|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Kultura » Sztuka » Filmy i filmoznawstwo
Pogoda na starą i starych Autor tekstu: Jan P. Matuszyński
Można by sądzić, że to, co w tej chwili
robię jest wbrew moim zasadom i, komentując dzieła starszych panów, narażam się niczym syn tatusiowi. Mimo to wydaje
mi się, że obserwowanie ich może wielce przysłużyć się każdemu, kto robi
to z czystej ciekawości. Ku czci własnej babci, wybrałem się z nią na
„Starą baśń" Jerzego Hoffmana. Nieczęsto chodzi ona do kina, a jako stały
bywalec tego miejsca lubię zróżnicowaną widownię. To pewne, że wyróżnialiśmy
się spośród szkół, które przypuszczalnie bogato tłoczyły się i dalej tłoczą
przed adaptacją byłej lektury. Dziwnym zbiegiem okoliczności, przez
niespodziewanie odmówione spotkanie, następnego dnia obejrzałem „Pogodę na
jutro" Jerzego Stuhra. Po wyjściu z sali kinowej uzmysłowiłem sobie ile we
wspomnianych filmach znajduje się wspólnych elementów. A czym różnią
się te dwie współczesne bajki dla dorosłych?
„Stara baśń" to adaptacja powieści Józefa
Ignacego Kraszewskiego, którego ilość napisanych dzieł przewyższa liczbę
dni spędzonych w ciągu roku przez studenta na jego uczelni. Rzemieślnik powieści
historycznej napisał tyle, że w końcu ktoś musiał zechcieć jakąś jego
księgę zekranizować. Owym jegomościem był, noszący się z zamiarem tej
adaptacji ponoć wcale nie od wczoraj, Jerzy Hoffman. Po sukcesie „Ogniem i mieczem", pierwszej nowożytnej,
polskiej superprodukcji, wszelkie furtki miał otwarte. To, co wyrzeźbił ze
„Starej baśni" niewiele odbiega od stanu ogniomieczowej adaptacji.
Na pierwszym planie jest ponownie broda
Michała Żebrowskiego, który kocha, ach! Jak on kocha znów swoją lubą. Tym
razem nie jest to była zero zero siódemka Iza Skorupko, a importowana Marina
Aleksandrowa. Jakże bajeczne i piękne ma to dziewczę oczy… Tak powalające, że
nie dają szansy zauważyć jakiejkolwiek z jej strony gry aktorskiej. Ta
wschodząca gwiazda ze wschodu ma niepowtarzalną szansę, w moich oczach, zrobić
stop i w tył zwrot do Matki Rosji, bo dostojnie krocząc ku zachodowi,
szybciutko zajdzie to słoneczko. Estetyki dodaje nie tylko ona, bo również
znana z poobiednio-niedzielnego serialu Katarzyna Bujakiewicz bawi nas swoimi
wdziękami. Jak na ironię, widzimy ją w negliżu, choć bynajmniej nie był
ten zabieg artystycznie konieczny,
by zwrócić na pannę Kasię uwagę. Pomimo, że pojawia się na ekranie tylko
przez minutę z nawiązką, zdecydowanie jest to najciekawszy i do oglądania
najlepszy fragment filmu. Nie dla samej urody, bo od tego w „Starej Baśni"
jest Aleksandrowa, a dla zaangażowania warto spojrzeć na ten drugi plan.
Szkoda, że to niewiele ponad epizod, bo Bujakiewicz to talent, który pokazał
się ładnie między innymi w „Inferno" Macieja Pieprzycy (z cyklu
„Pokolenie 2000"). Ostatnia z dam, to wzięta z tej samej pory antenowej Małgorzata
Foremniak. Dysponując wdziękiem i chłodem godnym Marleny Dietrich, gra u Hoffmana złą kobietę, żonę Popiela, która popycha go do kolejnych zbrodni.
Niezła rola, co nie zmienia faktu, że w następną niedzielę już o niej
zapomnę. Na rzecz dobrej pani doktor, oczywiście. Szpitalna szuflada jest
bardzo głęboka w jej przypadku.
W „Starej baśni" panów jest wielu.
Począwszy od tła dla wąsów Michała Żebrowskiego (granego przez Michała Żebrowskiego),
po Popiela czyli Bohdana „Chmielnickiego" Stupkę. Jakiś Olbrychski Daniel z miną à la Bruce Willis ekran czasem przemierza. Aż się prosi
dopowiedzieć: "Kończ Waść, wstydu
oszczędź".
Baśń jest to nie tylko w zamierzeniu,
albowiem sam wielki reżyser raczy nas swoim głosem z początku i na końcu.
Poczułem się, słysząc go między ziarnami popcornu, jakby mi dziadek
Jurek czytał bajkę na dobranoc. Szczęście w nieszczęściu, w kinie zasnąć
się nie dało. Nie, przy babci spać w kinie — nie ładnie. Jak widać,
„Potop" to nie jest, ale zalać (ze śmiechu) przy nowym dziele Jerzego
Hoffmana to się nawet można. Dość rozprawiania o intymnych szczegółach
seansu, ponieważ o ile „Stara baśń" może w rzeczy samej uchodzić za
obraz stary, to „Pogoda na jutro" daje jak najbardziej wizję dnia
dzisiejszego oraz, za tytułem, pewnie i jutra.
To piąty film wyreżyserowany przez
znakomitego aktora, Jerzego Stuhra. Wcześniej opowiadał nam historię pachnące
Kieślowskim i Piesiewiczem, aż do poprzedzającego omawiany tytuł „Dużego
Zwierza", według cudownie odnalezionego scenariusza mistrza Krzysztofa.
„Pogoda na jutro" to już nie ten sam Stuhr. Nie widać więcej metafizyki
autora „Trzech kolorów", przeciwnie — rządzą tu i teraz prawa współczesności.
Bohater grany przez Stuhra to człowiek, który
dopiero co spadł z Księżyca. Wychodzi z ukrycia pod przymusem, wraca do
pozostawionej kilkanaście lat wcześniej rodziny. Żona ma nowego faceta — to
standard w kinie przecie. Dzieci to: syn, który chce robić karierę polityczną,
dwie córki: starsza pracuje w telewizji, a młodsza jest wyraźnie zaangażowana w związek z komputerem. Sam jak palec, biedny jak mysz kościelna Stuhr szuka
swojego miejsca w Wolnej Polsce. Krąży po dzisiejszej rzeczywistości wprawiając
widza w zakłopotanie. Spadek na ziemię to niesamowity postęp u aktora-reżysera. Świat zaprezentowany w „Pogodzie na jutro" to zbierające
się nad nami ciemne chmury, które niekoniecznie muszą spowodować deszcz. To
by było za proste.
Spójrzmy raz jeszcze na dzieci bohatera.
Przedstawione z początku w jasnym świetle, niemal słonecznym jak na Lazurowym
Wybrzeżu, w rzeczywistości snują się tylko po pustce świata, w jakim żyjemy.
Syn, karierowicz, knuje, snuje niecne plany jakby tu wygrać dla swojego szefa
wybory, po czym idzie dalej chcąc dosłownie ładować się w Wielkie Gówno.
Dziewczynki tatusia to starsza, telewizyjna gwiazda, która prostytuuje się na
oczach milionów. Młodsza zaś niewiele się różni od siostry, bo choć nie z żądzy pieniądza, a bardziej bliskości, oferuje się drogą czatową. Do
eksplozji konsekwencji dochodzi gdy na spotkaniu z czatującymi z nią ogierami,
myślącymi jedynie narządem rozrodczym męskim, okazuje się, że nie jeden, a kilku chce ją sobie przygruchać. Niesmaczne troje dzieciaków to wcale nie tak
całkiem nieprawdopodobne wizje młodego człowieka. Bruk, osiągnięty przez
nich, dosłownie bądź w przenośni, prowadzi do niczego. I tu miejsce na
ponowne zesłanie im tatusia na ratunek.
Jerzy Stuhr w swoim najnowszym filmie
pokazuje w sposób wyraźny jakie są niektóre wady życia naszych czasów. On,
jak zawsze występujący w roli Odnowiciela, nie do końca sprawdza się jako
Mesjasz. Zdecydowanie niezrozumiałe jest dla mnie zakończenie filmu. Wychodzi
na to, że bohater pojawił się, naprawił, co złe i zniknął w tłumie. Czy
znaczący artysta chciał w ten sposób sparafrazować herosów rodem z komiksów
amerykańskich? Czy przedstawia nam drogę postępowania, jaką każdy powinien
podążać? Nie jest to jednoznaczne, lecz mam nadzieję, że chodziło o ten
drugi wariant. O ile sensowniej i bardziej konkretnie wygląda on w skórze
seksmisyjnego Maksia.
„Stara baśń" to według autora
odzwierciedlenie teraźniejszości. Cóż rzec, jeśli faktycznie tak jest.
Znaczy to, że Unia Europejska czyli filmowi Wikingowie wlezie nam do wyra
zwanego Polską z ciężkimi buciorami, ograbi, zgwałci naszą kulturę i zostanie przez nas na koniec w sposób nad wyraz błahy zgładzona. Czy ta wizja wynika z rosyjskich korzeni Hoffmana? Nie
śmiem odpowiadać na to pytanie. Tyleż on niedzisiejszy, co zeszłoroczny śnieg.
„Pogoda na jutro" to już inna bajka, baśń. Nie jest stara, a na czasie.
Stuhr, mimo wieku zbliżającego się do daty swojej ważności, nadal widzi.
Obserwuje świat oczami mądrego profesora, jakim oczywiście również jest. Sądzę,
że wiele pomaga mu praca z młodymi ludźmi. Duch Kieślowskiego dalej w nim
siedzi. To już nie chodzi o metafizykę, ale o wcześniejszego Krzysztofa.
Obserwatora, który jakże szlachetnie prezentował nam aspekty życia,
abstrahując od naleciałości politycznych czy tym bardziej komercyjnych.
Uczciwość, z jaką przedstawia nieuczciwe życie Jerzy Stuhr w „Pogodzie na
jutro", to niespotykana tendencja w twórczości starszego pokolenia filmowców.
Tym cieplej w sercu wiedząc, że film powstał bardziej z potrzeby serca niż
dla pieniędzy (której pewnie nie zarobi). Jerzy Hoffman w „Starej baśni"
poprzez dawne walki na nibypolskich terenach stara się przypomnieć o naszym
rodowodzie. Czekam na śmiałka, który spróbuje
udowodnić, że ten film nie powstał dla kasy! Jednocześnie mam nadzieję, że
twórca filmowej „Trylogii" nie nosi się z zamiarem przeniesienia na
celuloid kolejnej historii Kraszewskiego. Może miast tego, zrobiłby coś
bardziej na czasie...
« Filmy i filmoznawstwo (Publikacja: 16-11-2003 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 2916 |
|