|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Kultura Mythos i logos dziś [1] Autor tekstu: Joanna Żak-Bucholc
Mam
zamiar niniejszy tekst napisać tak, by odrobinę sprowokować Czytelników...
To wyzwanie stawiam sobie już na samym początku pisania, kiedy jeszcze nie
wiem dokładnie, gdzie mnie to zaprowadzi, mając w planie zaledwie zarys
tematu. Owszem, takie wyznania odautorskie zdarzają się dość rzadko, choć
nie brak takich tekstów, w których taka właśnie intencja jest ukryta
implicite. A że niniejszy artykuł traktował będzie w pewnej mierze właśnie o takich ukrytych, a zakładanych z góry celach, zamysłach itd., to wyznanie
wydaje się być na miejscu.
Cała
materia, jaką pragnę poruszyć i sprawy, na które chcę wskazać nie należą
do tych, nad którymi zastanawiamy się codziennie, a jeśli już to raczej w sposób standardowy, by nie rzec — schematyczny. W sposób schematyczny właśnie
gotowi jesteśmy zdecydowanie rozdzielać logos od mythosu, myślenie racjonalne
od mityczno-magicznego, a to wcale nie jest rzecz tak prosta...
O
czym zatem zamierzam napisać? Otóż chcę zastanowić się czy rzeczywiście
„wyzwoliliśmy" się do końca, my ludzie początku XXI wieku od tego
sposobu myślenia, które przypisujemy starożytnym albo „dzikim" — od
myślenia magiczno-mitycznego. A zatem trzeba będzie zastanowić się również
nad tym, czy faktycznie posługujemy się tym rodzajem myślenia, który
wyznaczył nam paradygmat naukowy, chyba najbardziej znamienny dla naszego kręgu
kulturowego i dla naszych czasów. I rozumianym jako przeciwieństwo tego
pierwszego. Nie chodzi przy tym wcale o takie jego przejawy jak strach przed
czarnym kotem i spluwanie przez lewe ramię. Te zachowania wszak „bierzemy w nawias", nie towarzyszy im żadna autentyczna emocja — a tu chodzi właśnie o takie zachowania, które zadomowiły się w naszym industrialnym (czy
postindustrialnym, jak chcą ci, co lubują się w różnych
„post-ach"), globalizującym się, nowoczesnym świecie nie na mocy
„przesądu" czy „przeżytku", lecz… Ale o tym później.
Nie chodzi też o „odgrzewanie" starych, mitycznych wątków i motywów,
obecnych okazjonalnie w jakichś obszarach kulturowych — filmie, czy wierszu,
ani nawet o próby zbudowania „nowej" mitologii — casus Tolkiena. To
świadczy może o potrzebie mitu, ale należy sobie uświadomić, że
„mityczne" nie jest to, co dotyczy wyłącznie starych opowieści np.
greckich. Mówiąc „mityczne" mam na myśli coś innego — pewien sposób
myślenia, obecny wszędzie i zawsze. Interesować mnie zatem będą tylko współczesne
przejawy owego odwiecznego sposobu patrzenia na świat.
Nie
ma innego wyjścia, a dlaczego to jeszcze się okaże — konieczne będzie
powiedzenie kilku słów o języku. To w języku bowiem myślimy… Aby jednak
przekonać czytelnika, że nie przypadkiem łączę zagadnienie myślenia z zagadnieniem języka należy zacząć od przytoczenia garści danych z historii
refleksji humanistycznej dotyczących tej właśnie tematyki. Język znalazł się w obszarze zainteresowań filozofów właściwie od początku rozwoju „królowej
nauk". Traktowany był jednakowoż jako osobny „twór",
autonomiczny wobec z jednej strony myślenia, z drugiej — świata, do którego
się odnosił. Owszem zastanawiano się np. czy związek między „rzeczą" a nazwą jest naturalny czy konwencjonalny, ale nic ponadto. O początku nowożytnej
refleksji nad tymi kwestiami można mówić dopiero od połowy XVIII wieku, od Oświecenia — z nurtu tego najważniejszą dla nas postacią jest francuski myśliciel
Condillac, który zastanawiając się nad naturą poznania, wiele miejsca poświęcił
roli języka w tym procesie. Inny myśliciel z mniej więcej tego okresu, tym
razem niemiecki — Hamman zwrócił uwagę na zależność istniejącą pomiędzy
myśleniem a językiem (a przecież dotychczas oba te aspekty traktowano rozłącznie) — i to już była niemal rewolucja. Nie ma myślenia niesymbolicznego, a język
jest niczym innym jak systemem, czy też układem zbliżonym do systemu, symboli
(albo znaków, w tym miejscu nie interesują nas różnice między tymi pojęciami).
Myśl
tę kontynuował Herder dopowiadając, że w ogóle nie może być mowy o myśleniu
poza językiem. Myśl ta była obecna w refleksji von Humbolta (właściwie można
powiedzieć o nim, że był twórcą czy jednym z twórców językoznawstwa jako
nauki), Sapira i wielu innych. I jest obecna do dziś. I wciąż niepokoi. Bo o co tak naprawdę chodzi? Otóż o to, że dany język jest uwikłany w sieci
danej kultury, a swym użytkownikom „podpowiada" jak mają postrzegać
świat, kategoryzować go i opisywać. Nie wybieramy sobie środków językowych
dowolnie, mając uprzednio w głowie jakiejś myśli — przeciwnie, to że mamy
taką a taką myśl koncypowaną w takiej a takiej formie zależy właśnie od języka,
bo to on odpowiada za to, że nasza „wolna" rzekomo myśl przybrała
taki kształt. Innymi słowy — widzimy świat tak, jak nam na to nasz język
pozwala, jesteśmy jego więźniami… Nie tylko jednak język pojęty
abstrakcyjnie jako system przesądza o naszym sposobie myślenia o rzeczywistości,
język jest również w swej konkretności narzędziem jej opisu.
Jak
widać rozdzielone aspekty: świat-myślenie-język nie są tak autonomiczne
wobec siebie, jak wcześniej sądzono. Dlaczego to tak istotne? Otóż dlatego,
że nieomal każda wypowiedź językowa odnosi się do rzeczywistości
„zewnętrznej" wobec mówiącego, ale skoro nie są to
„byty" oddzielne — to o czym tak naprawdę mówimy? Zresztą tym nie będziemy
teraz zajmować się szczegółowo. Raczej — bo wracamy do współczesnych
zachowań magiczno-mitycznych — zajmować nas będzie sposób, w jaki traktujemy
związek między „rzeczą" a nazwą. Nie ma chyba konieczności
referować tu koncepcji znaku de Saussure’a (oraz jej kontynuatorów i krytyków),
to rzecz bowiem ogólnie znana. Nas interesuje wycinek tej problematyki, to
mianowicie jaki dystans ustanawia się między obu członami relacji:
symbolizowanej i symbolizującej, czy znaczonej i znaczącej. Otóż jeśli zakładamy,
że związek między „obiektem" a jego symbolem (nie tylko słowem
zresztą) jest ścisły, zasadza się nie na konwencji, ale na innego rodzaju
jakości, innymi słowy, że jest odczuwany jako „naturalny", to możliwa
staje się cała skala zachowań wynikających z tego przeświadczenia.
Manipulacje magiczne to właśnie wynik takiego przeświadczenia. Niezliczone
formuły magiczne, zaklinania, zaklęcia nie byłyby możliwe bez niego, bez
przekonania, że między nimi istnieje łączność rzeczywista, nie umowna. Cała
historia ludzka pełna jest waśni wynikających z nieporozumień związanych z tego typu myśleniem. I, moi drodzy, tak jest do dziś. Sposób myślenia
magiczno-mitycznego nie zniknął bowiem z naszych głów. Dowody? Proszę
bardzo. Jakaś grupa ludzi, najlepiej obcych, wrogów, powiedzmy masonów pali
polską flagę. Przyjmujemy to spokojnie? Skądże. Niby wiemy, że to tylko
kawałek materiału, jeden biały, drugi czerwony — ale przecież wiemy także,
że to jest nasza flaga narodowa, symbol ojczyzny, a jednocześnie metonimia
narodu. Albo — któż nie nosi w portfelu fotografii ukochanej osoby i niekiedy
skrycie, gdy tęsknimy za nią, nie tylko wpatrujemy się w zdjęcie, ale je całujemy.
Kogo, co obdarzamy pocałunkiem? Myślimy, że Jasia, czy Kasię, lecz to tylko
kawałek papieru. Albo -wiadomo jak nastolatki potrafią wytrwale ścigać swoich
idoli, by dostać autograf. Za jeden gryzmoł są gotowi na wiele. Ale — czyż
nie dlatego, że towarzyszy im myśl (ukryta raczej), że w ten sposób dostają w posiadanie część osoby, którą podziwiają? To znowu metonimiczne
traktowanie, tym razem osoby. „Dziki" np. obcina wrogowi głowę, by
posłużyć się tak spektakularnym przykładem, bo wierzy, że zawładnie w ten
sposób jego „mocą"-
czy nasze postępowanie w wielu przypadkach, choćby tych wymienionych wyżej różni
się tak bardzo od jego, jeśli mówimy o pewnej umysłowej konstrukcji stojącej
za tymi zachowaniami? Otóż wcale się nie różni. Wiadomo zresztą — myślenie
tego typu nie jest żadnym przeżytkiem, ale wspólną, uniwersalną ludzką
cechą — różnią się przejawy, nie istota. Ale, ale… Jeszcze jeden problem.
Całując zdjęcie osoby wiemy przecież, że to nie ona, tylko jej jakby -
reprezentacja, obraz. Ale zachowujemy się tak, jakbyśmy zawieszali na chwilę
tę świadomość. Otóż to. Zachowujemy się trochę na niby. To jakby gra, która
pojawia się wtedy, gdy w określony sposób ustanowimy relację pomiędzy
„znaczonym" a „znaczącym". Starożytni też wiedzieli, że
posążek złotego cielca jest tylko obrazem, nie samym wielkim bóstwem. Mędrcy
Biblii sądzili jednak, że oni czczą właśnie owe idole, sami zresztą
upatrując boskiej obecności w gorejącym krzaku, albo słupie dymu.
Dodać
by do tego można jeszcze sporo z repertuaru takich zachowań — a to maskotki
przynoszone namaturę, a to kult
marki lub choćby nalepki (adidas jako znak prestiżu). Kiedyś tzw. obrazoburcy
wściekali się na to, że ktoś ośmiela się przedstawiać wizerunek Boga, w obecnej dobie w Polsce mieliśmy niedawno do czynienia z protestami obrażonych
na Scorsese za film „Ostatnie kuszenia Chrystusa". Jakościowo rzecz
biorąc — to dokładnie symetryczne zachowania. „Ostatnie kuszenie…"
to tylko opowieść, fikcja — ale protestujący utożsamili ewangelicznego
Chrystusa z fikcyjną postacią — i kłopot gotowy.
Jest
to właśnie problem dla nas podstawowy — chodzi o dystans ustanawiany między
„rzeczą" a jej reprezentantem (słowem, obrazem, dźwiękiem) i o
rozróżnienie pomiędzy nimi. Gdzie świadomość tego rozróżnienia jest
mniejsza, mamy do czynienia z typem myślenia magiczno-mitycznego. Gdzie
jest większa wiedza o konwencjonalności tego związku, o konieczności rozróżnienia
między nimi, powinniśmy spotkać się z myśleniem naukowym,
empiryczno-racjonalnym. Nie jest tak, jak chcieli badacze spod sztandaru
ewolucjonizmu, że jeden sposób myślenia wygasł i zastąpił go drugi, a jeśli
pojawiają się jakieś symptomy tego pierwszego to tylko jako „przeżytki".
Otóż nie — obie formy mają się dobrze, współtworzą wciąż ludzkie
sposoby postrzegania świata. I to nie tylko w warstwach ludowych, czy
egzotycznych kulturach na końcach świata (są jeszcze takie? I z jakiego
punktu widzenia są „egzotyczne"?). Badania nad mitem, magią itd.
dobitnie wykazały, że człowiek w każdej kulturze „wytwarza" mity,
jeśli tylko przyjmiemy tłumaczenie tego terminu nie w sensie opowieści o bogach i herosach, ale raczej wskażemy na cechy formalne, na sposób ewokowania
„rzeczywistości przedstawianej", na tryb traktowania owego związku
między znaczonym a znaczącym. Zauważono już dawno, że myślenie typu
mityczno-magicznego nie jest cechą wyłącznie społeczeństw
„prymitywnych" czy starożytnych, ale że podzielają je poszczególne
kultury ludowe. Ale na tym nie koniec. Wkrótce dostrzeżono, że cechy owe
podziela także ten typ kultury, którą zwykliśmy nazywać masową, wciąż
rzekomo odróżnialna od tzw. wysokiej — dlatego też zaproponowano używanie
raczej terminu „kultura typu ludowego" niż kultura ludowa (korelowana — niesłusznie — albo z warstwą społeczną — chłopi, albo z miejscem
zamieszkania — wieś; a czyż to są poważne kryteria, o czymkolwiek mówiące?). W końcu — formalnie rzecz biorąc — czym różni się kult świętych obrazów w kulturze „ludowej" od kultu idoli rocka (owe namiętne zbieranie
plakatów na przykład) w kulturze masowej? (Wreszcie dostrzeżono także i to,
że dystynkcja: kultura masowa-kultura elitarna to raczej efekt przyjęcia
pewnego operacyjnego schematu niż fakt mający zaczepienie w rzeczywistości).
1 2 Dalej..
« Kultura (Publikacja: 19-07-2003 Ostatnia zmiana: 06-09-2003)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 2554 |
|