|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Felietony i eseje O melancholii, śmierci i bogactwie życia [2] Autor tekstu: Eric G. Wilson
Tłumaczenie: Andrzej Szwatoński
Keats
zrozumiał, że cierpienie i śmierć to nie aberracje, które powinny zostać
obłożone klątwą, ale niezbędne części pełnowymiarowego życia, osobistej
historii, na którą składają się liczne skrajności kosmosu. Wyrzekając się
klęsk i śmierci godzimy się na życie niepełne, pozbawione kreatywności i piękna. Keats przyjął swoją śmierć, a więc mógł żyć.
Przyjmując
podwójną postawę — doznając śmierci a zarazem wykraczając poza nią -
Keats cierpiał i jednocześnie wyzwolił się już od tego uczucia. Kwestię
oddziaływania na siebie koherencji i inkoherencji rozwinął w jednym z najbardziej znanych listów, napisanym w 1819 roku: „Nie rozumiesz, że Świat
Bólu i zmartwień jest niezbędną szkołą dla Inteligencji, że tworzy Duszę?"
Tymi słowami daje do zrozumienia, że abstrakcyjny rozum może się rozwinąć w postać odbierającą świat pełnym sercem tylko dzięki długotrwałemu
okresowi smutku i cierpienia.
W
innym znanym liście, tym razem z 1818 roku, Keats porównuje ludzkie życie do
„okazałej Rezydencji z Wieloma Apartamentami." Stwierdza, że aby rozwiązać
wielką tajemnicę życia trzeba cierpieć „Nędzę i Zgryzotę, Ból, Chorobę i ucisk." Poddając się tym dolegliwościom, przenosimy się z „Komnaty
Dziewiczej Myśli", obszaru naiwności, w ciemniejsze korytarze, rejony głębokich
przeżyć. Dopiero tutaj możemy znaleźć natchnienie dla poezji, poezji, która
bada niezgłębione sfery życia. Także w tym liście Keats pokazuje, że jest
całkowicie świadomy okrucieństwa świata, lecz także, że jest gotowy przyjąć
ten sam ból, który przepełnia wszystko dookoła. To tak, jakby przynależał
do świata, ale był poza nim, doznawał smutku, ale także mógł wyjść poza
niego.
W
„Odzie do Melancholii"* z 1819 roku Keats zachęca, abyśmy uśmierzali nasz
smutek przy pomocy substancji odurzających, bo tylko one, jak "cień za
cieniem, sen ci niosąc, gdy się skupią,/ Twej duszy czujną wiecznie boleść
ci zagłuszą." Kiedy będziemy świadomi naszej mrocznej strony, może na nas
spłynąć „przypływ melancholii", dogłębne doświadczenie tymczasowości
życia, ale także jego piękna. Jednak z tym przypływem melancholii sprawa
jest skomplikowana. Może on spaść z nieba „podobnie chmurze, która łez
kroplami,/ Wraca życiu więdnących kwiatów mdłe postacie", a więc
melancholia przynosi nie tylko łzy, ale i orzeźwiające opady. Tak też się
dzieje, deszczowa chmura „wzgórz zieleń kwietniowymi kryjąc całunami"
przynosi życie.
Jak
inaczej możemy nazywać ten przypływ, jeśli nie głębokim doświadczeniem
przynoszącym melancholię, jeśli nie niezwykłym uczuciem, które poprzez
smutek łączy nas z wibrującym pulsem życia? Pozbawieni domu i szczęścia
odczuwamy to, co najistotniejsze: nie zadowolenie czy pocieszenie, ale
autentyczne współuczestnictwo w grze między śmierdzącymi trupami a śpiewającymi
lemurami. Ten „przypływ" wprawia w drżenie nasze dusze.
Dopiero
wprowadzeni w ten nastrój jesteśmy w stanie zrozumieć związek między pięknem i śmiercią. Keats radzi: „Nasyć smutek swój pięknem róży w brzasku
poranka,/ Tęczą, którą rozbite o brzeg rodzą fale,/ Pełnią kształtów
bogatych w kulistych peoniach." Mówi dalej, że gdy nasza „kochanka"
"spłonie gniewem", powinniśmy ująć jej rękę „gdy drży w szale" i karmić otchłań naszego smutku „w jej oczu niezrównanych toniach." Każde z tych zaleceń ukazuje jak melancholijna dusza doświadcza czegoś cudownego,
ale także przelotnego. Tak wygląda związek między melancholią, pięknem i śmiercią.
Te
powiązania prowadzą do kilku wniosków. „Wieczna boleść" przenikliwej
melancholii może skutkować przejmującym doznaniem, „przypływem". Ten ważny
moment wyrasta z poznania natury rzeczy: Życie wyrasta ze śmierci, śmierć
pozwala wzrastać życiu. To poznanie inspiruje melancholię, dodaje jej energii
życiowej. Nasila też ból i podkreśla, że: Wszystko, nieważne jak piękne,
musi zginąć. Melancholik nie szuka ucieczki, ale jeszcze bardziej docenia świat,
ponieważ wie, że wszystko kiedyś umrze. Ciesząc się urokiem świata,
melancholik sam pragnie tworzyć piękno, upamiętnić własne cudowne doświadczenie
ulotności powabu świata.
Melancholia, w znacznie większym stopniu od zwyczajnych dolegliwości czy słabości woli,
jest niemalże cudownym zaproszeniem do wyjścia poza banalny status quo i poszukiwania nieodkrytych jeszcze możliwości istnienia. Bez melancholii świat
zamarzłby, stałby się tak przewidywalny i zimny jak metal. Jedynie z pomocą
nieprzemijającego smutku ten umierający świat może się zmienić, ożyć na
nowo i ruszyć do przodu.
Nie
ma w tym metafizyki, nie jest to też jakieś czcze gadanie pokroju New Age. Wręcz
przeciwnie, moje stwierdzenia idealnie pasują do naszego bylejakiego świata, o czym przekonujemy się każdego dnia. Kiedy, kierowani ułudą szczęścia,
chwytamy się mocno takiej czy innej ideologii, świat nagle staje się
statyczny i zwarty, ze sztywnym podziałem na to, co słuszne i na to, co niesłuszne. W ten sposób świat staje się nieciekawy, martwy. Jednak kiedy pozwalamy, aby
melancholijny nastrój zagościł w naszych sercach, wszechświat, wcześniej
martwy, powraca niespodziewanie do życia. Skończone prawa rozpadaj się w nieskończone możliwości. Szczęście przestaje mieć znaczenie. Chcemy czegoś
więcej: radości z życia. Melancholia jest jak iskra elektryczności, która
wstrząsa nami, pobudza nas do życia.
Melancholia
przeciwstawia się prostemu „albo-albo" status quo. Świetnie odnajduje się w niezbadanych miejscach wspólnych różnych opozycji, w „zarówno-jak i również".
Oferuje nowe spojrzenie na relacje między opozycjami, zwłaszcza tak krańcowo
przeciwstawnymi jak życie i śmierć. Sprzyja poszukiwaniu i nazywaniu
tajemniczych powiązań między antynomiami. Uwalnia nas od sztucznego
ograniczenia do rzeczywistości aktualnej, przywraca nam niewinność i sprawia,
że znów możemy zajmować się tym, co potencjalne. Taka chwila wytchnienia od
zasady przyczyna-skutek odświeża nasz stosunek do świata, otwiera przed nami
znakomite perspektywy, napełnia energią nasze serca i umysły.
W
istocie świat przez większość czasu jest nudny i poddany kontroli jakby z przyzwyczajenia. Wszystko wydaje się dobrze znajome, wyświechtane,
powtarzalne. Wtedy pojawia się coś, co Keats nazywa przypływem melancholii i nagle nasza planeta znowu staje się ciekawa. Zasłona codziennej powtarzalności
znika. Przed nami mienią się nieznane możliwości. Zostaliśmy wezwani, by
przecierać niezbadane szlaki łączące nas z naszym otoczeniem. Wezwano nas,
byśmy stali się kreatywni.
Dlaczego
mimo tych wszystkich zalet melancholii psychiatrzy i psychologowie starają się
„wyleczyć" depresję, jakby to była straszna choroba? Oczywiście osoby
cierpiące na poważną depresję — ci, którzy mają skłonności samobójcze
lub znajdują się na skraju psychozy — wymagają silnych leków. Ale co z tymi,
których opanowała łagodna lub umiarkowana depresja? Czy ci potencjalni
wizjonerzy i innowatorzy powinni eliminować melancholię przy pomocy pigułek?
Jeśli
statystyki nie kłamią 15 procent Amerykanów jest nieszczęśliwych.
Prawdopodobnie już niedługo, dzięki pomocy psychofarmaceutyków, melancholicy
znikną zupełnie. Byłaby to niezrównana tragedia, porównywalna jedynie z zagładą
kaszalota lub orła przedniego. Bez melancholików żylibyśmy w świecie, w którym
wszyscy bezrefleksyjnie akceptowaliby status quo, w którym każdy byłby
zadowolony z tego co otrzymał. Ziściłby się koszmarny sen warty pióra
Philipa K. Dicka, powstałoby państwo policyjne Wiecznych Optymistów, kraina
monotonii, która nie proponowałaby niczego nowego pod słońcem. Dlaczego
zmierzamy w kierunku tak potwornego stanu?
Odpowiedź
jest prosta: strach. Większość ukrywa się za maską uśmiechu, ponieważ boi
się stawić czoła zawiłości i niejednoznaczności świata, jego straszliwemu
pięknu. Pozostając bezpiecznie ukryci za maską sztucznego uśmiechu, tracimy
szansę na spotkanie lęku towarzyszącego rozmyślaniu o tym, co może się
zdarzyć, omija nas ta niepokojąca chwila, podczas której nic nie jest pewne,
kiedy jedna rzecz może nagle przybrać dowolną formę.. Mimo, że ten niepokój,
zwykle przed śmiercią, jest w ostateczności przeżyciem radosnym, jest
wezwaniem do kreatywności, to jednak na początku uczucie zawieszenia w nieprzeniknionej pustce trochę przeraża. Większość z nas zazwyczaj ucieka
od takiego stanu, próbuje odwrócić uwagę od rzeczywistości, zatracić się w optymizmie. Przywdziewamy nieautentyczność jak maskę lub przebranie, które
ma nas ochronić przed pustką.
Aby
wychować społeczeństwo w poczuciu totalnego szczęścia trzeba rozwinąć
kulturę strachu. Naprawdę chcemy odrzucić naszą odwagę dla zwykłej radości?
Jesteśmy gotowi zrzec się najistotniejszej części nas samych dla spokojnego
snu, chwili błogości? Musimy oprzeć się próbom uwiedzenia przez bezmyślne
poczucie szczęścia i jakimś sposobem zachować nasz smutek. Musimy znaleźć
sposób — nie będzie to łatwe — aby pozostać tym, kim jesteśmy, a jesteśmy
melancholijni.
Doznając
smutku, który jest tak samo konieczny jak oddech, musimy także zaakceptować
fakt, że świat jest nam nienawistny: Jesteśmy wiecznie niekompletni,
stanowimy odprysk jakiejś niepojętej całości. Nasza niedokończona natura — nigdy nie jesteśmy prawdziwie realni, zawsze stanowimy niejednoznaczną
potencjalność — sprawia, że nasze życie to nieustanna walka, zmaganie, którego
wynik jest nieznany. Ale ta pustka, która stanowi przedłużenie naszego życia,
jest także naszym wybawieniem. Bycie ledwie częścią całości zmusza nas do
ciągłej walki o transcendencję, do szukania wyjścia poza naszą naturę. Ta
walka jest zawsze świadectwem wolności, wolności wyboru jednej drogi zamiast
innej. Z jednej strony zmaganie to jest wyczerpujące — wymaga skupiania
nieustannej uwagi na naszym tajemniczym i niestabilnym wnętrzu — ale z drugiej strony jest także fascynującym, nieustannym badaniem wyszukanych
zagadek Bytu.
Wyrzekając
się szczęścia wychodzimy naprzeciw uniesieniu. Niekompletność jest
wezwaniem do życia. Fragmentaryczność jest przejawem wolności wyboru. Radość z powodu niemożności poznania wszystkiego w pełni sprawia, że możemy
nieustannie wyobrażać sobie wzniosłość bez przyczyny. Obrzeża poznania są
zarazem skrajem egzystencji. To jest właśnie to uniesienie, które powoduje
książka będąca na ukończeniu, ale która może nigdy nie być ukończona,
swoisty niedoskonały i wewnętrznie sprzeczny tekst, nieustannie powracający
jak zmierzch.
*Fragmenty
wiersza J. Keatsa „Oda do Melancholii" w tłumaczeniu Gustawa Wolffa.
Tekst oryginału.
Esej pochodzi z książki Erica G. Wilsona pt.
Against Happiness: In Praise of Melancholy.
1 2
« Felietony i eseje (Publikacja: 10-08-2011 )
Eric G. Wilson Profesor literatury angielskiej na Wake Forest University. Strona www autora
| Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 2113 |
|