|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Kultura » Sztuka » Teatr » Jednoaktówki (L.B.)
Copywriter [1] Autor tekstu: Lech Brywczyński
Dramat w jednym akcie
MOTTO:
Nie
dotykaj ramienia cwałującego jeźdźca. Jeszcze
by się obejrzał...
Jules Supervielle
OSOBY:
Agnieszka
Piotr
Janusz
Darek
Książę
Kronikarz
Guślarz
Noc
Józek
Skryba
SCENA PIERWSZA
Szeroki,
prezydialny stół. Za stołem, twarzą w kierunku widowni, siedzi
Piotr, mający po prawej ręce Agnieszkę, a po lewej Janusza. Wszyscy
troje mają na swoich ubraniach firmowe identyfikatory.
Na stole piętrzą się teczki personalne kandydatów.
Agnieszka: — (stukając palcem w leżące przed nią dwie teczki) No, dobrze… Zostało nam jeszcze dwóch
kandydatów, więcej dziś nie przyjmiemy. Tylko dwóch...
Janusz: — Ja już mam dość. Zmęczony jestem… (odsuwa dokumenty od siebie, ziewa)
Piotr: — Tylko dwóch — co za ulga! To nie powinno długo potrwać. (odkłada
leżące przed nim teczki na stertę, a potem spogląda na zegarek) Dotychczasowi
byli tak beznadziejni, że lepiej nie mówić… (ziewa
przeciągle) Co oni tam teraz robią?
Agnieszka: — (wzrusza ramionami)
Pewnie siedzą w poczekalni. (pokazuje w stronę widowni) Sporo ich się tu dzisiaj zebrało. Czekają. Przecież
zaraz po rozmowach z kandydatami mamy ogłosić, czy kogoś dziś zatrudnimy. No i podać listę tych, których przesłuchamy jutro...
Piotr: — Czekają? Niepotrzebnie. (spoglądając
badawczo na widownię) Wątpię, żeby ktoś z nich nadawał się do mojego
działu. Co tu ogłaszać? Jeśli tak dalej pójdzie, to nikogo nie
zatrudnimy… Chyba, że któryś z tych dwóch...
Janusz: — Dobrze, że zostało tylko dwóch. Głowa mi pęka!
Agnieszka: — Zaraz zobaczymy… (sięga
po teczkę następnego kandydata, otwiera ją, przegląda dokumenty) Ten, który
teraz wejdzie, rokuje całkiem nieźle… Ciekawy życiorys. To znaczy, si wi...
(do Piotra) Wezwać go?
Piotr: — Tak. Nie ma na co czekać. Miejmy to za sobą.
Agnieszka wstaje, a potem wolnym krokiem rusza w kierunku widowni.
Janusz: — Jak ja tego nie lubię… Rozumiem, że naszej firmie potrzeba
świeżej krwi, nowego spojrzenia i tak dalej. Ale zgroza mnie ogarnia, jak pomyślę o tych, co tu dzisiaj byli. To mieliby być copywriterzy? Zero inwencji, zero
kreatywności, po prostu dno… (milknie,
bo Agnieszka dochodzi do samego końca sceny i zatrzymuje się)
Agnieszka: — (rozgląda się uważnie
po widowni aż do chwili, gdy
odnajduje wzrokiem kolejnego kandydata) Teraz pan, panie… Dariuszu.
Zapraszam.
Z jednego z siedzeń podnosi się postawny,
dwudziestoparoletni młodzieniec w garniturze. Energicznym
krokiem idzie między rzędami, wchodzi na scenę.
Agnieszka: — (z
uśmiechem wita się z Darkiem) Proszę
bardzo, niech pan siada. (wskazuje Darkowi krzesło, a potem wraca na swoje
poprzednie miejsce, siada)
Darek podchodzi do krzesła, siada. W milczeniu spogląda na trójkę,
siedzącą za stołem.
Agnieszka: — (przeglądając
teczkę kandydata) Ma pan polonistyczne
wykształcenie, doświadczenia dziennikarskie, zna pan angielski i hiszpański...
Nieźle!
Darek: — Dziękuję.
Janusz: — Ale z branżą reklamową nie prowadził pan dotąd etatowej współpracy?
Darek: — Etatowej? Nie. Ale współpracowałem, tak z doskoku, z jedną agencją
reklamową, i to przez dłuższy czas. Reklama to moja pasja! Sporo już wiem,
mam solidne podstawy… (po
namyśle) No i często pisywałem artykuły o tematyce gospodarczej...
Janusz: — To nie to samo...
Piotr: — (do
Darka, pojednawczo) Proszę się nie
martwić. Brak doświadczenia to dla nas najmniejszy problem. (sięga po leżącą
przed nim paczkę papierosów, wyciąga jednego, przypala) Powiem panu szczerze. Potrzebuję copywriterów — a zatem ludzi,
obdarzonych inwencją, kreatywnością i talentem. Owszem, mam w moim dziale
trzech copywriterów, i to dobrych. Liczą się w branży. Ale oni już się
trochę wystrzelali, wypalili… (zaciąga się głęboko) Wiem, na co każdego z nich stać, nie zaskoczą ani mnie, ani naszych
klientów jakimś nieoczekiwanym konceptem, projektem, hasłem… Oni stali się
solidnymi rzemieślnikami, a ja potrzebuję — także, choć nie wyłącznie! -
artystów… Bo przecież konkurencja nie śpi! (zaciąga się znowu)
Dlatego szukam jeszcze kilku pracowników, szukam nieoszlifowanych diamentów,
ludzi spoza branży, za to z głową pełną pomysłów… Daliśmy ogłoszenie i widzi pan, ilu tu się chętnych nalazło! (pokazuje w kierunku widowni) Teraz
mamy zajęcie na parę dni, bo musimy przesłuchać ich wszystkich… mimo, że
większość z nich nie ma predyspozycji do tej pracy. Bo z tym się trzeba
urodzić… (zaciąga się raz jeszcze) A wiedza na temat branży reklamowej? To sprawa wtórna, wybrany przez nas
kandydat nabierze jej w trakcie pracy i firmowych szkoleń… (spogląda
badawczo na Darka) Czy pan ma talent?
Darek: — (nieco
zaskoczony) Nie wiem. Trudno mi oceniać
samego siebie… Poza tym, nie wykonywałem nigdy takiej pracy...
Piotr: — Przekonajmy się. Zróbmy typowy test: ja podam jakiś hipotetyczny temat, a pan mi tu zaraz przedstawi swój pomysł na scenariusz reklamowego filmu. Czas
do namysłu: pół minuty. Ogląda pan reklamy w telewizji, więc coś pan wymyśli.
Zgoda?
Darek: — Jasne. Spróbuję...
Piotr: — Dobrze… (gasi
papierosa, zastanawia się przez chwilę)
Reklamowany produkt: piwo. Grupa docelowa, czyli potencjalni nabywcy to mężczyźni w średnim wieku, o dochodach trochę powyżej przeciętnej… Czas start. (spogląda
na zegarek, odmierzając czas)
Darek milczy w skupieniu, pocierając
dłońmi skronie.
Piotr: — (wciąż
spogląda na zegarek. gdy mija pół minuty, podnosi dłoń ku górze) Czas minął — słucham!
Darek: — (prostuje
się, wstaje) Mój pomysł jest taki. (mówi z przejęciem, jakby miał przed oczami opisywaną scenkę) Jest upał, pełnia lata… Rozłożyste drzewo, dające cień. Turysta z plecakiem — mężczyzna w średnim wieku! — siada na trawie, pod tym
drzewem. Jest spocony, zmęczony… Wyciąga z plecaka butelkę piwa wiadomej
marki, otwiera, pije… (przechadza się powoli, gestykulując) Jest mu dobrze, oddycha z ulgą, opiera się plecami o pień drzewa,
przymyka oczy… Nagle butelkę, trzymaną przez turystę, oplata lasso: ktoś
ciągnie to lasso, usiłując wyrwać mu butelkę z ręki… Przerażony turysta
otwiera szeroko oczy. Widzi przed sobą Indian, o wyglądzie typowym dla
Dzikiego Zachodu. Turysta przez cały czas ma na grzbiecie plecak, a w prawej dłoni
kurczowo trzyma butelkę z piwem. Indianie są przyjaźni, zapraszają turystę
żeby wsiadł na konia, on wsiada, ale twarzą w kierunku ogona. Jedzie z Indianami do ich wioski. (z rosnącym zapałem)
Tam Indianie siadają z turystą przy ognisku, wśród drzew. Wódz mówi do
turysty, uroczyście: „Niech Blada Twarz wypali z nami fajkę pokoju!"
Turysta potakuje, wódz podaje mu fajkę. Po
zaciągnięciu się dymem, turysta kaszle. Odrzuca fajkę, ratuje się, popijając
piwo ze swojej butelki. Indianie patrzą pożądliwie na butelkę, toteż
turysta wolną ręką wyciąga kilka butelek piwa ze swojego plecaka i podaje
Indianom. Oni otwierają butelki tomahawkami i już po chwili wszyscy, siedząc
przy ognisku, wesoło raczą się piwem. Turysta oddycha z ulgą, opiera się
plecami o pień drzewa, przymyka oczy… (milczy przez chwilę, spoglądając
uważnie na Piotra) Nagle butelkę,
trzymaną przez turystę, oplata lasso. Ktoś ciągnie to lasso, usiłując
wyrwać butelkę z ręki… Przerażony
turysta otwiera szeroko oczy. Nad turystą pochyla się jego żona. Żona mówi, z uśmiechem: „Kochanie, obiad już gotowy! Idziemy!" (z uśmiechem)
Dopiero wtedy okazuje się — widok z góry! — że drzewo, pod którym siedział
ten „turysta", rośnie tuż obok jego domu, w ogródku. Żona trzyma lasso,
ciągnąc za sobą butelkę, kurczowo trzymaną przez turystę, turysta wciąż
ma na grzbiecie plecak. Tak oboje wchodzą do domu… (oddycha z ulgą) I to jest już koniec. (milczy przez chwilę, w napięciu spoglądając
na twarze słuchaczy, a potem siada) I jak? Może być?
Piotr spogląda na Janusza, potem na Agnieszkę. Uśmiecha się.
Piotr: — (kiwa z uznaniem głową) Brawo! Jak na amatora,
rewelacja! Gdyby to odpowiednio sfilmować, trochę skrócić, dopracować w szczegółach, byłoby całkiem niezłe… Gratuluję pomysłu!
Janusz: — Dobre! Mężczyźni w średnim wieku zaczytywali się w dzieciństwie książkami
Karola Maya. To jest to pokolenie. Całkiem niezły, oryginalny koncept!
Darek: — (uradowany)
Hasła reklamowe, towarzyszące temu
filmikowi, mogłyby być rozmaite, na przykład: „Ten smak inspiruje…",
albo „Bliżej niż myślisz do dobrego smaku…"
Agnieszka: — (do
Piotra) No i co robimy w tej sytuacji?
Piotr: — Myślę, że to wystarczy. (do
Darka, z uśmiechem) Na razie dziękujemy,
proszę zaczekać w poczekalni. Jesteśmy z pana zadowoleni, uważam, że ma pan
szansę na zatrudnienie w naszej firmie. Musimy porozmawiać z jeszcze jednym
kandydatem, ale nie sądzę, żeby to wiele zmieniło… Proszę zaczekać i
...być dobrej myśli.
Darek: — Dziękuję. Dziękuję bardzo… (kłania się, wychodzi. wraca na widownię, na swoje poprzednie
miejsce, siada)
Agnieszka: — (do
Piotra) Panie Piotrze, ja wiem, że to pan
tu decyduje… Ale tak nie można, to nie jest profesjonalne… Czemu pan robi
mu nadzieję na pracę już teraz? Przed zakończeniem dzisiejszych przesłuchań?
Piotr: — A po co owijać w bawełnę? On jest dobry i chcę go mieć w swoim zespole.
Nie spodziewam się, żeby ostatni kandydat był lepszy.
Janusz: — Też tak uważam. Większość dzisiejszych kandydatów (pokazuje na
widownię) niepotrzebnie traci
czas, przychodząc tutaj. A my razem z nimi. Ale ten pomysł na reklamę piwa...
Indianie, fajka pokoju… Całkiem niezłe!
Agnieszka: — (kładzie
przed sobą teczkę ostatniego kandydata, otwiera ją) Najlepsza
była ta żona. Z lassem!
Wszyscy troje śmieją się głośno, a potem wspólnie przeglądają
zawartość ostatniej teczki. Scena powoli pogrąża się w ciemności...
1 2 3 4 5 Dalej..
« Jednoaktówki (L.B.) (Publikacja: 14-12-2002 Ostatnia zmiana: 06-09-2003)
Lech BrywczyńskiUr. 1959. Studiował chemię i historię; pracował w wielu zawodach, m.in. jako tłumacz, wydawca, dziennikarz lokalnej prasy, animator życia kulturalnego; dramatopisarz (dramaty publikowane m.in. w: czasopiśmie Res Humana, szczecińskich Pograniczach, w gdańskim Autografie, w elbląskim Tyglu, w magazynie Lewą Nogą, i in.); w 2002 r. ukazała się jego książka Dramaty Jednoaktowe (sponsorowana przez Urząd Miejski w Elblągu). Strona www autora
Liczba tekstów na portalu: 13 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Lewica a wiara rodzima, czyli... POGANIE DO AFRYKI! | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 2104 |
|