|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Kościół i Katolicyzm Zgniłe jabłuszko białego dziadka Autor tekstu: Marek Bończak
1
Kościół rzymsko — katolicki, podobnie jak inne wspólnoty chrześcijańskie,
jest formą religijną ambiwalentną i w niektórych aspektach szkodliwą.
Kościół rzymsko — katolicki, który twierdzi, że jako jedyny posiada pełnię
objawienia, a co za tym idzie poznania boga, lekceważy i prześladuje naturalny
człowiekowi pluralizm, z jakim ten manifestuje swą wiarę. Wbrew wielokrotnie powtarzanym zapewnieniom hierarchów, pierwszorzędnym zadaniem,
stawianym sobie przez kościół nie jest ewangelizacja, lecz walka o utrzymanie
spójności teologicznej i doktrynalnej i zachowanie wpływów na władzę świecką,
która dostarcza mu środki niezbędne dla realizacji własnych celów (np. oddaje
za bezcen grunty pod budowę coraz to nowych kościołów).
Wśród głoszonych przez kk prawd, które dzieli z innymi: wiara w boga /bogów,
oraz indywidualne: doktryna chrześcijańska. Między nimi znajdują się stwierdzenia
teoretyczne i niesprawdzalne: np. dogmat o niepokalanym poczęciu Maryi, jak
również praktyczne i podlegające ocenie ludzkiego rozumu: nauczanie moralne.
To właśnie ten ostatni element jest przysłowiowym papierkiem lakmusowym racjonalności
i przydatności katolickiej wersji chrześcijaństwa, wobec nadrzędnego dobra człowieka,
jakim jest jego życie.
Moralność chrześcijańska jako konsekwencja objawienia, jest mu całkowicie podporządkowana.
Z drugiej strony ewangeliczny Jezus, z pewnością magika pokazującego pusty kapelusz,
z którego za chwilę wydobędzie białego królika, powiada: „Po owocach ich
poznacie".
Skupmy się, zatem na owocach: moralność chrześcijańska jest nie tylko nieznośna
— ona jest nieludzka (nie sprzyja dobru człowieka): blokowanie w szkołach przedmiotów
i podręczników uświadamiających pedagogicznie młodzieży aspekty jej seksualności;
odstraszanie wielodzietnych, ubogich rodzin od posługiwania się środkami antykoncepcyjnymi,
nawet, jeśli zagrożenie zarażenia się AIDS jest wysokie; napiętnowanie mniejszości
seksualnych i walka z tolerancją wobec nich, to tylko nieliczne i najbardziej
znane przykłady.
Człowiek o wyważonym sumieniu i zrównoważonej psychice nie zdeformowanej fanatyzmem
religijnym lub jego pochodnymi, bez trudności dostrzega, że wspomniane owoce
moralności chrześcijańskiej są trujące.
Liczni kapłani kierując się sumieniem i zdrowym rozsądkiem, rezygnują z zadawania
w konfesjonale pytań dotyczących antykoncepcji, choć z doświadczenia wiedzą,
że większość partnerów je stosuje. W ten sposób mogą udzielić rozgrzeszenia.
Wybierają hipokryzję nad brak litości.
Dlaczego zatem kk trwa przy swoich archaicznych i błędnych założeniach, wobec
ewidencji rozumu, który je odrzuca?
Niewątpliwie jedną z przyczyn jest chęć zachowania pozorów ciągłości objawienia.
Naucza się, iż obok Pisma Świętego istnieje tradycja, rozumiana jako asystencja
Ducha świętego w historii. Niestety, to właśnie historia kościoła nasiąknięta
jest błędami. Wśród nich wyróżnić można gnostycką niechęć do materii, ciała,
seksualności, która zaowocowała pewną koncepcją teologiczną, doktryną wiary
i wreszcie konkretnymi zasadami moralnymi, dla których seksualność w najlepszym
przypadku służyła jedynie konieczności zachowania gatunku.
Pomimo zmian kulturowych i światopoglądowych, kk nadal trwa przy starych, błędnych
założeniach, wykorzystując specyfikę natury zagadnień moralnych. Inkwizycja
musiała z czasem odstąpić od tezy, że Słońce krąży wokół Ziemi, gdyż nie mogła
opierać się ewidencji dowodów naukowych. W sprawach moralności archaiczne poglądy
nie sposób obalić drogą eksperymentalną, więc kk trwa przy swoim na szkodę najbardziej
wierzących, oddanych Jezusowi i żyjących nadzieją na lepsze życie po śmierci.
W ten sposób zachowane są pewne pozory ciągłości objawienia, gdyż ich siłą jest
autorytet kk bazujący bezprawnie na wierze w Jezusa ewangelicznego, który niewiele
ma wspólnego ze swoją kościelną wersją.
Z tej perspektywy doktryna moralna kościoła jest jego piętą achillesową. Przystrojony
w piękną zbroję miłości przekonuje, że jest jedyną, pełną odpowiedzią na potrzeby
współczesnego człowieka (to ulubiony frazes Jana Pawła II). Gdy jednak przyjrzeć
się jej bliżej dostrzec można piętę: gnijącą, pokrytą dwutysiącletnim brudem,
odrażającą w swej pysze. Poznajemy tylko ten kawałek „mistycznego ciała",
lecz dzięki temu możemy wyobrazić sobie, co kryje się pod czarującą maską świętości
i drogimi szatami dostojeństwa: żywy trup żerujący na łatwowierności milionów
wiernych, którzy od wieków są dla kościoła środkiem zaś nigdy celem.
2
Zastanawiając się nad źródłem tego swoistego nihilizmu, objawiającego się w
doktrynie moralnej chrześcijaństwa można podążyć następującą drogą rozumowania.
Człowiek jest istotą, która została obdarzona przez naturę pewnym stopniem
racjonalności, co stawia go ponad innymi zwierzętami na drabinie rozwoju. Jednocześnie
okazuje się on tak niedorzeczny, że odcina się od swoich zwierzęcych korzeni.
Małpa zeszła z drzewa, nauczyła się mówić, wymyśliła cywilizacje i bogów a
teraz udaje, że jest kimś zupełnie innym, nie związanym z resztą zwierzaków
niczym oprócz łańcucha pokarmowego.
W szczególny sposób religijność chrześcijańska przyczynia się do tej bezsensownej
alienacji. Według jego doktryny sam Bóg zstępuje z nieba i staje się człowiekiem
jedynie po to, by człowiek stał się uczestnikiem boskiego życia. Za pomocą określonego
rytuału nie tylko dusza, będąca pierwiastkiem duchowym i nieśmiertelnym, ale
również ciało zostaje zbawione i wcześniej, czy później przyłączy się do imprezy
w niebie.
Niewątpliwą „zasługą" chrześcijaństwa jest to, iż zadało decydujący,
śmiertelny cios ludzkiemu wyrzutowi sumienia. Dotąd ciało było czymś, co człowiek
dzielił ze światem przyrody, przypominało mu o jego pochodzeniu i przedstawiał
o koordynaty niezbędne w zrozumieniu jego miejsca w świecie, zatem ludzkiej
natury. W erze chrześcijańskiej człowiek zdaje się być całkowicie inny, stworzony
dla cudownej przemiany, wyłączony z tego, co naturalne, wniebowzięty duszą i
ciałem. Jednym słowem: inny.
W chrześcijaństwie bóstwo staje się prawdziwym człowiekiem, objawia
człowiekowi jego prawdziwą, oryginalną naturę, po czym ją ubóstwia, czyli przemienia
na wzór swojej, po zmartwychwstaniu. Jednak to tylko pozory. Jezus Chrystus
ewangeliczny nie doświadcza z całą pewnością jednej rzeczy pozytywnej — stosunku
seksualnego. Oczywiście nie doświadcza również, według teologów, chorób i wynikłego
z nich cierpienia, ale to już nie jest takie pewne. Absolutna aseksualność Jezusa
dogmatycznego sugeruje jego fikcyjność. Ponadto wydaje się, że w ten sposób
Jezus nie jest jak chce Paweł doskonałym Adamem, ale jest człowiekiem, w aspekcie
seksualnym, już przemienionym, zmartwychwstałym. Zastanawia ta niekonsekwencja
dogmatyczna dotycząca natury Jezusa Chrystusa, gdy schodzi się na tematy „łóżkowe".
Załóżmy, że Wcielony Bóg mógł sobie pozwolić na luksus pominięcia niewygodnej
dlań seksualności w budowaniu swego image’u (kim byłby, z punktu widzenia teologii
ewentualny syn Jezusa z Nazaretu: Bożym Wnuczkiem?). Jednak sprawa tu się nie
kończy.
Kapłan, który w żadnej mierze nie jest natury boskiej ślubuje celibat, by całkowicie
poświęcić się bożej służbie. Jego seksualność, formalnie złożona dobrowolnie
w ofierze, jest tłamszona i deformowana. W ten sposób objawia się stosunek boga
do człowieka: nie akceptując seksualności kapłana wybrańca, jako czegoś, co
staje się przeszkodą zjednoczeniu rytualnym i egzystencjalnym kapłana z jego
świętością, bóg poniekąd wydaje wyrok potępienia na tę część natury człowieka
ochrzczonego, członka kapłaństwa powszechnego. Trudno znaleźć w historii ludzkości
system religijny, który zrównałby się z chrześcijaństwem w wypaczaniu i tłumieniu
naturalnych objawów ludzkiej seksualności.
Paradoksalnie kościół upatruje w stosunku płciowym najwyższy dar miłości złożony
sobie wzajemnie przez małżonków, zachowuje się jednak niczym Jahwe, który stwarza
smakowity owoc, czyni go ponętnym a jednocześnie zakazuje jego spożycia. Seksualność,
nawet jeśli przeżywana w obrębie małżeństwa kanonicznego, nie jest wolna od
czynników stresogennych. Oto jedna (nie najważniejsza) z licznych konsekwencji
oderwania się od własnych korzeni.
3
Jak wytłumaczyć tę ewidentną sprzeczność?
Poza wspomnianą wolą zachowania pewnej ciągłości doktrynalnej we własnym nauczaniu
(ceną za zmiany byłaby utrata autorytetu i wpływów) mamy do czynienia z nieuniknioną
konsekwencją sprzeczności gnieżdżących się u podstaw teologicznych chrześcijaństwa.
Soterologia, pilaster teologii chrześcijańskiej, potrzebuje grzechu jak Jezus
Judasza. Grzech pierworodny unicestwia oryginalną niewinność człowieka. Nawet
odkupienie dokonane przez Jezusa nie jest, de facto, wystarczające. Człowiek
ochrzczony pozostaje niewolnikiem skłonności do zła, która u wszystkich, za
wyjątkiem Jezusa i Maryi, przyobleka się w szaty grzechu. W optyce chrześcijańskiej
człowiek jest zawieszony w polu siły, którego kierunki wyznacza „już"
i „jeszcze nie": jestem zbawiony, doskonały, ale jednocześnie póki
żyję popełniam grzechy, za które mogę iść do piekła. Ta nieuleczalna za życia,
schizofreniczna tortura bywa łagodzona za pomocą sakramentu pojednania — swego
rodzaju zastrzyku morfiny aplikowanego wiernemu, którego psychikę pożera gangrena
religii. Pacjent przez pewien czas nie czuje bólu, który jednak zawsze powraca
jeszcze silniejszy.
Szukając winowajcy takiego stanu rzeczy poza sobą samą, teologia chrześcijańska
znęca się na tym, co głęboko ludzkie, intymne — seksualność. Według cenionych
jeszcze dziś teologów, jak Augustyn, to przez pragnienie seksualne, zwane pożądaniem,
grzech wszedł na świat a z nim wszelkie zło.
Nie trzeba być psychologiem, by zrozumieć, że zaspokojenie seksualne należy
do istotnych potrzeb zdrowego człowieka. Nie pozbawiając go wolności, czy godności,
łączy go ona intymnie z partnerem i naturą, która wpływa na niego, by włączył
się w proces zachowania gatunku. Jest ono czymś naturalnym, żywotnym, naczyniem
wypełnionym często głęboką miłością. Chrześcijaństwo to rozumie i liczy, że
uderzając w seksualność, wiążąc ją i deformując głupimi zasadami, będącymi często
prostymi sylogizmami wiary, dalekimi od rzeczywistości, oderwie człowieka od
jego „zwierzęcej", niegodnej według swego mniemania części natury
i tym samym go zbawi.
Czy uciekanie się do restrykcyjnych zasad moralnych, wmawianie grzechów tam,
gdzie jest natura i straszenie piekłem jest objawem miłości bożej — oceńcie
sami.
Wówczas po owocach ich poznacie.
« Kościół i Katolicyzm (Publikacja: 20-08-2003 Ostatnia zmiana: 17-01-2004)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 2627 |
|