« Jak ksiądz udupił policjanta Autor tekstu: Janusz Milczarek
Zbigniew Kula wzorowo pełnił służbę w łódzkim
Wydziale Ruchu Drogowego. Wyrobił sobie reputację policjanta nieskorumpowanego,
stawiającego uczciwość ponad wszelkie wartości. Zanim awansował do rangi aspiranta,
zebrał liczne wyróżnienia i odznaczenia resortowe. Koledzy go szanowali i cenili, a piraci drogowi unikali jak diabeł wody święconej. Zawodową karierę aspiranta przerwał konflikt z bardzo wpływowym księdzem Włodzimierzem Danką, który oskarżył go o
kradzież samochodu. Mimo, że w wyniku dochodzenia prokurator oczyścił mundurowego z wszelkich podejrzeń, komendant wojewódzki … wyrzucił go z pracy. Zbigniew
Kula został dyscyplinarnie zwolniony, pozbawiony prawa do świadczeń emerytalnych i okrzyknięty antychrystem., który śmiał podpaść osobie duchownej. Tak naprawdę
jedynym jego „grzechem" było to, że nie chodził do kościoła, a księdza
witał słowami „dzień dobry", zamiast „niech będzie pochwalony".
Wkrótce po utemperowaniu niepokornego aspiranta
dzielny komendant Janusz Pluta awansował na generała, a kościelni hierarchowie w uznaniu jego zasług udzielili mu sakramentu ślubu (ponad dwadzieścia lat po
zawarciu związku małżeńskiego). Ksiądz Danka też awansował na proboszcza parafii
Podwyższenia Świętego Krzyża w centrum Łodzi i jest pupilem władcy archidiecezji,
arcybiskupa Władysława Ziółka. Karierę „pierwszoligowego"
duszpasterza zrobił dzięki owocnej współpracy ze związkowcami, gdy w kraju zmieniał
się ustrój. Na potwierdzenie swoich prawicowych poglądów przed kościołem
wybudował pomnik „Pamięci ofiar stanu wojennego". Obecnie powodzi
mu się tak dobrze, iż na jego nazwisko zarejestrowanych jest … siedem samochodów.
Proboszcz oskarżył
Zimą 1992 roku TadeuszWłodarczyk
dał pewnemu emerytowi handlującemu autami zaliczkę na kupno poloneza. Panowie
zgodnie z prawem podpisali umowę. Włodarczyk dostał kluczyki oraz dowód rejestracyjny i miał zapłacić resztę pieniędzy w ciągu dwóch tygodni. Znajomego policjanta z drogówki (aspiranta Kulę) poprosił, aby sprawdził stan techniczny pojazdu.
Funkcjonariusz pojechał do stacji Polmozbytu i nakazał wymianę oleju oraz naprawienie korka do wlewu paliwa. Kiedy auto stało
na podnośniku, do warsztatu wszedł nieznajomy człowiek i zażądał od Kuli okazania
dokumentów wozu twierdząc, że podobne auto skradziono mu kilka miesięcy wcześniej.
Po sprawdzeniu okazało się, że papiery są w porządku, samochód na inny kolor
lakieru, rejestrację i tapicerkę niż ten ukradziony. Nie ma też znaków szczególnych,
które nieznajomy spodziewał się znaleźć. Na koniec kontroli intruz (jak się
później okazało — proboszczw cywilnych ciuchach) poprosił policjanta o jego dowód osobisty, z którego spisał jego dane.
Tego samego dnia Kula zwrócił poloneza Włodarczykowi i opowiedział o zdarzeniu w warsztacie Polmozbytu. Nazajutrz aspirant został
wezwany do Komendy Rejonowej Policji Łódź Śródmieście, gdzie przedstawiono mu
zarzut kradzieży samochodu należącego do księdza Włodzimierza Danki. Szybko
wyszło na jaw, że duchowny jest serdecznym przyjacielem komendanta, który natychmiast
wszczął śledztwo.
Cały dzień trwały przesłuchiwania podejrzanego.
Te same pytania zadawali mu rożni oficerowie, licząc na nieścisłości w zeznaniach.
Kiedy się ich nie doczekali, zażądali przyznania się do kradzieży i zaczęli
straszyć aresztowaniem. Wkrótce potem Kula został zapakowany do radiowozu. Pod
eskortą trzech osiłków, uzbrojonych w karabiny i zamaskowanych kominiarkami,
wywieziono go dolasu i nakazano, aby pokazał, gdzie ukrywa się człowiek,
który dzień wcześniej dał mu poloneza.
Prokurator Lewandowska, po wnikliwym zbadaniu
sprawy stwierdziła, że podejrzany nie ma nic wspólnego z kradzieżą auta. Sprawę
umorzyła, a prawdziwego złodzieja nie znalazła, gdyż emeryt handlujący samochodami
zmarł wkrótce po pobraniu zaliczki za poloneza. Nie wiadomo, czy ukradł samochód,
czy tylko był paserem.
Kula był niewinny, ale mundurowi kolesie proboszcza
zadbali o to, aby nie doczekał się policyjnej emerytury. Miesiąc po skardze
księdza komendant Wojewódzkiej Policji ukarał funkcjonariusza dyscyplinarnym
wydaleniem ze służby. W uzasadnieniu napisano:
„Zbigniew Kula użytkował samochód marki
polonez nr rej. PKH 1515, który został skradziony w dniu 17.09.1991 roku z ówczesnym
numerem rejestracyjnym LZW 1635, który poszukiwany był przez komendę Rejonową
Policji Łódź Śródmieście, a nadto po otrzymaniu informacji, że samochód ten
jest kradziony, nie podjął żadnych czynności w celu ustalania stanu faktycznego".
Towarzysz komendant
Na początku lat dziewięćdziesiątych
szefem Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi był inspektor Janusz Pluta.
— W stanie wojennym zasłynąłjako
postrach zbuntowanych związkowców. Był wtedy komendantem Dzielnicy Łódź Polesie i dowodził służbami prewencyjnymi, które strzegły socjalistycznego porządku.
Z zapamiętaniem upartyjniał szeregi swoich podwładnych, bo dobry policjant
to taki z czerwoną legitymacją. Pamiętam, jak wygłaszał mowy, plując jadem na
„Solidarność" i Kościół. Osobiście zrywał nam z szyi łańcuszki z
medalikami. To był stary, zacietrzewiony komuch — wspomina swojego szefa
Zenon Cydzik, emerytowany policjant.
Po licytacji przy Okrągłym Stole do władzy
doszła „Solidarność", a Kościół rządził nią jak chciał. W tych nowych
realiach lat 90. Pluta musiał przejść błyskawiczną metamorfozę, aby utrzymać
się na stołku. Znad jego biurka zniknął portret Lenina , a pojawił się
krucyfiks. Obok jego gabinetu znalazło się miejsce na pokój kapelana. Były
towarzysz zaczął regularnie uczęszczać na msze i chętnie pokazywał się podczas
ważnych uroczystości w towarzystwie biskupów.
Kiedy w 1992 roku proboszcz Włodzimierz Danka
złożył skargę na policjanta o kradzież poloneza, komendant Pluta poczuł, że
trafiła mu się niepowtarzalna szansa zarobienia cennych punktów u kościelnych
hierarchów. Zrobił pokazówkę na całą Polskę i bez względu na wynik prokuratorskiego
dochodzenia, dyscyplinarnie wylałna zbity pysk niewinnego policjanta.
Od posła do osła
Zbigniew Kula nie dał za wygraną. Wielokrotnie
odwoływał się do komendanta wojewódzkiego oraz komendantów głównych Policji — Zenona Smolarka i Jana Michny. Zaskarżył postępowanie swojego
pryncypała do Naczelnego Sądu Administracyjnego i poprosił o interwencję posłów
wszelkich opcji politycznych.
Aleksander Kwaśniewski wystąpił do
szefa MSWiA Andrzeja Milczanowskiego, z prośbą o dokładne zbadanie sprawy.
Ten zażądał akt od Prokuratury Rejonowej Łódź Śródmieście. Prokurator jednak
stwierdził, że dokumenty te dziwnym trafem zginęły (!) i nakazał ponowne przeprowadzenie
postępowania. W międzyczasie ministrem MSWiA został Zbigniew Siemiątkowski.
Jego w tej samej sprawie monitował poseł Ryszard Zając (SLD), ale
niczego nie wskórał.
W obronie niesłusznie zwolnionego policjanta
wystąpiła posłanka Iwona Śledzińska — Katarasińska (UW), która interweniowała u Tadeusza Zielińskiego, pierwszego rzecznika praw obywatelskich. Równolegle
sam Zbigniew Kula składał odwoławcze pisma do Kancelarii Prezydenta Lecha Wałęsy,
Komisji Administracji i Spraw Wewnętrznych Sejmu RP, Inspektoratu Nadzoru i
Kontroli MSW, Biura Kadr i Szkolenia KGP. Żadna z wymienionych instancji nie
podała mu pomocnej dłoni.
W końcu w sprawę zaangażowali się polityczni
antagoniści — Barbara Labuda (SLD) i Marek Markiewicz (AWS). Ten
ostatni zwrócił się do nowo mianowanego Komendanta Wojewódzkiego Policji w Łodzi o ustalenie faktycznych przyczyn dyscyplinarnego zwolnienia aspiranta. Kiedy
następca Janusza Pluty zaczął dokładnie grzebać w dokumentach, okazało się,
że samochód ukradziony proboszczowi Dance przed ośmioma laty … do dzisiaj
się nie odnalazł.
Zbigniew Kula zwrócił się o pomoc do Andrzeja
Kosiaka — przewodniczącego KKW NSZZ Policjantów. Dziwnym zrządzeniem
losu, kiedy przewodniczący zajął się sprawą, został nagle przeniesiony z Warszawy
do Łodzi, gdzie dostał mieszkanie oraz oficerskie etaty w Komendzie Wojewódzkiej
dla siebie i dla małżonki. Stając w obronie aspiranta, po linii związkowej,
musiałby nękać swego nowego szefa, komendanta Plutę. Łatwo się domyślić, że
odpuścił sprawę.
— W mojej sprawie od ośmiu lat wszystko dzieje
się „dziwnym zrządzeniem losu". Józef Oleksy powiedział mi: „Walisz
łbem w ścianę za którą stoi Kościół". Na pocieszenie dodał, że nie jestem
jedynym donkichotem w naszym państwie wyznaniowym — żali się Zbigniew
Kula. — Skoro o wszystkim decyduje Kościół, to poszedłem do biura archidiecezji
łódzkiej z prośbą o zdjęcie ze mnie klątwy. Niestety, arcybiskup Władysław Ziółek
nie znalazł czasu dla policjanta udupionego za niewinność.
Zdegradowany aspirant drogówki ma dzisiaj
48 lat, jest bezrobotnym bez prawa do zasiłku. Najcenniejszą rzeczą jaką ma,
zamknął na klucz w szufladzie biurka: garść resortowych odznaczeń oraz teczkę z wyróżnieniami i pochwałami za wzorową służbę.
Wszystko wskazuje na to, że nigdy nie doczeka
się policyjnej emerytury. Gdyby cofnięto decyzję o dyscyplinarnym zwolnieniu,
mógłby się ubiegać o odszkodowanie oraz wypłatę zaległych pensji, które wraz z odsetkami do dnia dzisiejszego przekroczyły kwotę stu tysięcy złotych. Pan
Zbigniew jednak twierdzi, że nie zależy mu na pieniądzach, a jedynie na przywróceniu
dobrej reputacji, na którą pracował przez szesnaście lat.
« (Publikacja: 03-08-2002 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 1731 |