Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
204.414.469 wizyt
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 697 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
"Wielka jest obojętność nieba."
« Kultura  
Po co nam kultura, czyli... Saska recydywa [1]
Autor tekstu:

Artyści — lepperyści

Świat jest znacznie prostszy i łatwiejszy do opisania, niż można by było przypuszczać. A jeśli już pojawia się jakiś problem, trudny do rozwikłania, to najlepiej zaczekać, aż niewidzialna ręka rynku sama rozwiąże go za nas...

Tę odkrywczą refleksję zawdzięczam lekturze artykułu p. Jana Winieckiego pt. "Eksperyment i ekskrement" („Wprost", 15 XII 2002 r.). Autor, nie ukrywający swoich liberalnych przekonań, bez osłonek załatwia odmownie ludzi sztuki i literatury, stwierdza bowiem, że są oni w większości wyznawcami artystycznej wolności za nasze, podatników, pieniądze a ich pretensje wobec obojętniejącego na kulturę państwa tchną agresywnym, roszczeniowym duchem lepperyzmu.

Mocne! Autor idzie jednak jeszcze dalej: jego zdaniem jedynym, nieomylnym weryfikatorem wartości sztuki jest rynek — jeśli ten odrzuci dzieła jakiegoś artysty, to znaczy, że są one nic nie warte.

Naprawdę? Rozumowanie autora — „liberała" jest proste i logiczne. Mam jednak zwyczaj nie ufać myślom, które zbyt łatwo przychodzą do głowy i wydają się oczywiste, dlatego postanowiłem przyjrzeć się bliżej argumentom autora i konsekwencjom, jakie z nich wypływają. Tak się bowiem składa, że mam kontakty z licznymi środowiskami literackimi w całym kraju, znam wielu ludzi, tworzących wartościowe literacko utwory i publikujących je za własne pieniądze, w niskonakładowych tomikach lub art-zinach (większość nakładu rozdają potem znajomym). Wszyscy oni nawet pomarzyć nie mogą o sławie i uznaniu, jakie są udziałem słabszej od nich literacko Doroty Masłowskiej z Wejherowa. Masłowska zdobyła rynek — czy to oznacza, że jest od nich lepsza? Czy to, że zespół Ich Troje jest najpopularniejszy na muzycznym rynku oznacza, że jest też najlepszy?

J. Winiecki na tak postawione pytania nie odpowiada, ale tok jego rozumowania prowadzi do odpowiedzi twierdzącej. Autor zabezpiecza się przed podobnymi wpadkami, odwołując się - jako do wzorca pozytywnego — wyłącznie do klasyki, która, jak powiada, rzadko zawodzi. Vide: obrazy impresjonistów. Fakt: najlepiej czytać te książki, które już kiedyś czytaliśmy i oglądać znane sobie obrazy...

I po co w ogóle mają powstawać nowe dzieła sztuki, skoro istnieje klasyka?

To, że niektórzy z obecnych klasyków malarstwa żyli w biedzie i za życia nie byli w stanie sprzedać nawet kilku obrazów, też nie jest dla autora powodem do rozterek. Choć powinno: skoro „nieomylny" rynek „mylił się" wtedy, to może myli się i teraz? Wyspiański zemdlał z głodu, malując jeden z portretów, argentyńskie tango było kiedyś uważane za taniec amoralny i wyuzdany, a dziś króluje na salonach...

Mecenas, czyli geniusz

Wykazując niemal bezgraniczne zaufanie do mechanizmów rynkowych i do aparatu państwowego, J. Winiecki wyraźnie nie dowierza artystom. Z naciskiem podkreśla, że większość arcydzieł powstała na zasadzie kontraktu między twórcą a mecenasem, natomiast obecny zalew artystycznej tandety i bezguścia jest najczęściej rezultatem decyzji, podejmowanych przez samych artystów.

Powyższe opinie powinny zostać wyryte złotymi zgłoskami w gmachu warszawskiej Giełdy Papierów Wartościowych lub w innej świątyni Złotego Cielca. Okazuje się bowiem, że rzeczywistymi artystami są tak naprawdę mecenasi (niegdyś — snobistyczni arystokraci, dziś — nowobogaccy kapitaliści), bo jak już oni coś zamówią, to ho, ho! — palce lizać. Wychodzi na to, że artystyczne talenty są wprost proporcjonalne do zasobności portfela. Aby tylko nie pozostawiać twórcom swobody artystycznego wyboru, to o poziom polskiej kultury możemy być spokojni!

Wedle J. Winieckiego, twórcy powinni się więc zachowywać tak, jak pracownicy wielkich firm: dokładnie wykonywać polecenia, zbytnio nie rezonować i broń Boże nie denerwować swoich szefów — prywatnych mecenasów. Niestety, nie wszyscy chcą przestrzegać tych zbożnych zaleceń. Złym przykładem jest pewien filmowiec, który stwierdził, że podstawowym zadaniem reżysera jest zepsucie obiadu przedstawicielowi klasy średniej. Ta wypowiedź oburzyła J. Winieckiego, który określa tego typu opinie jako antykapitalistyczne wapory i postuluje, by podobnym artystom nie przyznawać żadnych dotacji: "Niech sobie pracują, na przykład jako dozorcy na budowie, a w wolnym od pracy czasie poświęcają się swemu hobby. Kiedy zbiorą dostateczną ilość pieniędzy, niech sobie wynajmują jakieś salki i prezentują tam swoje osiągnięcia."

Dzięki i za to, że autor artykułu pozwala poetom na wydawanie tomików wierszy za ich własne pieniądze, bo przecież — o zgrozo! — mogą tam być publikowane utwory o treściach wywrotowych, antyliberalnych, antykapitalistycznych, antyestabliszmentowych… Takie, których państwowy ani prywatny mecenat nigdy by nie zaakceptował! To niebezpieczne: podobno wszystkie rewolucje zaczynają się najpierw w umysłach ludzi...

J. Winiecki dobrze wie, że tak zakreślone ramy działalności spychają wszelką, niezależną twórczość do getta subkultury i sprawiają, że nie będzie szerzej znana. I o to właśnie mu chodzi: o to, żeby nie zepsuć obiadu rzeczonym przedstawicielom klasy średniej i wyższej. Mają oni żyć w duchowym błogostanie i skupiać całe swoje siły na dalszym, dynamicznym rozwoju kapitalistycznego budownictwa. Brawo! Bezpośredniość, z jaką autor głosi swoje proestabliszmentowe przesłanie, rozczula do łez.

Jak widać, polski liberalizm ma oblicze ckliwe, sentymentalne, nie skażone rozterkami ducha i przymilnie uśmiechnięte w kierunku tych, którzy mają duże pieniądze. Dla pozostałych ma tylko jedną radę, aby też pieniądze zdobyli. Oczywiście nie jest to rada szczera: wiadomo, że w firmie może być jeden właściciel, a kilkuset pracowników, nigdy odwrotnie. Jeśli jednak owi pracownicy ogarnięci będą pragnieniem, by też zostać kapitalistami, to (choć w większości zostaną tym, czym byli dotąd) wtopią się bez reszty w system i będą go akceptować. Kultura, tak jak ją postrzega J. Winiecki, ma w owym wtapianiu się nie przeszkadzać, nie prowokować i nie zadawać trudnych, obrazoburczych pytań. Ma to być zatem kultura, wypełniająca polityczne interesy warstw rządzących...

W takim właśnie kontekście widzieć trzeba umoralniające dywagacje autora na temat tzw. blokersów: „Dlaczego blokersi wybierają złe wzory, a nie dobre, skoro dostępne są im i jedne, i drugie! Dlaczego nie patrzą na tych kolegów z tego samego lub sąsiedniego bloku, którzy pracując przez lata po kilkanaście godzin dziennie w wybranej dziedzinie, doszli do czegoś — i wyszli z bloków?" [ 1 ]

Nie wiem, na jakiej planecie żyje p. Winiecki, ale chyba nie jest to nasza stara, poczciwa Ziemia, skoro nie słyszał o dziedziczeniu biedy i bogactwa ani o tym, że nawet w krajach, w których roi się od milionerów, nie brakuje bezdomnych i bezrobotnych… Ciekawe, jakie wzory wybrałby nasz autor, gdyby sam się nagle znalazł małoletnim blokersem, którego rodziców ledwo stać na zapłacenie czynszu i rachunku za prąd? Wiem: pewnie wybrałby się na płatne studia na renomowanej uczelni, dzięki czemu zapewniłby sobie dobrą posadę w wybranej dziedzinie...

Jaka cenzura? To tylko mecenat...

J. Winiecki oskarża polskich twórców o to, że chcieliby mieć mecenasa, ale bez mecenatu — czyli bez ingerowania w ich twórczość. To oskarżenie jest tak naprawdę komplementem, oznacza bowiem, że ludzie kultury jeszcze mają do powiedzenia coś więcej niż to, czego żądają od nich sponsorzy, a często tkwią z owymi sponsorami w ideowym sporze. Rzeczywista tragedia nastąpi dopiero wtedy, gdy artyści bez reszty zaakceptują świat duchowy swoich mecenasów i stojącego za nimi państwa.

Zresztą, polskie realia są o wiele osobliwsze, niż by się mogło wydawać liberałom. Coraz częściej bowiem jest odwrotnie: kultura miewa mecenasa, ale bez mecenatu (czytaj: pieniędzy). Przykładem tego był niezapomniany minister Cywiński, który wszem i wobec pouczał teatry, jakiż to repertuar mają prezentować na swoich scenach. Co ciekawe, ów minister formułował swoje zalecenia dla teatrów, chociaż nie był ich właścicielem, administratorem ani sponsorem! Tak się bowiem składa, że zdecydowana większość polskich teatrów jest obecnie finansowane przez samorządy wojewódzkie lub miejskie. Takich mecenasów, jak min. Cywiński, nie potrzebują nawet ci, którzy zatrudnili się w charakterze nocnych stróżów...

J. Winiecki nie może pojąć, dlaczego twórcy oczekują, że państwo będzie ich wspierało, lecz nie cenzurowało? Na szczęście, państwo kapitalistyczne tak durne nie jest i chce mieć na wszystko wpływ. Takiej postawie państwa przyklaskuje J. Winiecki, wykazując tym samym zadziwiające (jak na liberała) zaufanie do artystycznych kompetencji państwowych urzędników i do tego, że będą się oni kierowali wyłącznie artystycznymi kryteriami. Zaufanie, którego nie podzielam, choćby z uwagi na wycięcie fragmentów telewizyjnego wywiadu ze Zbigniewem Herbertem, tłumaczone „przyczynami technicznymi" (za „dłużyzny" do usunięcia uznano akurat te fragmenty, gdzie Herbert wypowiadał się niezbyt pochlebnie na temat Adama Michnika).

A Waldemar Łysiak, od lat ignorowany nie tylko przez władzę, ale i przez ogólnopolskie stacje telewizyjne, na czele z „misyjną" TVP? Czy mam uwierzyć, że jest to dziełem przypadku albo niskiego poziomu książek tego autora?

"Dlaczego o tym pisać nie chcecie, panowie?"

Dzisiejsza, polska kultura znajduje się w głębokim kryzysie, czego p. Winiecki stara się nie dostrzegać. Żyjemy w kraju, w którym, jak to eufemistycznie określają państwowi i samorządowi urzędnicy, kultura nie jest priorytetem. Realia są takie, że wielu artystów (nie tylko ci, którzy malują obrazy łajnem, na czym skupia swą uwagę autor!) bardzo chciałoby objąć posadę nocnego stróża, ale nawet takiej pracy dla nich nie ma. Wśród prowincjonalnych literatów trudno spotkać ludzi zamożnych, wielu jest za to bezrobotnych, rencistów, ochroniarzy, bibliotekarzy czy nauczycieli. Po co tworzą, skoro nikt im za to nie płaci? J. Winieckiego odpowiedź na to pytanie nie interesuje, bowiem milcząco zakłada, że to, co tworzą, i tak jest pozbawione jakiegokolwiek znaczenia. Poezja to twórcza autodefinicja człowieka? A kto by tam dziś czytał Brzozowskiego!

Najinteligentniejsi i najbardziej kreatywni ludzie, jakich obecna Polska posiada, zajmują się, jako copywriterzy, układaniem ogłupiających sloganów reklamowych, za które kasują ciężki szmal albo filmowaniem debilnych sit-comów, a w najlepszym razie — odtwarzaniem klasycznych ramot w filmach lub na teatralnych scenach. Do polityczno-biznesowej elity kraju kooptowani są głównie ci twórcy kultury, którzy z niczym wywrotowym się nie kojarzą, a na dzisiejszą rzeczywistość dobrotliwie spoglądają przez różowe okulary, w myśl hasła: "W Polsce jest super!" Elita istnieje zresztą w Polsce tylko w tym sensie, że są w naszym kraju ludzie, którzy mają władzę i pieniądze, dzięki czemu tworzą rodzaj zwartej grupy, powiązanej siecią wzajemnych powiązań. I w żadnym innym.


1 2 Dalej..

 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Czym jest kultura?
Kultura masowa - nowa dyktatura ciemniaków

 Zobacz komentarze (3)..   


 Przypisy:
[ 1 ] Bardzo interesujący dokument na temat tej subkultury — „Blokersi" — nakręcił Sylwester Latkowski, emitowano w TVP2 w 2002 r. [MA]

« Kultura   (Publikacja: 30-01-2003 Ostatnia zmiana: 06-09-2003)

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Lech Brywczyński
Ur. 1959. Studiował chemię i historię; pracował w wielu zawodach, m.in. jako tłumacz, wydawca, dziennikarz lokalnej prasy, animator życia kulturalnego; dramatopisarz (dramaty publikowane m.in. w: czasopiśmie Res Humana, szczecińskich Pograniczach, w gdańskim Autografie, w elbląskim Tyglu, w magazynie Lewą Nogą, i in.); w 2002 r. ukazała się jego książka Dramaty Jednoaktowe (sponsorowana przez Urząd Miejski w Elblągu).
 Strona www autora

 Liczba tekstów na portalu: 13  Pokaż inne teksty autora
 Najnowszy tekst autora: Lewica a wiara rodzima, czyli... POGANIE DO AFRYKI!
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 2228 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365