabych.
Ciągłość tego procesu widać równie wyraźnie w interpretacjach indywidualnych.
Zdawałoby się, że prawo do obrony czy równość dostępu do wymiaru sprawiedliwości
jest zasadą formalnie niepodważalną. Zdawałoby się nawet, że — zważywszy
rozwarstwienie polskich społeczności — zasada ta będzie przykładnie
respektowana; tym przykładniej, że nie ma w Polsce tradycji świadczenia usług
prawnych pro publico (a to, swoją
drogą, w biednym kraju brak interesujący; i nie mniej interesujące jest
przyjmowanie tego braku w milczącym zrozumieniu). Otóż nic z tego; może się
zdarzyć — i się zdarza — że wniosek o wyznaczenie pełnomocnika prawnego z urzędu, uzasadniony społeczną i ekonomiczną mizerią, zostanie odrzucony. Z uzasadnieniem, że wnioskodawca powinien więcej pracować, wtedy miałby środki na
leczenie i na adwokata. Zdarza się tak, to ważny szczegół, w regionach, w których poziom niedostatku i zakres społecznego wykluczenia jest (pozostając w poetyce prawnej) faktem powszechnie
znanym; tzn. takim, o którym każdy może bez trudu uzyskać wiedzę i który
wobec tego sąd ma obowiązek brać pod
uwagę z urzędu. Jaśniej tej kwestii napisać niepodobna. Wyegzekwować
respektowania czytelnego zapisu
także niepodobna — z przyczyn jak wyżej.
Niebawem, bo mamy już kolejny koncept na „udoskonalenie" Ustawy Zasadniczej,
rozpocznie się pseudodebata nad „wartościami", którym ten koncept ma się
szczególnie, jak żaden inny, przysłużyć. Pseudo, ponieważ potoczy się ona wedle
znanego (i uprzykrzonego) schematu „i komu to może przeszkadzać". Skupi się ona
wyłącznie na sferze symbolicznej; przejścia od patetycznych deklamacji „o
wartościach" do sentencji
res sacra, miser (rozpatrywanej
inaczej niż w trybie rapsodycznym) raczej nie należy się spodziewać. Argumenty
są (także uprzykrzenie) przewidywalne; i trochę na wyrost tak nazwane.
Standardem takiego dyskursu jest zastępowanie argumentacji rzeczowej argumentacją ad hominem i nadużywaniem retoryki
wojennej: tylko „złym ludziom" (nihilistom, zwolennikom „cywilizacji śmierci",
lewakom, zboczeńcom) przeszkadza najniewinniejsze przecież, ba — podniosłe
moralnie — zawłaszczenie całej
przestrzeni dla naszych wartości i symboli, dla naszych obyczajów; to
nie my zawłaszczamy — to
ci „źli ludzie" walczą
z
naszymi wartościami. Będzie też dużo rozumowań pseudonaiwnych: że niby skoro
komuś wadzą symbole religijne w przestrzeni publicznej, to zacznie się domagać
burzenia świątyń, bo też są w tej przestrzeni. To oczywiście retoryczny cynizm,
nie żadna naiwność: świątynie są miejscami
szczególnymi — od dość dawna taka jest ich właściwość, że nie ma
świeckiego przymusu czy też obowiązku
uczęszczania do nich; uczęszczają tam ci, którzy tego chcą.
Tymczasem do instytucji publicznych obowiązek lub potrzeba kieruje ludzi
różnych poglądów i obyczajów, w celach niezwiązanych z eksponowaniem czy uzgadnianiem światopoglądów. Doprawdy,
dla płatnika podatku nie jest interesujące wyznanie wiary urzędnika skarbowego
ani — dla urzędu — wyznanie płatników wszelkich podatków.
Nie widać żadnej racji, aby tak jedni, jak i drudzy w instytucji przecież
niesakralnej (nawet dla wyznawców radykalnego fiskalizmu) musieli jej przestrzeń
koniecznie zagospodarować symbolami należącymi do porządku innego niż fiskalny. I taki porządek rzeczy wydaje się dość zrozumiały: przestrzeń publiczna z definicji jest niezróżnicowana (neutralna) dla wszystkich obywateli. W przeciwnym razie dokonuje się tychże obywateli zróżnicowania — na uprawnionych
do czucia się swojsko i tych
pozostałych. Warto też wreszcie przemyśleć sobie, czy aby wobec tych, którzy
mając do wyboru instytucję wyznaniową (szkołę, aptekę, klinikę itp.) i publiczną, wybierają instytucję publiczną, najwłaściwszym gestem jest
ostentacyjne podkreślanie, że cokolwiek by wybrali, i tak znajdą się w przestrzeni bynajmniej nieneutralnej.
Nie
mniej drastycznym procesem, choć obywającym się bez angażowania symboli, jest
różnicowanie obywateli wedle ich pozycji społecznej. Przykład chorego
bezrobotnego, któremu w regionie niemogącemu uporać się z długotrwałym
bezrobociem strukturalnym odmawia się przydzielenia
pełnomocnika procesowego z urzędu, jest tego stanu rzeczy egzemplifikacją
dostateczną, chociaż nie wyłączną. W regionach podobnych, tzn. fatalistycznie
akceptujących rozległość i trwałość (przechodzącą w dziedziczność) społecznego
wykluczenia, ostrzej zaznacza się realna linia stratyfikacji przestrzeni
publicznej na część „swojską" i część dla „gorszych". Przypisanie do tych części
następuje nieledwie automatycznie: miejsce wśród
gorszych przypadnie — wszędzie -
biednie wyglądającym,
niepełnosprawnym i kobietom; w miasteczkach — oprócz wymienionych także tym,
którzy podają wiejski adres. Poniekąd nie jest to nic nowego — raczej
następuje reaktywacja dawnego imprintu, określającego właściwy porządek: drzwi
frontowe są dla państwa, a dla reszty
jest wejście od kuchni i pokorne czekanie.
Obowiązkiem instytucji publicznych jest
dbać o to, aby wszyscy — z konieczności, potrzeby czy wyboru z nich korzystający
czuli się w tych miejscach u siebie,
niezależnie od przekonań czy statusu materialnego i społecznego; aby w tej
przestrzeni znajdowali się bez poczucia, że są na cudzym terenie — a zatem, że
ich potrzeby mogą być ignorowane, a stawiane im wymagania cięższe. Taki stan
rzeczy nie jest niczym innym, jak nierównością wobec prawa. Na co zresztą jest
przyzwolenie społeczne. Tu jednak rolą państwa bynajmniej nie jest kultywowanie
takich przyzwoleń.
Prawdopodobne też, że pojawią się głosy swoiście zdumiewające. Nie treścią
wypowiedzi, ale faktem, że — dajmy na to — profesor prawa będzie wykazywał, iż
symboliczne (ale przecież niewyłącznie) zawłaszczenie przestrzeni publicznej
przez grupy uprzywilejowane stanowi dobrą okazję, aby grupy z tej przestrzeni
eliminowane poćwiczyły sobie… cnotę tolerancji. W wypowiedzi tej odnajduję podany
bez znieczulenia tryb rozumowania, tkwiący w bogatych materiałach
etnologicznych, zebranych w ostatnich latach przez Aliną Całą, Hannę Węgrzynek
czy Joannę Tokarską-Bakir. Tryb ten zakłada jako rzecz oczywistą
podporządkowanie wszelkiej
mniejszości i wynikającą stąd całkowitą odpowiedzialność za „dobrosąsiedzkie"
relacje. Wnikliwy komentarz tego zjawiska dała tylko JTB. Jeśli nadal takie
rozumowanie ma być „oczywiste", to mogę —
pro domo sua — replikować, że tak jak nie należy się spowiadać z cudzych
grzechów, tak też nie należy żadnej cnoty praktykować cudzym kosztem.
Sposobności do ćwiczenia cnoty tolerancji mniejszości miały już pod dostatkiem;
pora, aby do ćwiczeń przystąpili ci, którzy tak chętnie innym je zalecają.
1 2 3 Dalej..
Przypisy: [ 6 ] Zob. M. Płatek,
Jakiegoś geja poszturchać;
także wyczerpujący raport stowarzyszenia
Otwarta Rzeczpospolita
dotyczący czterech umorzonych postępowań. Zob. J. Jedlicki, A. Bodnar,
A. Cała, M. Głowiński,
Przestępstwa nie stwierdzono, Warszawa 2008. « Prawo (Publikacja: 24-04-2011 Ostatnia zmiana: 25-04-2011)
Romana KolarzowaProfesor Uniwersytetu Rzeszowskiego (zakład aksjologii wydziału filozoficznego). Wcześniej pracowała na Uniwersytecie Jagiellońskim, w Akademii Muzycznej w Poznaniu oraz na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu. Była redaktorką wydawnictwa Rebis. Była związana z organizacjami: Ruch Obrony Praw Kobiet, NEUTRUM, Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami. Autorka książek: "Postmodernizm w muzyce" (Warszawa 1993), "Przekroczyć estetykę" (Kraków 2001), "Wprowadzenie do tradycji i myśli żydowskiej" (Rzeszów 2006), "Kilka ćwiczeń z myślenia praktycznego" (w przygotowaniu). Liczba tekstów na portalu: 4 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Krwawe majaki kultury | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 1202 |
|