Czytelnia i książki » Powiastki fantastyczno-teolog.
Ofiara mająca zbawić ludzkość [1] Autor tekstu: Lucjan Ferus
MOTTO:
"Był tylko jeden chrześcijanin, ale on zginął na krzyżu."
F. Nietzsche
W ogrodzie rajskim padał deszcz. Cichy plusk maleńkich kropli spadających
po liściach drzew, tworzył monotonną, szemrzącą muzykę przyrody. W zagłębieniach
terenu zaczęły tworzyć się już kałuże a na ich powierzchni szybko powstające i równie szybko znikające roje baniek, ruchliwych i podobnych do siebie jak
dwie krople wody. Powietrze było przesycone wilgocią i bogatą gamą zapachów
roślin i kwiatów.
Jednak sam ogród Eden wyglądał zupełnie inaczej niż kiedyś;
starannie wypielęgnowane dawnej alejki i ścieżki zarastało jakieś zielsko,
przestrzenie pomiędzy drzewami opanowane zostały przez krzaki, trudne do
przebycia chaszcze i wszechobecne krzewy. Po dawnych rabatach kwiatowych nie
pozostało ani śladu, zarosły wysoką trawą i innym zielskiem. Same drzewa również
uległy zniszczeniu: niektóre z nich skarlały, a inne pousychały całkiem.
Tylko ktoś, kto wiedział, iż dawniej był tu wspaniały i tętniący
życiem ogród, potrafiłby odróżnić to miejsce od otaczającej go dzikiej
przyrody. Jeśli nie brać pod uwagę nadwątlonego przez czas ogrodzenia, które
nadal odgradzało go od reszty świata i potężnej bramy, przy której nadal
stało na warcie dwóch cherubów z mieczami. Choć wierzeja bramy ledwo się
trzymały na zawiasach, a miecze strażników nadwerężyła rdza — to jednak z rozkazu Boga strzegli oni nadal tego miejsca przed człowiekiem.
A jednak po ogrodzie Eden ktoś chodził. Widać było jego wysoką postać,
przedzierającą się z trudem przez chaszcze, schylająca się nad nawisłymi
koronami drzew, omijającą pokrzywy i wyplątującą się z jeżyn. Wyraźnie
zmierzał w kierunku środka ogrodu. Tym tajemniczym przybyszem był nie kto
inny jak sam Syn Boży. Szedł wolno nie zważając na deszcz i zastanawiał się
nad sensem istnienia tego miejsca. Chciał być sam, aby przemyśleć nurtujące
go problemy, dlatego wybrał opuszczony ogród Eden. Poza tym, to tutaj wszystko
się zaczęło.. czyż to nie wspaniałe miejsce do refleksji?
Pokonał jeszcze jeden odcinek terenu i znalazł się w samym sercu
ogrodu; przed nim stały dwa drzewa; drzewo wiadomości dobrego i złego i drzewo życia. Obszedł je wolno dookoła i zobaczył ze zdziwieniem, iż
zakazane owoce nie wyglądają już apetycznie i pociągająco co między innymi
zwiodło niewiastę — lecz są pomarszczone, a ogólnie biorąc przedstawiają
sobą żałosny widok.
„A więc zakazany owoc też się
psuje?" — skonstatował z niemałym zdumieniem, siadając na zwalonej kłodzie, leżącej obok.
Syn Boży podparł głowę rękoma i zamyślił
się.
" Po co to wszystko było?.. Czy takie
ważne dla Ojca mego było posłuszeństwo istot, które stworzył, że aż
musiał poddać je — moralnie dwuznacznej — próbie, a potem ukarać tak
okrutnie i niesprawiedliwie?" — zastanawiał się patrząc przed siebie
niewidzącym wzrokiem.
„Dlaczego tak długo trwa ta
kara?..Dlaczego nic nie robi, żeby zmienić naturę człowiekowi, albo
przynajmniej wybawić z jej wpływu?..Dlaczego?"
Przypomniał sobie w tej chwili, jak kiedyś, kiedy był jeszcze dużo młodszy,
przyszedł do swego ojca z prośbą, aby mu pozwolił naprawić to jego
niedoskonałe dzieło — człowieka.
Ojciec wpierw próbował zbyć go mętnymi i nic nie mówiącymi tłumaczeniami, iż jeszcze nie czas na to, ale kiedy on — młody i zapalczywy upierał się
przy swoim, doszło między nimi do znamiennej rozmowy. Pamiętał ją jak dziś.. A odbyło się to w ten sposób:
— „No dobrze!..Nich ci będzie!"-
godzi się w końcu Bóg Ojciec i uśmiecha z zagadkową miną. Syn Boży
podnosi się szybko i mówi
— „A więc proszę o instrukcję i w drogę!" — klaszcze w ręce zadowolony iż w końcu dopiął swego. Bóg kładzie mu dłonie
na ramionach zmuszając by z powrotem usiadł. Śmieje się:
— „Nie tak szybko!..Ależ ta młodzież
niecierpliwa!..Wpierw muszę ci dokładnie wyjaśnić.."
— „Słucham Ojcze!" — Syn Boży siada, ale widać, że chętnie udałby się w drogę.
Stwórca wstaje i chodząc wokół niego, zastanawia się przez chwilę od czego
zacząć. Minę ma taką jakby czymś się dobrze bawił. Wreszcie mówi:
— "Urządzimy to tak: na ziemi urodzisz się
pod postacią człowieka.." — nie kończy, gdyż Syn przerywa mu gwałtownie:
— "A to po co?" — wykrzykuje — "Czy nie mogę pojawić się pośród ludzi w swej
prawdziwej postaci?! — przecież chyba stać nas na drobny cud, prawda?" -
pyta łapiąc go za rękaw. Ten wyswobadza się z uścisku, a potem klepie go
uspokajająco po plecach.
— "Oczywiście, oczywiście!.. jak najbardziej!" — zapewnia go.
— "Ale po co?" — i zanim Syn zdążył otworzyć
usta wyjaśnia:
— "Te cuda też mi się już sprzykrzyły..
każdy by chciał, aby Bóg cuda czynił bezustannie!.. Czy to nie irytujące?.. a poza tym, powinniśmy częściej korzystać z naturalnych rozwiązań, nie sądzisz?" — przybliża usta do jego ucha i mówi:
— "Jakąś dziewczynkę na ziemi zapłodnię
przez Ducha świętego i ona będąc dziewicą urodzi ciebie..później zresztą
też nią pozostanie.." — dodaje tajemniczo.
Syn Boży wybucha głośnym śmiechem:
— No jeśli to są te naturalne rozwiązania, o których wspominałeś Ojcze to niech mnie !..- nie kończy i powtórnie
wybucha śmiechem. Bóg przygląda mu się z dziwnym wyrazem, a następnie wyjaśnia
dość enigmatycznie:
— To jest najlepsze rozwiązanie, uwierz
mi!..Ludzie wtedy cię zaakceptują i chociaż nie będą w ciebie wierzyć
najbliżsi i współcześni ci — to jednak z czasem wielu uwierzy..!
— No właśnie wielu: ale nie wszyscy!..A
gdybym tak nagle pojawił się wśród ludzi, opuszczając się wolno z nieba, w otoczeniu aniołów grających na fanfarach.. w cudownej jasności, w blasku
chwały, pośród huku gromów i omdlewającego zapachu mirry i kadzidła — któż
wtedy nie uwierzyłby w moją boskość?..któż śmiałby wątpić, iż jestem
Synem Bożym?!… — mówił to z takim zapałem, z takim ogniem w oczach, że
Stwórca, aż pochylił się głowę na bok, aby mu się lepiej przyjrzeć.
— Tak.. to moja krew! — myślał- Ja też
kiedyś taki byłem; Ważniejsza dla mnie była efektowność niż efektywność! — uśmiechnął się do swych myśli, ale przecząco pokręcił głową:
— Nie, całkiem inną mam koncepcję!… -
wyjaśnił zdecydowanym tonem. — I nie nalegaj, abym zmienił zdanie! -
dodał.
Syn Boży pochylił z poddaniem głowę i rozłożył ręce w geście:
— Cóż, Twoja wola tu się liczy Ojcze, nie
moja! — na głos rzekł:
— A zatem gdzie na ziemi mam się pojawić
Ojcze, w którym miejscu mam się urodzić? — pyta, mrużąc porozumiewawczo
oko. Stwórca odchyla się do tyłu i patrząc z zadowoleniem na swego Syna mówi:
— A gdzie byś chciał?
Ten przez chwilę zastanawia się nad czymś
ze ściągniętymi brwiami, a potem unosi w górę wyprostowany palec mówiąc:
— Moment — szybko wstaje i wybiega. Wraca
taszcząc pod pachą sporej wielkości globus. Z dumną miną stawia go przed
ojcem. Ten unosi ze zdumieniem krzaczaste brwi ze zdziwieniem.
— Skąd żeś to wytrzasnął? — pyta,
dotykając jego gładkiej powierzchni i lekkim ruchem wprawiając go w ruch..
syn Boży przygląda się wirującej kuli i mówi:
— Tu niedaleko jest takie dziwne miejsce ..Są w nim tak przeróżne rzeczy, jakby ktoś celowo je zbierał..choć nie ma pojęcia
po co..gdy byłem młodszy bardzo lubiłem tam chodzić, wiesz Ojcze? — Bóg
kiwa głową ze zrozumieniem.
— A więc gdzie? — ponawia pytanie syn, a ponieważ Stwórca nie odpowiada, uśmiechnięty
nadal do swych myśli — zatrzymuje wirującą kulę i wskazując palcem jakieś
miejsce, mówi:
— Może tutaj?
Bóg pochyla się i przygląda globusowi.
— Ameryka?..nie w żadnym wypadku .. wiesz co by się działo w przyszłości, gdybym cię tam posłał.. miast
ewangelizacji Ameryki nastąpiłaby ewangelizacja Europy i szlag by trafił
wszystkie stare kultury!.. Nie! To już lepiej niech Inkowie i Aztekowie przypłacą
to zagładą!.. zachciało im się mieć swoich bogów psia ich mać! — mruczy
pod nosem.
— To może tutaj? — pyta Syn Boży wskazując
palcem inne miejsce. Bóg rzuca okiem na globus i łapie się za głowę.
— Oszalałeś! Tylko nie tutaj!.. oni kiedyś w ogóle będą chcieli żyć beze mnie.. ładnie by to wyglądało: mój Syn w gnieździe komunizmu i ateizmu ! — wykrzykuje i kręci głową z dezaprobatą.
Syn Boży jest z lekka skonsternowany.
Przygląda się długo powierzchni globusa jakby się łudził, iż rzeźba lądu
lub jego kształt pomogą mu znaleźć lepsze miejsce. Potem z namysłem stawia
palec na jakimś małym skrawku lądu.
— No to może tu? — pyta niepewnie.
Bóg patrzy na to miejsce i kręci przecząco
głową:
— Nie! Tu też nie! To stąd przecież
powstanie powiedzenie iż „religia to opium ludu".. już ja im dam
opium!.. i to na dodatek ludu ! — mamrocze przez zaciśnięte zęby.
— To może by tak tutaj — Syn Boży przesuwa
palec nieco w bok, ale Bóg unosi dłoń w ostrzegawczym geście:
— Tutaj bym ci nie radził!..Jest takie mądre powiedzenie:
„Lepiej z mądrym
zgubić niż z głupim znaleźć".. a tam jest dużo głupców i oszołomów! A co najgorsze, że dziwnym trafem zawsze udaje im się dorwać do władzy i najwięcej mają oni do powiedzenia w tym kraju! Nie! Nie! Nie! Tak w żadnym
wypadku! — powtórzył zdecydowanie, kręcąc głową. Syn Boży zaczyna z wolna tracić cierpliwość, stuknął placem na oślep.
— A tutaj?
Bóg przyjrzał się temu miejscu dokładnie,
palec jego Syna spoczywał na długim półwyspie, dziwnym kształcie. Poderwał
się gwałtownie do góry z okrzykiem:
— Tylko nie tu niech cię Bóg broni przed
tym miejscem.! Co ja mówię! — zreflektował się po chwili i kładąc mu dłoń
na ramieniu i patrząc z uwagę w oczy powiedział:
— Synu mój! Tam i tak w przyszłości będzie
centrum olbrzymiego systemu władzy i to władzy w Twoim imieniu! A ponieważ
ani ty, ani ja nie upoważniliśmy do rządzenia ludźmi w naszym imieniu — ta
władza będzie uzurpacją jedynie..policzę ja się z nimi na sądzie
Ostatecznym!..Zapłacą mi za wszystko: za krucjaty,
za torturowanie i palenie ludzi na stosach, za dyktaty papieskie, indeksy
ksiąg zakazanych i syllbusy, za ciągłe próby zdobycia władzy nad światem,
za odpusty i błogosławieństwa za pieniądze, za fałszowanie i cenzurowanie
mojego słowa.. za wieczne pouczanie mnie jak mam rządzić światem!..Zobaczą
wtedy co to znaczy wykorzystywać mój autorytet, byle tylko mieć władzę..przypomnę
im kto tu jest sługą, a kto panem!..popamiętają mnie zobaczysz! — Bóg
szarpał nerwowo wąs, nie mogąc jeszcze długo się uspokoić.
Syn Boży tym czasem wodził palcem po globusie nie mogąc się zdecydować
na jakieś konkretne miejsce.
— Wiem! -
wykrzykuje po chwili. To na pewno będzie odpowiednie miejsce — i jego
palec ląduje pośrodku wielkiego lądu. Teraz dla odmiany Stwórca parska śmiechem.
Na zdziwione spojrzenie syna wyjaśnia:
— Synu mój! Ty w ogóle tam nie
pasujesz!..wierz mi
— Dlaczego? — mówi Syn Boży
— Dlaczego?.. a lubisz tańczyć przy wtórze
bębnów, malować sobie ciało i przebierać się w maski i pióra?..Nie? No
więc sam widzisz, że nie pasujesz do tamtejszego folkloru!
Stwórca taktownie przemilczał problem
koloru skóry tubylców, a widząc zawiedzioną minę Swojego syna, kładzie mu
dłoń na jego długich, kasztanowych włosach, skręcających się na końcach w loki z ojcowskim gestem, targa lekko jego czuprynę. Syn Boży uchyla się
poprawiając ją zaraz starannie.
— No to gdzie mam w końcu rozpocząć swoją
misję, Ojcze? — pyta lekko zniecierpliwiony. Bóg bierze jego palec i umieszcza w pewnym miejscu.
— Tu — mówi tajemniczym tonem. Właśnie
tu! — powtarza zdecydowanie. Syn Boży przygląda się w to miejsce z niejaką
trudnością, odczytuje parę nazw:
— Morze Martwe..Betlejem..Jerozolima..Judea..cóż to jest Ojcze? — pyta zdziwiony, a potem jego wzrok przesuwa się niżej i wykrzykuje z entuzjazmem:
— Ojcze, pozwól m tutaj rozpocząć swą
misję! Zobacz jaki piękny ląd, zewsząd otoczony wodą! — Bóg patrzy w to
miejsce gdzie spoczął palec jego syna i marszczy brwi, mówi z wyrzutem:
— Synu mój, ty masz źle poukładane w głowie!
Mam cię wysłać do Aborygenów? Chcesz, żeby Cię tam zjedli? — a ponieważ
ten ma głupią minę, jakby nie rozumiał w czym rzecz, głaszcze go po głowie i dodaje:
— Tylko tam gdzie ci wskazałem mogę Cię
wysłać.. nigdzie więcej!
— Ale dlaczego tylko tam? Spośród tylu lądów — jedynie tam?! — dziwi się Syn Boży.
— No wiesz, bo tam jest naród wybrany -
wyjaśnia Bóg z cierpliwością Ojca tłumacząc synowi rzeczy tak oczywiste.
— A zresztą tylko tam ciebie oczekują! -
wyjaśnia na koniec.
— No to po co ta cała zabawa z wybieranie miejsca dla mojej misji? — pyta Syn Boży, z ledwie
ukrywaną irytacją w głosie.
Stwórca wzrusza ramionami.
— A tak sobie, lubię patrzeć na ciebie gdy
marzysz, jesteś wtedy taki pełen
entuzjazmu, taki młodzieńczy.. — zamyśla
się nad czymś, wsparłszy głowę na dłoniach. Syn Boży nie jest zachwycony
tym wyjaśnieniem: już dawno przestał być młodzieńcem, ale nie chce robić
przykrości Ojcu. Milczy czekając na dalsze wyjaśnienia.
Zimna stróżka wody ścieka z długiego,
rurkowo wygiętego liścia, prosto na szaty Syna Bożego. Ten mimowolnie otrząsając
się powraca do rzeczywistości. Unosi w górę głowę i spogląda na niebo
widoczne w małych fragmentach pomiędzy liśćmi. Wydaje mu się jakby trochę
zaczęło się rozpogadzać.
Tak więc wtedy nie dowiedział się
niczego więcej o tej swojej misji. Teraz z perspektywy czasu — widzi, że
Ojciec po prostu zabawił się z nim, wykorzystując jego młody wiek i brak doświadczenia. Ale teraz nie
pozwoli już sobie na podobne traktowanie. Najwyższy czas coś zrobić dla
ludzkości!..Jak długo można ciągnąć ten stan rzeczy?..Nie!..Tak dalej
być nie może! Teraz nie pozwolę się spławić Ojcu! — postanawia Syn Boży i wstaje z kłody. Jeszcze raz rozgląda się wokoło jakby chciał zatrzymać
na dłużej ten obraz w pamięci, a potem idzie znajomą drogą ku wyjściu.
Stojący na straży u bramy raju cherubowie, salutują mu. Syn Boży wznosi oczy
ku górze: teraz widać wyraźnie, iż zachmurzone dotąd niebo przejaśnia się, a z pomiędzy chmur zaczynają przebijać się pierwsze promienie słońca.
Powietrze jest parne i pachnące.
Syn Boży w jednej chwili znika, by już w następnej pojawić się w niebie. Idzie zamyślony pośród rozstępującego
się przed nim szpaleru aniołów, pochylających głowy z szacunkiem i pokorą.
Podchodzi do alabastrowego tronu Stwórcy i mówi z mocą:
— Ojcze!..Musimy poważnie porozmawiać!.
Bóg siedzi na swym tronie z zasępioną
miną, lecz na dźwięk słów swego syna rozpogadza oblicze. Wskazuje mu gestem
dłoni miejsce po swej prawicy i pyta ciepłym głosem:
— Cóż takiego cię trapi, mój synu?.. Słucham
cię z uwagą. Syn Boży jednak nie siada. Stojąc twarzą w twarz przed Bogiem,
mówi impulsywnie:
— Czy długo masz jeszcze zamiar czekać
Ojcze z ustanowieniem swego królestwa na ziemi ?.. czy nie przeraża cię ten
ogrom zła czyniony przez ludzi, drugim ludziom?.. czy możesz patrzeć tak
spokojnie na ten bezmiar cierpień, będących udziałem twego własnego
stworzenia?
Stwórca krzywi się nieznacznie, a przez
jego oblicze przebiega jakiś cień. Głosem nie pozbawionym sarkazmu, mówi;
— Krytykować to każdy potrafi!.. ale gdy
mu przyjdzie samemu coś zrobić.. — zawiesza głos nie kończąc zdania. Twarz
syna oblewa ciemny rumieniec. Mówi gwałtownie gestykulując:
— Jak możesz Ojcze tak mówić?!.. Czyż
nie chciałem już wcześniej pomóc ci w zbawieniu człowieka?.. a poza tym,
jak miałbym to zrobić skoro nawet nie pochwaliłeś się dotąd ludziom, że
masz mnie?.. powiedz Ojcze, jak?.. kto wierzyłby we mnie, skoro przez cały
czas przekonujesz ich, że jesteś sam jeden, jedyny? — patrzy na swego Ojca z wyrzutem i smutkiem.
Teraz z kolei oblicze Ojca pąsowieje ze
wstydu. Wstaje, pochyla się i bierze Syna w ramiona. Potem sadza go obok siebie i mówi:
— Tak masz rację, powinienem już wcześniej o tym pomyśleć i przedsięwziąć odpowiednie kroki.. moja wina..przyznaję...
Milknie i zastanawia się nad czymś długo. Potem patrząc z uwagą Synowi w oczy, mówi:
— Uznajmy zatem, że nadszedł już czas, aby
zaprowadzić na ziemi nasze królestwo.. — Syn Boży w tym momencie wzdycha głęboko z ulgą. Pochyla głowę, aby Ojciec nie dostrzegł łez szczęścia w jego
oczach. Tymczasem Bóg mówi dalej:
— Obmyśliłem to tak: udasz się na ziemię
mój synu i będziesz głosił ludziom dobrą nowinę, iż ja — ich Bóg — przebaczam im wszystkie ich grzechy i winy. Niech szykują się na ten wielki
dzień, który nastąpi niebawem. Powiesz im, że są to ich dni ostatnie, które
zostały już policzone. Niech więc nie grzeszą więcej i mają się na baczności..-
przerwał w tym momencie i ujmując rękę syna w swe dłonie, mówił dalej:
— Lecz, aby mieć całkowitą pewność, że
człowiek zasłużył już na ten wspaniałomyślny gest łaski z mojej strony,
chcę go poddać ostatecznej rozstrzygającej próbie. Syn Boży drgnął i uniósł
głowę. W jego wzroku kryło się nieme pytanie, a mina zdradzała niepokój.
— Cóż to znowu za próba Ojcze? — Stwórca
nie puszczając dłoni Syna ze swego uścisku, zaczął mówić wolno i z namysłem:
— Będzie to decydująca próba, od której będzie
zależało wszystko.. Pamiętasz mój
Synu jak kazałem Abrahamowi złożyć sobie ofiarę całopalną z jego syna
Izaaka?.., pamiętasz, że wspaniałomyślnie darowałem życie jego synowi,
kiedy on — jego ojciec — gotów był poświęcić je dla mnie.. pamiętasz
synu te wydarzenia? — Stwórca pochylił się, zaglądając
Synowi w oczy, jakby chciał się upewnić, czy
przypomina on sobie te odległe chwile, z burzliwej przeszłości rodzaju
ludzkiego, Syn Boży przytaknął ruchem głowy, ale na głos odezwał się:
— Pamiętam Ojcze.., ale co to ma do rzeczy? — Stwórca uśmiechnął się i począł wyjaśniać:
— Otóż ma.. ponieważ chcę poddać ludzi
podobnej próbie: dowiedzą się ode mnie, iż ja także mam jedynego,
ukochanego syna i że chcę im go złożyć w ofierze odkupienia za ich
wszystkie grzechy i za ich winy.. Syn Boży wpatruje się w swego Ojca z niedowierzaniem, a potem jego oblicze robi się kredowo-białe, w oczach
pojawia się strach. Przełyka z trudem ślinę, ze ściśniętego gardła nie
może wydobyć ni słowa. Bóg widząc to głaszcze uspokajającym gestem jego dłoń i mówi dalej:
— Ludzie widząc moją wspaniałomyślność i kierując się miłością do mnie jak i do Ciebie nie przyjmą tej nazbyt
bolesnej dla mnie ofiary.. będą woleli już raczej całkiem zrezygnować ze
zbawienia, niż zostać zbawionymi za taką cenę..za tak wielkie poświęcenie z mojej strony. Ich miłosierdzie i miłość do nas zwycięży ich egoizm i samouwielbienie. Ludzie nie przyjmą tej ofiary, wiedząc, iż nie mieliby czym
odpłacić mi jej..Syn Boży wpatrywał się z napięciem w oblicze Stwórcy,
jakby nie chciał uronić ani słowa z tego co mówił on. Ściskał bezwiednie
jego rękę, aż do bólu, a Bóg uśmiechając się do niego ciepło kończył
swój wywód:
— Wtedy ja — całkowicie przekonany już, iż
człowiek zasłużył sobie na łaskę ode mnie — uczynię obiecane od dawna
swe królestwo na ziemi i odtąd zgoda i szczęście, miłość i dobroć, a także
mądrość i sprawiedliwość panować będą pośród rodzaju ludzkiego .. Jak
ci się to podoba, mój synu?
Rozpromieniony wzrok i rumieńce
podniecenia na twarzy Syna Bożego świadczyły same za siebie. Wykrzyknął z entuzjazmem:
— O tak Ojcze!.. To mi się podoba.. I chociaż, przyznam ci się, kiedy
zacząłeś mówić o tej ofierze, przestraszyłem się, iż chcesz powrócić
do barbarzyńskich metod z zamierzchłych czasów, ale to jest całkiem co
innego! Tak to będzie wspaniałym sprawdzianem
na ludzką wrażliwość i miłość do swego Boga! Masz moją całkowitą
akceptację. Pochylając się przez poręcz alabastrowego tronu. Syn Boży uściskał
ojca, nie kryjąc swego zadowolenia. Był szczęśliwy nad wyraz nareszcie mógł
zrealizować swoje marzenia i wziąć udział w planie opatrznościowym swego
ojca względem człowieka.
A więc nadszedł czas, iż w końcu się
do czegoś przydam! — myślał uszczęśliwiony, wpatrując się z napięciem w oblicze ojca i czekając na
szczegółowe wyjaśnienia.
A ten nie spieszył się zbytnio. Wpierw
przez dłuższą chwilę siedział zamyślony, patrząc gdzieś w dal nieobecnym
wzrokiem i dopiero na niecierpliwe chrząknięcie syna, odwrócił ku niemu
wzrok i począł mówić:
— Oto mój plan: urodzisz się na ziemi jako
człowiek, a kiedy osiągniesz dorosły wiek, zaczniesz głosić swoje posłanie..
— Po co tracić czas Ojcze?!..Czy nie lepiej
abym się wcielił już w dorosłego
człowieka, a ty potwierdziłbyś to wydarzenie głosem z nieba: — „To jest mój
syn umiłowany, w nim mam upodobanie", czy coś w tym rodzaju.. nie lepiej
ojcze tak uczynić? — spytał Syn Boży, a w jego wzroku widać było przemożną
chęć działania. Stwórca odparł łagodnie:
— Chciałem, abyś urodził się z dziewicy..wiesz ludzie cenią sobie takie znaki.. Syn Boży niecierpliwie
machnął ręką, jakby chciał rzec:
No dobrze!.. Skoro tak już sobie to
zaplanowałeś?!..Co dalej, Ojcze? Kiedy już dasz się poznać
ludziom,..kiedy będą wiedzieli iż mają do czynienia z Mesjaszem i kiedy już
będzie im znana Dobra Nowina -
wtedy ja uczynię tak, aby splot wydarzeń umożliwił ci wystąpienie przed ludźmi z moją propozycją. Powiesz im wtedy, że chcesz złożyć swe życie w ofierze
odkupienia za ich grzechy. W ofierze, która ma zostać spełniona przez męczeńską
śmierć na krzyżu — słysząc te słowa Syn Boży głośno przełknął ślinę i z trudem pokonując opór ściśniętego gardła, spytał cicho, zmienionym,
głosem:
— A co będzie Ojcze jeśli ludzie przyjmą tę
ofiarę? — Stwórca roześmiał się z przymusem:
— No, a co ma być mój synu?..Najwyżej
trochę pocierpisz, przecież ty jesteś nieśmiertelny, zginie tylko twoja
cielesna powłoka..a nawet jeśli chcesz, możemy tak uczynić, abyś wcale nie
czuł bólu.. — dodał patrząc w oczy synowi. Lecz ten przecząco pokręcił głową i uniósł dłoń w geście mówiącym;
— Nie to miałem na myśli, Ojcze — a na głos
spytał:
— Chodzi mi o ludzi.. co wtedy się stanie,
jeśli oni przypadkiem przyjęliby tę wspaniałomyślną ofiarę od ciebie,
Ojcze?.. Czy darujesz im tę zniewagę i uczynisz swe królestwo na ziemi? -
oblicze Stwórcy zachmurzyło się.
— O nie, mój Synu!.. nie oczekuj tego ode
mnie i nie proś mnie o to!..Powiedziałem ci już, iż wynik twojej próby będzie
decydował o tym, czy ustanowię swe królestwo na ziemi, czy pozostawię ją
dalej swemu losowi!..Tak postanowiłem! .
Groźnie ściągnięte brwi Boga i zacięty
wyraz twarzy świadczyły , iż nie zgodzi się on na żadne ustępstwo w tym
temacie. Syn Boży dobrze znał swego ojca, dlatego nie próbował nawet
wyegzekwować jakiegoś złagodzenia warunków tej próby. Głaskał bezwiednie
jego dłoń i zastanawiał się nad czymś. Jego myśli krążyły teraz wokół
następującego problemu:
Jeśli ludzie — mimo
wszystko — przyjmą tę ofiarę, a prawdopodobieństwo tego wcale nie jest
takie małe, Ojciec na bardzo długo odwróci się od nich i wtedy dopiero zło
całkowicie weźmie ich we władanie!..co gorsze, iż Bóg zniechęcony
przez człowieka i zawiedziony nim — może w przyszłości nie dać mu już
drugiej szansy na zbawienie, więc trzeba coś wymyślić, aby także i w
przypadku przyjęcia tej ofiary przez człowieka, opamiętał się on szybko i naprawił swój błąd, ..aby zrehabilitował się on w oczach Boga,..aby
udowodnił mu, iż pomimo popełnionego błędu, wart jest jednak łaskawego
wejrzenia Stwórcy w jego los..Ale jak to zrobić? Co takiego jeszcze bardziej
mogłoby wstrząsnąć człowiekiem, który przyjmując tę ofiarę od swojego
Boga — udowodni, że jego pycha, egoizm i egotyzm, a także brak miłości i miłosierdzia — osiągnęły najwyższy z możliwych poziomów?..Co takiego? — zastanawiał się usilnie, masując palcami skroń.
Po dłuższym czasie rozmyślania nad tym niełatwym problemem soteriologicznym, wydawało mu się, iż znalazł zadowalające rozwiązanie.
Spojrzał na ojca, który siedział dotąd w milczeniu i rzekł:
— A więc Ojcze sprecyzujmy Twój pomysł tej
próby: optymistyczna wersja jest prosta i nie nastręcza żadnych wątpliwości.
Bardziej niepokoi mnie jej pesymistyczne zakończenie: jeżeli ludzie przyjmą tę
ofiarę i ukrzyżują mnie..rozumiem, że to będzie już koniec tej próby..co
wtedy uczynisz Ojcze?
Stwórca jeszcze przez chwilę milczał, a potem rozkładając ręce odparł:
— No cóż..jeśli taki obrót przybiorą
sprawy, wtedy z chwilą Twojej ziemskiej śmierci, uczynię parę przerażających
cudów, aby ludzie pojęli krzywdę jaką mi wyrządzili i jak bardzo się na
nich zawiodłem. Twoja ziemska powłoka zostanie zdjęta z krzyża i złożona
do grobu, bo takie tam panują zwyczaje, natomiast twoje ciało astralne powróci
do nieba, do mnie.. i przez długi, długi czas nawet nie spojrzę w kierunku
ziemi..- ostatnie słowa wypowiedział ciszej jakby do siebie. Jednak Syn Boży
dosłyszał je i dowiedział się tym samym, że potwierdzają się jego
najgorsze obawy. Ujął rękę Ojca w swoje dłonie i patrząc mu w oczy swym jasnym, rozbrajającym
spojrzeniem powiedział zdecydowanym tonem:
— Jeśli sprawy przybiorą zły obrót, chciałbym
Ojcze zmienić nieco zakończenie tej próby: chcę pozostać na krzyżu tu w niebie, do czasu, aż człowiek zrozumie swój błąd,.. do czasu, aż
zrozumie, iż prawdziwa miłość do swego Boga nie polega na łatwej akceptacji
jego cierpienia i śmierci w męczarniach — ale na odmowie tej ofiary kosztem
rezygnacji z własnej korzyści. Jeśli to zrozumie, powinien zostać
zbawiony.. proszę cię Ojcze, nie odmawiaj mi tego! — w jego wzroku była
tak wielka prośba, iż Bóg po krótkim wahaniu skinął przyzwalająco głową.
Jednak poczuł się do obowiązku przestrzec Syna:
— Czy zdajesz sobie sprawę Synu z tego co
chcesz uczynić?.. To może potrwać dość długo, jesteś pewien, że tego
chcesz?
— Tak Ojcze!..przynajmniej będzie to ofiara
godna Syna Bożego!..jakaż byłaby moja zasługa, gdybym wziął na siebie
jedynie parogodzinne cierpienie i śmierć jaką doświadczyło już wielu
ludzi?..Mnie to nie satysfakcjonuje! — Stwórca przygląda mu się długo, a w jego wzroku krył się podziw i zatroskanie ojcowskie. Jakby z niedowierzaniem
kręcąc głową, powiedział:
— Ale przecież nie musisz tego robić..to
naprawdę nie jest konieczne..lecz jeśli sam tego chcesz?.. niech tak będzie
mój Synu..!
— Dzięki Ci Ojcze!..Mając twoje słowo,
mogę już wyruszyć na ziemię!..mogę nawet narodzić się z dziewicy, jak
sobie życzysz..to jest — bądź co bądź — twoje dzieło i twoja wola się
tu liczy przede wszystkim!
Syn Boży stanął przed swym Ojcem, a potem pochylił się i ucałował z szacunkiem i oddaniem jego dłoń. Bóg
przytulił go do siebie i dłuższą chwilę tak trwali w milczeniu.
Jak na ziemi potoczyły się wypadki wszyscy wiemy. Opisują to dokładnie
ewangelie — choć z pominięciem istotnych szczegółów. Cóż, były pisane w kilkadziesiąt lat później i nie kronikarski cel przyświecał ich autorom.
Faktem jest iż ludzie przyjęli jednak tę ofiarę z Syna Bożego tak jakby im
się słusznie należała. A pycha i obłuda kapłanów spowodowała, iż następnym
pokoleniom został pokazany fałszywy
jej sens. Potem wpojono człowiekowi, iż to wszystko co się stało było
zgodne z wolą i zamysłem Boga. Kościoły, które powstały na gruncie wiary w Syna Bożego, robiły wszystko, aby prawda nigdy nie wyszła na jaw. A może
same jej nie znały?
I tak na rozmijaniu się z prawdą, a także na prześladowaniu i tępieniu
tych wszystkich, którzy w jakikolwiek sposób chcieli się do niej zbliżyć upłynęły
wieki.. potem tysiąclecia.
1 2 Dalej..
« Powiastki fantastyczno-teolog. (Publikacja: 25-10-2002 Ostatnia zmiana: 06-09-2003)
Lucjan Ferus Autor opowiadań fantastyczno-teologicznych. Na stałe mieszka w małej podłódzkiej miejscowości. Zawód: artysta rękodzielnik w zakresie rzeźbiarstwa w drewnie (snycerstwo). Liczba tekstów na portalu: 130 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Słabość ateizmu | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 2002 |