|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
STOWARZYSZENIE » Biuletyny
Biuletyn Neutrum, Nr 4/5 (21/22), Wrzesień 1996 [1]
Spis treści:
Ateizacja czy klerykalizacja? W jakiej rzeczywistości żyjemy?
Powiedzieli o Konstytucji, Bogu i kompromisie
Czy i kto klerykalizuje?
Powiedzieli
Jeszcze o aborcji
Regulacje prawne dotyczące aborcji w innych krajach
Fragmenty listu do marszałka Sejmu RP
Telewizyjne obyczaje
Jak to jest z katechezą
MEN odpowiada
Komentarz "Neutrum"
Drobiazgi
*
ATEIZACJA CZY KLERYKALIZACJA? W JAKIEJ RZECZYWISTOŚCI ŻYJEMY?
Poniżej zamieszamy
fragmenty z otwartego spotkania dyskusyjnego, które odbyło się 20 czerwca br. w Warszawie. W panelu wzięli udział posłowie Ryszard Bugaj (UP) i Piotr
Ikonowicz (PPS-SLD) oraz publicyści Maciej Łętowski i Krzysztof Wolicki. W ostatniej chwili z różnych przyczyn zrezygnowali z udziału posłanka SLD Małgorzata
Winiarczyk-Kossakowskia oraz publicyści Ryszard Czarnecki i Marcin
Przeciszewski (KAI). Dyskusję prowadziła dr Magdalena Środa z Instytutu
Filozofii UW. Teksty wypowiedzi nie były autoryzowane.
Redakcja
Obserwujemy
dziś w Polsce próby ośmieszania religii, podważania autorytetu Kościoła.
Niebezpieczne są próby deprawacji młodego pokolenia przez promowanie
stylu życia pozbawionego poczucia odpowiedzialności za godność i kształt
życia własnego i innych osób. Zasada panująca za czasów Jana
Sarkandra „Cuius regio eius religio" zdaje się dziś przybierać formę
zaplanowanej ateizacji życia.
Jan
Paweł II do pielgrzymów ze Śląska, 23 maja 1996
Magdalena Środa: Dzisiejsze
spotkanie zostało zorganizowane przez „Neutrum". Jego tytuł brzmi:
„Ateizacja czy klerykalizacja. W jakiej rzeczywistości żyjemy?". Terminy
te brzmią strasznie, w każdym razie w uszach filozofa. Wydaje mi się, że
nawet dla polonisty nie są one do końca zrozumiałe. Dobrze by się stało,
gdyby nam się udało przybliżyć nieco treść tych terminów, zwłaszcza że
mają one znaczenie silnie perswazyjne. Moglibyśmy oczywiście użyć tutaj
innego sformułowania, na przykład „Neutralizacja światopoglądowa państwa
czy ewangelizacja?", ale ponieważ właśnie terminy „ateizacja" i „klerykalizacja" weszły ostatnio do słownika, w każdym razie
publicystycznego, politycznego, pozostawiliśmy to w tej wersji. Staraliśmy się,
aby liczba panelistów, a także poglądy, które reprezentują, zachowały
odpowiednie proporcje, toteż „Neutrum" zgłosiło się zarówno do
Sekretariatu Episkopatu, jak do Konferencji Stowarzyszeń Katolickich i bezpośrednio
do asystenta Krajowej Akcji Katolickiej o wzięcie udziału w dzisiejszym
panelu. Spotkaliśmy się jednak z odmową albo brakiem odpowiedzi. Wobec
niedostatecznej reprezentacji prawej strony pozwolę więc sobie na początek,
zanim zabiorą głos paneliści, odczytać fragment poświęconego tej sprawie
komunikatu 283 Konferencji Episkopatu Polski.
Biskupi polscy podzielają niepokój
Ojca Świętego, wynikający z nowych zagrożeń dla życia narodu.
Podejmowane są próby programowego podważania autorytetu Kościoła, ośmieszania
postaw religijnych i moralnych, wychowania młodego pokolenia, w tym także
wierzących, w duchu laickim, sprzecznym z Ewangelią. Jak dawniej w strukturach państwa totalitarnego, usiłuje się usuwać wartości
religijne, a nawet samą wiarę w Boga, na margines życia społeczeństwa.
Wymownym przykładem lekceważenia wierzących jest stosunek do życia,
instytucji rodziny i wychowania, a także próby tworzenia Konstytucji bez
odniesienia do Boga. (...)
Niektórzy przedstawiciele władzy usiłowali kwestionować wypowiedź
Ojca Świętego, przestrzegającego przed stosowaniem zasady „czyja władza,
tego religia". Niektórzy z nich utrzymują, iż wygrane wybory dają im
prawo do narzucania społeczeństwu własnej wizji wychowania, ograniczającej
prawa rodziców, sprzecznej z wielowiekową, chrześcijańską tradycją. W tym właśnie przejawia się między innymi praktyczna realizacja
zasady: „czyja władza, tego religia", tego wychowanie, tego kultura.
Ryszard Bugaj:
Zacznę od takiego obrazka. W dzień Bożego Ciała jechałem przez Polskę
samochodem. Jechałem bardzo wolno, bo tak jak zwykle tego dnia, w Polsce były
wszędzie procesje. Zamykano ruch, stała policja, zatrzymywała samochody,
kierowała na objazdy. W tym samym mniej więcej czasie ogłoszono, że rząd
zdecydował, iż będzie płacił wynagrodzenia dla księży katechetów. Ja nie
krytykuję ani jednego, ani drugiego, ale także mniej więcej w tym samym
czasie było oświadczenie Episkopatu, który po pewnych wahaniach, także po
pewnych wystąpieniach księdza prymasa, przyznał rację papieżowi w jego
bardzo stanowczej i krytycznej wypowiedzi.
Myślę, że nie ma w Polsce żadnego procesu ateizacji. Na pewno taki proces
ateizacji nie jest inspirowany przez żadne polskie władze: rząd, parlament,
prezydenta, władze lokalne, przez szkoły. Ja przejawów takiego procesu nie
dostrzegam, natomiast myślę, że jest w Polsce proces, który powoduje, że w polskim społeczeństwie trendy laicyzacyjne stają się coraz silniejsze.
Jakkolwiek w Polsce kościoły nie są takie, jak to się zdarza na Zachodzie,
to przecież religijność polskiego społeczeństwa ulega powoli pewnej
przebudowie, zarówno w takim sensie, że praktyki są odrobinkę mniej częste,
jak i w takim, że narasta rozróżnienie i dystans między Kościołem a religijnością ludzi, obywateli. (...) W ostatnich czasach swoich rządów władza komunistyczna robiła absolutnie
wszystko, żeby Kościół pozyskać, i wiele za to płaciła. Podstawowe
regulacje wyznaczające pozycję Kościoła w wymiarach materialnych w Polsce to
są regulacje, które, mówiąc trywialnie, podyktował profesor Stelmachowski
rządowi Mieczysława Rakowskiego, a ostatni parlament komunistyczny uchwalił
je bez żadnych zmian. Myślę więc, że główny nurt krytyki stosunków w Polsce przez Kościół jest nurtem w istocie rzeczy krytyki państwa
liberalnego, państwa w jakimś sensie permisywnego, państwa, które nie bierze
na siebie obowiązku pilnowania, żeby obywatele byli religijni.
Przyniosłem tu wycinek z „Gazety Wyborczej", który jest przedrukiem
wywiadu arcybiskupa Ignacego Tokarczuka. Myślę, że arcybiskup mówi rzeczy w istocie całkowicie prawdziwe, dobrze charakteryzujące postawę Kościoła.
Rozpoczyna od stwierdzenia, że całe zło zaczęło się podczas Rewolucji
Francuskiej, i mówi bardzo wyraźnie: „ideologię komunistyczną zastąpił
inny totalitaryzm pod postacią tzw. liberalizmu etycznego". Taki jest chyba
istotny sens krytyki tego, co się w Polsce dzieje, ze strony Kościoła, a to, o czym jest mowa choćby w tym ostatnim oświadczeniu: „czyja władza tego
religia", to moim zdaniem jest już jednak pewien kostium, w którym perswazja
wydaje się Kościołowi skuteczniejsza.
Moja konkluzja jest więc prosta: nie widzę przejawów ateizacji w polskim życiu
publicznym, widzę proces ateizacji, (??? PL) widzę upowszechnianie się norm
państwa liberalnego.
Czy z tego wynika, że mamy z kolei do czynienia z jakimś silnym procesem
klerykalizacji polskiego życia? Myślę, że niektóre decyzje podjęte w Polsce na początku lat dziewięćdziesiątych rzeczywiście spowodowały, iż
przestrzeń stosunków między państwem i Kościołem stała się trochę taką
szarą strefą, w której nie ma wystarczającej klarowności, gdzie kto jest,
co do kogo należy; parę rzeczy się jak gdyby trochę splotło. Ale myślę też
zarazem, że niektóre obawy, które ja osobiście miałem, na przykład związane z nauczaniem religii w szkole, także się nie potwierdziły. Sądziłem, że
konflikty wokół nauczania religii w szkołach publicznych będą dużo
ostrzejsze niż to, z czym mamy do czynienia. Tak nie jest z różnych powodów,
między innymi może dlatego, że upowszechniły się normy państwa
tolerancyjnego, liberalnego, że na poziomie stosunków międzyludzkich w społecznościach
lokalnych ta tolerancja jest wystarczająca i nie ma wielkich problemów, poza
pewnymi wyjątkami.
Sądzę, że Kościół hierarchiczny, a tylko taki Kościół wypowiada się w Polsce publicznie, jest jak gdyby niezdecydowany, co zrobić z laickim państwem,
jaki mieć do niego stosunek. Zacytowałbym jeszcze pół zdania księdza
arcybiskupa Tokarczuka: „pokonywanie tego kryzysu powinno polegać na
ustaleniu, kto i w jakich kwestiach jest prawodawcą, jakie prawa człowiek może
zmieniać, jaka jest koncepcja Boga i człowieka". Krótko mówiąc, to jest
pytanie, na które Kościół nie udzielił sobie odpowiedzi: czy mianowicie
akceptuje wszystkie prawa demokratycznego społeczeństwa, czy też uważa, że
jest jakaś dziedzina, jakiś obszar tych praw, które nie mogą być swobodnie
kształtowane przez instytucje demokratyczne. W tej sprawie pojawiają się różne
wypowiedzi przedstawicieli Kościoła hierarchicznego, takie jak arcybiskupa
Tokarczuka, ale także takie jak biskupa Tadeusz Pierożka, który, jak mi się
wydaje, reprezentuje tutaj nieco inny punkt widzenia. Oto jest cytat z jego
artykułu w „Gazecie Wyborczej": „Kościół z trudem dostosowuje się do
społeczeństwa obywatelskiego. Przeszkodę stanowią dawne nawyki, a czasem
prosta nieumiejętność znalezienia się w świecie wolności. Tego Kościół w Polsce musi się pilnie uczyć".
Ja bym się z tą opinią w pełni zgodził, chciałbym tylko, żeby to była
nie tylko opinia sekretarza Episkopatu, ale całego Episkopatu, i żeby to była
opinia wyrażana bardziej konsekwentnie. Tak jednak nie jest i dlatego myślę,
że choć nie ma w Polsce żadnych tendencji do ateizacji za pomocą instrumentów
państwa, i moim zdaniem taka tendencja się nie pojawi, to będą się jeszcze w przyszłości pojawiać pewne wypowiedzi i zachowania, które będzie można
zinterpretować właśnie jako nie pogodzone ze społeczeństwem obywatelskim. Z czego nie wynika wszelako, iżbym dzisiaj uważał, że zagrożenia
klerykalizacją są wielkim polskim problemem, są raczej kwestią, sporem, który
mimo wszystko będzie sporem ze sceny polskiej bardziej schodzącym niż się
upowszechniającym.
Piotr Ikonowicz:
Nie jestem aż tak spokojny o to, czy nie ma w Polsce klerykalizacji i czy nie
jest ona jakimś zagrożeniem. Myślę, że zupełnie inaczej się o tym
rozmawia na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, a inaczej w większości małych
ośrodków w Polsce, na wsi, gdzie wpływ Kościoła jest tak przemożny, że
paradoksalnie właśnie tam w badaniach socjologicznych wykazuje się najwyższy
odsetek ludzi, którzy uważają, że kler się za bardzo wtrąca w życie
publiczne. Właśnie w tych małych miejscowościach, gdzie ma największe wpływy i przekracza pewną granicę, po której ludzie zaczynają mówić „dość". Z drugiej strony zdaję sobie sprawę, że klerykalizm i antyklerykalizm są
instrumentem politycznym i wyborczym. Bardzo bym chciał tego uniknąć. W czasie ostatniej debaty sejmowej, kiedy rozważaliśmy problem przywilejów majątkowych
Kościoła, spotkaliśmy się z zarzutem, że atakujemy Kościół — my, to
znaczy przedstawiciele SLD, Unii Pracy, PPS, szeroko pojętej lewicy — żeby
zdobyć poparcie wyborców. To jest bardzo szczególnego rodzaju argument, bo z niego da się wyprowadzić bardzo pesymistyczne dla Kościoła wnioski, że oto
wystarczy zaatakować Kościół, aby zostać wybranym do parlamentu i zdobyć
szerokie poparcie społeczne. Działo się to podczas debaty, w której przedłożenia
prawicy i Unii Wolności idące zgodnie z oczekiwaniami Kościoła były poparte
przez rząd, a lewicowe przedłożenia m.in. idące z klubu SLD, nie tylko nie
były poparte, ale rząd zalecił ich odrzucenie. One oczywiście nie były dla
Kościoła tak korzystne, jak by sobie tego życzył, przynajmniej na krótką
metę. I to jest znowu dowód na coś innego. Po pierwsze, z wszelkich badań i z tej argumentacji wynika, że to Kościół traci poparcie społeczne, że choć
instytucja Kościoła ma duży poziom zaufania, to jednak nie jest już taka
popularna, a z drugiej strony w miarę jak traci poparcie społeczne, ma coraz
większe, i to jest paradoksalne, poparcie w rządzie, w elitach rządzących, u władzy.
Myślę, że z punktu widzenia krótkookresowego interesu Kościoła
instytucjonalnego i hierarchicznego być może to zdobywanie wielkich włości i przywilejów majątkowych jest takim szybkim, dobrym interesem do zrobienia, ale z perspektywy milenijnej, by tak rzec, byłoby dobrze, żeby było odwrotnie. W interesie Kościoła rozumianego również jako pewna wspólnota religijna, którą
stanowi ponoć około 90% naszych współobywateli. Byłoby dobrze, gdyby było
tak jak w stanie wojennym: wszyscy z Kościołem, a przeciw władzy. Dzisiaj władza
jest z Kościołem, ludzie — już niekoniecznie w takim stopniu.
Co do ateizacji. Zrozumiałem wypowiedź papieża tak, że chodzi o ateizację,
która jest pewnym procesem powszechnym w Europie Zachodniej, a wynikającym z zupełnie innych postaw filozoficznych, innego stylu życia, innej skali
wyznawanych wartości, jaka wiąże się z kapitalistycznym społeczeństwem
konsumpcyjnym. (...) Krucjata Jana Pawła II przeciwko bezduchowości
zachodniego kapitalizmu jest to coś, z czym ja jako socjalista głęboko
sympatyzuję. Mnie się nie podoba świat, w którym ludzka wartość jest
oceniana wyłącznie miarą pieniędzy. Dalej uważam, że ta dawka duchowości,
jaką wnosi w nasze życie społeczne Kościół katolicki, wiara, wszelka
wiara, nie tylko oczywiście katolicka, jest to coś bardzo pozytywnego. Myślę,
że ten pierwiastek duchowy, pierwiastek etyczny, jest nam bardzo potrzebny i on
jakby się w tym całym sporze zatracał.
Myślę też, że tracimy jeszcze jedną bardzo ważną cechę i wartość. Otóż
ten spór, tak nagle podgrzewany zawsze przed każdymi następnymi wyborami czy
po każdych następnych wyborach, spór państwo-Kościół, spór wierzący-niewierzący,
spór kler-świeccy, jest sporem, który w bardzo poważnym stopniu rozgrzewa
emocje i powoduje przekroczenie pewnego kanonu prowadzenia dyskusji, takiego
demokratycznego, wyrozumiałego, spokojnego. Przekracza granice tolerancyjnego
dialogu i jest dla nas bardzo niekorzystny z punktu widzenia budowania obyczaju
demokratycznego i porozumienia społecznego. Dlaczego? Bo to nie jest tylko
prosty spór państwo-Kościół. Według tego sporu i według tego klucza próbuje
się w Polsce kształtować mapę polityczną. I raptem jakby w końcu
przywileje niedużej grupy obywateli, jaką jest kler, czy przywileje instytucji
stają się ważniejsze już nie tylko od problemów religii, wartości, chrześcijaństwa,
etyki, ale również od problemów bardzo nam bliskich, jak rozwiązywanie
konkretnych kwestii społecznych.
Jeżeli mamy ocalić taką najbliższą nam wartość, bo z tym dochodzeniem do
zachodniego konsumpcjonizmu to się chyba Kościół pospieszył, na razie tylko
sobie o tym marzymy, tą naszą wartością jest dialog i demokracja. Żebyśmy
tej wartości mogli się dochować i żeby ją uchronić, to po tej stronie stołu
powinien być przynajmniej jeden duchowny i ja się bardzo zmartwiłem, że nie
ma. Bo w telewizji jest: zawsze, na który bym kanał nie włączył, to jest.
Tu nie ma. Dlaczego? Bo w telewizji mnie nie ma. I nie ma pana Buhaja. I chciałbym,
żebyśmy tak sobie spokojnie porozmawiali o tym, co jest dobre dla Kościoła. Ja jestem gotów bez złośliwości o tym rozmawiać, dlatego że uważam, że w tej milenijnej perspektywie to, co
jest dobre dla Kościoła, do którego należy większość Polaków, jest dobre
dla Polski, jest dobre dla polskiego społeczeństwa, jest dobre i dla lewicy, i dla prawicy.
Jedynym elementem wojny religijnej, jaki widzę w Polsce, jest próba zrobienia z lewicy wrogów ludzi wierzących, czyniona przez część ludzi, którzy nie
mają wiele do zaoferowania polskiemu społeczeństwu w formie pozytywnych rozwiązań
dzisiejszych problemów. Bo to jest bardzo dobry zabieg polityczny. Otóż każdy
działacz katolicko-chrześcijańsko-narodowy może po prostu zwyczajnie
powiedzieć, że Piotr Ikonowicz, Ryszard Bugaj, Aleksander Kwaśniewski czy
ktokolwiek inny jest po prostu wrogiem większości wierzących Polaków. Jest
to oczywiście do jakiegoś stopnia skuteczne, bo jeżeli wejdziemy w podział
wrogości, który się objawia w tych dwóch pustych krzesłach i w tym, że
jakby odmawia się dialogu, to wówczas bez tego dialogu, bez wymiany racji
zostaje tylko wrogość. I to jest, myślę, największe niebezpieczeństwo.
Jest jakiś kontrast między tymi naszymi polskimi stosunkami, gdzie bardzo
trudno namówić księdza czy biskupa na dyskusję z lewicą, a choćby samym
Janem Pawłem II, kiedy jest w Rzymie. On wtedy potrafi się spotkać przy stole z korespondentem czy komentatorem takich pism jak komunistyczna „Unita",
tylko dlatego, że ci dziennikarze znają się na temacie, a przedmiotem rozmowy
jest społeczna nauka Kościoła. U nas jest przepaść, myślę, że jakoś tam
celowo generowana, bo uważam, że dyskusja na argumenty jest dla ludzi zdrowego
rozsądku, ludzi dialogu, ludzi kompromisu o wiele korzystniejsza niż dla tych — bardziej ich widzę koło Kościoła, nawet niekoniecznie w samym Kościele — którzy próbują wykorzystywać pewne nowe podziały czynione w polskim społeczeństwie,
wyostrzać je po to, żeby na tym zwyczajnie politycznie wypłynąć. Myślę,
że na tym polega zagrożenie, i nie jest to zagrożenie klerykalizacją czy
ateizacją, ale zagrożenie polskiej demokracji rozumianej jako dialog społeczny.
Krzysztof Wolicki: Na
początek drobne sprostowanie. Konferencja Episkopatu nie powtórzyła formuły
papieskiej. Powtórzyła wszystko, ale bez formuły o ateizacji. Ponieważ
ateizacja była, po pierwsze, dostatecznie absurdalnym zarzutem wobec takich
faktów, jakie opisywał Bugaj, że wszędzie chodzą procesje, a po drugie -
powstał pewien konflikt na temat: jaka ateizacja? To, co powiedział prymas
Glemp po wypowiedzi papieskiej, nie miało być zaostrzeniem, ale złagodzeniem,
ponieważ papież mówił o ateizacji planowanej — to jest termin wzięty z systemu gospodarki planowanej i jest zarzutem bardzo ostrym — natomiast prymas
mówił o ateizacji kulturowej bez podmiotu, co miało w tej skomplikowanej
formule oznaczać, że nikt nie jest winien: to jest taka ateizacja
niezawiniona, ona się robi sama, to jest rozwój cywilizacyjny. Natomiast oświadczenie
papieskie składało się z dwóch części mniej więcej równej długości.
Pierwsza dotyczyła spraw społecznych, i to było zawarte głównie w takim oto
zdaniu: „słowa te [papieskie] zobowiązują do kierowania się zasadami
sprawiedliwości społecznej, aby nie było wyzyskujących i wyzyskiwanych i aby
troska o najuboższych wyznaczała kierunki rozwoju gospodarczego i kulturalnego". Rzeczywiście, tak jak mówił Ikonowicz, to brzmi
socjalistycznie. A dalszy ciąg był właśnie atakiem na ową ateizację. A teraz zobaczcie państwo, co z tego zostało w oświadczeniu biskupów. Więc państwo
widzą, jak w Kościele można manipulować nawet formułami najwyższego
zwierzchnika. To jest rzecz znana we wszystkich organizacjach hierarchicznych,
że się manipuluje oświadczeniami i dekretami szefa organizacji.
Teraz chciałem przejść do istotnej dla mnie części. Ja nie mam stanowisk państwowych,
nie jestem związany ani racją stanu, ani troską o dobro Kościoła — mówię
całkiem prywatnie i to są moje całkiem prywatne przemyślenia. Jeśli biskup
Tokarczuk uważa, że całe nieszczęście zaczęło się od Rewolucji
Francuskiej, to mógłbym mu odpowiedzieć, że całe nieszczęście z historią
katolicyzmu w Polsce zaczęło się od tego, że w Polsce zwyciężyła
kontrreformacja. I to taka kontrreformacja, jaka była w Polsce w wieku XVII i XVIII. Otóż my to taszczymy na grzbiecie po dziś dzień. Między innymi
taszczymy na grzbiecie to, co kontrreformacja przekazała, przeniosła z Kościoła
Konstantyna, to znaczy Kościoła, który jest jednym z filarów państwa, a to
zresztą wymiennie, bo czasem się mówi, że państwo jest jednym z filarów Kościoła, i to jest powiązanie tych dwóch instytucji władzy, duchowej i świeckiej, w nierozerwalną całość. Dla mnie postawa hierarchii polskiej jest po prostu również
wyrazem tęsknoty za tym powiązaniem: państwa, władzy świeckiej i władzy
duchowej. Po drugie, zwycięstwo kontrreformacji spowodowało, że mamy ogromne
trudności z uspokojeniem, z wysubtelnieniem naszych dyskusji, ponieważ ilekroć
mówimy o Kościele, stale nam się miesza hierarchia z Kościołem jako ludem
Bożym. Ale to nie jest nasza wina, ludzi spoza Kościoła, którzy chcą
rozmawiać z Kościołem, to jest wina Kościoła i jego struktury, bardzo głębokiej:
że wszędzie tam jest pasterz i owce, a z owcami nie można rozmawiać bez
pasterza. To powoduje z kolei, że jeżeli ateista, człowiek niewierzący,
spoza Kościoła, albo nawet człowiek wierzący, ale nie praktykujący,
zastanawia się nad zjawiskami katolicyzmu i ewentualnie własnej wiary, ma
ogromne trudności ze zrozumieniem, co to właściwie jest. Jemu stale się
miesza zagadnienie rzeczywistego dążenia etycznego z dążeniem
instytucjonalnym, organizacyjnym. To jest rzecz znana we wszystkich
organizacjach, które się ocierają o władzę. Kościół tego nie wynalazł,
Kościół temu uległ. Kiedy słyszę o etyce i żądaniach Kościoła, żeby
państwo stanęło na straży etyki, muszę zadać pytanie: to jest w obronie
czego? W obronie przykazania, w obronie małego dziecka czy w obronie przywilejów?
Bo to po prostu się tak poplątało. Z trudem przychodzi mi uwierzyć, że
chodzi o etykę, bo jeżeli patrzę na zjawiska społeczne, to muszę powiedzieć,
że poziom religijności jakoś wcale się nie wyraża w poziomie etycznym społeczeństw,
również i naszego. Są miejsca, jakaś gmina, jakaś parafia, jakaś grupa
ludzka — gdzie wiara istotnie łączy się z bardzo wysokim poziomem etycznym.
Sam znam takie grupy i takie wspólnoty. Ale są również miejsca, wspólnoty,
gdzie wszyscy chodzą do kościoła, a łobuzów jest tam tyle, ile w koszu ulęgałek. Z czego wynika, że niełatwo jest za pomocą ustaleń organizacyjnych, za pomocą
tego, co się nazywa życiem Kościoła, tym ziemskim życiem Kościoła,
sterować etycznym zachowaniem ludzi.
Powiada tutaj Bugaj, że nie ma zagrożenia klerykalizacją. Zapewne, ja nie
wiem, czy na przykład biskup Głódź jest bardziej zagrożeniem klerykalizacją,
czy bardziej zagrożeniem generalicją. Nie wiem, który aspekt biskupa jest groźniejszy.
Wiem, że dla mnie, w moim osobistym odczuciu człowieka, który trochę zna
chrześcijaństwo i jego historię, choć od zewnątrz, biskup w mundurze to w XX wieku coś horrendalnego. Sługa Boży w mundurze ludzi, którzy mają
strzelać do ludzi. Co to jest? Jak to się ma do Ewangelii? Czy naprawdę nikt
się tego nie wstydzi, nikomu nie przychodzi do głowy wstyd za ten mundur na
biskupie? Przecież to jest coś, czego w Kościele wczesnym i w tym Kościele,
który przeszedł reformację, nie było, co zostało odrzucone. To jest Kościół,
który chciał być przeciw książętom Ziemi, przeciw władzy szatana na
Ziemi, a nie dzielić się z nim tą władzą. Bo, niestety, na to wychodzi.
Jeżeli dziś na przykład wielu biskupów filozofów typu biskupa Życińskiego
lubi cytować Dostojewskiego ze względu na to, że to był bardzo i nieskazitelnie reakcyjny pisarz rosyjski, a jednocześnie wielki pisarz, to
trzeba im przypomnieć, że obraz Wielkiego Inkwizytora u Dostojewskiego jest
potępieniem całego takiego Kościoła, który Ziemię sobie ceni wyżej niż
niebo. Bo tam na zakończenie Chrystus przychodzi, staje i milczy, nic nie mówi — a tylko inkwizytor mówi za Chrystusa. I tyle tylko chciałem powiedzieć.
Maciej Łętowski:
Jest kilka spraw, jak zwykle w takich dyskusjach, z którymi się zgadzam, i kilka, które budzą mój sprzeciw i refleksje. Może powiem najpierw o tym, co
budzi pewien mój sprzeciw. Myślę, że nie można jednoznacznie wyciągać
wniosków, iż nieobecność oznacza wrogość. Nie wchodziłbym aż tak ostro w intencje tych, którzy nie są wśród nas, mam nadzieję, że nie przyszli z innych powodów, niż tylko wrogość. Inna kwestia: w tej dyskusji często
pobrzmiewa przekonanie, że można być przyjacielem Kościoła, przyjacielem
ludzi wierzących, natomiast przeszkodą do tego dialogu są pasterze, kler,
biskupi. Było tutaj takie nieładne zdanie, że nie można rozmawiać z owcami
bez obecności pasterzy. Nie wyobrażam sobie jakiejkolwiek wspólnoty ludzkiej, w której nie byłoby podziału na pasterze i owce. Co więcej, jest miejsce na
owczarki, które pilnują tego stada. Rolą dziennikarzy, prasy, felietonisty
jest bycie owczarkiem i taką rolę w tej wspólnocie sobie czasami przyznaję.
Proszę pozwolić wspólnocie katolickiej organizować się wedle takiego
nawyku, przyzwyczajenia, tradycji, jaką ona ma i z którą się dobrze czuje.
Nie jest czasami rzeczą złą być owcą i mieć pasterza nad sobą, nie jest
to sytuacja, która musi bulwersować sama w sobie, ona się od dwóch tysięcy
lat sprawdza.
Inna sprawa, która się też tu pojawiła i moim zdaniem bardzo nie odpowiada
rzeczywistości, to takie łatwe mówienie o przywilejach Kościoła dzisiaj.
Ja, szczerze powiedziawszy, tych przywilejów nie dostrzegam. Zwłaszcza mówienie,
że przywilejem jest oddawanie tego, co zostało w sposób bezprawny, brutalny
po 1945 roku zabrane wspólnocie katolickiej w Polsce, przywracanie elementarnej
sprawiedliwości, oddawanie tego, co się komu należy, nie bardzo się tłumaczy
jako przywilej. Przywilejem byłoby, gdyby jakaś wspólnota była lepiej względem
innej potraktowana. Tutaj zwraca się żydom, protestantom, prawosławnym,
zwraca się dzisiaj w Polsce wszystkim wspólnotom religijnym majątek, który
jest im należny. I wreszcie mnie nie razi sytuacja, kiedy biskup występuje w mundurze. Tu oczywiście można się cofnąć do pierwszych wieków chrześcijaństwa, w tamtej epoce byłoby to oczywiście nie do pomyślenia, ale Kościół jest to
przesłanie Chrystusa plus tradycja. Tradycja jest ważnym elementem istoty tożsamości
każdej religii, również chrześcijańskiej. W chrześcijańskich religiach
mamy kapelanów wojskowych, również protestanckich na Zachodzie, którzy też w mundurach pojawiają się w szeregach żołnierskich. I w kulturze chrześcijańskiej,
europejskiej to jest przyjęte, tak się tradycja utarła.
Odpowiadając na pytanie naszego spotkania chciałem powiedzieć, że jestem
przeciwnikiem obu tych zjawisk, które są zawarte w tytule. Bo ateizacja jest złem,
klerykalizacja jest także złem, i gdyby ona występowała, należałoby z nią
walczyć. Być może w Polsce występują gdzieś marginesowe, odosobnione takie
zjawiska — jednak opisywanie polskiej rzeczywistości jako takiej, w której
występuje zjawisko klerykalizacji w wymiarze znaczącym, jest odpowiedzią
ideologiczną, a nie socjologiczną. Ponieważ klerykalizacja, zgodnie z tym, co
to pojęcie oznacza, jest dążeniem jakiejś religii, jakiegoś Kościoła,
katolickiego także, do zdobycia władzy, do zasiadania w rządzie, w Sejmie, w Senacie. Takich zjawisk w Polsce oczywiście nie obserwujemy. Pani doktor bardzo
słusznie mówiła na początku, że ten tytuł powinien brzmieć inaczej, może
nie tak atrakcyjnie publicystycznie, ale lepiej opisując naszą rzeczywistość,
to znaczy że jest w Polsce oczywiście problem, że istnieje dążenie
znacznych grup społecznych do neutralizacji światopoglądowej instytucji państwowych i to jest uprawnione dążenie w kulturze europejskiej, a z drugiej strony jest
uprawnione dążenie wspólnot wyznaniowych, religijnych do ewangelizowania. Po
to jest Kościół, żeby nawracać, i to prawo do ewangelizowania wiernych Kościół
katolicki posiada. Jest zderzenie tych dwóch dążeń, które występuje od oświecenia,
od Rewolucji Francuskiej w Europie, kiedy pojawiło się dążenie dużych grup
społecznych do tego, żeby budować świeckie instytucje państwowe. I jest
oczywiście faktem socjologicznym, że Kościół sobie z trudem radził i radzi z procesami laicyzacyjnymi, które się dokonują od dwóch stuleci co najmniej w wielkim wymiarze społecznym w Europie. (...)
Kościół uznaje demokrację za wielki dorobek, wartość, ale są wartości większe
niż demokracja, i demokracja musi być im podporządkowana. Takim ostatnim
przykładem, jak bardzo świat laicki, liberalny ma problemy, kiedy nie może się
odwołać do innych wartości niż prawo stanowione, prawo pozytywne, pewne reguły
formalne demokracji, była sytuacja z Tejkowskim i skinami w Oświęcimiu. Następnego
dnia po tym smutnym wydarzeniu Dawid Warszawski pisał w „Gazecie
Wyborczej", że on jest bezradny, że w zasadzie wojewoda miał rację, nic
nie mógł zrobić, nie mógł zakazać. Skoro jest takie prawo demonstracji w Europie, to Tejkowski może z niego korzystać. A równocześnie wypowiadają się
ludzie prawicy, że w pół godziny wydaliby takie polecenie, gdyby mieli taką
możliwość, i nie dopuściliby skinów w to miejsce, ponieważ poza prawem
stanowionym są jeszcze wartości wyższe. Ci ludzie mają głębokie
przekonanie, że są wartości wyższe niż pewne formalne reguły przyjęte
przez społeczeństwo, że w imię tych wartości w sytuacjach nadzwyczajnych można
te formalne przepisy naruszyć. Kościół ma problemy z demokracją dlatego, że
traktuje demokrację jako wartość ważną, ale nie najważniejszą. I oczywiście
nie w każdej sytuacji ją zaakceptuje.
Dzisiaj w Polsce mówienie, że wspólnota katolicka to jest ponad 90%
ochrzczonych, jest oczywiście opisem rzeczywistości, ale tak naprawdę wspólnota
katolicka w Polsce jest małą, biedną wspólnotą, której wpływ na życie
społeczne jest niewielki i ograniczony. Wystarczy porównać procentowy udział
Kościoła w rynku mediów przed wojną i dzisiaj. Przed wojną rynek mediów to
była prasa; 30% jednorazowego nakładu prasy wychodziło wtedy z oficyn
formalnie bądź faktycznie katolickich. Dzisiaj jest to poniżej jednego
procenta. To pokazuje skalę wpływu wspólnoty katolickiej: jej ekonomiczne,
finansowe, ludzkie możliwości oddziaływania dzisiaj na świadomość społeczeńst5wa.
Jaka to jest silna wspólnota i czym ona może zagrażać dzisiaj?
Wspólnota katolicka w Polsce, Kościół, stoi rzeczywiście przed bardzo
dramatycznym wyborem. Czy ma zmierzać drogą francuską, czy drogą bawarską?
Bo są takie dwa modele dzisiaj w Europie. Oba państwa są wielkimi
europejskimi demokracjami. Natomiast wspólnota katolicka we Francji, ze względu
na pewien proces, ze względu na Rewolucję Francuską i skutki tej rewolucji
bardzo osłabła. Jest w tej chwili małą, elitarną, zamożną, intelektualnie
bardzo wyrobioną, ale małą wspólnotą, która nie ma żadnego znaczącego wpływu
na życie publiczne. Francja jest bardzo zlaicyzowana. Jest państwem świeckim,
tak jak Stany Zjednoczone. A z drugiej strony mamy Bawarię, która jest państwem,
społeczeństwem, razem ze strukturami publicznymi bardzo silnie przesyconym
chrześcijaństwem, katolicyzmem. Tradycja polskiego Kościoła, polska przeszłość
mówi naszym biskupom, że wzorem powinna być Bawaria, bo tak naprawdę Polska
była przez stulecia Bawarią Europy. A dzisiaj jest to mała, biedna wspólnota,
która nie jest w stanie wywalczyć sobie, uzyskać, zdobyć takiej pozycji,
zbudować Polski w stylu Bawarii. Ona jest rozdarta między swoją wielką
przeszłością, wielkim marzeniem, żeby zbudować społeczeństwo, państwo,
które byłoby dzisiejszym odpowiednikiem Irlandii, Bawarii, chrześcijańskich
społeczeństw, a z drugiej strony ogromną mizerią, w jakiej ta wspólnota
katolicka dziś w Polsce przebywa, co nie pozwala jej oczywiście na
zrealizowanie takiego celu. Ta sytuacja dobrze opisuje moment, w którym się
znaleźliśmy.
Na koniec taka refleksja. Otóż mówimy sobie, i w środowiskach
intelektualnych ten typ dyskusji jest oczywisty, że są od dwóch stuleci te
dwie wielkie szkoły myślenia: laicka i liberalna, z drugiej strony chrześcijańska.
Jeśli chodzi o środowiska intelektualne, akademickie, ta dyskusja jest ważna,
jest znacząca, jest uzasadniona. Natomiast tak naprawdę, patrząc na społeczeństwo,
trzeba by zadać sobie pytanie, co temu czterdziestomilionowemu narodowi o dziesięciowiekowej historii, tak mocno przesyconej tożsamością katolicką,
zaproponować w zamian. Bo że społeczeństwo się laicyzuje, to jest
oczywiste. Tylko że laicyzacja to na razie jest taki kierunek, że coś się
odrzuca, ale jeszcze się czegoś innego nie przyjmuje, przynajmniej w masowym,
społecznym wymiarze. Widzimy w dzisiejszej Rosji, do czego to może prowadzić,
jak ogromne problemy ma społeczeństwo, które odeszło od wiary i religii, i do niczego innego nie doszło. Nie znam w historii ludzkości przykładu, żeby
jakaś wielka społeczność odeszła od jednej wiary i przyjęła drugą. Bywały
natomiast przykłady społeczności, które zatracały swoją tożsamość i ginęły w mrokach historii. Widząc dzisiaj tę ogromną słabość wszelkiej wiary,
wszelkich postaw etycznych, wszelkiej religijności, sądzę, że obowiązkiem
intelektualistów jest raczej budować te postawy religijne, wzmacniać wszelkie
Kościoły niż jeszcze bardziej je osłabiać, ponieważ jeśli popatrzeć na
rolę Kościoła, wiary, w wymiarze społecznym, to ona jest niezastępowalna,
gdyż nie udało się jeszcze nigdzie i nigdy tej roli zastąpić.
Prof. Helena
Eilstein: Pomówienia, że w Polsce jest jakieś dążenie do zorganizowanej
ateizacji, uważam za absurdalne. Co do klerykalizacji, mnie się zdaje, że
trzeba rozróżnić dwie rzeczy, mianowicie tendencję i osiągnięte czy nie
osiągnięte skutki. Wydaje mi się, że już tutaj mieliśmy dość przykładów
tendencji do klerykalizacji. Klerykalizacja polega na tym, że usiłuje się
zatrzeć granice pomiędzy kwestiami prawa a kwestiami ideologicznymi,
filozoficznymi, etycznymi. Dla mnie charakterystycznym dowodem dążenia do
klerykalizacji jest to, że pan redaktor Łętowski w tej dyskusji, która jest
poświęcona kwestii, czy w Polsce jest dążenie do klerykalizacji, mówi, że
jego zdaniem społeczeństwa, które odchodzą od religii, zatracają moralność.
Ja się z tym nie zgadzam, bo jest to dla mnie zagadnienie socjologiczne. Nie
widzę, żeby społeczeństwo duńskie albo czeskie było mniej moralne niż
polskie, natomiast razi mnie wmieszanie tego wątku do dzisiejszej dyskusji,
dlatego że ta dyskusja nie polega na rozwiązywaniu takich kwestii: chodzi o to, czy istnieje dążenie do tego, żeby nadać pewien kształt, zgodny z postulatami Kościoła katolickiego, państwu polskiemu. To jest kwestia
struktury państwa, kwestia prawa. Innym przykładem dążenia do klerykalizacji
są oczywiście te cytaty z biskupa Tokarczuka i cytaty z listu Episkopatu, że
stanowienie pewnych praw ma być wyjęte z normalnego procesu demokratycznego.
Jeżeli ktoś uważa, że grzechem jest aborcja dokonywana w ciężkich
sytuacjach społecznych, mnie razi tego rodzaju stosunek do grzechu, ale to jest
przecież kwestia poglądów tego pana czy tej pani. Nie mogę nie szanować
czyichś przekonań, że aborcja jest zawsze grzechem, i nie mam nic przeciwko
temu, żeby to było głoszone z prasy katolickiej, z ambon. Tylko jeżeli się
mówi, że są pewne prawa, na przykład dotyczące aborcji, które powinny być
wyjęte z procesu demokratycznego stanowienia praw, to jest właśnie to dążenie
do klerykalizacji. Otóż dążenie do klerykalizacji, o którym tutaj była
mowa, polega na tym, że się zatraca różnice pomiędzy tymi dwiema płaszczyznami,
że osoby o pewnych przekonaniach nie chcą po prostu dyskutować, używać środków
ubogich, tylko chcą się oprzeć na ramieniu prawa, chcą używać środków
bogatych. To na tym polega klerykalizacja. Więc sam temat, część tematu pana
redaktora była dowodem dążności klerykalizacyjnych.
Czy pod tym względem coś osiągnięto? Moim zdaniem są przejawy tego, że to
dążenie do klerykalizacji w obecnej sytuacji politycznej Polski nie jest
nieskuteczne. Znane to są sprawy, mówiono o nich tylokrotnie: jak
skandalicznie się przedstawia sprawa wychowania seksualnego w szkołach, jak
nie można załatwić takiej prostej sprawy, jak żeby lekcje religii były na
początku lub na końcu dnia szkolnego, by uniknąć dyskryminacji dzieci
niewierzących. Jest niesłychany nacisk na to, w znacznej mierze zwycięski, żeby w konstytucji nie było mowy o neutralności państwa, a jeszcze kilka lat temu
to był postulat osób reprezentujących przynajmniej część katolickiej
opinii publicznej."Tygodnik
Powszechny", Świeżawski, oni wprowadzili termin „neutralność", a kiedy
to osiągnięto, okazało się, że to nie wystarczy. Dlatego że, niestety,
jest taka strona w negocjacjach w Polsce, która jak coś osiągnie, zawsze
potem mówi, że to za mało.
Jestem zupełnie zbulwersowana tym, co przeczytałam dzisiaj. Mianowicie, że ma
być w konstytucji wpisane, iż stosunki z Kościołem katolickim ma regulować
konkordat. Ja uważam konkordat za coś zupełnie egzotycznego i anachronicznego, bo nie widzę powodu, żeby jakieś aspekty życia obywateli
polskich miały być regulowane w jakichś quasi-międzynarodowych aktach.
Uderza mnie zwłaszcza to, że ten obowiązek konkordatu zostaje wpisany do
konstytucji, kiedy nic nie słyszę o tym, żeby w jakichkolwiek swoich aktach
Watykan zawarł zobowiązanie do podpisania konkordatu z Polską czy z jakimkolwiek innym krajem. To jest oczywiście jakaś sytuacja wasalna.
Tak więc istnieje nacisk klerykalizacyjny; niekiedy dochodzi do takich ekscesów
jak odmowa dawania rozgrzeszenia osobom, które źle głosowały. Niestety, z powodu układu politycznego w Polsce, nie jest to nacisk bezskuteczny.
Andrzej Dominiczak:
Chciałem powiedzieć zdanie na temat sposobu, w jaki prowadzi się w Polsce
„dialog" między Kościołem czy społeczeństwem „kościelnym" a ludźmi
niewierzącymi, czyli stroną antyklerykalną. Przedstawiciele Kościoła
pozwalają sobie zwykle na mówienie wszystkiego, co im w duszy zaśpiewa, bez
względu na to, jak bardzo się to kłóci z faktycznym stanem rzeczy, bądź
bez względu na to, jak bardzo obraźliwe to może być dla drugiej strony.
Stale się słyszy z różnych stron, że odejście od wiary oznacza całkowity
upadek moralności, czy stawia się tezy o całkowitym braku moralności u osób
niewierzących. Z drugiej strony słyszeliśmy dziś z ust pana Łętowskiego o fatalnej sytuacji Kościoła w mediach. To moim zdaniem z kolei jest tak
absurdalny opis sytuacji, że aż trudno go komentować.
Stowarzyszenia humanistyczne dopominały się w czasie prezesury pana
Walendziaka o to, żeby ludzie niewierzący mieli możliwość uczestniczenia w jakimś stałym programie telewizyjnym chociaż raz w miesiącu przez pół
godziny. Otrzymaliśmy różne bardzo uprzejme listy z informacjami, jakie
programy są realizowane przez redakcję katolicką. W ubiegłym roku było to
sześć programów tygodniowo, przy czym pan Walendziak informował, że to nie
uwzględnia programów katolickich realizowanych przez inne redakcje. Ponadto do
wszystkich prawie programów, które w jakiś sposób dotykają treści światopoglądowych,
zaprasza się przedstawicieli Kościoła, a nie zaprasza przedstawicieli strony
jawnie niewierzącej. Żeby dodatkowo uzasadnić niezapraszanie tych ostatnich
do programów, w których dyskutuje
się kwestie światopoglądowe, pan Walendziak stwierdził, że nie ma takiej
potrzeby, ponieważ poglądy, które my chcemy tam wyrażać, są wyrażane
przez dziennikarzy telewizyjnych. Z drugiej strony osoby, które chcielibyśmy postrzegać jako reprezentujące
opcję liberalno-lewicową, w tym kraju boją się lub nie chcą wypowiadać
wprost krytycznie na temat religii. Dzisiaj pan poseł Ikonowicz także wyraził
się pochlebnie i dużym uznaniem dla systemu wartości wdrażanego w życie
publiczne przez Kościół, dla wiary, dla duchowości człowieka. Nie wiem, jak w ogóle można postawić pytanie o ateizację w kraju, w którym nikt właściwie
publicznie nie jest w stanie wypowiedzieć zdania, że religia jest złem, że
sposób, w jaki Kościół próbuje wdrażać wartości religijne w życie społeczne,
jest zły i prowadzi na przykład do złego stanu moralności w danym kraju.
Mimo to ja w gruncie rzeczy nie mam pretensji do Kościoła, bo moim zdaniem to,
co Kościół robi, jest zupełnie naturalne, jest to naturalna konsekwencja
istnienia religii. Natomiast złem w naszym kraju jest to, że istnieje terror
psychiczny, o którym tutaj była mowa, i że w szczególności temu terrorowi
ulegają osoby funkcjonujące w sferze publicznej, a zwłaszcza politycy i media.
Wanda Nowicka: W dotychczasowej dyskusji zarysowały się dwa rozumienia pojęcia klerykalizacji.
Jedno — na płaszczyźnie indywidualnej — które można by rozumieć jako
nawracanie na wiarę czy wymuszanie określonych postaw, i drugie rozumiane -
na płaszczyźnie publicznej — czyli faktyczny wpływ na władze i ustawodawstwo, przenikanie instytucji państwowych i publicznych przez Kościół,
opłacanie obrządków i posług religijnych z funduszy publicznych i z naszych
podatków. Jeżeli tak to postawimy, to widać, że klerykalizacja w drugim
rozumieniu tego słowa jest faktem. Natomiast w takim rozumieniu, o którym
wspominał pan poseł Bugaj — wymuszania określonych postaw czy wręcz prześladowania,
podobne zjawiska nie są silne, co w jakiś sposób usprawiedliwia spokój pana
posła, że jego obawy się nie potwierdziły. Ale to nie znaczy, że te
niebezpieczeństwa nie drzemią: jest to pewien proces dynamiczny. Jeśli sobie
przypomnimy, jak wyglądała sytuacja w roku 1989 i porównamy ją z obecną: Kościół w szkole, armii, mediach itd., to widać chyba w sposób oczywisty, że ta
dynamika jest dość szybka i nie jesteśmy jeszcze u kresu. Nasze społeczeństwo w pewnym sensie zdało ten egzamin, bo rzeczywiście przejawów dyskryminacji
nie ma tak wiele, ale prawo powinno chronić nawet jedną osobę, która by mogła
być dyskryminowana, a wydaje mi się, że ta ochrona nie jest wystarczająca.
Bardzo wielu polityków stwierdzając, że nie ma jawnej, nagminnej
dyskryminacji, uznaje, że nie ma problemu, pomijając oczywiste procesy, jak
wkraczanie Kościoła w coraz to nowe sfery, zajmowanie kolejnych przyczółków.
Daje się poza tym zaobserwować zjawisko, które można by określić jako
relatywizm światopoglądowy lewicy. Wydaje się, że nasza lewica, która
zadowala się celami doraźnymi, jest w dużej mierze odpowiedzialna za to, że
ta klerykalizacja jest i postępuje. I naprawdę byłaby to sytuacja
paradoksalna, gdyby za rządów lewicy został przyjęty konkordat ze wszystkimi
jego konsekwencjami.
Na zakończenie chciałabym się jeszcze podzielić z państwem swoim poczuciem
bezradności jako osoby, która w następnych wyborach naprawdę będzie miała
duży problem, na kogo głosować, bo nasza lewica nie daje żadnej gwarancji,
że zjawiska postępującej klerykalizacji, jeśli dla kogoś one są problemem,
zostaną rozwiązane w sposób zadowalający.
Kazimierz Kuźba: Jestem
od samego początku trochę zdziwiony tą debatą. To znaczy — rozumiem słowo
wstępne, które panowie nam przedstawili, ale jestem niezadowolony z poziomu, z głębokości potraktowania tej tematyki. Jesteśmy Polakami. Jeden jest ateistą,
drugi wierzącym, tamten socjalistą, ten jest taki, inny taki. Musimy żyć
obok siebie z tymi naszymi wewnętrznymi sprawami, do których należy wiara i niewiara, taki pogląd polityczny czy społeczny. Według mnie z punktu widzenia
politycznego niezwykle ważne są dwa czynniki, które decydują o rozwoju
innych spraw związanych z naszym bytem narodowym i państwowym. Mianowicie są
dwie podstawowe racje stanu dla Polski: ułożenie stosunków między państwem i Kościołem, mam na myśli Kościół katolicki jako organizację najszerszą,
ale także wszystkie inne kościoły, oraz drugi element niezwykle ważny, to
jest sprawa konstytucji. I jedna sprawa, i druga sprawa kuleje. W związku z tym
wydaje mi się, że panowie politycy, panowie dziennikarze, którzy zajmują się
etatowo i zawodowo urabianiem opinii społecznej, powinni starać się wyjaśniać
dokładnie wszystkie sprawy.
Krystyna Parwicz:
Chciałam tu zabrać głos jako osoba wierząca. Cóż mnie, wierzącej,
potrzebne jest do tego, abym wyznawała swoją wiarę? Trzy rzeczy. Po pierwsze,
moje nastawienie duchowe, moja gotowość do służenia Bogu. Po drugie,
potrzebni mi są oddani Bogu duszpasterze. Jak wiadomo, te dwa pierwsze czynniki
nie zależą od żadnych ustaw. Po trzecie, potrzebne mi są miejsca kultu i prawa, które pozwolą mi z nich korzystać, na
przykład w szpitalu czy więzieniu. Ten trzeci warunek jest moim zdaniem w Polsce absolutnie spełniony. W takim więc razie społeczeństwo i państwo w niczym mi nie przeszkadzają być chrześcijanką. Natomiast przeszkody znajduję w samym Kościele. I gdyby nie to, że Kościół katolicki już dawno przestał
być dla mnie autorytetem, nie wiem, jak wyglądałaby moja wiara, a wiara jest
dla mnie olbrzymią wartością. Dlaczego ten Kościół przestał być dla mnie
autorytetem? Ponieważ to nie jest Kościół Chrystusa. To nie jest wspólnota
wiernych skupiona wokół Chrystusa. W moim odczuciu to jest instytucja do cna
zeświecczona. Na przykład takie oświadczenia: „znów chcą nas zepchnąć
do kruchty", „znów chcą uczynić wiarę sprawą prywatną". Przepraszam,
ale cóż dla mnie, wierzącej, może być ważniejszego niż właśnie uwewnętrznienie
wiary? To jest zepchnięcie? Przecież to jest właśnie naturalne pole działania
Kościoła. Miejscem, które powinno mi ułatwić dojście do Boga, oddawanie
Bogu czci, jest Kościół. I Kościół to uważa za marginalizację! Kościół
zapomniał o słowach Chrystusa: królestwo moje nie jest z tego świata. Kościół
właśnie buduje tu, na tym świecie swoje królestwo. Ja jako wierząca miałam
olbrzymie kłopoty trzeciego maja, żeby pójść na mszę, a nie na wiec
polityczny. Z czterech kościołów w pobliżu mojej miejscowości tylko w jednym była to mniej więcej msza.
POWIEDZIELI o Konstytucji, Bogu i kompromisie
Krzysztof
Kamieński, poseł KPN: Unia
Pracy chce referendum przedkonstytucyjnego, bo nie chce imienia Boga w przyszłej konstytucji. Szkoda na to czasu i pół biliona.
Abp
Józef Michalik: Przyszła
konstytucja powinna mieć uzasadnienie w wartościach podstawowych, które
są wspólne dla wszystkich ludzi: katolików, wierzących i niewierzących.
Projekt konstytucji nie spełnia takiego wymogu, ponieważ (...) brak
Invocatio Dei...
Prymas
Józef Glemp: Istnieje potrzeba
kompromisu w sprawie nowej konstytucji. Konstytucja leży bardzo na sercu
prezydentowi. Kompromisem mogłoby być wprowadzenie preambuły.
Aleksander
Frydrychowicz: Kościół tworzy zjawisko oporu wobec siebie poprzez
eskalację swoich przywilejów. To zjawisko oporu jest później nazywane
ateizacją. Ta zwerbalizowana ateizacja staje się poźniej powodem do wywoływania
przez Kościół świętej walki o swoje prawa. Jest to jakby nakręcanie
koniunktury na wroga, z którym można walczyć. Z drugiej strony, czy
wprowadzanie Boga do prawa i wychowania publicznego jest klerykalizacją? Moim
zdaniem tak. W tym właśnie przejawia się pojęcie klerykalizacji. Czy zasada
finansowania przez państwo na przykład pogadanek antyreligijnych w szkołach
czy w wojsku — ja sprowadzam rzecz do absurdu — byłaby tolerowana przez
wierzących i przez Kościół? Wydaje mi się, że nie: wtedy byłaby właśnie
ateizacja. Czyli w jedną stronę jest to słuszne, w drugą — niesłuszne.
Ryszard Bugaj:
Muszę się z państwem podzielić swoją troską. Myślę, że sprawą
podstawową w debacie są oceny zrównoważone. Jak spotykam się z ocenami
niezrównoważonymi po stronie kościelnej, tak spotkałem się z nimi także
tutaj dzisiaj. Czasem lubię się wyrażać niepopularnie, uczynię to i w tej
chwili. Padły tu zarzuty pod adresem Kościoła ze strony przedstawicielki PPS.
Ale odrodzony PPS powstał na plebanii kościoła w Podkowie Leśnej. Pierwsza
deklaracja odrodzonego PPS-u była, ku mojemu zdziwieniu, wypowiedzią
wiernopoddańczą wobec papieża, wobec Kościoła. Ja też zakładałem
pierwsze w Polsce wolne stowarzyszenie na plebanii kościoła w Podkowie Leśnej, a w latach 1982-85 jedyne miejsca, gdzie się mogłem z ludźmi spotykać, nie
ukrywając przed proboszczami, kim jestem: że jestem człowiekiem niewierzącym,
lewicowym, były liczne kościoły. Jedyną prasą, w której mogłem drukować,
była prasa katolicka. Nie zamierzam, rysując pejzaż Kościoła, przedstawiać
tylko jednej części, chcę widzieć obydwa te elementy, które należą do
dziedzictwa Kościoła, i uważam, że trzeba je widzieć równocześnie,
inaczej oceny nie będą zrównoważone.
Myślę, że kiedy pan mówi, iż to, co Kościół robi, jest naturalne, i przypisuje pan w podtekście Kościołowi pewne rzeczy dość jednostronnie, nie
wyraża pan opinii zrównoważonej. Kto dobrze realizuje misję Kościoła: ksiądz
Jankowski czy ksiądz Tischner? Przecież to są zupełnie inne postawy. Jedna z tych postaw jest rzeczywiście postawą autorytarną, chamską, głupią, a druga jest postawą dialogową. I myślę, że warto dojrzeć obydwie.
Chcę także powiedzieć, że nie jest prawdą, iż nie ma żadnej możliwości
dialogu. Myśmy w naszym klubie zaprosili na przykład biskupa Pierożka na
dyskusję o Kościele: przyszedł, było duże ludzi, było gorąco; nieraz miałem
okazję także w radiu dyskutować z przedstawicielami Kościoła. Nie twierdzę,
że jest dobrze, bo wiem, że do mnie ksiądz biskup, nie personalnie, kiedy składam
ustawę w sprawie przerywania ciąży, zwraca się per „ci, którzy chcą
zabijać nienarodzone dzieci". To jest oczywiście, delikatnie mówiąc,
bardzo daleko idącym nadużyciem, i przy pierwszej okazji powiem to głośno i publicznie.
Co jest problemem i o co rzeczywiście trzeba się zatroskać: przegłosowany w Komisji Konstytucyjnej zapis artykułu 18, który ma regulować stosunki między
państwem i Kościołem, z całą pewnością jest formułą, która będzie
utrzymywać w Polsce taką szarą strefę. Rzeczywiście, ten zapis nie jest do
pogodzenia z państwem świeckim. Chyba że to, co jest w konstytucji, nie będzie
ważne, można oczywiście przyjąć taką perspektywę patrzenia. Ale kto jest
istotnym architektem tego zapisu? Troszkę mnie zdenerwowało, jak pan poseł
Ikonowicz tak jednym ciągiem wymienił ludzi lewicy i pana Kwaśniewskiego.
Bardzo przepraszam, ale mówię jasno: to Kwaśniewski jest moim zdaniem
architektem tego zapisu. Było jego przyzwolenie i takie polityczne zachowanie,
które dało szansę wprowadzenia owych sformułowań.
Ten zapis zawiera co najmniej cztery elementy w najwyższym stopniu wątpliwe:
wymienię dwa najistotniejsze. Nie będę wchodził w to, że zamiast formuły
neutralności światopoglądowej jest formuła bezstronności, dla której nie
ma tradycji w prawie konstytucyjnym; ważniejsze jest, że to się odnosi do władzy
państwowej, a nie do władzy publicznej, co nie stwarza gwarancji bezstronności
na przykład szkolnictwa, które nie jest elementem władzy państwowej. Ani nie
stwarza, myślę, takich gwarancji dla wojska, które jest miejscem niesłychanie
delikatnym z punktu widzenia wszelakich nacisków. Dalej, problemem tego
przepisu nie jest w moim przeświadczeniu dopuszczenie konkordatu, bo jest to
tylko możliwość, to w niczym nie umniejsza suwerenności parlamentu, ale jest
drugi przepis, mówiący, że stosunki między państwem a kościołami i związkami
wyznaniowymi są regulowane ustawami, które muszą być przedtem uzgodnione
przez rząd z tym Kościołem lub związkiem wyznaniowym. Krótko mówiąc, jest
tutaj rzeczywiście taka formuła zrzeczenia się pewnej części suwerenności
ze strony parlamentu. Jeżeli ta konstytucja wejdzie w życie, nie można będzie
uchwalić ustawy z tego zakresu bez wcześniejszej zgody jakiegoś związku
wyznaniowej lub Kościoła, jeśli jest zarejestrowany, i to rzeczywiście idzie
za daleko.
Jeszcze dwie uwagi na koniec. Ja bym nie lekceważył, w dobrym sensie tego słowa,
przywiązania znacznej części polskiego społeczeństwa do Kościoła. Nie ma w Polsce żadnej drugiej szeroko rozumianej organizacji, na której wezwanie, na
przykład na Jasnej Górze, stawia się 200 tys. ludzi. Myślę, że to jest ważny
fakt społeczny, z którym każdy powinien się jakoś liczyć. Cóż ten fakt
znaczy? Ano tyle, że powinniśmy respektować zasadę rozdziału Kościoła od
państwa — jestem tego zdania i nie zamierzam z tego rezygnować — ale nie sądzę,
iżbyśmy w Polsce mogli i powinni ustalić stosunki z Kościołem na obraz i podobieństwo krajów o bogatej tradycji libertyńskiej, tak jak we Francji. Co
nie znaczy, że zgodziłbym się z Maciejem Łętowskim, że dla Polski tym
prototypem miałaby być Irlandia. Chcę powiedzieć tylko tyle, że powinniśmy
bronić zasady przyjaznego rozdziału Kościoła od państwa. Ale zarówno
przyjaznego — jak i rozdziału. Mnie się wydaje, że dzisiaj jest więcej
niebezpieczeństw tego, że to nie będzie rozdział, niż że on nie będzie
przyjazny, ale w debatach we wszystkich gronach mimo wszystko powinniśmy myśleć o obydwu stronach tego członu. Ja w każdym razie taką wytyczną próbuję się
kierować.
Piotr Ikonowicz:
Głównym dzisiaj problemem stosunków państwo-Kościół i ludzi wierzących i niewierzących jest wzajemna tolerancja. Wszystkie inne problemy są wtórne.
Wszystkie inne są do rozwiązania. Każda strona, która eskaluje konflikt bądź
daje się sprowokować, pozwala jakiejś części hierarchii, jakiejś części
polityków korzystać z tego naszego zacietrzewienia, oczywiście ze stratą dla
społeczeństwa, dla demokracji, dla dialogu. Dlatego chciałbym, żeby każdy
człowiek niewierzący znalazł w sobie dość tolerancji, wyrozumiałości i kultury politycznej, żeby z całym dobrodziejstwem inwentarza przyjmować kogoś
głęboko religijnego i vice versa. Oczywiście jest to często bardzo trudne.
Dlaczego? Nie przypadkiem padały tu słowa o Kościele triumfującym. Pogodziłem
się z myślą, że Kościół będzie trwał, on mnie na pewno przeżyje, będzie
to jeszcze duża potęga, choćby dlatego, że w biednych społeczeństwach — a nie wierzę w miraże, że znajdziemy się zaraz w rozwiniętej Europie -
pierwiastek religijny ma duże znaczenie, czego dowodem są kraje Trzeciego Świata. W tej sytuacji rola Kościoła może być negatywna i pozytywna.
Mój przyjaciel od lat mieszkający w Polsce, Dominikańczyk, wychował swoje
dzieci w krytycznym stosunku do Kościoła, jeśli nie na antyklerykałów. I właśnie
syn tego przyjaciela wyjechał niedawno do Dominikany, gdzie wspólnie z księżmi i zakonnicami organizowali obchody 1 Maja. Mamy tu jak gdyby wszystko odwrócone. W Brazylii aktyw największej partii robotniczej składa się w ogromnej mierze z księży, którzy prowadzą pracę społeczną. Chcę pokazać, że dzisiaj w Polsce Kościół nie musi jeździć towotami i mieć wpływów w Radzie Ministrów,
tylko może mieć wpływy w ludzie Bożym i z tym ludem mieszkać tak, jak on
mieszka: nie w plebaniach, tylko w zwykłych mieszkaniach, przeżywać te same kłopoty
czynszowe. To jest do pomyślenia, bo na świecie tak bywa. Myślę, że duchowo
dla Kościoła byłoby to znakomite, a dla nas również. Jest oczywiście dużo
łatwiej być tolerancyjnym dla kogoś, kto nie jest od nas bogatszy, nie jest
purpuratem i nie jest arogancki.
Padło tu pytanie dotyczące liczby katolików. Chciałbym tutaj złożyć takie
zobowiązanie — myśmy się już właściwie do tego przymierzyli — żeby
policzyć katolików, ale policzyć ich tak, jak się ich liczy na całym świecie,
mianowicie za pomocą podatków.
Na koniec chciałbym powiedzieć, że od dłuższego czasu jest tak, iż sacrum
bardzo się wmieszało w sferę świecką, i że Kościół działa na naszym
terenie. Ja jestem politykiem świeckim w warunkach demokracji i mam wrażenie,
że na moje poletko parlamentarne, polityczne, medialne, wchodzą biskupi,
wchodzą księża. I myślę sobie: jest demokracja, niech wchodzą. Ale myślę
sobie również: to ja wejdę na ich poletko. Jeżeli wchodzę już na to pole,
to przyglądam się biskupom, patrzę, gdzie jest lewe skrzydło Episkopatu,
szukam księży społeczników, są tacy. Są ludzie, u których motywacja
religijna i społeczna wytworzy coś, co mi się właśnie marzy: Kościół
ubogich. W odróżnieniu od tego wielkiego, tryumfującego, upierścienionego Kościoła
bogatego pojawi się Kościół ubogich, i on może być naszym partnerem, ale
pod warunkiem, że nauczymy się powściągać emocje i być dla siebie po
prostu wzajemnie tolerancyjni.
Krzysztof Wolicki:
Dostałem przedtem trudne zadanie, żeby odpowiedzieć na pytanie, czy ateizm
jest ideologią. Chciałbym odpowiedzieć tak: ateizm może być w takiej samej
mierze ideologią, jak każda religia. I to jest odpowiedź nawiązująca do
stwierdzenia, które dla mnie ma znaczenie zasadnicze. Kościół jest instytucją,
która ogromną ilość rzeczy wie na pewno. Współczesna kultura składa się z ludzi i z wiedzy, która nie jest wiedzą „na pewno". Wiedza „nie na
pewno" może oznaczać dwie rzeczy: że ktoś coś wie, ale nie ma
przekonania, że naprawdę to wie, ale może też być przekonaniem, że naprawdę
się coś wie, tylko że są granice, do których ta wiedza ma zastosowanie. We
współczesnym społeczeństwie żyjemy pluralistycznie. To nie tylko znaczy, że
musimy się tolerować, bo tolerancja to jest niesłychanie ubogie słowo, i ja
go osobiście bardzo nie lubię. Pluralizm oznacza, że my się nieustannie ze
sobą zderzamy, to jest nie do uniknięcia. Nie liczcie, że pozbędziemy się
księży, którzy są wojujący, i nie sądzę też, że pozbędziemy się
ateistów, którzy są wojujący. Natomiast jest rzeczą zasadniczą, żeby do
tych zderzeń w społeczeństwie, tych zderzeń, i tych dialogów, i tych
pojednań, i tych rozstań — nie mieszała się władza. Dokładniej mówiąc — mieszała się jak najmniej.
Jest jeden wyjątek: jeśli ktoś jest w społeczeństwie wyraźnie silniejszy i ingeruje w prawa tego słabszego, wtedy władza państwowa musi się mieszać.
Otóż obawiam się, że ani obecny stan prawny w Polsce, ani obecnie
przygotowywana konstytucja, ani konstytucja, którą proponuje „Solidarność" i wszystkie prawicowe organizacje z nią się obecnie sprzymierzające, nie
prowadzą do tego stanu rzeczy. Mamy, niestety, w tej chwili państwo
stronnicze, ale to nie jest tylko stronniczość w stosunkach z Kościołem, którego
nasi politycy się często bardzo boją: zarówno ci z SLD, jak i ci z prawicy.
To jest również stronniczość w stosunkach między bogatymi a biednymi, to
jest stronniczość wobec tych, którzy coś mają, na niekorzyść tych, którzy
nie mają. My po prostu jesteśmy w trakcie konstruowania państwa klasowego, i to jest niebywale groźne zjawisko, bo to jest podstawowa przyczyna, dla której
wszystkie podstawowe spory ideowe w tym kraju przebiegają w rosnącej
temperaturze wzajemnej niechęci i nienawiści. I to się źle skończy.
Maciej Łętowski:
Jeśli socjaliści proponują policzenie katolików przez podatek, możemy odwrócić
sytuację i policzyć ludzi niewierzących przez płacenie podatków od
niewiary. Na takiej samej zasadzie, na jakiej kawaler, który nie ma żony, musi
zapłacić podatek, to człowiek, który nie wierzy, może też zapłacić
podatek. To jest pierwsza sprawa. Można liczyć oczywiście podatkami na różne
sposoby, ja przejaskrawiam, odwracam sytuację, ten pomysł jest oczywiście dziś,
tu i teraz oderwany od realiów, zresztą nie do zrealizowania.
Druga sprawa: ja się bardzo cieszę z wielkiego tradycją socjalizmu światowego,
europejskiego i polskiego przywiązania do wizji Kościoła ubogich. Ta wizja
jest mi bliska, choć nie obraża mnie, gdy kapłan mieszka w plebanii, nawet jeśli
ta plebania jest dobrze odnowiona. Prosiłbym tylko o jedno, co jest tradycją
ruchu socjalistycznego by nie pomagał księżom mieszkać nie w plebanii. Bo
zdarzało się często, że socjaliści tak bardzo ukochali Kościół biednych,
że odbierali mu majątki po to, żeby on był biedny. Póki jest to tylko apel, w porządku, do tego apelu się przychylam. I trzecia uwaga taka: szczęśliwie się składa, że prezydentem jest ta osoba,
która jest, bo dzięki temu bardzo dla mnie przykra wizja państwa laickiego i świeckiego oddala się w bezpieczną przyszłość.
Magdalena
Środa: Na tym kończymy naszą dyskusję. Być może
niewiele ona przyniosła pod względem informacyjnym, ale też nie zdobycie
nowych informacji było jej celem. Terminy „ateizacja" i „klerykalizacja" to terminy perswazyjne, a więc korzystaliśmy do woli z tej funkcji perswazyjnej, jaką one w sobie niosą. Zapewne też przyniosła
niewiele pod względem przekonaniowym, bo sądzę, że przekonani pozostali
przekonanymi niezależnie od tego, jaką opcję tutaj reprezentują, natomiast
mam wrażenie, że rzeczą najważniejszą było to, iż jakaś postać dialogu
miała tutaj miejsce. Może nie do końca takiego, jakiego byśmy się
spodziewali, ale zawsze jest to wartość dla demokracji niezwykle cenna.
1 2 Dalej..
« Biuletyny (Publikacja: 01-09-2002 Ostatnia zmiana: 05-02-2004)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 314 |
|