|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
| |
Złota myśl Racjonalisty: "Pokarmem umysłu jest poznawanie. Żądza nie trwania czy przetrwania, jak mówisz, lecz pędu, postępu, odkrywania nowych prawd, wydobywanie ich z głębin ziemi, z tkanki roślin, z atomów i z bezmiarów gwiazd, z własnych myśli wreszcie. Poznawanie wszechświata, poznawanie siebie i poznawanie swojej roli we wszechświecie. Tu jest źródło wszelkiej wiedzy, tu kryje się motor nauki. I jakże możesz zmusić.. | |
| |
|
|
|
|
Czytelnia i książki » Powiastki fantastyczno-teolog.
Zbłąkane dzieci [1] Autor tekstu: Lucjan Ferus
Motto:
"Człowiek nie wie jakie miejsce ma zająć,
wyraźnie jest zbłąkany i strącony ze swego
prawdziwego miejsca, bez możności odszukania
go.
Szuka go wszędzie z niepokojem i bez skutku, w nieprzeniknionych mrokach."
B. Pascal
Opowiem wam teraz dziwną historię, którą usłyszałem w dzieciństwie i do dziś nie jestem pewien, czy gdzieś wydarzyła się ona naprawdę, czy
powinienem ją raczej między bajki włożyć.
Zostawiam
to waszemu osądowi.
A było to dawno temu. W jednej z miliardów galaktyk jakie pędzą przez
niezmierzoną pustkę kosmosu, oddalając się od siebie szybciej i szybciej,
istnieje układ słoneczny obiegający galaktyki wraz ze stu miliardami
podobnych gwiazd, a w nim jako trzecia od słońca planetka zwana Ziemią. To na
niej właśnie żyły wraz z całą przyrodą istoty rozumne nazywające się
ludźmi. (Dla wyjaśnienia dodam, że ludzie — to społeczeństwo, zaś
jednostka — to człowiek. Już sam fakt tej podwójnej nazwy świadczy, że było z nimi coś nie tego… ale to tylko taka luźna dygresja. Prawdą natomiast
jest, że „człowiek" to naprawdę brzmiało dumnie w poszczególnych
przypadkach, natomiast „ludzie" — już nie! Kto potrafi to pojąć, ten
zrozumie na czym polegał ich wielki problem).
Matka Natura, której zawdzięczali swe istnienie była dla nich ani nie
mniej, ani nie bardziej okrutna niż dla innych swych dzieci ze świata zwierzęcego.
Wpisała więc im takie same prawa rządzące ich zachowaniem w określonych
sytuacjach, jak i pozostałym swym dzieciom — zwierzętom. Choć ogólny sens
tych norm można było zamknąć w jednym uniwersalnym prawie: „Zjadaj innych,
lecz sam nie pozwól się zjeść, spłódź potomstwo i wychowaj je, a potem
nie jesteś już potrzebny" — to jednak na drogę życia dostały od niej te
istoty rozum, dzięki któremu osiągnęły samoświadomość i zdolne były pojąć
abstrakcje, który odróżniał je od zwierząt i stawiał ponad nimi, a także
garść bardziej szczegółowych praw, które wpisała głęboko w ich jestestwa
tak, że stały się one immanentną cechą ich natury, ich człowieczeństwa. Ułożyły
się one w swoisty dekalog, który tak oto brzmiał:
1.
„Nade wszystko pożądaj władzy". Kiedy dorośniesz walcz o przewodzenie w stadzie lub w społeczności w której żyjesz. Pamiętaj: „Cel uświęca środki" — jest to dewiza każdej władzy, a zatem nie wahaj się przed ich użyciem;
każda podłość, każda zbrodnia, a także niegodziwość, hipokryzja i zakłamanie,
znajdzie tutaj swe uzasadnienie i pole do popisu. Bądź bezwzględny,
nietolerancyjny i okrutny dla swych rywali do władzy. Rywalizacja będzie jedną z silniejszych potrzeb twojej natury.
2.
„Zabijaj". Większość świata zwierzęcego kieruje się tym prawem, aby
przeżyć, a ty możesz stosować je jeszcze w wielu innych sytuacjach: np. w obronie własnego życia i swych najbliższych, w obronie terenu, który
zajmujesz, a także w walce o ten teren. Podczas polowania i zdobywania pożywienia,
podczas rywalizacji o samicę, a także bez specjalnego powodu, gdy ktoś stanie
ci na drodze do upragnionego celu.
3.
„Rozmnażaj się". Po to dostałeś możliwość przeżywania z tego największych
przyjemności, aby robić to często i skutecznie. Rób to z tyloma partnerkami,
ile tylko będziesz w stanie zaspokoić. Aby cię jednak związać na dłużej z jedną, która da ci potomstwo, dostałeś jeszcze dodatkowo miłość — najpiękniejsze
uczucie jakie możesz przeżyć. To ona będzie uświęcała związek dwojga
istot sobie bliskich, póki będzie trwała. Ale z góry uprzedzam — to
uczucie, choć tak piękne i wzniosłe — nie jest wieczne. Zatem nie bądź
naiwny i nie czyń dozgonnych przysięg.
4.
„Cudzołóż i pożądaj żonę bliźniego swego". Bo dla Matki Natury nie
istnieje coś takiego jak „świętość związku małżeńskiego" czy też
„święty sakrament małżeński". Dla mnie każda istota to tylko samiec
lub samica i nie ma dla mnie znaczenia, że ktoś uważa daną samicę za własność.
Dlatego żadne „święte sakramenty" ani kontrakty ślubne nie są przeszkodą
dla miłości, jaka zdarza się pomiędzy partnerami będącymi już w odrębnych
związkach małżeńskich.
5.
„Nie czcij i nie kochaj ani ojca swego, ani matki swojej. Kochaj natomiast
swoje dzieci." Gdyż jedyną trwałą więź jaką wam zakodowałam w waszych
naturach, to uczucie miłości i poświęcenia matki do dziecka. Ojciec już w dużo mniejszym stopniu temu podlega. Aby zaś dziecko odwzajemniało się tym
samym, musicie go nauczyć tego, zaszczepić mu uczucie miłości rodzicielskiej i szacunku dla starszych. Wyłącznie dla waszego dobra. Ja zadbałam o dobro
waszego potomstwa, czy to mało?
6.
„Twój umysł nie będzie tolerował stanów nieokreślonych". Dlatego tak
ważna będzie dla ciebie potrzeba wiary w jakąś prawdę o twym świecie, obojętnie
jaka ona by nie była, ale zazwyczaj będzie ona wiązała się z korzyścią
dla ciebie. Tak będzie, iż za prawdę będziecie uznawać to co jest dla was
korzyścią jedynie. Dodatkowo dla obrony wiary w przekonania, które nabyłeś i uznałeś za swoje własne, otrzymałeś ode mnie prawo „dysonansu
poznawczego". On to będzie powodował, iż na każdą próbę zburzenia twego
błogiego stanu pewności w prawdziwość poglądów, które wyznajesz,
odpowiadać będziesz niechęcią lub wręcz agresją. Za żadne skarby nie
pozwolisz sobie zburzyć wpojonego ci światopoglądu a tych, którzy staraliby cię
przekonać, iż jest on fałszywy — uznasz za swych wrogów czyniących zamach
na twą wolność sumienia.
7.
„Zajmij sobie jakiś konkretny teren i urządź się na nim". A jeśli będzie
już zajęty, zajmij go siłą, jeśli będzie cię na to stać. Po to abyś mógł
żyć potrzebna ci jest przestrzeń do życia, teren do polowania. Dlatego tak
mocno wpoiłam ci potrzebę obrony i walki o niego. Terytorializm będzie jedną z silniejszych twych potrzeb. Twój byt zależeć będzie od tego, czy potrafisz
znaleźć skrawek wolnego terenu i obronić go przed innymi. To bardzo ważne.
„Nie możesz żyć w ciasnocie". Z powodu nadmiernego zagęszczenia, będziesz
odczuwał stres przejawiający się zwiększoną pobudliwością i agresją.
Jednym słowem — odradzam ci życie w mieście.
8.
„Odczuwaj niechęć i agresję w stosunku do obcego". A także pogardę i lekceważenie, bo każdy obcy może być twoim potencjalnym wrogiem lub rywalem.
Może być zagrożeniem dla twej egzystencji twojego bytu, a także bytu twoich
bliskich. Jeżeli to możliwe — najlepiej pozbądź się go.
9.
„Kradnij. Staraj się odebrać obcym ich własność". Gdyż dla Matki
Natury żadna prywatna własność nie istnieje. Jest tego, kto potrafi ją
zdobyć i obronić przed innymi. A także: „Kłam, oszukuj, bądź obłudny i niesprawiedliwy". Po to dostałeś rozum, aby pomagał ci on w oszukiwaniu
innych współbraci, abyś do wyznaczonego sobie celu szedł najkrótszą drogą,
depcząc i roztrącając bardziej
nieśmiałych lub niezdecydowanych.
10.
„Będziesz przywiązany do miejsca gdzie się wychowałeś i spędziłeś
dzieciństwo". To prawo wyzwalać będzie w tobie nostalgię za krajem i chęć
powrotu przed śmiercią w rodzinne strony. Jest ono niejako konsekwencją prawa
nr 7.
Te prawa będą kierowały waszym zachowaniem w różnych sytuacjach i to
one będą decydowały o waszej przyszłości, ponieważ ja — Matka Natura -
wpisałam je głęboko w wasze jestestwa. Możecie się buntować przeciwko nim,
ale to i tak nic wam nie da; chcecie tego czy nie — jesteście ich
niewolnikami.
Matka Natura więcej już nie zadawała sobie wychowawczego trudu,
uznawszy widocznie, iż powinno im to wystarczyć na drodze rozwoju, a w razie
czego i tak zawsze mogą kierować się instynktem, którego nie odebrała im
przecież, dając rozum. Dalej ludzie musieli radzić już sobie sami. I tak było:
Poznawali swój świat krok po kroku, a wszystko w nim było straszne i niepojęte. Jednak najbardziej niezrozumiała, przerażająca i obca była dla
nich sama Matka Natura. Jej trudne do zrozumienia prawa, a nade wszystko przepotężne
skutki ich działania, przerażały ich i nieodmiennie budziły trwogę w ich
sercach;
Kiedy oślepiający błysk rozświetlał znienacka ciemność nocy i z ogłuszającym
hukiem uderzał w wysokie drzewo, rozszczepiając je jak zapałkę i zapalając w jednej chwili,… kiedy potężny wicher wyrywał z korzeniami olbrzymie
drzewa, łamiąc je jak kruche patyki; Kiedy wody rzeki nagle występowały z jej brzegów i rwącym potokiem pędziły przed siebie zabierając nawet wielkie
głazy, topiąc zwierzęta i niszcząc roślinność,… kiedy strugi deszczu lały
się z zachmurzonego nieba całymi tygodniami, a dotkliwe zimno nie pozwalało
wytknąć nosa z jaskini,… kiedy góra zaczynała dymić i drżeć w podstawach, a potem wybuchała nagle ogniem i pośród przerażającego huku
wypluwała ognistą lawę, głazy i olbrzymie ilości popiołu przysypującego
wszystko co znalazło się w jej pobliżu,… kiedy mróz ścinał wody rzek i jezior, a z nieba zaczynały lecieć miliardy białych płatków, pokrywając miękkim
puszystym całunem całą siemię jak okiem sięgnąć i na długi, długi czas
czyniąc ją niełaskawą dla roślin i zwierząt,… kiedy ziemia zaczynała drżeć w posadach, rozstępując się i zapadając w sobie, zamykając w śmiertelnej
pułapce tych, którzy znaleźli się tam nieopatrznie,… kiedy bezlitosne słońce
wysuszało swymi palącymi promieniami każdą kroplę wody, tak potrzebną
przecież do życia żywym istotom,… kiedy dzikie zwierzęta napadały,
rozszarpywały i zjadały inne, a nierzadko czyniły to także ze współplemieńcami
ludzi,… kiedy zdarzały się inne bardziej lub mniej podobne, ale nieodmiennie
budzące strach wydarzenia — ludzie drżąc z przerażenia, zadawali sobie
zawsze wtedy te same pytania: — Dlaczego tak jest?… dlaczego tak się dzieje? — Nie mogąc znaleźć na nie
odpowiedzi przez długi, długi czas, do powyższych pytań dodawali następne: — Czy te przerażające wydarzenia są może karą dla nas? — Na to pytanie również
długo nie potrafili znaleźć odpowiedzi, więc dodali jeszcze jedno: — Jeśli
są karą, to za co?… i od kogo? — A ponieważ i na nie, nie udało im się odpowiedzieć zadowalająco, uznali, iż w razie czego lepiej nie złościć tajemnych, strasznych mocy,… że lepiej żyć z nimi w zgodzie, a najlepiej będzie przypodobać im się i przekupić je
stosowną ofiarą. Tak też i zaczęli robić.
Z czasem ofiara stała się stałym elementem współpracy ze swą Matką
Naturą. Elementem oswajania ich świata i rządzących nim potężnych sił. W swych bezpiecznych jaskiniach obmyślali i odgrywali jej rytuał, malując na ścianach
jego symboliczne znaczenie i opisując umownymi znakami najważniejsze
wydarzenia z ich życia. Tak właśnie powstawały galerie w jaskiniach Lascaux,
Altamiry, Les Trois Freres, Isturitz, Markam, Les Combarelles… i w wielu,
wielu innych miejscach będących żywą kroniką tamtych czasów. Ale to tylko
taka luźna dygresja. Nie wyprzedzajmy faktów.
Jednym słowem; strach był doradcą ludzi w poznawaniu praw ich Matki
Natury, a strach jak wiadomo nie jest najlepszym doradcą. Ale czy mieli oni
wtedy alternatywę?… Czy mogli zdać się na coś innego, niż swój wielce
niedoskonały rozum, kierujący się w większym stopniu instynktem, niż przesłankami
logicznymi?… Czy w tych warunkach mogli inaczej poznawać swój świat i inny
stworzyć sobie obraz rzeczywistości w której przyszło im żyć?… Nie!...
to było po prostu niemożliwe. Więc wierzyli (a właściwie powinno się
powiedzieć „wiedzieli", bo wiara zakłada z góry pewną dozę niepewności, a oni przecież wtedy nie mieli żadnych wątpliwości co do prawdziwości wizji
świata, jaką sobie stwarzali… wtedy jeszcze nie!), zatem wierzyli, że ich
świat zajmuje centralne miejsce w przestrzeni kosmicznej, a oni sami mieszkają w jego środku, w jego pępku. Członków swego plemienia określali mianem
„prawdziwych ludzi", w odróżnieniu od „nie-ludzi" obcojęzycznych i wrogo nastawionych. Wierzyli też, iż stwarzanie świata rozpoczęło się od góry
kosmicznej, która pierwsza wyłoniła się z wód Chaosu. To ona jest miejscem
połączenia świata
ludzi ze światem bogów i to na niej odbywają się ich epifanie,… wierzyli,
że kosmos można zrozumieć na wzór żywego organizmu — człowieka i że tak
samo jak człowiek jest on dogłębnie spolaryzowany, którego głowa jest
wysoko w górze, w „świętej" przestrzeni nieba, a pozostałość w świecie
widzialnym, którego podstawową cechą jest również płodność.
Zatem
Naturze przypisywali płciowość, czego implikacją były obrzędy o charakterze hierogamii, ściśle związane z porami roku. Mieli także swoisty
podział przestrzeni na „sacrum" i „profanum", a także specyficzne
podejście do czasu, które ogólnie biorąc przejawiało się w przekonaniu, iż
ten kto umie go zmierzyć ma nad nim
władzę,… wierzyli, iż w gwiazdkach zapisana jest ich przyszłość,
dlatego też bacznie je obserwowali zawsze, starając się poznać swój los,...
wierzyli jeszcze w wiele innych „rzeczy", np. w to, że woda i ogień mają
oczyszczającą moc, że wysokie drzewo — tak samo jak i góra — jest
miejscem połączenia nieba z ziemią, dlatego symbolikę „świętego
drzewa" stosowali bardzo często w swej kosmogonii,… że
święto jest
innym czasem, tak samo jak przestrzeń sakralna jest inną przestrzenią,...
wierzyli w magiczną mc liczb, dlatego wiele z nich miało symboliczne znaczenie i były często stosowane w opisach świata człowieka.
Konsekwencją tych wierzeń były kulty; Matki Ziemi, Wody, Powietrza,
Ognia, jednym słowem — kult Matki Natury (późniejszy panteizm). Ludzie
czcili ją, ale i bali się jej zarazem. Nie mogli jej wybaczyć okrucieństwa i braku litości dla swych dzieci. Lecz nade wszystko nie mogli wybaczyć jej
istnienia śmierci. Była
ona dla nich w jednakowym stopniu niepojęta co i przerażająca. Nie umieli wytłumaczyć
sobie, dlaczego współplemieńcy, którzy odeszli na zawsze z ich życia,
powracają w ich snach?… Czyżby czegoś od nich chcieli?… Czyżby próbowali
coś im przekazać?… a zatem muszą oni
gdzieś istnieć… ale
gdzie?
Próby odpowiedzi na te pytania spowodowały powstanie najstarszej
religii człowieka — animizmu. Jego zmienione formy można odnaleźć we
wszystkich wierzeniach ludzi. Powróćmy jednak do tych istot, które z mozołem
poznawały swój świat i które już na samym początku tej drogi poznania doszły
do przekonania, iż lepiej żyć w zgodzie z nieznanymi, ale potężnymi siłami
Natury, dlatego, aby je przychylnie do siebie ustosunkować należy składać im
ofiary, według zasady, iż uzyskać można tylko coś za coś. Nic za darmo. Na
tej drodze rozumowania doszli do etapu, który można scharakteryzować „życie
za życie" — człowieka w zamian za dar życia od bóstwa. Była to najwyższa i najcenniejsza ofiara jaką człowiek mógł złożyć swojej Matce Naturze,
aby zapewnić sobie jej przychylność i łaskawe wejrzenie w swój los.
Potem, kiedy już nieco zmądrzał, doszedł on do przekonania, iż
wystarczy w tym samym celu ofiarowywać życie zwierząt, czy nawet roślin. Nie
mówiąc już o jeszcze późniejszym czasie, kiedy bóstwa stały się tak
wybredne, że zadowalały się kosztownymi przedmiotami, ale to tylko taka luźna
dygresja. Nie wyprzedzajmy faktów.
A faktem jest, iż Matka Natura nie rozpieszczała swych dzieci, oj
nie!… Ból, cierpienie i strach — były im najbardziej znanymi stanami
emocjonalnymi, a o szczęściu, sprawiedliwości i bezpieczeństwie mogli tylko
pomarzyć. Czy zatem dziwnym się może wydawać fakt, iż w końcu te biedne
istoty po macoszemu traktowane przez swoją rodzicielkę, zbuntowały się i wydedukowawszy wpierw, że skoro jest Matka — musi być też i Ojciec -
postanowiły go odszukać i poznać osobiście?
To był nieunikniony etap na ich drodze rozwoju.
Pewnego
razu zatem — umówiwszy się wpierw między sobą — zebrały się one i wyruszyły na poszukiwanie swego Prawdziwego Ojca. Wierzyły bowiem gorąco, że
musi on istnieć i że w końcu znajdą go i poznają. Trzeba przyznać, iż
Matka Natura zachowała się wtedy z godnością; Nie błagała ich, aby tego
nie robiły, nie czyniła im wyrzutów, iż ją opuszczają. Po prostu, w milczeniu i z zaciętą twarzą pozwoliła im na ten czyn, choć zapewne musiała
wiedzieć, iż te poszukiwania skończą się fiaskiem i prędzej, czy później
marnotrawne dzieci powrócą do niej, błagając o przebaczenie.
Któż
wie jednak co wtedy czuła w swym sercu?
I tak zaczęła się ich wędrówka, pełna niesamowitych przygód, pomyłek, a przede wszystkim pełna złudzeń i nadziei. Ileż to istot poznali na tej
drodze, które podawały się za ich Ojców, a w najgorszym razie za opiekunów?...
Iluż fałszywym Ojcom służyli w przekonaniu o ich autentyczności i wyjątkowości?...
Aby to opisać trzeba by poświęcić wiele, wiele miejsca i czasu.
Faktem jest, iż ten wspomniany czas mijał nieustannie, a oni wciąż i wciąż szukali swego prawdziwego Ojca, nie tracąc przy tym nadziei, iż znajdą
go wreszcie. Aż po długim czasie bezowocnych poszukiwań, po wielu trudach i porażkach, po wielu rozczarowaniach i zawodach, po przejściu długiej drogi
poznania świata — znaleźli w końcu swego prawdziwego Ojca: byt, który, jak
utrzymywał, był nie z tego świata, ale który stworzył ten świat i te
istoty. Byt, który nie tylko dał im życie, ale też jego sens: mieli oni
zaludniać ziemię, czynić ją sobie poddaną i panować nad zwierzętami,...
no i oczywiście służyć mu z oddaniem i poświęceniem, co wydawało mu się
tak oczywiste, iż nie było nawet o czym mówić.
Radość ludzi była nie do opisania, a zadowolenie nie miało granic,
chociaż jak się potem okazało przedwcześnie się cieszyli biedacy. Bowiem
Ojciec ich okazał się tyranem i despotą, był bardzo apodyktyczny i zazdrosny. Kiedy mu powiedzieli, iż na swej drodze spotkali wielu fałszywych
ojców i że przez jakiś czas służyli im, nieświadomi prawdy — wpadł w szał i chciał ich wszystkich ukarać surowo za cześć jaką im oddawali. Z trudem udało im się przekonać go, aby ich nie karał, gdyż zostali zwiedzeni i omamieni podstępnie. Miotał się w gniewie jeszcze długo. A w ogóle, to był
bardzo przewrażliwiony na punkcie swej wielkości. O ich Matce nie chciał
wcale słuchać; wyrażał się o niej lekceważąco i z pogardą, sobie wyłącznie
przypisując zasługę ich powstania. W związku z tym nakazywał czcić i adorować tylko siebie, a także sobie służyć i składać przeróżne ofiary.
Najlepiej widziane przez niego były ofiary całopalne ze zwierząt, których miła
woń łaskotała jego nozdrza i wprawiała w doskonały nastrój.
Te praktyki coś im przypominały ze znajomości z poprzednimi ojcami,
tymi fałszywymi. Więc zaczęli powątpiewać, czy jest on aby tym prawdziwym,
lecz on szybko i skutecznie, siłą wybił im te wątpliwości. Odtąd strach
nie pozwalał im wątpić w prawdziwość jego słów. Później często im
przypominał: — Pamiętajcie com uczynił niewierzącym we mnie? — pytał ich
złowieszczym głosem. — Baczcie zatem, aby was to samo nie spotkało, gdy mój
gniew się rozpali do końca! — Na potwierdzenie swej władzy, a ich uległości,
dostali od niego DEKALOG, którego prawa musieli przestrzegać pod groźbą śmierci.
Zawierał on jednak inne przykazania niż te, które wpisała im Matka w ich
natury. Ze zdziwieniem przeczytali, że pierwsze — a zarazem najważniejsze — przykazania zabezpieczają interes ich Ojca, a nie ich własny. Brzmiały
one następująco:
1.
„Ja jestem waszym prawdziwym Ojcem". I lepiej będzie dla was, jeżeli w to
uwierzycie bez zastrzeżeń i wątpliwości.
2.
„Nie będziesz miał innego Ojca prócz mnie i nie będziesz go już więcej
poszukiwał". Tylko mnie będziesz czcił i adorował, a także jedynie mnie będziesz
służył. Będziesz mi wierny do końca swych dni. Jeżeli by ci się zdarzyło
komu innemu złożyć pokłon i mu służyć, ukarzę ciebie i twoje dzieci do
czwartego pokolenia włącznie. Ale jeśli będziesz mnie miłował i przestrzegał moich przykazań, okażę łaskę tobie i twoim potomkom, aż do
tysiącznego pokolenia. Pamiętaj, — twój Ojciec jest bardzo zazdrosny i nie ścierpi
żadnego rywala!
3.
„Będziesz szanował moje imię i czcił je zawsze". Także walczył w jego
obronie z narażeniem swego życia. Nikt nie może mu ubliżać, gdyż nie
ujdzie mu to bezkarnie.
4.
„Pamiętaj, iż daję ci święto w czasie którego masz czcić Ojca swego". A także adorować go, składać mu hołdy i ofiary. Nie wolno ci wtedy pracować
ani twoim bliźnim. Ten dzień masz poświęcić wyłącznie mnie. Obraziłbym
się gdybyś go zbezcześcił.
Czytali
te przykazania, kręcąc głowami z niedowierzaniem, w milczeniu. Jedynie ich myśli
pełne były wątpliwości i pytań:
-
Czy to aby naprawdę jest nasz Ojciec?… czy to możliwe, abyśmy go kochali,
bojąc się go jednocześnie?… czy jego wielkie ambicje nie są przypadkiem
chorobliwe? — i wiele innych, ale nie mogąc powiedzieć tego na głos,
porozumiewali się tylko wzrokiem.
Czytali dalej z nie mniejszym zdumieniem. W następnych przykazaniach ich
Ojciec zaprzeczał sam sobie; np. „nie będziesz zabijał" w kontekście
dalszych praw i postanowień jakie im dał, należało rozumieć:
„Nie będziesz zabijał… ale jeśli chodzi o ochronę moich interesów — udzielam ci na to zgody i powiem ci jeszcze jak masz to robić
najskuteczniej: najlepiej przez kamienowanie. Pozwalam ci także mordować
swoich wrogów, bo są także moimi. Wyrzynaj ich wszystkich jak leci, nie oszczędzaj
nikogo; ani mężczyzn, ani kobiet, ani dzieci. (Kobiety zresztą zostawiam do
twego uznania). Zabijaj zatem dla mej chwały, a ja udzielę ci na to mojego błogosławieństwa"
Dał przykazanie: „Nie kradnij" — ale wcześniej sam doradzał jak
najlepiej złupić współbraci i sam w tym godził się pomóc. I nawet tak
szlachetne przykazanie jak „Czcij Ojca Twego i Matkę Twoją" potrafił
zepsuć, dodając do niego wyjaśnienie: „Abyś długo żył na ziemi, którą
ja dam tobie" tak jakby nie zasługiwali oni na cześć za swą miłość i poświęcenie
dla dzieci.
Zapoznawali się z tymi przykazaniami i coraz większa gorycz przepełniała
ich serca, a ich oblicza coraz głębszy pokrywał smutek. Powoli docierała do
nich okrutna prawda: teraz już jest za późno na odwrót — zbyt mocno mu
ufali i wierzyli w niego, a on wykorzystał ten czas by zapanować nad nimi całkowicie.
Zatem muszą się pogodzić z faktem, iż ich Ojciec ma jeszcze więcej wad od
ich Matki.
Cóż, skoro Ojca się nie wybiera, muszą zaakceptować go takim,
jaki jest: okrutny i bezlitosny, niesprawiedliwy i obłudny, zazdrosny i zawistny, zapalczywy i gniewny — ale czyż nie jest ich Ojcem? Czyż nie robi
tego wszystkiego dla ich własnego dobra? (jak to często podkreślał zresztą).
Postanowili zatem zawrzeć z nim przymierze, podporządkować mu się całkowicie,
służyć mu i słuchać go we wszystkim. Chociaż w przyszłości nie raz
przyszło im żałować tej decyzji, ponieważ Ojciec ich okazał się
nadzwyczaj trudny we współżyciu. Jego chore ambicje do panowania nad całym
światem, powodowały, iż prowadził swoje dzieci od wojny do wojny. Przelali
morze krwi by zaspokoić jego potrzebę władzy, a jemu wciąż było mało i mało.
Nakazywał im mnożyć się bez opamiętania; wszystkie prawa moralne były temu
podporządkowane: płodzić potomków — najlepiej mężczyzn, bo ginęli często w wojnach — ile się tylko da, od najwcześniejszych lat dziecięcych nieomal,
do okresu starości.
Jego obsesją było panowanie nad całym światem, a do tego potrzebna była
armia ludzi. Dzieje ich życia, to było jedno pasmo wojen, bitew, walk, grabieży,
mordów i gwałtów; Podczas wędrówki do Ziemi Obiecanej, podczas jej
zdobywania, podczas zdobywania nowych terytoriów mających zaspokoić
nieposkromiony apetyt ich Ojca. Taak… wielu, wielu ich współbraci musiało
zginąć, aby go zadowolić. Morze ich krwi wsiąkało w ziemię, a jemu wciąż
było mało i mało...(Zdarzały się również okresy wieloletnich niewoli, ale
dziwnym trafem pomijano je milczeniem w ich świętych księgach, a więc i tutaj pomińmy milczeniem ten wstydliwy temat). A wszystko to działo się w imię
chwały ich Ojca i za jego błogosławieństwem. Oni dawno mieli już dość
tych niekończących się wojen, ale Ojciec ciągle prowadził ich do nowych
bezlitosnych rzezi.
— Czyż nie obiecałem wam panowania nad światem? -
mawiał. — Dopiero wtedy spoczniecie, gdy położę wam pod stopy wszystkich
waszych wrogów, nie wcześniej! -
I musieli godzić się z jego wolą, pomagając w budowaniu imperium władzy
swego ojca, służąc mu za podnóżek do osiągnięcia chwały i potęgi. Takie
życie jednak całkowicie im obrzydło, więc buntowali się przeciw niemu nie
raz i nie dziesięć. Wtedy wpadał w szał; miotał się i krzyczał, rzucając
na nich najbardziej wyszukane przekleństwa. Groził, że ześle na nich wycieńczenie i gorączkę, a także ślepotę, wrzody, parchy i trąd! Gdy nie posłuchają
go, ukarze ich siedmiokrotnie więcej; ześle na nich dzikie zwierzęta, które
pożrą ich dzieci, zniszczą bydło i stratują zasiewy.
Jeśli jeszcze go nie posłuchają, ukarze ich jeszcze po siedmiokroć więcej;
zniszczy ich wyżyny słoneczne, rozbije ich ołtarze, a ich trupy rzuci na pożarcie
hienom i krukom, rozproszy ich pomiędzy narodami, a tym co zostaną ześle lękliwość
do serc, tak, że szmer opadającego liścia będzie budził w nich przerażenie,
będą uciekać pomimo tego, iż nikt nie będzie ich ścigał.
Bali się spełnienia tych gróźb, więc w końcu ulegli, poddając się
na powrót jego woli. Cóż innego im pozostało? I tak upływał czas na tej
niełatwej służbie u swego Ojca. Mijały lata… dekady… stulecia… aż
pewnego razu jakby zaświtała dla nich nadzieja. Dowiedzieli się, iż podobno
jakaś istota głosi, że jest wysłana od ich prawdziwego Ojca i jest jego
jedynym Synem, który ma ogłosić im dobrą Nowinę, a ich Ojciec w niebie jest
zupełnie inny od tego, któremu oni służą,… iż ten, którego oni czczą
uzurpuje sobie tylko władzę nad nimi, nic więcej. Byli bardzo zaniepokojeni i zdziwieni: — Jak to?!… więc znów ulegli pomyłce?… niemożliwe! -
orzekli zgodnie. — Nasz Ojciec ma jakiegoś jedynego syna?… przecież my
wszyscy jesteśmy jego synami! — ale zaraz przypomniało im się, iż kiedyś
zdarzyło się już coś podobnego; ich Ojciec miał już raz jedynego syna
Aszimtę, spłodzonego z boginią Anat. Teraz wypierał się on tego związku i tego syna, ale oni pamiętali dobrze tamten niechlubny okres jego życia. Czyżby
teraz miała powtórzyć się podobna historia? To było wręcz nie do pomyślenia!
Lecz ta niepokojąca myśl zakiełkowała już w ich umysłach i nie dawała
spokoju. — A może jednak? — ale zaraz odpędzali ją ze strachem, nie chcąc
słuchać bulwersujących plotek. Postanowili czekać na rozwój wydarzeń. A wydarzenia potoczyły się nadspodziewanie szybko.
Wpierw, wiedzeni ciekawością, udali się w miejsce gdzie miał pojawić
się ów tajemniczy przybysz z Dobrą Nowiną od ich Ojca — jak sam mówił. I rzeczywiście, to co usłyszeli zapierało im dech w piersiach; mówił tak pięknie,
tak przekonywująco i takie rzeczy jakie chcieli usłyszeć: — Słyszeliście,
że powiedziano „oko za oko, ząb za ząb" — a ja wam powiadam: nie
stawiajcie oporu złemu; daj temu, kto cię prosi i nie odwracaj się od tego,
kto chce pożyczyć od ciebie.
Zewsząd
rozległ się pomruk aprobaty, a on mówił dalej: — Słyszeliście, że
powiedziano „będziesz miłował swego bliźniego, a nieprzyjaciela swego będziesz
nienawidził" — a ja wam powiadam: — Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie
się za tych, którzy was prześladują; tak będziecie synami Ojca swego, który
jest w niebie — Zewsząd rozległy się okrzyki aprobaty, a on uniósłszy w górę
dłoń, mówił dalej: — Słyszeliście również, że powiedziano przodkom
„nie będziesz fałszywie przysięgał, lecz dotrzymasz Ojcu swej przysięgi" — a ja wam powiadam: — Wcale nie przysięgajcie — ani na niebo, ani na ziemię.
Niech wasza mowa będzie: tak, tak — nie, nie. A co nadto jest, od złego
pochodzi. — Znów okrzyki aprobaty nie pozwoliły mu mówić dalej. Poczekał
więc chwilę patrząc na nich swym jasnym rozbrajającym wzrokiem, a gdy się
uciszyło nieco, mówił dalej: — Strzeżcie się, żebyście uczynków pobożnych
nie wykonywali przed ludźmi po to, aby was widzieli; inaczej nie będziecie
mieli nagrody u Ojca waszego, który jest w niebie. Nie sądźcie, abyście nie
byli sądzeni. Bowiem takim sądem jakim sądzicie i was osądzą i jaką miarą
ich mierzycie i wam odmierzą. Wszystko więc co byście chcieli, żeby wam
ludzie czynili i wy im czyńcie!… Albowiem na tym polega prawo i prorocy.
Takiego zachowania oczekuje od was Ojciec wasz, który jest w niebie. Bądźcie
więc doskonali, jak doskonały jest wasz Ojciec niebieski. — Po tych słowach
okrzyki i brawa nie miały końca. Wszyscy przepychali się ku przybyszowi, każdy
chciał go dotknąć, uścisnąć mu dłoń i spojrzeć mu w oczy.
Tak, to było piękne — całkiem odmienne od wymagań ich
dotychczasowego Ojca. Bez wątpienia ten przybysz musiał mieć innego Ojca na
myśli. Tylko zakończenie tej przemowy trochę ich zaniepokoiło: — Kto nie
jest ze mną, jest przeciwko mnie! — ale nie zwrócili na nie zbytniej uwagi w ogólnej euforii. Myśleli teraz o czym innym: Czyżby znów się pomylili?
Musieli
naradzić się, gdyż sprawa była poważna. Jedni uważali, iż ten znajomy
jest fałszywym prorokiem i nie warto zawracać sobie nim głowy; pogada, pogada i odejdzie w nieznane. Drudzy wprost przeciwnie; też uważali, iż jest on fałszywym
prorokiem, dlatego trzeba go zniszczyć. Na poparcie słuszności swego poglądu
cytowali odnośne przepisy Sanhedrynu, jak na przykład ten: „Uwodziciel ludu i fałszywy prorok musi umrzeć, aby jego działalność się nie rozszerzała.
Trzeba usunąć szkodnika, by gniew Ojca nie skierował się przeciwko całemu
narodowi".
I takich była większość. I ta większość zdecydowała, iż musi on
jednak zginąć, gdyż jego nauki są zbyt niebezpieczne dla władzy duchowej
jak i dla politycznej. Zatem zdradzono go, pojmano, wytoczono mu proces, osądzono i stracono przez ukrzyżowanie. Jednak tajemniczy przybysz w jakiś cudowny sposób
zmartwychwstał trzeciego dnia i ukazał się swym najbliższym uczniom. Teraz
dopiero ogarnęła ich prawdziwa radość, gdyż mieli namacalny dowód, iż
czuwała nad nim jakaś wyższa i potężniejsza istota, niż ta, którą znali.
Wielu wtedy uwierzyło mu i gotowi byli pójść za nim, służyć mu i słuchać
jego nauk.
Byli też tacy, którzy pogubili się całkowicie i postanowili odtąd
żyć bez żadnego Ojca, skoro nie mogą być pewni ich prawdziwości.
A więc rozdzielili się; jedni przeklinając drugich za niewierność i odstępstwo od wiary przodków, a ci drudzy tych pierwszych za zakłamanie, ślepotę
umysłową i uparte trwanie przy bezsensownej tradycji i bzdurnym rytuale. A wszyscy razem tych, którzy postanowili żyć bez ojców w ogóle. W tym miejscu
ich drogi rozeszły się; istoty, które zostawiły swego dawnego Ojca, teraz
podążały za przewodnikiem, który miał im wskazać drogę do ich prawdziwego — tym razem — rodzica.
Wyruszyli w tę drogę pełni ufności i wiary, a przyłączało się do
nich coraz więcej innych współbraci. Ich serca przepełniało gorące uczucie
miłości do siebie, braterskiej więzi w tworzącej się nowej wspólnocie.
Patrzyli z nadzieją w przyszłość…
Ale przyszłość zaczęła im płatać figle; wpierw ze zdumieniem
spostrzegli, iż ten przewodnik, który miał ich zaprowadzić do Ojca nie
zamierza tego czynić bezpośrednio, ale wyznaczył do tego celu swego zastępcę
na ziemi tzw. Sukcesję Apostolską. Na podstawie tej sukcesji, jego ziemscy słudzy
mieli prowadzić ich do prawdziwego — tym razem — Ojca. Trochę zdziwiło
ich to i zaniepokoiło, jednak wytłumaczono im, że jest to szczególny dowód
uznania i zaufania do nich ze strony ich Ojca. Rzeczywiście, przez krótki czas
nie mieli podstaw aby ich obawy przerodziły się w coś gorszego. Ale niebawem
to się zmieniło i to tak bardzo, iż z czasem zaczęli zadawać sobie pytanie,
czy aby znów nie padli ofiarą jakiejś mistyfikacji. A zaczęło się to wszystko od tego, że ten ziemski personel pomocników
obwołał ich nowym Ojcem, tego przybysza, który miał ich zaprowadzić do
Ojca. Tego, który uważał się jedynie za jego Syna. On to właśnie został
ich nowym i jedynie prawdziwym Ojcem. — Jak to możliwe? — pytali siebie
zdumieni. — Przecież on dotąd mówił, iż Ojciec nasz jest w niebie, a on
tylko spełnia jego wolę. Sam przecież modlił się do niego… i to nie
raz!.. Jak mamy to przeistoczenie rozumieć? — rozważali skonsternowani.
Wielu tego nie mogło pojąć i odeszło. Znów nie obyło się bez kłótni i zażartych sporów, które trwały jeszcze przez parę wieków.
Następnie ich nowy Ojciec — działając poprzez swój ziemski
personel, na czele którego stał jego zastępca — krok po kroku zaczął
tworzyć z ich udziałem i wydatną pomocą organizację, która w niczym nie
przypominała już tej sielskiej atmosfery tamtych kazań w ogrodach oliwnych.
Ich poprzednie obawy i wątpliwości zaczęły przeradzać się w coś znacznie
gorszego, ale szybko wyjaśniono im, iż to wszystko czynione jest na większą
chwałę ich nowego Ojca.
Patrzyli z niedowierzaniem jak zmieniają się prawa, które były im
dane na początku. Jak ci, cisi, pokorni i ostatni — stają się stopniowo
pierwsi i butni, wyciągając swe łapy po wszystko; po bogactwa, przywileje i władzę.
Nie dowierzali własnym oczom! A już najbardziej nie mogli uwierzyć w przerażającą
zmianę wizerunku samego Ojca, który kiedyś mówił o miłości i braterstwie, o umiłowaniu bliźnich i pomocy im, a teraz nakazywał grabić, mordować,
niszczyć i walczyć bezlitośnie!… Zabijać jego wrogów, a wątpiących
nawracać siłą. Tak przynajmniej utrzymywali to jego kapłani, przekonując
ich o tym usilnie przez cały czas.
On także wyrażał się lekceważąco o ich Matce, nazywając prawa które
im dała grzesznymi bezeceństwami, uważając je za nieprzyzwoite i bluźniercze,
których powinni się wstydzić. Ten ich nowy Ojciec chciał od nich tego samego
co poprzedni; niewolniczego poddania się jego woli, wykonywania wszelkich
rozkazów bez słowa krytyki z ich strony. Jego okrucieństwo dorównywało temu
poprzedniemu — choć teraz już inni jego wyznawcy robili to w jego imieniu.
To, że nie wymagał tego wszystkiego od nich bezpośrednio a jedynie przez swój
ziemski personel — niczego nie zmieniało we wzajemnej relacji; fakt był
faktem, iż to wszystko co teraz czynili w jego imieniu i dla jego jakoby chwały,
zaprzeczało dokładnie temu, czego nauczał ich w ogrodach oliwnych i na co właśnie
dali się nabrać. Ale cóż, musieli mu służyć w ten sposób, gdyż taka
ponoć była jego wola,… w co ani przez chwilę nie pozwalali im wątpić jego
kapłani, ani jego zastępca na ziemi.
Mijały znów stulecia, podczas których przelewali oni krew dla nowego
Ojca i w jego imieniu; modląc się do niego w przerwach między wojnami,
rzeziami i grabieżami. Były więc wyprawy krzyżowe zwane krucjatami,
„ewangelizacje" ogniem i mieczem oraz nawracanie siłą i gwałtem, a także
Św. Inkwizycja z przebogatym zestawem „argumentów" przymusu. W imię tego
ich nowego Ojca, który kazał się nazywać miłosiernym i kochającym -
palono tysiące ludzi na stosach, wpierw torturując ich bestialsko, a nawet -
co zdziwiło ich niezmiernie — odkurzono przykazanie jego poprzednika: -
„Nie pozwolisz żyć czarownicy" i dzięki niemu, oraz podręcznikowi „Młot
na czarownice", który napisało dwóch mizoginicznych gorliwców, spalono
setki tysięcy a może miliony kobiet.
Byli świadkami i uczestnikami tych przerażających wydarzeń, które
budziły w nich przestrach, obrzydzenie i niechęć, a także lęk o przyszłość.
Ich ręce bez przerwy spływały krwią odmiennie myślących i wierzących.
Chociaż wszystko to widzieli na własne oczy, ba!… brali w tym czynny udział — nie mogli uwierzyć nadal, iż ten ich nowy Ojciec mógł przejść taką
niewiarygodną przemianę; Okazał się wręcz wilkiem w owczej skórze! Chociaż
zdecydowana większość aprobowała ten stan rzeczy, uznając w swej głupocie i zakłamaniu, iż tak być powinno i są to zachowania całkiem normalne u istot uważających się za rozumne, część z nich poczuła się powtórnie
oszukana, dlatego postanowili go porzucić i więcej już nie szukać opieki i pocieszenia u żadnego Ojca.
Wzięli jeszcze udział w wielkich wojnach, w których zginęło miliony
ich współbraci, w których żołnierze błogosławieni byli przez najwyższych
kapłanów ich nowego Ojca. Widzieli głód, choroby, obozy śmierci… i wiele
innych strasznych rzeczy. Mieli już dość tej przewrotnej i perfidnej opieki
ojcowskiej; przeczuwali już, że nic dobrego z tej strony i tak ich nie spotka.
Raziła ich bezgraniczna pycha i obłuda jego kapłanów, którzy swym doczesnym
życiem całkowicie zaprzeczali słowu, które im głosili. Ich nieposkromiona żądza władzy, a także
pazerność na bogactwa i przywileje, wydawała się nigdy nie zmniejszać,
chociaż wzorzec moralny był tak krańcowo odmienny. Lecz to akurat nigdy nie
miało dla nich znaczenia. Ich autorytet bardziej się liczył, a nie ich
nauczyciela,...
ich słowo, a nie słowo ich — prawdziwego ponoć — Ojca. Tak było zawsze i tak pozostało do końca.
Zatem po dogłębnym przemyśleniu powyższych problemów
postanowili przeanalizować i zweryfikować swoje poglądy dotyczące roli ojców w ich życiu.
Wywiązała się — jak zwykle w takich przypadkach — ostra i zacięta
dyskusja, przypominająca bardziej zażartą kłótnię, niż ścieranie się
argumentów. Przekonywano ich, że tylko w przynależności człowieka do świata
boskiego kryje się jego prawdziwa wielkość,… że człowiek sam bez swego
Ojca w Niebiesiech jest niczym,… że tylko jego opieka i nieskończone miłosierdzie
mogą mu pomóc podźwignąć się z upadku i zbawić go,… że przyszły wiek — jeśli ma w ogóle być — musi być religijny.
Ostrzegano ich, iż jeśli odrzucą opiekę swego Ojca, bardzo szybko
staną się zwierzętami, ponieważ człowiek
musi wierzyć w coś
wyższego, coś co nadaje sens jego życiu, co pozwala mu odważnie spojrzeć śmierci w oczy. Mówiono im wreszcie, że człowiek nie ma pod tym względem
żadnej alternatywy;
musi wierzyć i ufać swemu Ojcu, gdyż nic innego i tak mu nie pozostaje. Dzięki
tej wierze jest właśnie wolny, choć wszystko na to wskazuje, iż jest akurat
odwrotnie.
Znali te argumenty na pamięć, więc odpierali je z dziecinną łatwością.
Nie robiło to jednak żadnego wrażenia na ich rozmówcach, powtarzali
wielokrotnie to samo, nie starając się nawet zrozumieć i przeanalizować ich
argumentacji. Wyglądało to tak, jakby rozmawiali rożnymi językami, lub
stosowali się do innej logiki.
Po długich i gorących sporach, po
przeanalizowaniu wszystkich „za" i „przeciw", po wielu dyskusjach również w swoim gronie, podjęli w końcu decyzję i postanowili powrócić znów do
swej Matki Natury.
Chociaż została ich tylko garstka — część została przy jednym
Ojcu, cześć przy drugim, część odeszła gdzieś w nieznane, a większość
oddała życie w rozlicznych wojnach prowadzonych bez przerwy przez ich Ojców — wierzyli, iż przyjmie ich ona na swe matczyne łono, choć minęło tak
wiele czasu odkąd ją opuścili. Teraz dopiero stwierdzili ze zdziwieniem, że
przez te wszystkie lata służenia swoim Ojcom, zapomnieli prawie o niej… Może
dlatego, iż zabraniano im o niej myśleć, iż ci Ojcowie tak wiele im
obiecywali?.. kto wie...
Gdy wrócili do rodzinnego domu nie poznali go w pierwszej chwili; wydał
im się jakiś inny i bardziej obcy. Jego otoczenie zmieniło się nie do
poznania; potężne stare dęby rosnące w pobliżu ogrodzenia zostały wycięte,
tylko zmurszałe pniaki wystawały nieco ponad ziemię. Pryzmy śmierci walały
się gdzie niegdzie, niektóre nawet zdążyły już trawą porosnąć. Od płynącej w pobliżu rzeki zalatywało niezbyt miłym dla powonienia fetorem, a z
dziewiczego boru, który kiedyś podchodził aż po same jej brzegi, został
tylko rachityczny, młody lasek. Ludzie kręcili głowami w milczeniu, dziwiąc
się niepomiernie tym zmianom. Z niepokojem w sercach wchodzili po skrzypiących
schodach, omijając bardziej zbutwiałe stopnie i uważając, aby ganek nie spadł
im na głowę. Gdy spojrzeli na matkę przerazili się jej wyglądem. Zmieniła
się nie do poznania; ziemista cera, oczy dawniej żywe i promieniujące jakimś
wewnętrznym ciepłem, teraz były smutne i przygaszone, całkowicie pozbawione
wyrazu. Włosy niegdyś bujne i aksamitne, teraz siwe i silnie przerzedzone.
Twarz poorana głębokimi bruzdami na wskutek przeżytych cierpień. Jej wyniosła i dumna niegdyś postać, teraz była przygarbiona i drżąca. Stała na wprost
nich i przyglądała się im, mrużąc załzawione oczy. Wyraźnie ich nie
poznawała. Dopiero, gdy rzucili się jej do nóg, zaczęli ją przytulać, całować i ściskać — rozpłakała się, poznając wreszcie swoje marnotrawne dzieci.
Zaczęła się słaniać z wielkiej emocji, tak, że musieli ją wnieść do środka i położyć delikatnie na łożu. Uśmiechała się bezzębnymi ustami,
przenosząc wzrok od jednego do drugiego. — Moje drogie dzieci… moje dzieci
wróciły,… moje dzieci.. — powtarzała ciągle. — Myślałam, że już
was nie zobaczę… — wyszeptała ze łzami w oczach.
-
Ależ co ty Matko mówisz! — zaoponował najstarszy w nich, ciemnowłosy
dryblas, a poparły go zaraz chórem wszystkie siostry. Przyjrzała im się uważnie i rzekła: — Tak… moje dzieci… nie powinnam wam tego mówić,… ale
widzicie tak się składa,… że powoli umieram… dlatego właśnie… — nie
dali jej skończyć, przekrzykując się wzajemnie. — Matko, nie mów takich
rzeczy!… My ci na to nie pozwolimy!… Gdy już tu jesteśmy zaopiekujemy się
Tobą, zobaczysz sama! — Kiwała głową uśmiechając się ze smutkiem. Nie
oponowała i tak prędzej czy później poznają całą prawdę, a na razie
niech myślą, niech łudzą się, iż można ją uleczyć. Po co ich teraz
zasmucać tą gorzką wiedzą? Swymi drżącymi, pomarszczonymi dłońmi gładziła
ich głowy. — Moje dzieci… moje drogie dzieci wróciły… — powtarzała,
uśmiechając się do nich ciepło z rozrzewnieniem.
-
Opowiadajcie zatem swoje przygody… Chcę wiedzieć wszystko po kolei… Znaleźliście
tego swego Ojca?… No, mówcie! — ponaglała niecierpliwie przyglądając im
się z nieukrywaną ciekawością.
Spojrzeli jeden na drugiego, posyłając sobie porozumiewawcze
spojrzenia. Głos zabrał jeden z młodszych — rosły blondyn, o jasnej cerze i błękitnych oczach. Ujął dłoń Matki w swe mocne ręce i rzekł: — Znaleźliśmy
Matko naszego Ojca. Chociaż długo to trwało, ale znaleźliśmy!… Jaki on
jest? — powiódł znaczącym spojrzeniem po rodzeństwie. — Jest wspaniały,
absolutnie doskonały, ma nieograniczoną moc i wiedzę, a także nieskończenie
dobry, kochający i miłosierny… Po prostu jest ideałem pod każdym względem! — dokończył nie patrząc Matce w oczy. Przez chwilę trwała cisza, słychać
tylko było ciężki, świszczący oddech staruszki. Wreszcie odezwała się
cicho: — To dziwne… naprawdę dziwne… bo ja nie znam nikogo takiego… a przecież zapamiętałabym taki ideał, no nie? — patrzyła na nich zdziwionym
wzrokiem, który mówił: — Przysięgam wam, że to prawda! — Pospuszczali głowy,
nie mogąc znieść tego wzroku, a lica ich pokryły się rumieńcami wstydu. — A może jednak powiecie mi prawdę?… Nie musicie mnie oszukiwać… Nie
macie na to czasu… Czy to do was jeszcze nie dotarło?… Może ja w zamian,
też będę mogła coś wam wyjaśnić?
Patrzyli po sobie znacząco, trącając się łokciami.
Aż
wreszcie Matka Natura rzekła: — Zawrzyjmy układ: prawda za prawdę!...
Opowiecie mi wszystko o waszych poszukiwaniach, a zamian ja wam opowiem o waszym
prawdziwym Ojcu, zgoda? — Przenosiła
swój palący wzrok z jednego syna na drugiego, z jednej córki na drugą, aż
zmiękli i poddali się. Zaczęli opowiadać na przemian. Leżała z półprzymkniętymi
powiekami i słuchała zachłannie ich opowieści; czasem wydając z siebie jakiś
głęboki jęk, czasem bezwiednie zaciskając swe chude, żylaste ręce na pościeli.
Oni tymczasem opowiadali dzieje swych wielo tysiącletnich poszukiwań i doświadczeń nabytych w kontaktach ze swymi — jakże licznymi — ojcami.
Opowieść zakończył młody jeszcze, jasnolicy blondyn, ten sam, który
pierwszy zabrał głos. Zapadła cisza.
Staruszka leżała z zamkniętymi oczyma. Głębokie cienie kładły się
jej na twarz, upodobniając ją bardziej do zmarłej niż do żywej istoty.
Jedynie jej usta poruszały się bezdźwięcznie. Po chwili otworzyła oczy i gestem dała znać, iż chce usiąść. Podłożyli jej poduszki pod plecy, a gdy już wygodnie siedziała powiodła po nich wzrokiem i kiwając głową rzekła: — No tak… to było nieuniknione… i tak byście mi nie uwierzyli, gdybym wam
wtedy powiedziała prawdę. Potrzeba znalezienia sobie Ojca była w was tak
silna, że na nic by się zdały moje prośby, błagania, przekonywania was i zapewnienia. Tak… musieliście przez to przejść, to było nieuniknione! -
kiwała głową, patrząc gdzieś w dal ponad ich głowami. Poruszyli się
zaniepokojeni i zdezorientowani, posyłając sobie pytające spojrzenia. Musiała
to dostrzec, bo roześmiała się, chociaż śmiech przemienił się szybko w męczący
kaszel. — Moje drogie dzieci… — rzekła, uspokoiwszy się.
-
Prawda jest taka, iż to ja sama was zrodziłam, bez pomocy żadnego z tych ojców, o których mi tutaj opowiadaliście...
-
Jak to w ogóle było możliwe, Matko? — zawołali chórem, przekrzykując się
wzajemnie.
-
No cóż… — rozłożyła ręce, uśmiechając się blado. — Zwykły
przypadek… Nic więcej!.
-
Ależ to niemożliwe! — zakrzyknęli chórem, tym razem zgodnie.
-
Dlaczego? — spytała spokojnie, przenosząc spojrzenie z jednego na drugiego.
-
Jeden z nas już dawno obliczył, że przypadkowe prawdopodobieństwo
zaistnienia nas, jest tak małe, że wręcz graniczyłoby z cudem!
-
Wszystko zależy jak się liczy, mój synu i co przyjmuje się za podstawę
obliczeń. Ja miałam czas… mnóstwo czasu, który musiałam czymś wypełnić… — zamyśliła się, jakby przypominając sobie te zamierzchłe czasy, a potem
cicho dodała: — Czy wy wiecie co to znaczy mieć do dyspozycji miliardy lat?
Tysiące, milionów lat… czy wiecie
ile w tym czasie można zrobić? -
-
No dobrze… załóżmy, że tak była jak mówisz Matko… to czym wobec tego są
ci nasi „ojcowie", których spotkaliśmy na swej drodze życia? — utkwili w niej niecierpliwy, pytający wzrok, a ona nie spiesząc się z odpowiedzią,
patrzyła na nich z taką miną, jakby chciała spytać: — A więc jeszcze tego
nie wiecie?… nie domyślacie się?
Po
dłuższej chwili ciszy, w czasie której wpatrywali się w nią z napięciem,
powiedziała wolno z namysłem:
-
To projekcja waszych marzeń, waszych potrzeb duchowych, waszych obaw i lęków.
Waszej potrzeby nadawania sensu istniejącemu światu i waszemu życiu. Potrzeba
wiary w wyższy sens bytu. Projekcja, która powstała z lęku przed nieznanym, a której wy sami nadaliście bliskie sobie cechy i przyznaliście jej moc
nadprzyrodzoną. Ale również personifikacja waszej potrzeby władzy i sposób
na uprawomocnienie tej władzy… najwyższe uprawomocnienie dokonywanych czynów, w imię idei tak wzniosłej, że każdy środek jest uświęcony byle tylko ją
zrealizować.
Najwyższe uprawomocnienie zła, czynione przez człowieka drugiemu człowiekowi… — zadrżeli na te słowa, bo przypomniały im się w tym momencie te wszystkie
wojny, w których brali udział, zabijając w imieniu swych kolejnych ojców, bo
im nigdy nie było dość władzy,… nigdy dość ofiar, ani ich krwi...
Chyba miała Matka rację… jakby na potwierdzenie tych myśli, spytała: — Czy nie zdziwiło i zastanowiło was, że choć każdy z tych „ojców"
wmawiał wam, że jest jedynym, to jednak
żaden z nich nie poczuwał się do obowiązku bycia ojcem was wszystkich?;
zawsze byli wierni, którzy mu służyli i ci obcy, których trzeba było
zniszczyć albo nawrócić, czyż nie tak?… Zawsze byli ci odmiennie myślący i wierzący, ci nieprawowierni, którzy winni być oddzieleni od tych dobrych,
tych prawomyślnych!… Czy nie mówiono
wam: „A on oddzieli jednych od drugich, jak pasterz oddziela owce od kozłów",
albo: „Wtedy dwóch będzie w polu: jeden będzie wzięty, drugi zostawiony.
Dwie będą mleć na żarnach: jedna będzie wzięta, druga zostawiona", czy
też osławione już: „Kto nie jest ze mną jest przeciwko mnie"… zawsze
ten podział, nigdy wy wszyscy nie byliście dostatecznie dobrzy dla żadnego z waszych Ojców, aby mógł was zaakceptować i pokochać takimi jacy jesteście!...
Nigdy tak nie było, prawda? — Spojrzeli po sobie porozumiewawczo. Cóż mogli
powiedzieć na te gorzkie słowa prawdy?… Ona tymczasem mówiła dalej: — Czy
nie zastanowiło was, że choć każdy z tych „Ojców" przekonywał was, iż
jest prawdziwym waszym rodzicem, to jednak żaden z nich nie przyznał się do
miłości i więzi uczuciowej ze mną?… Przeciwnie: każdy z nich uważał, że
jest jedynym waszym rodzicem, o mnie wyrażając się niepochlebnie i z pogardą,
czy wręcz z obrzydzeniem! A przecież gdyby oni byli tymi za kogo chcieli
uchodzić, wiedzieliby, iż dla dzieci Ojciec i Matka są jednakowo ważni i bliscy i nie należy nigdy dopominać się przywilejów wyłącznie dla siebie,
żądając hołdów, czci i adoracji, a drugiego rodzica lekceważyć, poniżać i umniejszać jego znaczenie!… Tak nie można robić… To jest podstawowy błąd
wychowawczy, moje dzieci… Czyż jeden z was nie napisał o tym, tak oto: „Jeżeli
więc utrzymuje nas Bóg, a nie przyroda, to przyroda staje się dla Boga wyłącznie
zabawą w chowanego, czyli czymś zbędnym i pozornym. I odwrotnie; jeśli
utrzymuje nas przyroda, to Bóg staje się istotą zbędną i pozorną". Teraz
już to rozumiecie, prawda? — patrzyła im w oczy z takim napięciem, że
kolejno spuszczali głowy, mamrocząc pod nosem: — Tak Matko… rozumiemy… -
Szkoda, że tak późno… opadła na poduszki.
-
Obawiam się, że za późno to zrozumieliście… — dodała przymykając
oczy. Powiedziała to takim tonem, iż poczuli jak zimny pot oblewa ich ciała.
Powtórnie rzucili się całować jej
ręce: — Co ty Matko mówisz?… Nie dopuścimy, aby stało ci się coś złego!...
zobaczysz!… zaopiekujemy się tobą wszyscy! — mówili to pełni entuzjazmu,
ale czy sami w to wierzyli?
-
Za późno, moi drodzy… obawiam się, że za późno… — odrzekła słabym
głosem. — Muszę wam powiedzieć jeszcze jedno; czekałam na was przez te
wszystkie lata… smutek i tęsknota za wami zabijały mnie… obserwowałam
cierpliwie jak służycie swoim kolejnym Ojcom, jak realizujecie ich chorobliwe
ambicje, jak staraliście się spełniać ich nierealne marzenia… i nawet do głowy
wam nie przyszło, że to co oni od was żądali, mogło im szkodzić, niszczyć
mnie i zabijać...
-
Jak mamy to rozumieć Matko?… dlaczego miałoby to szkodzić Tobie? — pytali
jeden przez drugiego, zaniepokojeni jej słowami.
Staruszka patrząc im w oczy wymownym wzrokiem, odparła z nikłym uśmiechem: — Przecież to proste… oni kazali wam mnożyć się bez opamiętania, obłudnie
tłumacząc wam, że wasze życie jest najwyższą świętością — choć
nigdy nią nie było, kiedy potrzeba było bronić ich interesów. Ale to ja
musiałam zawsze was wyżywić, a nie oni… czy nie zwróciliście uwagi na ten
„drobny" fakt? — Pospuszczali głowy, aby ukryć rumieńce wstydu, a ona
niespiesznie mówiła dalej: — To na mnie zawsze ciążył obowiązek
wykarmienia was, przybywających na ten świat w zastraszającym tempie… Czy
może zwróciliście uwagę na ten następny „drobny" fakt, że w ostatnim półwieczu przybyło was trzy miliardy?… i z każdym rokiem przybywa
coraz więcej?… Kiedyś potrzeba było tysięcy lat, aby zebrał się was okrągły
miliard, a teraz dokonuje się to przez kilkanaście lat!… Czy nic wam to nie
daje do myślenia?… Sądzicie, iż moje możliwości są niewyczerpane? -
Przyglądała im się takim wzrokiem, pod wpływem którego poczuli się jakoś
dziwnie i nieprzyjemnie zarazem. Milczeli z pospuszczanymi głowami, bo cóż
mogli jej odpowiedzieć na te gorzkie słowa prawdy. Ona tymczasem mówiła
dalej: — Czekałam tak długo, aż sami przejrzycie na oczy i zrozumiecie
podstawową prawdę waszego świata: wy wszyscy jesteście cząstką mnie -
waszej Matki Natury — i moja śmierć oznacza również i waszą. Ja bez was
mogę żyć, ale wy beze mnie — nie… i żaden z waszych
„Ojców" nie pomoże wam w tym, choćbyście błagali go na kolanach i modlili się bez przerwy,… bo oni nie są od tego; to ja zawsze muszę dbać o wasz byt doczesny, a oni co najwyżej mogą wam obiecywać niebo, którego
istnienia nie da się w żaden sposób udowodnić, albo mamić was
zaprowadzeniem swego królestwa na ziemi. Już ja widzę to ich królestwo; sto
miliardów ludzi — bo tyle was dotąd nosiła ziemia — z różnych epok i kultur, posługujących się różnymi językami, ale co najważniejsze mających
krańcowo różne światopoglądy!… w tłoku i ciasnocie żyjących obok
siebie przez tysiące lat!… Tak… to byłby prawdziwy Dzień Sądu, choć
nieco przydługi. Są to wszystko wierutne kłamstwa i obiecanki bez
pokrycia!… ale cóż, skoro potrzebne jest wam to opium do lepszego
samopoczucia, oszukujcie się dalej,… lecz czarno widzę waszą przyszłość!...
Obawiam się moi drodzy, iż idąc w tym kierunku, nie wejdziecie na drogę do
gwiazd… — przerwała tą nazbyt długą wypowiedź i leżała teraz
odpoczywając.
Czekali w napięciu na dalsze słowa, słychać było tylko jej nierówny
ciężki oddech. Oczy staruszki trawione gorączką, przesuwały się wolno od
jednego do drugiego. W tym spojrzeniu zawarte było nieme pytanie: — Czy to już
do was dotarło?
Cisza
przedłużała się, aż najstarszy z nich spytał z wyrzutem:
-
Dlaczego nam nie powiedziałaś tego wtedy, Matko?
Staruszka
uśmiechnęła się z trudem i odparła: — Próbowałam,… ale nie chcieliście
mnie słuchać… Nie uwierzylibyście zresztą… — zamilkła, a potem cicho
dodała: — Są takie prawdy, które znajdują się na końcu pewnej drogi
poznania. Wcześniej się ich nie dostrzega, wydają się nierealne. Dopiero
trzeba przejść całą tę drogę, aby stały się one oczywiste… i to jest właśnie
jedna z takich prawd...
-
Ale teraz jesteśmy już z tobą!… Naprawimy to wszystko!… Wyleczymy cię, będziesz
zdrowa Matko jak dawniej, zobaczysz!… Odtąd wszystko będzie już dobrze! -
przekonywali ją na przemian, ściskając i całując jej ręce. Uśmiechała się
smutno przez łzy, kładąc kolejno na ich głowach swe dłonie.
Ten
smutno łzawy nastrój został znienacka przerwany przez głośny śmiech
jednego z nich. Zabrzmiał on niemiłym dysonansem na tle słów,
wypowiedzianych przed chwilą. Słów, co prawda niezbyt szczerych, ale za to pełnych
dobrych intencji. Spojrzeli z oburzeniem w kierunku skąd on dobiegał. Nieco na
uboczu siedział najmłodszy z nich i to on właśnie zaśmiał się szyderczo w tak niestosownej chwili. Wstał teraz i podszedł do nich bliżej. Spojrzał
dziwnym wzrokiem na Matkę, na każde z nich i zawołał: — Wszystko będzie
dobrze?!… To dlaczego dotąd było tak źle?! — a potem impulsywnym głosem
nie pozbawionym nutki ironii, zaczął mówić: — Śmiech mnie bierze kiedy tak
patrzę na was wysłuchującym w nabożnym skupieniu tych demagogii, serwowanym
wam przez naszą rodzicielkę!… Czy żadne z was nie dostrzega idiotyzmu tej
całej sytuacji?!… Zapomnieliście już jakie pobudki kierowały nami, kiedy
zdecydowaliśmy się wyruszyć na poszukiwanie swojego Ojca?!… Czyżbyście
mieli aż tak krótką pamięć?! — każde pytanie wypowiedziane było
dobitnym tonem, prosto w ich twarze, na których malował się jeszcze wyraz
zaskoczenia przemieszanego z niesmakiem.
Przez chwilę patrzył na nich z góry jakby oczekując odpowiedzi, a potem zaczął mówić dalej, tym samym drwiącym tonem: — Nasza Matka nie jest
tak dobra, ani tak niewinna za jaką chce uchodzić w waszych oczach!… nie
dajcie się nabrać na ten budzący litość jej wizerunek, ani na te gładkie słówka!...
Jest odrażająca w swym okrucieństwie i bezwzględności, dlatego przecież
stworzyliśmy cywilizację, kierującą się prawami bardziej ludzkimi!… a także
dlatego, wyruszyliśmy na poszukiwanie Ojca, łudząc się nadzieją, iż
znajdziemy go bardziej dobrego, czułego i kochającego nas, od naszej Matki
Natury!… Czy już zapomnieliście o tym?!…
Mówimy,
że dzikie zwierzęta są okrutne, ale najokrutniejszy z nich wydaje się być
wcieleniem łagodności, gdy uświadomimy sobie jak zbrodniczych cech potrzeba,
aby przeżyć w morzu!… Natomiast jeśli o owady chodzi, to ich życie jest
jednym wielkim i skomplikowanym horrorem...
-
Skąd możesz o tym wiedzieć nie będąc owadem? — spytał średni brat, o klasycznym profilu greckiego Herosa. Najmłodszy machnął gwałtownie ręką i zawołał: — Nie wdawajmy się w sofistykę!… i nie udawajcie naiwnych
prostaczków nie rozumiejących istoty rzeczy!… Problem polega na tym, iż żyjąc w bezpiecznym i sytym społeczeństwie, zapomnieliśmy już co to znaczy walczyć o życie, o przetrwanie!… Natura wcale nie jest naszą czułą Matką, a raczej okrutną i bezlitosną macochą!… Ma skrwawione kły i pazury i tak
naprawdę nikt nie jest bliski jej
sercu! — Po tych słowach wypowiedzianych tonem, wpierw zapadła chwila ciszy
jak przed burzą, a potem zaczęła się kłótnia na dobre. — Zabraniam ci
tak mówić o naszej Matce! — zawołał wpierw najstarszy z braci, podrywając
się ze swego miejsca, czerwony na twarzy ze złości. — Przecież tym samym
on nas obraża! — zakrzyknął któryś inny, nienaturalnie cienkim głosem,
choć może to była któraś z sióstr, nie wiadomo. — Gdyby nie ona, nie byłoby
cię tutaj! — wołał jeszcze inny, pukając się w czoło znaczącym gestem i tym samym dając do zrozumienia innym, iż najmłodszemu chyba coś odbiło. -
Czy my musimy tego wysłuchiwać? — pytał retorycznie któryś inny, rozglądając
się wokoło, jakby szukając aprobaty dla swych słów, pośród braci i sióstr.
— Cóż ty za bzdury wygadujesz mój bracie?...
Gdyby tak było, prawie niczym nie różnilibyśmy się od zwierząt?! — próbował
przemówić mu do rozsądku najstarszy z nich, ten, który pierwszy stanął w obronie ich Matki. Najmłodszy, nic sobie nie robiąc z zamieszania jakie wywołał
swą wypowiedzią, powtórnie roześmiał się, a jego śmiech był jeszcze
bardziej szyderczy niż poprzednio. Potem nie kryjąc ironii, rzekł
impulsywnie, patrząc im odważnie w oczy: — A czymże takim wyjątkowym różnimy
się od tych zwierząt?… Tym, że potrafimy zawsze
usprawiedliwić czynione
zbrodnie i podłości, wyższą potrzebą?… a najlepiej najwyższą?!… Tym,
że posiadając rozum, prawie wcale z niego nie korzystamy, kierując się
uprzedzeniami, zabobonem i głupotą?… A może tym, iż będąc istotami
cywilizowanymi jesteśmy dobrzy i miłosierni dla bliźnich i nie zabijamy się
masowo w idiotycznych wojnach?… Czy może tym, iż wierząc we wzniosłe ideały,
kierujemy się zawsze własną korzyścią, dlatego co innego mówimy, a co
innego czynimy?… Czy mam jeszcze dalej wymieniać symptomy tej naszej „miażdżącej
przewagi" nad zwierzętami? — mówiąc te słowa, przyglądał się
po kolei każdemu z nich, aż nieco dziwnie poczuli się pod wpływem tego
wzroku i jakby nieco mniej pewnie. On tymczasem, po krótkiej chwili milczenia mówił
dalej tym samym tonem, chodząc pomiędzy nimi: — Miotacie się ze skrajności w skrajność!… Kiedy nie odpowiada wam Matka, szukacie sobie lepszego Ojca!...
Kiedy i on zawodzi wasze oczekiwania, wracacie do Matki — zapominając o powodach dla których ją opuściliście!… Głupcy!… Zapomnieliście już o prawach, które nam dała na drogę życia?!… Myślicie, że one przestały
działać bo mamy „cywilizację" i „kulturę"?… bo zastąpiliśmy je
swymi prawami pisanymi; kodeksami moralności, bo stworzyliśmy etykę?… Nic
bardziej błędnego!… Czy nie zastanowiło was dlaczego ci nasi „Ojcowie"
tak łatwo wykorzystywali nas, podjudzając przeciwko sobie i każąc nam
mordować się wzajemnie w obronie abstrakcyjnych wartości, w obronie ich
interesów?!… Czy nie zastanowiło was dlaczego skakaliśmy sobie do oczu i zabijaliśmy się w obronie jakiegoś symbolu; tandetnego malowidła na kawałku
płótna lub deski, albo figurki z drewna lub gipsu, lub dwóch patyków zbitych
na krzyż? Czy nigdy nie zastanowiło
was, dlaczego tak łatwo dajemy się omamiać różnymi ideałami, które w założeniu
mają służyć wszystkim, a które niebawem stają się narzędziem władzy i dominacji człowieka nad człowiekiem?… które miast dawać mu wolność -
odbierają mu ją?… Czy nie zastanowiło was dlaczego władza polityczna i religijna wspierają się zawsze, wyjąwszy krótkie okresy, kiedy jedna drugą
chce zdominować?… Dlaczego do władzy pchają się zawsze głupcy, fanatycy i oszołomy, o chorobliwych ambicjach i kurzych móżdżkach?… Czy nie
zaniepokoił was fakt, że wystarczy aby ktoś nam wskazał i powiedział: „To
jest wasz wróg!" — abyśmy nie próbując nawet dociekać czy tak jest w rzeczywistości, starali się go zabić, zniszczyć, wdeptać w ziemię jako
ewidentne zło, zagrażające naszemu bytowi?...
1 2 Dalej..
« Powiastki fantastyczno-teolog. (Publikacja: 09-08-2003 Ostatnia zmiana: 06-09-2003)
Lucjan Ferus Autor opowiadań fantastyczno-teologicznych. Na stałe mieszka w małej podłódzkiej miejscowości. Zawód: artysta rękodzielnik w zakresie rzeźbiarstwa w drewnie (snycerstwo). Liczba tekstów na portalu: 130 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Słabość ateizmu | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 2603 |
|