|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Światopogląd » Ateizm i Ateologia
Deus ex ratio? [2] Autor tekstu: Michał Przech
Następne zdanie niesie ze sobą treść nieuzasadnialną i bezsensowną:
Umysł ludzki poznaje i określa Boga przy pomocy pojęć, które w sposób właściwy odnoszą się do bytów materialnych.
Jeżeli bowiem Bóg jest hipotetycznym bytem niematerialnym i nadnaturalnym (transcendentnym)
to używanie do jego opisu słów, odnoszących się do bytów materialnych, pozbawione jest sensu.
Hipotetyczne istoty transcendentne nie należą do dziedziny pojęć, które odnoszą się do bytów materialnych.
Np. pojęcie ojciec nie może być logicznie stosowane względem takiego bytu, ponieważ
zupełnie nie wiadomo, co miałoby ono znaczyć w stosunku do czegoś, co nie jest człowiekiem,
organizmem i bytem materialnym. Jest to widocznie pozostałość prymitywnej sofistyki
pogańskiej, która bóstwom przypisywała przymioty materialne. W momencie, gdy bóstwa stawały się
(dzięki odpowiedzi teologii na krytykę tejże) coraz bardziej transcendentne i absolutne,
siłą rzeczy traciły swój związek ze światem materialnym. To z kolei spowodowało, że pojęcia,
których używano dawniej, stały się zupełnie nieadekwatne do opisu udoskonalonych bóstw.
Jeszcze w Starym Testamencie spotkać można bezpośrednie spotkania z bóstwami, gdy
przybierały one postać materialną (vide: Mojżesz). Ślady materialnego obcowania z bóstwami obecne są
jeszcze w NT (demony, Jezus zmartwychwstały).
Pomimo to umysł ludzki może być wyniesiony do bezpośredniego oglądu Boga, do którego potrzebne jest
jednak dodatkowe uzdolnienie — nadprzyrodzona pomoc (lumen gloria). Poznanie Boga przez intuicyjne widzenie
jest bezwzględnie nadprzyrodzone (Sobór Wat. I).
Stwierdzenia te wtórują podanemu wcześniej argumentowi, z którego wnioskujemy, że
nie każdy może poznać Boga, choć nie wiemy kto jest tej nadprzyrodzonej pomocy pozbawiony, kiedy i dlaczego.
Jeżeli rozumowanie ma być poprawne, to musi być poprawne dla każdego normalnego człowieka, a nie tylko
dla wyróżnionych w niejasnych okolicznościach wybrańców. Gdyby jeszcze osoby te były w stanie
podać innym znane sobie rozumowanie, można by ten argument uznać. Tego jednak zrobić nie możemy,
ponieważ ani jedno z tego typu podanych rozumowań nie okazało się być poprawnym. W praktyce domyślamy się, że o tym, czy i kto został wyniesiony do bezpośredniego oglądu Boga
decyduje odpowiednia kapituła purpurantów, a nie jakość i poprawność jego rozumowania.
Różni ludzie mówią przecież o różnych oglądach.
Kłamstwo przybiera różne oblicza, jednak z największym obrzydzeniem znajduję te, które
pod zasłoną autorytetu i rzekomej tajemnicy sacrum, przemycają najbardziej bezsensowne i kłamliwe tezy na forum publiczne.
Argumentowanie, że poznanie mistyczne (nadprzyrodzone) jest prawdziwe, jest zwykłą hipokryzją.
Jeżeli bowiem uznawane są relacje jednych mistyków, to czemu nie są uznawane relacje innych?
Niemal każda religia ma swoich mistyków, którzy dochodzą do krańcowo różnych wniosków, a żaden z nich nie jest w stanie wykazać, że jego relacje mają coś wspólnego z rzeczywistością.
Kolejne stwierdzenie w zasadzie dyskwalifikuje całe rozumowanie autora:
Bóg nie może być wyczerpująco poznany przez jakikolwiek umysł stworzony.
Znaczy to tyle, że wobec ilości cech, jakie posiada hipotetyczny
byt transcendentny, nie mogą być one poznane w stopniu wystarczającym.
Nie dowiadujemy się jednak, czemu pewne cechy mogą być (nadal hipotetycznie, bowiem
autor nie uraczył nas ani jednym argumentem) poznane, a inne nie.
Zupełnie nas to jednak nie dziwi, ponieważ w ten sposób skonstruowana została
tajemnica bóstwa, jako absolutu niedostępnego, ponieważ absurdalnego.
Absurdalność bóstwa chroni je przez obaleniem, ponieważ tez bezsensownych nie można obalić.
Można tylko zrozumieć, że są absurdalne. Można w nie także wierzyć, choć trzeba przy tym
zauważyć, że nie będzie to wiara uzasadniona ani sensowna. Wierzyć można jedynie w rzeczy sensowne, w stosunku do absurdów wiara ogranicza się do sfery deklaracji i emocji.
To właśnie emocjonalny stosunek do bóstwa stanowi istotę wiary. Ludzie nie tracą wiary
(nie podupadają na wierze, jak określiłby to apologeta) z powodów rozumowych (choć oczywiście
są wyjątki), lecz głównie z powodów emocjonalnych. Gdy zerwana zostaje więź emocjonalna
między wierzącym a bóstwem, czyli gdy jego stosunek emocjonalny do idei bóstwa
przybiera odcień negatywny, wiara słabnie lub nawet zanika (czasem przybiera postać antagonizmu, np. antyteizm).
Gdyby wiara nie była domeną emocji (często prymitywnych, opartych przecież na myśleniu
magicznym i życzeniowym), nie budziła by tak skrajnych postaw i emocji właśnie.
Gdyby wreszcie zasadność wiary w bóstwo była kwestią rozumu, wystarczyłoby podanie argumentów,
aby wiarę zmienić lub obalić. Tak jednak nie jest.
W dalszej części autor przytacza argumenty z Katechizmu Kościoła Katolickiego, zobaczmy.
Człowiek stworzony na obraz Boga, powołany, by Go poznawać i miłować, szukając Boga,
odkrywa pewne „drogi" wiodące do Jego poznania. Niestety, znów mamy do czynienia z błędnym kołem. Nie można używać przesłanki, o prawdziwości której decyduje to, co chcemy
za jej pomocą wykazać.
Nazywa się je także „dowodami na istnienie Boga"; nie chodzi tu jednak o dowody, jakich poszukują
nauki przyrodnicze, ale o „spójne i przekonujące argumenty", które pozwalają osiągnąć prawdziwą pewność.
Jak rozumiemy, chodzi więc o takie 'dowody', jakich poszukuje teologia (sama nie będąca nauką). Co więcej,
są one ponoć tego rodzaju, że dają nam przekonanie pewne, niepodważalne, choć nie poddają się weryfikacji naukowej.
Czemu więc przy każdej okazji apologeci opierają się na przesłankach naukowych, które rzekomo
mają uzasadniać tezy teizmu? Skoro teologia daje (podobno) argumenty wystarczające dla uzyskania pewności, czemu
mają służyć argumenty nauki? Otóż wynika to również z błędnego rozumowania, a powiedziałbym, że nawet hipokryzji. Z jednej strony bowiem, każda niewiedza nauki stawała się do niedawna łakomym kąskiem dla teologii, która
właśnie w sferze tajemnicy lokowała bóstwa.
Z drugiej zaś, każdy sukces nauki na drodze do naturalistycznego wyjaśnienia świata powodował
odwrót od dawnych stwierdzeń. Tak było właśnie ze wspomnianym wnioskowaniem ze stworzenia
lub argumentami na istnienie duszy. Gdy okazało się, że teologia nie wygra z wyjaśnieniem naukowym,
postawiono sobie za cel takie sformułowanie tych argumentów, aby stały się ortogonalne w stosunku do wyjaśnień naukowych. I tak np. już nie Bóg stworzył pierwszych ludzi lecz Bóg wpływa na ewolucję w sposób nieustanny.
Już nie dusza człowieka myśli lecz niematerialny pierwiastek duchowy człowieka.
Warto zauważyć, że o ile wcześniejsze tezy były do obalenia (i obalone zostały), o tyle
te aktualne nie poddają się weryfikacji i są niefalsyfikowalne. Zwyczajnie nie wiadomo jak sprawdzić, czy są prawdziwe. A poglądy tego rodzaju nie mogą stanowić elementów łańcucha rozumowania, jako tezy nielogiczne.
Tym bardziej, że nie wiadomo o czym one mówią — nie wiemy, co to jest dusza i jak Bóg miałby ingerować w ewolucję.
Dla naszych stałych czytelników jest jasne, że tego typu argumenty są nie tylko
błędne, ale także zupełnie nieadekwatne.
Rozumowanie to opiera się na przekonaniu, że z charakteru stworzenia wynika charakter
przyczyny sprawczej. Z powodami błędności tego przekonania można się zapoznać
na stronach: 1735 — Dowody istnienia Boga, 2077 — Istota wiary i religii, 291 — Wiara i rozum,
2450 — Wiara w sensowność wiary, a na deser 299 — Absurd i absolut.
W dalszej części swojego wywodu autor podaje Pięć dowodów na istnienie Boga św. Tomasza z Akwinu.
Jest żenujące, że autor w tak bezczelny sposób wprowadza czytelników w błąd.
Argumenty te zbite zostały już tak dawno temu, że jest rzeczą nieprzyzwoitą i nieetyczną
powoływanie się na nie, jako na prawdziwe. Są one najwyżej w takim samym stopniu prawdziwe jak przekonanie,
że śnieg jest biały (choć faktycznie jest przezroczysty). Wypada nam uznać, że jest to tylko stary nawyk teologiczny.
Tu spotyka czytelnika niespodziewane zakończenie tekstu. Autor nie podaje kolejnych
argumentów za prawdziwością przedstawionych hipotez. Bilans argumentów wynosi więc: 0. W ten oto uwłaczający zdrowemu rozsądkowi sposób, autor prezentuje rzekome możliwości naturalnego
poznania Boga, choć sam nie jest w stanie ani jednej takiej możliwości uzasadnić.
Jest rzeczą znamienną, że autorem tekstu jest osoba duchowna, po której
(pozornie oczywiście) można by się spodziewać zachowania przynajmniej etycznego.
Oto autor, po lawinie błędów, kłamstw i niedomówień, pozostawia czytelnika z niczym.
To również zupełnie nas nie dziwi, bowiem pamiętamy, iż „Wolno jest kłamać ludziom, nawet w sprawach
religii, oby tylko oszustwo przyniosło owoce".
Wobec tego, obie drogi zaproponowane przez autora okazały się być niepoprawne. Indukcji, ponieważ nie
był w stanie podać choć w części poprawnego ciągu argumentów prowadzących do postawionej tezy
(i nie dlatego, że mu się akurat nie udało, ale dlatego, że zdaniami logicznymi nie można uzasadnić
zdań bezsensownych). Rozumowego oglądu, ponieważ ów ogląd zależny jest od przyjęcia tez, które
chcemy nim uzasadnić. Może on także wymagać przyjęcia wiary w prawdziwość postawionych tez,
ponieważ bez posiadania stosunku emocjonalnego do idei w nich zawartych, będziemy musieli
stwierdzić, że są bezsensowne, więc nie można w nie wierzyć. Mając jednak wiarę, możemy nie zdawać
sobie z tego sprawy, bądź też wyżej cenić ten własny stan psychiczny od argumentów (a raczej ich braku).
Wierzą bowiem głównie ci, którzy wiary potrzebują, a nie ci, którzy jej nie potrzebują.
Nikt, kto uważa wiarę w bóstwo za rzecz zbędną lub obojętną, nie będzie szukał uzasadniania
dla możliwości rozumowego poznania tegoż bóstwa. Nikt także, kto będzie go szukał, nie
znajdzie go, jeżeli wcześniej nie założy prawdziwości pewnych tez, które dopiero ma nim uzasadnić.
Innymi słowy, trzeba być wpierw teistą, aby znaleźć uzasadnienie dla tez teizmu. Trzeba mieć emocjonalny
stosunek do czegoś, o czego istnieniu nic nam nie wiadomo, aby móc siebie przekonać, że warto w to wierzyć.
Wróćmy teraz na moment do zdania: [Bóg] opiekuje się światem i ludźmi, jest stróżem prawa moralnego.
Jeżeli mielibyśmy przyjąć takie stwierdzenie za prawdziwe, musielibyśmy dysponować licznymi przykładami, że tak
właśnie jest. Czyli musielibyśmy posiadać ewidencję tego, że np. Bóg opiekuje się ludźmi.
Wielu teistów myśli, że taką właśnie ewidencję posiada. Tak jednak nie jest. Teista bowiem nie szuka
tego typu dowodów. Nie robi tak dlatego, że nie jest w stanie podać argumentu za tym, iż pewne wydarzenie
wskazuje w sposób jednoznaczny na to, że Bóg opiekuje się ludźmi. Natomiast często teista staje wobec problemu,
jakim są sytuacje, które ewidentnie przeczą takiemu stwierdzeniu. Wiele razy stajemy wobec zdarzeń losowych, o których
nikt nie przyzna, że jakieś bóstwo opiekuje się danym człowiekiem. Przeciwnie, często, gdy spotyka człowieka
duże nieszczęście, mówi się o karze boskiej, która jest przeciwieństwem opieki rzekomo roztaczanej
przez Ojca niebieskiego. Nie jest więc tak, że Bóg opiekuje się ludźmi, skoro nawet teiści nie wiedzą,
kiedy się opiekuje, a często przyznają sami, że ich karze, zsyłając na nich nieszczęścia.
Co więcej, także nie wiadomo, kiedy Bóg zsyła nieszczęście, a kiedy jest to tylko nieszczęśliwy wypadek.
Dlatego konsekwentni teiści uznali, że Bóg musi być odpowiedzialny za wszystko, za wydarzenia pomyślne i tragedie, w równym stopniu (zgodnie z poglądem creatio continua). Wówczas jednak zupełnie nie wiadomo,
co miałoby znaczyć podane stwierdzenie, skoro jest niefalsyfikowalne (bo nie wiadomo, kiedy się opiekuje, a kiedy nie).
1 2 3 Dalej..
« Ateizm i Ateologia (Publikacja: 24-11-2003 Ostatnia zmiana: 26-08-2004)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 3084 |
|