Ludzie, cytaty » Voltaire » Fragmenty dzieł » Prostaczek - Wolter
10.W Bastylii z jansenistą Autor tekstu: Wolter
Gordon był to żwawy i pogodny staruszek, który umiał
dwie wielkie rzeczy: znosić przeciwności i pocieszać nieszczęśliwych. Z twarzą pełną współczucia podszedł do towarzysza i uściskał go mówiąc:
— Kimkolwiek jesteś, który przychodzisz dzielić mój grób,
bądź pewien, żem zawsze gotów zapomnieć o sobie, aby łagodzić twoje męczarnie w tej piekielnej czeluści. Ubóstwiajmy Opatrzność, która nas tu zawiodła,
cierpmy w pokoju i miejmy nadzieję.
Słowa te podziałały na Prostaczka niby eliksir, który
przywołuje umierającego do życia i każe mu otworzyć zdumione oczy.
Po tym przywitaniu Gordom, nie nalegając nań, aby mu
zwierzył przyczynę swego nieszczęścia, słodyczą swego obcowania oraz ową
sympatią, jaką stwarza wspólne nieszczęście, obudził w Prostaczku potrzebę
wynurzeń. Młodzieniec zrzucił tedy z serca straszliwy ciężar, który go
przygniatał, ale nie mógł odgadnąć źródła swej niedoli; zdawała mu się
ona skutkiem bez przyczyny, dobry zaś Gordon podzielał jego zdumienie.
— Widocznie, bracie — rzekł jansenista do Hurona — musi Bóg
mieć na ciebie wielkie zamiary, skoro cię zaniósł znad jeziora Ontario do
Anglii i Francji, dał ci dostąpić chrztu w Bretanii i pomieścił cię tutaj
dla twego zbawienia.
— Dalibóg — rzekł Prostaczek — sądziłbym, że to
raczej diabeł zajął się moim losem. Moi krajanie w Ameryce nigdy by się nie
obeszli ze mną tak po barbarzyńsku; nie mają nawet pojęcia o czymś
podobnym. Nazywają ich d z i k i m i; są to ludzie bardzo sobie prości,
mieszkańcy zaś tego kraju to wyrafinowane łajdaki. Dziwi mnie w istocie
niepomału, żem przywędrował z drugiego świata po to, aby mnie na tym zamknięto
na dwa spusty w towarzystwie klechy; ale myślę o ogromnej liczbie ludzi, którzy
wędrują z jednej półkuli na to, aby znaleźć śmierć na drugiej, lub którzy
giną po drodze w morzu i służą za pokarm rybom: nie widzę w tym wszystkim
jakichś osobliwie łaskawych zamiarów Boga.
Podano przez okienko obiad. Dwaj więźniowie rozmawiali
sobie o Opatrzności, o więzieniach oraz o sztuce poddawania się nieuchronnym
nieszczęściom.
— Już dwa lata siedzę tutaj — rzekł starzec — jedyną
pociechę mając w sobie samym i w książkach; ani przez chwilę nie byłem w złym
humorze.
— Och, panie Gordon — wykrzyknął Prostaczek — zatem nie
kocha pan swojej chrzestnej matki? Gdybyś, jak ja, znał pannę de Saint-Yves,
byłbyś w rozpaczy.
To mówiąc nie mógł wstrzymać łez, a zarazem uczuł,
że mu lżej na sercu.
— Hm — rzekł — dlaczego łzy przynoszą ulgę? Zdaje mi
się, że raczej powinny by wywierać przeciwne działanie.
— Mój synu, wszystko w nas jest fizyczne — rzekł dobry
starzec — wszelkie wydzielanie zbawienne jest dla ciała, wszystko zaś, co jemu
przynosi ulgę, przynosi ją i duszy: jesteśmy machiną zbudowaną przez
Opatrzność.
Prostaczek, który, jak wspomnieliśmy nieraz, był wcale
bystry, zaczął głęboko dumać nad tą myślą, której zarodek, zdawałoby
się, miał w sobie. Wreszcie spytał towarzysza, czemu jego machina znajduje się
od dwóch lat pod kluczem.
— Dziękił a s c e s k u t e c z n e j -
odparł Gordon — uchodzę za jansenistę; znałem panów Arnauld i Nicole [ 1 ];
jezuici zawzięli się na nas. Uważamy, że papież jest po prostu biskupem jak
każdy inny; i dlatego ojciec de La Chaise uzyskał od króla, swego penitenta,
rozkaz pozbawienia mnie, bez wszelkich formalności prawnych, najcenniejszego z dóbr człowieka, wolności.
— A to szczególne — rzekł Prostaczek — wszyscy nieszczęśliwi,
których spotkałem, cierpią jedynie przez papieża.
Co się tyczy owejł a s k i s k u t e c z n e j,
wyznaję, że nic się na tym nie
rozumiem; ale uważam to za wielką łaskę, że Bóg dał
mi spotkać w nieszczęściu człowieka takiego jak pan i że mu pozwala sączyć w moje serce pociechę; do której czułem się niezdolny.
Rozmowy ich stawały się z każdym dniem bardziej pouczające.
Dusze dwóch więźniów zbliżyły się. Starzec dużo wiedział, młodzieniec
pragnął się wiele nauczyć. Po miesiącu wziął się do geometrii: pochłaniał
ją. Gordon dał mu do czytania Fizykę Rohaulta, która była jeszcze w modzie; Prostaczek zaś miał tyle rozeznania, że znalazł w niej same jeno
niepewności.
Następnie przeczytał pierwszy tom Szukania prawdy
Malebranche’a. To nowe światło olśniło go.
— Jak to! — wykrzyknął — wyobraźnia i zmysły mamią
nas do tego stopnia! Zjawiska nie kształtują naszych pojęć, nie możemy zaś
wytworzyć ich sobie sami?
Przeczytawszy drugi tom, mniej był zadowolony i uznał,
że łatwiej jest burzyć niż budować.
Towarzysz, zdziwiony, że młody nieuk uczynił postrzeżenie,
do którego zdolny jest zazwyczaj jedynie wyrobiony umysł, powziął wielkie
pojęcie o talentach Prostaczka i tym więcej przywiązał się do niego.
— Mam wrażenie — mówił Prostaczek — że twój
Malebranche napisał pierwszą część książki rozumem, drugą zaś wyobraźnią i przesądami. W kilka dni potem Gordon spytał:
— Cóż tedy sądzisz o duszy, o sposobie, w jaki
poczynamy myśl, o naszej woli, o łasce, o wolnej woli?
— Nic — odparł Prostaczek — a gdybym w ogóle coś sądził,
to chyba, że jesteśmy w mocy Wiekuistej Istoty, jak gwiazdy i żywioły; że
ona robi w nas wszystko, że jesteśmy kółeczkami olbrzymiej machiny, której
ona jest duszą; że Istota ta działa za pomocą powszechnych praw, a nie za
pomocą poszczególnych zamiarów. To jedno wydaje mi się zrozumiałe; cała
reszta jest dla mnie otchłanią mroków.
— Ależ, synu, to znaczyłoby czynić Boga twórcą
grzechu.
— Ależ, ojcze, wasza
s k u t e c z n ał a s k a
czyniłaby również Boga twórcą grzechu; nie ulega bowiem wątpliwości,
że wszyscy, którym odmówiłby tej łaski, popadliby w grzech; a czy ten, kto
nas wydaje złemu, nie jest jego sprawcą?
Ta naiwność Prostaczka wprawiała poczciwego Gordona w wielki kłopot; czuł, że daremnie sili się wydobyć z tego trzęsawiska; piętrzył
tyle słów mających pozory sensu, a w istocie nie mających żadnego (w
rodzaju fizycznego oddziaływania Boga na stworzenia), że Prostaczka brała
litość. Zagadnienie to dotykało najoczywiściej początków dobrego i złego,
za czym trzeba było dobremu Gordonowi przejść kolejno puszkę Pandory, jajko
Ormuzda przekłute przez Arymana, nieprzyjaźń między Tyfonem a Ozyrysem, a w
końcu grzech pierworodny [ 2 ] i tak kręcili się obaj w tej głębokiej nocy, nie mogąc się nigdy spotkać. Ale, ostatecznie, ten
romans o duszy odwracał ich wzrok od własnej nędzy i przez jakieś dziwne
czary mnogość klęsk wiszących nad światem zmniejszała poczucie własnych
ich niedoli; wobec powszechności cierpień nie śmieli się skarżyć.
Ale kiedy Prostaczek ułożył się do snu, obraz pięknej
Saint-Yves zacierał w umyśle kochanka wszystkie metafizyczne i moralne
abstrakcje. Budził się z oczami mokrymi od łez; a stary jansenista zapomniał
os k u t e c z n e j
ł a s c e, o księdzu de Saint-Cyran [ 3 ] i o Janseniuszu, aby pocieszać młodzieńca znajdującego się, wedle jego pojęć, w stanie grzechu śmiertelnego.
Znużywszy się czytaniem i dysputą gwarzyli o swoich
przygodach; nagadawszy się zaś o nich bez żadnego pożytku, znowuż brali się
wspólnie lub każdy z osobna do czytania. Umysł młodzieńca krzepił się z każdym dniem. W matematyce zwłaszcza byłby zaszedł daleko, gdyby nie
dystrakcje, o jakie go przyprawiała panna de Saint-Yves.
Zagłębił się w historię, ale to studium osmuciło go.
Świat wydał mu się zbyt niegodziwy i nędzny zarazem. W istocie, historia
jest jedynie obrazem zbrodni i nieszczęść. Tłum niewinnych i spokojnych
ludzi znika na tej rozległej scenie. Aktorami są jedynie ambitne i przewrotne
osobistości. Zdaje się, że historia jest interesująca jedynie tak jak
tragedia, która staje się mdła, kiedy nie ożywiają jej namiętności,
zbrodnie i nieszczęścia. Trzeba uzbroić Klio sztyletem, jak Melpomenę.
Mimo że historia Francji pełna jest okropności, jak
wszystkie inne, wydała mu się wszelako tak odrażająca w swoich początkach,
tak sucha w pośrodku, tak mała wreszcie, nawet za czasu Henryka IV, tak
pozbawiona wielkich dzieł, tak obca owym wspaniałym odkryciom, które dają
blask innym narodom, że trzeba mu było walczyć z nudą, kiedy się rozczytywał w owych szczegółach ponurych klęsk stłoczonych w jednym zakątku świata.
Gordon podzielał jego mniemanie. Obaj śmiali się z politowaniem, gdy czytali o udzielnych panach na Fezensac, Fesensaguet i Astarac. Ta nauka miałaby jakąś wartość jedynie dla ich spadkobierców, o ile ich mieli. Świetność republiki rzymskiej uczyniła Prostaczka na jakiś
czas obojętnym dla reszty ziemi. Widok zwycięskiego Rzymu, dyktującego prawa
światu, pochłonął jego duszę. Płonął patrząc na ten lud, który przez
siedemset lat rządził się miłością wolności i sławy.
Tak mijały dnie, tygodnie, miesiące; Prostaczek byłby
się czuł szczęśliwy w tym siedlisku rozpaczy, gdyby nie to, że kochał.
Poczciwa jego natura roztkliwiała się przy tym nad
przeorem Najświętszej Panny z Góry i nad czułą Kerkabońcią. „Co oni
pomyślą — powtarzał często — nie mając ode mnie żadnej wiadomości? Będą
mnie uważali za niewdzięcznika." Dręczyło go to; bolał nad tymi, którzy
go kochali, o wiele więcej niż nad samym sobą.
Przypisy: [ 1 ] Przywódcy jansenistów z Port-Royal [ 2 ] Różne wyjaśnienia narodzin zła, według religii greckiej, perskiej, egipskiej i chrześcijańskiej [ 3 ] Jean Duvergier de Hauranne (1581-1643), jeden z czołowych jansenistów « Prostaczek - Wolter (Publikacja: 03-08-2002 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 1695 |