|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
STOWARZYSZENIE » Biuletyny
Biuletyn Neutrum, Nr 4/5 (21/22), Wrzesień 1996 [2]
CZY I KTO KLERYKALIZUJE?
W dwóch popularnych słownikach PWN: języków obcych i języka
polskiego, o dziwo, nie ma w ogóle słowa „ateizacja". Jest tylko ateizm,
określany jako odrzucanie wiary w Boga. Wobec tego ateizacja byłaby szerzeniem
niewiary.
Klerykalizacja według tychże słowników to poddawanie
wpływom kleru, Kościoła, świeckich dziedzin życia społecznego,
politycznego, kulturalnego — a więc wcale nie bezpośredni udział
duchowieństwa w sprawowaniu władzy, jak uważa red. Maciej Łętowski.
Przeciwieństwem klerykalizacji jest laicyzacja: proces
wyzwalania się różnych dziedzin życia społecznego, kulturalnego itp. spod
wpływów Kościoła i duchowieństwa. I właśnie te dwie tendencje ścierają
się w Polsce.
POWIEDZIELI:
Michał
Kamieński, rzecznik prasowy ZChN:
Za Walendziaka TVP była
pluralistyczna, choć nie w pełni informowała o działalności ZChN.
Prymas
Józef Glemp: Dziecko
może nie umieć dobrze pisać, może nie umieć historii Polski, nie umieć
się dobrze wysławiać, ale mówią: musi dobrze znać seks.
Krzysztof
Król, KPN: Konkordat powinien być uchwalony,
ponieważ był negocjowany przy udziale papieża-Polaka.
Andrzej Golimont, radny SLD w Warszawie:Ciało byłego premiera Aleksego niczym
się nie różni od ciała prymasa Glempa.
Józef Oleksy, przewodniczący SARP:
Musimy działać tak, by głosowały na nas miliony wierzących.
Jan Rulewski, Unia Wolności
(uzasadniając wniosek, by ustawa dopuszczająca możliwość przerywania
ciąży ze względów społecznych weszła w życie dopiero 1 stycznia
1998 r.: Trzeba
przygotować opinię publiczną do tak dramatycznej decyzji.
O.
Jan Pach, podprzeor zakonu paulinów
(o posłach, którzy głosowali za liberalizacją ustawy antyaborcyjnej):
Chociażby przykuwali się łańcuchami do ław poselskich i wygłaszali głośne
mowy wilków w owczej skórze, nie wolno słuchać ich zbrodniczego głosu.
W ciągu ostatnich pięciu lat liczba Polaków deklarujących się jako wierzący
nie zmalała, lecz wzrosła — tak więc żadnego „procesu" ateizacji społecznej
nie ma. Zarzuty „ateizowania" wysuwane przez biskupów i niektórych działaczy
katolickich dotyczą w istocie laicyzacji.
Maciej Łętowski twierdząc, że klerykalizacja jest złem, ale w Polsce jej
nie ma, przyznał jednak, że wspólnota katolicka, którą reprezentuje,
pragnie państwa „przesyconego religią", takiego jak Bawaria czy Irlandia.
Tylko że dla większości uczestników dyskusji „państwo przesycone religią"
oznaczało państwo sklerykalizowane, takie, które nie respektuje wolności od
religii, a jedynie wolność religijną ludzi wierzących. Tak więc jedna część
sporu wiąże się ze znaczeniem słów. Druga, wynikająca z dwóch wizji państwa,
dotyczy stanu zaawansowania procesów. Dla kogoś, kto chciałby widzieć u nas
Irlandię, klerykalizacji nie ma, a do celu jest jeszcze daleko. Dla tych, którym
marzy się model francuski — klerykalizacja nie tylko jest już faktem, ale w dodatku jest coraz trudniejsza do zniesienia.
Czego mógłby dotyczyć ewentualny dialog między przedstawicielami obu tych
opcji? Przekonywania się wzajemnie do jednego z tych modeli? Pomysłu na model
pośredni?
Piotr Ikonowicz chciałby namawiać Kościół, żeby ten się zmienił — co
jest przedsięwzięciem utopijnym, z góry skazanym na niepowodzenie. Można
sobie wyobrazić dla porównania reakcje członków „Neutrum", gdyby ktoś z przedstawicieli hierarchii kościelnej przyszedł nam doradzać, jacy powinniśmy
być. Zresztą dominujące religie mają naturalne tendencje do zawłaszczania
jak największych obszarów życia publicznego. Dlatego w Stanach fundamentaliści
religijni rekrutują się przede wszystkim spośród najliczniejszych tam
protestantów, wcale nie spośród katolików.
Próby przekonywania należałoby raczej skoncentrować na polskiej klasie
politycznej. Bo same roszczenia Kościoła to za mało; ale gdy politycy
(ostatnio ci lewicowi) uznając te roszczenia stwierdzają na przykład, że
konstytucja musi się spodobać Episkopatowi i odpowiednio do tego postępują — wtedy własnymi rękami klerykalizują nam państwo.
A.W.
*
JESZCZE O ABORCJI
Pisząc te słowa wiem już, że po przeszło trzech latach
funkcjonowania restrykcyjnej ustawy antyaborcyjnej Sejm przyjął ustawę łagodzącą
polskie prawo dotyczące przerywania ciąży. Znam też pierwsze reakcje na ten
fakt. W niedzielę, 1 września, w głównym wydaniu wiadomości na pierwszym
miejscu podano kolejno pełne potępienia wypowiedzi papieża, podprzeora Jasnej
Góry, prymasa Polski oraz biskupa polowego WP. Dzień wcześniej swoje
oburzenie wyraził przewodniczący Związku Zawodowego „Solidarność". Jest
rzeczą charakterystyczną, że tak autorów tych wypowiedzi, jak i innych
zwolenników prawnego zakazu przerywania ciąży nie interesują jego społeczne
skutki. Ponadto przez jednoczesne potępienie antykoncepcji dowodzą swojego
braku zainteresowania rzeczywistym rozwiązaniem problemu aborcji. Zwłaszcza że,
jak wykazują doświadczenia wielu krajów, nigdzie zakaz aborcji nie zlikwidował
tego zjawiska — przeniósł je tylko do podziemia.
Społeczne skutki zakazu aborcji
O tym, w jaki sposób ustawa antyaborcyjna wpłynęła na
życie kobiet w Polsce, mówi raport Federacji na rzecz Kobiet i Planowania
Rodziny. Potwierdził on wcześniejsze obawy, że będzie ona o wiele bardziej
restrykcyjna w praktyce niż na papierze. Zapowiadały to liczne sygnały, które
pojawiły się po wejściu w życie Kodeksu Etyki Lekarskiej, jeszcze przed
ostatecznym przyjęciem ustawy przez Sejm. Już wtedy lekarze odmawiali
wykonywania zabiegów, mimo że nie były one prawnie zabronione. Z analogiczną
sytuacją mamy do czynienia dzisiaj. Federacji znane są przypadki, kiedy
lekarze odmawiali wydania zaświadczeń uprawniających kobiety do zabiegu ze
względów medycznych, mimo wyraźnych wskazań zdrowotnych. W innych znów
przypadkach kobiety, które takie skierowania otrzymały, nie były w stanie
wyegzekwować przysługującego im prawa do aborcji w szpitalu. Przyczyn takich
sytuacji jest kilka. Pierwszą jest brak mechanizmów pozwalających kobietom w prosty sposób, szybko i skutecznie dochodzić własnych praw. Praktycznie jedyną
drogą interwencji jest skarga do Ministerstwa Zdrowia i Opieki Społecznej.
Zgodnie z raportem rządowym, do Ministerstwa jednak skargi nie docierają, co
MZiOS uznaje za tożsame z respektowaniem tego prawa [ 1 ]. Tymczasem trudno się
dziwić kobietom, że nie korzystają z tej możliwości: zdają sobie bowiem
sprawę, że złożenie odwołania oznacza kolejne dni lub tygodnie oczekiwań.
Upływ zaś czasu może dostarczyć pretekstu do odmowy przeprowadzenia zabiegu,
mimo że ustawa antyaborcyjna nie określa terminu dopuszczalności aborcji w przypadkach, gdy jest ona legalna. Ważnym powodem nieskładania skarg jest
ponadto obawa kobiet przed nadmiernym upublicznieniem ich sprawy, zwłaszcza jeśli
będą się w końcu musiały zdecydować na przerwanie ciąży poza szpitalem.
Wówczas może przecież paść pytanie, co się stało z odnotowaną już ciążą.
Inna przyczyna trudności, na które napotykają kobiety uprawnione do aborcji,
leży w braku regulacji prawnych dotyczących klauzuli sumienia. Chociaż prawo
do odmowy wykonania zabiegu przysługuje pojedynczemu lekarzowi, nie zaś całemu
szpitalowi, często za cały zespół lekarski decyduje zwierzchnik: dyrektor
szpitala lub ordynator oddziału. W innych krajach prawo kobiety do legalnej
aborcji i prawo lekarza do odmowy wykonania zabiegu pogodzono w ten sposób, że
lekarz, który nie chce przerywać ciąży, musi wskazać pacjentce innego, który
zabieg wykona. W Polsce prawo kobiety do legalnej aborcji nie jest w żaden sposób
chronione.
Regulacje prawne dotyczące aborcji w innych krajach
Polskie prawo
aborcyjne należy do najbardziej restrykcyjnych w Europie. W zdecydowanej
większości krajów europejskich aborcja jest dostępna na życzenie
kobiety. Nawet w tych kilku krajach, gdzie występują ograniczenia, jest
ona prawnie bardziej dostępna. W Hiszpanii, Portugalii i Szwajcarii
aborcja jest legalna w przypadkach, gdy występuje zagrożenie dla życia i zdrowia kobiety, w tym także
zagrożenie dla zdrowia psychicznego kobiety, w przypadku gwałtu lub
innych przestępstw seksualnych, w przypadku uszkodzenia płodu. Na Węgrzech
aborcja jest legalna również w przypadku, gdy kobieta znajduje się w trudnej sytuacji życiowej. Tylko w Irlandii prawo jest jeszcze bardziej
restrykcyjne niż w Polsce. Aborcja jest tam legalna tylko wtedy, gdy
zagrożone jest życie kobiety, co obejmuje także niebezpieczeństwo
samobójstwa.
Poza Europą aborcja na życzenie jest legalna w USA, Kanadzie, w krajach
dawnego Związku Radzieckiego, Chinach i Mongolii, Singapurze. Przerwanie
ciąży jest dostępne w przypadku trudnej sytuacji osobistej w sześciu
krajach Afryki Południowej, w Australii, Nowej Zelandii, w Indiach,
Japonii, Korei, Malezji.
Ograniczenia przypominające regulacje prawne obowiązujące np. w Portugalii występują w większości krajów Ameryki Południowej i Środkowej, w jednej trzeciej krajów afrykańskich, Pakistanie, Tajlandii, Nowej
Gwinei. Regulacje przypominające prawo obowiązujące w Irlandii występują w kilku krajach Ameryki Południowej i Środkowej, w połowie krajów
Afryki i większości krajów Azji Południowo-Wschodniej.
Federacja
na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny:
Skutki ustawy antyaborcyjnej.
Raport nr 2, luty 1996
Zgodnie z przewidywaniami, pozbawienie kobiet prawa do przerwania ciąży ze
względów społecznych doprowadziło do powstania podziemia aborcyjnego i „turystyki aborcyjnej". Na szczęście pod względem higieny i poziomu usług
polskie podziemie aborcyjne nie stwarza zagrożenia o charakterze medycznym, gdyż
aborcji dokonuje się w prywatnych gabinetach lekarskich. Oczywiście kobiecie
pragnącej przerwać ciążę nie zawsze udaje się przebrnąć przez wszystkie
upokorzenia i znaleźć lekarza, który podjąłby się wykonania zabiegu. Najczęściej
stosowanym wyjściem z takiej sytuacji było do tej pory korzystanie z usług
agencji organizujących wyjazdy do klinik zagranicznych. Większość Polek wyjeżdża
na Białoruś, Litwę, Ukrainę, Słowację, do Rosji i Czech. Te kobiety, które
mogą sobie pozwolić na większy wydatek, decydują się na wyjazd do krajów
Europy Zachodniej, najczęściej do Niemiec, Holandii, Belgii lub Austrii. Do
dramatycznej sytuacji dochodzi wówczas, gdy kobiecie zdecydowanej na przerwanie
ciąży nie uda się dotrzeć do odpowiedniego lekarza lub zgromadzić sumy
niezbędnej do opłacenia kosztów aborcji. Nie wiadomo, ile kobiet trafia do
szpitali z poronieniem wywołanym „domowymi" sposobami. Wiadomo tylko, że są
takie przypadki. O tych najbardziej drastycznych, kończących się śmiercią
kobiety, informowała kilkakrotnie prasa. Donosiła również o noworodkach
porzucanych na śmietnikach lub w kościołach. O dzieciach pozostawianych przez
matki w szpitalach w zasadzie już się nawet nie pisze.
Jak można było przewidzieć, funkcjonująca od ponad trzech lat ustawa była
rygorystycznie przestrzegana wyłącznie w tym zakresie, który był ściśle
związany z zakazem wykonywania aborcji. Władze nie wywiązały się ze swoich
obowiązków wynikających z ustawy. Ministerstwo Edukacji Narodowej dotąd nie
wprowadziło do szkół rzetelnych, zgodnych z obecnym stanem wiedzy programów
edukacji seksualnej. Zalecane przez MEN podręczniki do przedmiotu
„Przysposobienie do życia w rodzinie" nie tylko nie przekazują pełnej
informacji na temat antykoncepcji, ale wręcz dezinformują i utrwalają
niebezpieczne stereotypy dotyczące stosowania antykoncepcji, metod zapobiegania
ciąży oraz środków antykoncepcyjnych. Dotyczy to często także programów i podręczników promowanych przez lokalne wydziały zdrowia. Przykładem może być
Urząd Miejski we Wrocławiu (Wydział Promocji Zdrowia), który zaleca
scenariusze zajęć dla szkoły podstawowej i ponadpodstawowej [ 2 ] o wyraźnym
zabarwieniu ideologicznym. Książka nie zawiera rzetelnych informacji na temat
metod i środków antykoncepcyjnych, a do tego przekazuje tendencyjne i szkodliwe opinie dotyczące antykoncepcji oraz postaw osób, które ją stosują
(patrz dział „Drobiazgi"). Zapewne z podobnych względów (niechęć do
promocji prezerwatyw) nie poświęcono w tym programie miejsca zapobieganiu
AIDS, problemowi wyjątkowo aktualnemu i bolesnemu.
Pomoc socjalna, którą miały zostać otoczone kobiety w trudnej sytuacji
materialnej i ciężkich warunkach życiowych, jest oczywiście niedostateczna.
Rząd, który ma dużo zrozumienia dla własnych trudności, zwłaszcza
finansowych, nie dostrzega problemów kobiet, którym pomóc nie może, i nie
wnioskuje o zmianę ustawy.
Podsumowując, funkcjonująca od ponad trzech lat ustawa nie spełniła oczekiwań
jej zwolenników i nie zlikwidowała zjawiska aborcji. Przeniosła je tylko do
podziemia i tym samym sprawiła, że najwyższą cenę za jej wprowadzenie zapłaciły
kobiety najbiedniejsze oraz pochodzące ze środowisk o utrudnionym dostępie do
metod i środków antykoncepcyjnych.
Wpływ ustawy antyaborcyjnej na świadomość społeczną
Wielokrotnie słyszałam opinie, powtarzane przez różne
ugrupowania polityczne i ośrodki opiniotwórcze za Kościołem katolickim,
jakoby ustawa antyaborcyjna wnosiła pozytywny wkład w podnoszenie świadomości
dotyczącej wartości życia. Nie tylko nie mogę się z tym zgodzić, ale wręcz
uważam takie wypowiedzi za szkodliwe i obraźliwe dla nas, kobiet. Jest banalną
prawdą, że kobiety zawsze rodziły dzieci. Nie były i nie są do tego
potrzebne ani moralne nauki ze strony Kościoła, ani sejmowe debaty. Faktem
jest również, że w innych kulturach, ale także i w naszej, choć w czasach,
do których nasza pamięć nie sięga kobiety znały sposoby sterowania własną
płodnością. Antykoncepcja, wbrew temu, co głosi Kościół, nie jest
odkryciem naszych czasów. Kobiety starały się zapobiegać poczęciu wtedy,
gdy nie sprzyjały temu okoliczności właśnie dlatego, że zawsze znały wartość
życia i odpowiedzialność związaną z wydaniem na świat nowej istoty. Wiedza o tym, jak uniknąć ciąży, została zniszczona przy wydatnej pomocy Kościoła
katolickiego. Wraz z nią na długo zaginęła siła, jaką dawała kobiecie
zdolność do panowania nad własną płodnością i możliwość świadomego
decydowania o swoim macierzyństwie.
Przeciwników prawnego zakazu przerywania ciąży dziwi fakt, że jego
zwolennicy zwalczają antykoncepcję — najskuteczniejszą broń przeciwko
aborcji. Ich argumenty natury moralnej są zupełnie nie przekonujące. Dominujący,
zgodnie z którym celem każdego stosunku seksualnego jest przekazywanie życia,
upada wobec faktu, że propagują oni (również Kościół) unikanie ciąży za
pomocą tzw. naturalnych metod planowania rodziny. Zapewniając przy każdej
okazji o wysokiej skuteczności tych metod, dowodzą jednocześnie, że naprawdę
akceptują ideę zapobiegania niepożądanemu poczęciu. Mimo to ich głośna
kampania przeciwko antykoncepcji wyrządziła wiele zła w świadomości społecznej i na pewno nie przyczyniła się do spadku liczby aborcji.
Innym groźnym zjawiskiem, które jest wynikiem debat związanych z delegalizacją
aborcji, jest utrwalenie w świadomości społecznej silnie zabarwionego
ideologicznie „języka" związanego nie tylko ze sprawą aborcji, ale również
ciąży. Nikogo już nie dziwi i nie oburza fakt, że wnętrze gabinetu
ginekologicznego przedstawia się na ekranie telewizyjnym jako miejsce kaźni,
narzędzia ginekologiczne jako narzędzia śmierci, a ultrasonograficzny obraz
łona kobiety jako wstęp do komentarza o zabijaniu. Takie zabiegi propagandowe
czynią ze sfery zdrowia kobiet związanej z prokreacją pewne tabu. Prowadzą
bowiem do tego, że lekarze ginekolodzy stają się osobami podejrzanymi, a wizyty w prywatnych gabinetach ginekologicznych mogą dostarczyć powodów do śledztwa.
Wszystko to nie sprzyja działaniom na rzecz poprawy zdrowia kobiet i nie ułatwia
działań profilaktycznych, np. zapobiegania chorobom nowotworowym. Utrudnia również i tak niedostępny dostęp do informacji i metod dotyczących antykoncepcji.
Do paradoksu dochodzi, gdy w tym samym wydaniu „Wiadomości", w chwilę po
symbolicznych ceremoniach wręczania ważnym osobistościom egzemplarzy broni
lub ich miniatur, przedstawia się sale porodowe i noworodki jako ilustrację do
komentarza Watykanu o „kulturze śmierci". I nikt publicznie już nie
stwierdza, że takich określeń Kościół katolicki nie stosował nawet w odniesieniu do faszyzmu.
Ustawa antyaborcyjna wyrządziła co najmniej jeszcze jedną szkodę w świadomości
społecznej: pozwoliła na dyskryminujące podejście do kobiet w ciąży. Nie
odmawia się przecież ludziom moralnego prawa do leczenia i zabiegania o najlepszy stan własnego zdrowia. Kobietom również — do momentu, gdy zajdą w ciążę. Potem, zgodnie z funkcjonującą jeszcze ustawą, ich wola nie ma już
szczególnego znaczenia. O tym, czy stan zdrowia kobiety jest na tyle poważny,
by można było przeprowadzić zabieg, decyduje lekarz, nie ona. Taka sytuacja
sprawia, że społeczeństwo czuje się uprawnione do decydowania o tym, do
jakiego stopnia kobieta powinna poświęcać swoje zdrowie lub życie dla dobra
płodu. Dla mnie oczywiste, że jest to wyłącznie jej prywatna sprawa. Tak jak
prywatną sprawą każdego z nas jest to, czy zdecyduje się oddać krew dla
potrzebujących. I nie można uznać za argument tego, że bez jej poświęcenia
płód nie przeżyje. Takie myślenie dawałoby społeczeństwu prawo do
decydowania za każdego z nas o tym, czy wolno nam zachować własną nerkę, jeśli
może ona uratować życie jakiemuś choremu człowiekowi.
Odnoszę wrażenie, że mówienie o pozytywnym wpływie ustawy antyaborcyjnej na
świadomość społeczną jest niepotrzebną grzecznością wobec jej zwolenników,
grzecznością, której i tak nikt nie doceni.
Aleksandra Solik
*
Oto fragmenty
listu skierowanego w tym roku do marszałka Sejmu RP przez kilkanaście
organizacji katolickich z różnych krajów świata. List powstał z inicjatywy France Kissling, przewodniczącej amerykańskiej organizacji
„Katolicy na rzecz Wolnego Wyboru".
Piszemy
jako katolicy, aby wyrazić nasze poparcie dla podjętej obecnie w Polsce
inicjatywy zmierzającej do liberalizowania ustawy antyaborcyjnej.
Wierzymy, że wprowadzenie bardziej liberalnego prawa przyczyni się znacząco
do poprawy zdrowia i dobrostanu polskich kobiet oraz ich rodzin.
Uważamy aborcję za poważny problem moralny i wolelibyśmy żyć w świecie, w którym można by się obejść bez aborcji. Ale w istniejącym stanie
rzeczy aborcja bywa, niestety, koniecznym, choć często dramatycznym
wyborem. Uważamy, że można mieć zaufanie do kobiet, jeśli chodzi o ich zdolność do podejmowania odpowiedzialnych decyzji w tej sprawie.
Nasze poparcie dla proponowanej zmiany prawa oparte jest na kilku
podstawowych zasadach katolickiej teologii, do których należy
przyznawanie kobietom i mężczyznom zdolności do podejmowania moralnych
decyzji w sprawie reprodukcji, przekonanie, że nie można ludzi
powstrzymywać od postępowania zgodnego z własnym sumienie, a także
katolickie rozumienie różnicy między moralnością a prawem
stanowionym. Jednym z najbardziej szkodliwych nieporozumień jest
przekonanie, że w sprawie legalności aborcji na gruncie katolicyzmu możliwe
jest tylko jedno stanowisko. Doceniając wkład Watykanu i biskupów w publiczną dyskusję na temat licznych problemów społecznych, musimy
jednak stwierdzić dającą się zauważyć niechęć ze strony wielu
hierarchów do podejmowania dyskusji na temat tych aspektów teologii
katolickiej, które mogą być uzasadnieniem dla poglądu, że decyzje na
temat aborcji powinny być pozostawione kobietom i ich rodzinom, których
to bezpośrednio dotyczy. (...)
Rzymskokatolicka doktryna prawna uznaje indywidualną odpowiedzialność
moralną katolika i związane z tym prawo do tego, by w sprawach moralnych
kierował się on własnym sumieniem, nawet jeżeli popada przez to w sprzeczność z nauką Kościoła. Zasada prymatu indywidualnego sumienia
uzasadnia prawo kobiet do podejmowania w odniesieniu do niepożądanych ciąż
samodzielnych decyzji moralnych, uwzględniających zarówno ich własną
sytuację osobistą, jak dobro dzieci, rodziny oraz społeczeństwa
Jako katolicy podkreślamy, że Kościół nigdy nie ogłosił nieomylną
swojej nauki na temat spraw wchodzących w zakres decyzji moralnych, w tym
także aborcji. Wbrew wypowiedziom przywódców Kościoła, w których
aborcja przyrównywana jest do morderstwa, nie ma teologicznej zgody co do
tego, kiedy płód staje się człowiekiem. W swojej „Deklaracji na
temat dopuszczalności aborcji", wydanej przez Kongregację do Spraw
Doktryny Wiary w 1974 roku, Watykan przyznaje, że nie wie kiedy płód
staje się człowiekiem. (...)
Ponadto katolicka teologia uznaje, że osoba, która uważa, iż aborcja
jest niemoralna, może jednak mimo wszystko popierać jej legalność. W tradycji katolickiej występuje bowiem rozróżnienie prawa moralnego i prawa stanowionego oraz wymóg, by prawo było możliwe do wprowadzenia w życie, a zatem by było oparte na zgodzie większości społeczeństwa.
Bez tego, jak zauważają teologowie katoliccy, nawet prawo, którego cel
jest „dobry", przyniesie złe rezultaty. Katolicka tradycja uznaje, że
żadna grupa nie ma prawa do narzucania swoich poglądów innej grupie. Z wyżej wymienionych powodów, występując jako katolicy, zdecydowanie
popieramy obecne wysiłki mające na celu zmianę obecnych regulacji
prawnych dotyczących aborcji i apelujemy o wprowadzenie w Polsce
liberalnego prawa aborcyjnego, które respektowałoby indywidualne
sumienie, uznawałoby zdolność kobiet do podejmowania odpowiedzialnych
decyzji moralnych w dziedzinie rozrodczości oraz chroniło zdrowie
kobiet.
*
TELEWIZYJNE OBYCZAJE
Pod koniec marca br. w programie telewizyjnym poświęconym
adopcji (!) pokazano kontrowersyjny film Niemy
krzyk, przedstawiający zabieg przerywania ciąży w sposób sugerujący, że
kilkutygodniowy płód w czasie zabiegu boi się, ucieka przed narzędziem
lekarskim, cierpi. Cały komentarz filmowy jest szokujący i nieprawdziwy, gdyż
ze względu na brak rozwiniętego systemu nerwowego podobne odczucia u płodu w tej fazie życia są niemożliwe. Poważne środowiska lekarskie zarzuciły
zresztą autorowi filmu manipulację i fałszerstwo, a jego przegrana w procesie o zniesławienie potwierdziła prawdziwość tych zarzutów. O tym o oczywiście w programie TV nie wspomniano ani słowem; film przedstawiono jako obiektywny
dokument. Ten szokujący obraz pokazano w programie I o godzinie 21, w porze
dobrej oglądalności, kiedy telewizję wspólnie z rodzicami oglądają także
dzieci. Cały program był oczywiście zrealizowany z punktu widzenia przeciwników
dopuszczalności aborcji. Po emisji kilkanaście organizacji pozarządowych, wśród
nich „Neutrum", zwróciło się z inicjatywy Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny do dyrektora Programu 1 TVP o pokazanie w podobnym wieczorze
publicystycznym, ale poświęconym społecznym skutkom aborcji, amerykańskiego
filmu dokumentalnego Dorothy Fadiman Kiedy
aborcja była nielegalna. Postulat motywowaliśmy tym, że telewizja
pokazuje tylko jedną stronę sporu o dopuszczalności aborcji, choć jej
ustawowym obowiązkiem jest emitowanie programów rzetelnie ukazujących całą
różnorodność zjawisk i postaw, sprzyjających swobodnemu kształtowaniu się
opinii publicznej.
Należy podkreślić, że projekcja filmu lub jego fragmentów nie naraziłaby
telewizji na żadne koszty, gdyż Federacja była gotowa nieodpłatnie udostępnić
kopię, zgodnie z upoważnienie udzielonym jej przez autorkę. W związku z brakiem odpowiedzi na ten list „Neutrum" zwróciło się także z protestem do Rady Programowej TV. Interweniujący w tej sprawie członek Rady
otrzymał od dyrekcji TV pismo informujące, że na 8 sierpnia został
przewidziany w tym samym cyklu publicystycznym program dotyczący społecznych
skutków aborcji, że będą tam fragmenty filmu Dorothy Fadiman, na które
przewidziano tyle samo czasu, ile zajęła emisja Niemego
krzyku, i że przedstawicielka „Neutrum" zostanie zaproszona do wzięcia
udziału w dyskusji. Jednak ani „Neutrum", ani Federacja żadnego pisma w tej sprawie nie otrzymały. W pierwszej połowie lipca Monika Petri z działu programów publicystycznych
zwróciła się telefonicznie do nas o dostarczenie kopii filmu Dorothy Fadiman
na kasecie specjalnego typu, przystosowanej do emisji telewizyjnej. Ponieważ
nasza przedstawicielka miała być uczestniczką programu, próbowaliśmy uzyskać
na ten temat jakieś podstawowe informacje. Odpowiedzią było zdziwienie, że
nas to interesuje, i pouczenie, że na takie informacje jest jeszcze zbyt wcześnie.
Tak więc czekając cierpliwie na odpowiednią porę postaraliśmy się o kopię
filmu, lecz z chwilą, gdy ją otrzymaliśmy i poinformowaliśmy o tym dział
publicystyki (25 lipca), jego zainteresowanie sprawą nagle znikło. Pani nie
potrafiła kompetentnie odpowiedzieć, komu i w jakim trybie można przekazać
kasetę. Ponadto w dalszym ciągu nie chciała udzielić informacji dotyczących
programu, w którym przecież mieliśmy brać udział. Trudno było oprzeć się
wrażeniu, że realizatorzy mieli nadzieję, iż nie uda się nam zdobyć
odpowiednio przygotowanej kopii filmu i to nas będzie można obciążyć winą
za nie wyemitowanie programu. Ostatecznie program nie został zrealizowany z nieznanych nam dotąd przyczyn, choć był już zapowiedziany w tygodniowym
programie telewizyjnym.
Tak więc, po pierwsze, wprowadzono w błąd członka Rady Programowej, który
po zapoznaniu się ze skierowanym do niego pismem miał prawo sądzić, że
dyrekcja Programu 1 TVP rzeczywiście dokłada wysiłków, by sprostać
wymaganiom stawianym telewizji publicznej i stworzyć jednakowe warunki do
wypowiedzi przedstawicielom różnych opcji światopoglądowych.
Po drugie, zadziwiający jest sposób, w jaki TVP traktuje potencjalnych
uczestników programów publicystycznych, a pośrednio również i widzów.
Dlaczego uczestnicy dyskusji mają być zapraszani w ostatniej chwili, nawet jeśli
program jest od dawna zaplanowany? Realizatorom powinno przecież zależeć na
tym, żeby to były osoby nieprzypadkowe, kompetentne i przygotowane do
dyskusji. Widz ma prawo oczekiwać, że telewizji, za której oglądanie płaci,
będzie mu przedstawiać programy na możliwie najwyższym poziomie.
Po trzecie, uderza niekompetencja pracowników telewizji i lekceważący sposób, w jaki traktuje się osoby z zewnątrz. Do tej pory żadna z naszych organizacji
nie otrzymała odpowiedzi na swoje pisma. Pani z działu publicystyki
odpowiedzialna za pozyskanie kasety z filmem nie tylko nie potrafiła udzielić
informacji, w jaki sposób należy ją przekazać, ale sprawiała wrażenie zmęczonej
naszymi próbami załatwienia tej sprawy. Zabawne, ale to my musieliśmy ją w końcu poinformować, co powinna zrobić, by formalnościom stało się zadość.
Na szczęście stronniczość telewizji nie miała wpływu na wynik głosowania w sprawie ustawy antyaborcyjnej. I właściwie trzeba by się poważnie
zastanowić, czy warto nadal domagać się od telewizji publicznej obiektywizmu i pluralizmu, czy też raczej liczyć na to, że jej nierzetelność i niefachowość będą rodziły skutki odwrotne od zamierzonych — z korzyścią
dla poglądów reprezentowanych przez „Neutrum".
A.S., A.W.
PS. Tuż przed zamknięciem tego numeru do „Neutrum" przyszła
odpowiedź od przewodniczącego KRRiTV Bolesława Sulika w sprawie filmu Dorothy
Fadiman — że został odrzucony jako skrajnie proaborcyjny i nieadekwatny do
dzisiejszej sytuacji. Wyświetlenie Niemego
krzyku wzbudziło emocje i nie należy powtarzać tego błędu budząc znowu
emocje, tym razem strony przeciwnej. A w ogóle to jeden pan z Izby Lekarskiej
uważa, że Niemy krzyk jest w porządku.
Ani słowa o całej reszcie planowanej audycji — bo film miał być przecież
tylko wstępem do dyskusji. Do sprawy TV wrócimy w najbliższym czasie.
*
JAK TO JEST Z KATECHEZĄ
Nadesłano nam
niedawno jako ciekawostkę kilkanaście sprawdzianów z religii napisanych przez
uczniów I klasy zasadniczej szkoły zawodowej w jednym z miast wojewódzkich.
Na sprawdzianach widniały oceny wystawione przez księdza katechetę, lecz nie
było tam ani jednej poprawki, nie bardzo więc wiadomo, czy „Hrystus" i „Stwożyciel" to właściwa pisownia, czy największe zagrożenia dla wiary
to rzeczywiście muzyka rockowa i telewizja oraz czy istnienie całunu jest
faktycznie dowodem na zmartwychwstanie — jak można by sądzić po
przeczytaniu tych tekstów. W tym samym czasie wpadł nam w ręce numer
„Olsztyńskich impulsów" z opinią wystawioną pewnemu uczniowi przez księdza
katechetę. Ponieważ ta dość krótka opinia zawierała błędy ortograficzne,
zaczęliśmy się zastanawiać, czy błędy w tamtym sprawdzianie szkolnym (z
zupełnie innego miasta) pozostawiono nietknięte z pośpiechu lub dla jakiejś
zasady, czy też i tamtejszy ksiądz katecheta sam miał kłopoty z pisownią. I oczywiście zaraz nasunęły się pytania, jak właściwie przebiega
kwalifikacja katechetów. Jaka jest kontrola pracy i umiejętności ludzi opłacanych
przez państwo (lub którzy będą niebawem opłacani)?
Katechetka ucząca w jednym z warszawskich techników zgodziła się udzielić
nam anonimowo wywiadu, który między innymi odpowiada częściowo na te
pytania.
— Jakich
kwalifikacji wymaga się od katechetów?
— Wymagane są wyższe studia. Kiedy poszłam uczyć do szkoły, to chociaż
jestem po teologii, zażądano dodatkowo, żebym ukończyła dwuletni kurs dla
katechetów. Zdarza się jednak, również, że ktoś uczy będąc w trakcie
studiów, otrzymał formację duchową w zakonie lub ukończył trzyletnie
kolegium katechetyczne — po dodatkowych dwóch latach można otrzymać
magisterium.
— Czy każdy ksiądz ma wyższe wykształcenie?
— Ksiądz, który ukończył seminarium, nie ma tytułu magistra.
— Kto konkretnie kwalifikuje katechetów?
— W tej chwili decyduje o tym kuria. Żeby ktoś mógł pracować, musi
mieć wydaną z kurii tzw. misję katechetyczną. Czasami kandydaci zgłaszają
się od razu do kurii, a czasami do proboszcza parafii, w której jest szkoła, i wtedy proboszcz praktycznie decyduje o przyjęciu, ale musi wystąpić do
kurii o misję katechetyczną dla tej osoby. Więc zawsze jest to pod kontrolą
kurii.
— A co ma do powiedzenia szkoła?
— Niewiele.
— Czyli osoba skierowania z misją z kurii jest automatycznie przyjmowana?
— Właściwie tak.
— Czy jest jakaś kontrola pracy
katechety?
— W czasie mojej poprzedniej pracy raz przyszedł niespodziewanie
proboszcz, żeby zobaczyć, jak wygląda lekcja. W obecnej szkole jeszcze nie byłam
kontrolowana, choć pracuję już cztery lata.
— A czy są jakieś wizytacje dyrekcji
szkoły, czy z kuratorium?
— Ja się z tym jeszcze nie spotkałam. Ale teoretycznie jest to możliwe.
Katecheta może się na przykład starać o mianowanie po pięciu latach pracy. I wtedy powinna być jakaś kontrola ze strony szkoły, ocena lekcji.
— W ciągu kilku lat tylko jedna wizyta
proboszcza, więc można przypuszczać, że w terenie bywa tak samo lub jeszcze
gorzej?
— Tak. Ponieważ szkoła nie decyduje, uznaje, że jest to sprawa parafii:
niech się parafia martwi, a nas to niewiele obchodzi.
— Czy są jakieś kursy doskonalenia
zawodowego dla katechetów?
— Są spotkania dla katechetów i różnego rodzaju kursy. Tu w Warszawie
były na bardzo dobrym poziomie, dotyczące dydaktyki, psychologii, tylko że
niewiele osób z tego skorzystało.
— Czy mówiono coś o chodzących na
katechezę dzieciach z rodzin niewierzących i o sposobach podchodzenia do nich?
— Ja się z tym nie spotkałam.
— Czy stopień z religii wpływa w pani
szkole na ogólną ocenę?
— Nie, do średniej się nie liczy.
— A na stopień z zachowania?
— Zachowanie na lekcjach religii może mieć na to wpływ, bo jest
zachowaniem na terenie szkoły.
— Czy nieobecność na lekcjach religii
ma wpływ na ocenę ze sprawowania?
— Nie, u nas nieobecności na religii nie wpisuje się w ogóle do
dziennika, żeby się nie myliło
przy liczeniu frekwencji. Zaleciła to dyrekcja szkoły.
— Czy w wypadku konfliktu dyrekcja ma
jakiś realny wpływ na katechetów?
— Tak. Katecheci mają trudną sytuację, bo dosyć łatwo jest tę pracę
stracić. Wystarczy, że dyrekcja, młodzież, rodzice zgłoszą jakieś wątpliwości
czy protesty do parafii, która katechetę wysłała. To może także być ksiądz
czy siostra zakonna, nie tylko świeccy. Parafia dla świętego spokoju tę osobę
zwalnia.
— Czy ma pani jakieś ogólne uwagi co
do pracy katechetów?
— Osoby, z którymi się spotykam, są na ogół dobrze przygotowane, ale
miewają jednostronne, ograniczone myślenie. Na przykład, tak jak ktoś pisał w sprawdzianie, że sama muzyka może być szkodliwa. Albo złe nastawienie do
innych religii — że wszystko to są sekty, choć II Sobór Watykański uznał,
że na przykład buddyzm jest zbawczy. Mówi się rzeczy, które nastawiają
przeciwko innym filozofiom, innym sposobom życia. Stąd może następować
pewnego rodzaju indoktrynacja młodzieży. Uczniowie, którzy się buntują
przeciwko pewnym rzeczom wypowiadanym w sposób bardzo dogmatyczny, bez szacunku
dla ludzi mających inne zdanie, mogą być źle traktowani przez katechetów.
Często brakuje elastyczności, próby zrozumienia punktu widzenia innej osoby,
szacunku dla innych poglądów. Czasem młodzież mówi rzeczy skierowane
przeciwko Kościołowi, lubią tak mówić nieraz na religii, ale wyczuwa się,
że oczekują, iż katecheta powie coś, co obroni jego pogląd. Nie po to, żeby
się kłócić, tylko po to, żeby wysłuchać tej drugiej strony. Oni chcą
wypróbować w tej dyskusji, i trzeba się z nimi jakoś zmierzyć, ale trzeba
to zrobić z szacunkiem, zamiast za „niewłaściwe" pytanie stawiać złą
ocenę, wyrzucać z klasy, czy mówić komuś, że ma grzech.
— Czy coś budzi pani szczególny niepokój?
— W zaufaniu powiedział mi ksiądz, z którym jestem zaprzyjaźniona, że
kiedy od przyszłego roku księża będą dostawali pieniądze, zapewne więcej
spośród nich będzie chciało uczyć, i wtedy katecheci świeccy będą
zwalniani. Bo za pieniądze to księża
chcą pracować. I żebym uważała, żebym się starała, bo od pracy w tym
roku może zależeć, kto będzie zwolniony. Większość katechetów ma misję
kanoniczną tylko na rok, a umowa ze szkoła jest taka, że podpisuje umowę na
tyle, na ile jest misja kanoniczna. Tymczasem normalny nauczyciel po roku pracy
podpisuje już umowę na czas nieokreślony. A przecież to jest ważne ze względu
na różne uprawnienia, na przykład do trzynastki, bardzo znaczącej przy tych
zarobkach. Jeśli teraz księża będą chcieli pracować, z katechetami
zatrudnionymi na rok po prostu się nie przedłuży umowy.
— Czy jeśli kuria cofnie katechecie
misję, będzie mógł być zwolniony nawet wówczas, gdy formalnie będzie go
chroniła Karta Nauczyciela?
— Tak, bo umowa jest taka, że pracujemy tylko na podstawie misji.
— Poznałam kiedyś Hiszpankę, ateistkę,
która uczyła religii w szkole. Czy pani zdaniem w Polsce byłoby to możliwe?
— To raczej mało prawdopodobne. Te osoby są dość dokładnie
sprawdzane. Nawet gdy ktoś idzie na studia teologiczne, musi mieć kartkę od
proboszcza, że jest w parafii znany, wierzący i figuruje we wszystkich
dokumentach parafialnych.
— Czy pani uważa, że dowodem na
zmartwychwstanie jest całun turyński?
— Nie!
— Czy pani zdaniem największe zagrożenia
dla religii to muzyka i telewizja?
— Nie, najgorszym zagrożeniem dla religii może być źle prowadzona
katecheza.
— Gdyby religii nauczano przy kościele,
jej poziom byłby sprawą parafian, ale skoro płaci państwo, powinni się tym
interesować wszyscy. Co pani zdaniem można by zrobić w sprawie lekcji
religii?
— Nieoficjalnie wielu księży też jest przeciwnych lekcjom religii w szkole. Mówią, że lepiej było przy parafii, że wprowadzenie religii do szkoły
było po prostu manipulacją polityczną, że tu chodziło o inne sprawy, a nie o dobro uczniów. W parafii można było stworzyć lepszą atmosferę. Uczniowie
nie uciekali z lekcji, tylko przychodzili z przyjemnością, po obiedzie, wypoczęci.
Poza tym młodzież, zwłaszcza szkół średnich, jest teraz daleko od parafii,
bo przyjeżdża nawet spoza Warszawy; ma mniejszą motywację chodzenia do kościoła,
bo przedtem widział ich tam znajomy ksiądz, który uczył religii.
— Ale skoro wyprowadzenie religii ze
szkoły jest na razie nierealne, co by można było zrobić innego?
— Prawdę powiedziawszy, czarno to widzę. Może przydałoby się więcej
szkoleń dla katechetów, prowadzonych przez ludzi z zewnątrz, z bardziej
obiektywnym punktem widzenia. Ale kto by takie szkolenie organizował i finansował? Bo nie wiem, czy sam Kościół mógłby coś zrobić, żeby
poszerzać horyzonty katechetom.
— A czy Kościół by się w ogóle
zgodził, żeby ktoś z zewnątrz mącił katechetom w głowach?
— Raczej nie, tak jak i uczniom. A wszyscy raczej boją się Kościoła. U
nas w szkole kiedyś chciano zaprosić osobę, która miała wykładać młodzieży o życiu seksualnym. Przecież szkoła ma prawo zaprosić każdego. Ksiądz, który
też uczy w tej szkole, spytał mnie o zdanie, co powinniśmy zrobić.
Odpowiedziałam: powinniśmy przysłać także kogoś naszego, żeby młodzież
wysłuchała obu stron i wyrobiła sobie własne zdanie. A ksiądz na to: ja tak
nie uważam. Musimy zrobić wszystko, żeby ta osoba nie przyszła. Skończyło
się tak, że tamta osoba nie przyszła i od nas też nikt nie przyszedł. Sama
trochę mówiłam o tych sprawach, ale nie jestem przecież specjalistą od
medycyny.
— Jakie widzi pani szanse swojej dalszej
pracy w szkole?
— Nie wiem, czy przy niej pozostanę. Nie wiążą się z nią żadne
perspektywy, nie daje autorytetu.
— Gdyby pani jednak miała być nadal
katechetką, wolałaby pani prowadzić religię przy kościele czy w szkole?
— W szkole!!! Tu jestem o wiele bardziej niezależna od Kościoła!
Rozmawiała Anna Wolicka
*
MEN odpowiada
Poniżej przytaczamy
krótko wyjątki z pisma przesłanego nam przez MEN w odpowiedzi na wnioski, które
sformułowaliśmy po zapoznaniu się z wynikami raportu „Respektowanie wolności
sumienia i wyznania w szkole publicznej". Wybrane fragmenty dobrze ilustrują
stosunek władz oświatowych do poruszanych przez nas problemów.
W sprawie podręczników zakwestionowanych przez nas ze
względu na ich indoktrynacyjny charakter:
(...) Wszystkie kwestionowane przez Państwa
tytuły mają status książek pomocniczych i stanowią propozycje do wyboru
przez nauczycieli. (...)
W sprawie kreski na świadectwie szkolnym:
(...) „Kreska" w miejscu oceny z religii/etyki pojawia się zatem wówczas, gdy kościół lub związek
wyznaniowy stanowczo odrzuca możliwość nauczania religii w ramach systemu oświaty,
gdy szkoła (z przyczyn obiektywnych lub z powodu nieudolności organizacyjnej)
nie zapewniła uczniom zajęć z etyki lub gdy uczeń świadomie wybrał
nieuczestniczenie w szkolnych zajęciach z religii lub etyki. Sama ocena z religii/etyki (w formie, która nie wskazuje ani wyznania, ani światopoglądu
ucznia) jest konsekwencją zapisu ustawowego, który uczyni szkołę
odpowiedzialną za organizowanie lekcji religii i etyki, a więc również za
dokumentowanie procesu dydaktycznego w ramach systemu oświaty publicznej.
Pragnę na zakończenie tej kwestii zwrócić uwagę, że każda ewentualna
zmiana przepisów cytowanego rozporządzenia wymaga uruchomienia trybu
porozumienia z władzami kościołów i związków wyznaniowych prowadzących
nauczanie religii w systemie oświaty. (...)
W sprawie odpowiedzialności dyrekcji szkoły za
zatrudnionych w szkole nauczycieli religii:
Do katechetów odnoszą się wszystkie
przepisy Karty Nauczyciela, uzupełnione przez przepisy MEN z dnia 14 kwietnia
1992 r., wprowadzające m.in. dodatkowe regulacje prawne odnośnie zatrudnienia i rozwiązywania umowy o pracę na podstawie skierowania właściwej władzy kościoła
lub związku wyznaniowego. Zatem wszelkie sprawy dotyczące pracy i innej działalności
katechety, które budzą zastrzeżenia z punktu widzenia nadzoru pedagogicznego,
powinny być rozstrzygane przez uprawnionych do tego pracowników oświaty, w porozumieniu z diecezjalnymi wydziałami katechetycznymi lub władzami
zwierzchnimi właściwego kościoła lub związku wyznaniowego. (...)
W sprawie wprowadzenia do szkół przedmiotu
„religioznawstwo":
Postulat wprowadzenia do systemu oświaty
kolejnego nowego przedmiotu — religioznawstwa — należy rozpatrzyć w kilku
aspektach. Pierwszy to aspekt finansowy: koszty wprowadzenia w skali kraju na
wszystkich poziomach nauczania jakiegokolwiek przedmiotu są obciążeniem, którego
budżet oświaty nie jest w stanie udźwignąć. (...)
Drugi aspekt to oczekiwania społeczne; z treści przesłanego przez
Stowarzyszenie „Raportu z realizacji projektu…" w jego części prezentującej
badania sondażowe wynika, że większość młodzieży (53%) motywuje uczęszczanie
na religię swoją wiarą i chęcią jej pogłębienia, 30,5%- ciekawością i potrzebą poszerzenia swojej wiedzy
religijnej, 47% — uważa uczęszczanie na zajęcia z religii za swój obowiązek.
Przedmiot religioznawstwo tych oczekiwań nie zapewniłby — tym bardziej, że
elementy religioznawstwa znajdują się w programach zarówno religii jak i etyki.
Wreszcie aspekt trzeci: wprowadzenie religii do szkół publicznych jest
realizacją zobowiązań Rzeczypospolitej Polskiej, wynikających z ratyfikacji
dokumentów międzynarodowych, na które powołuje się preambuła ustawy z dnia
7 września 1991 r. o systemie oświaty. Wynika z nich obowiązek zapewnienia
przez Państwo wychowania i nauczania dzieci zgodnego z przekonaniami
religijnymi i światopoglądowymi ich rodziców. Wydaje się, że dotychczasowe
rozwiązanie — wprowadzenie możliwości nauczania religii )zgodnie z wyznaniem rodziców) i etyki — jest właściwą i wystarczającą formą
realizacji przez resort oświaty obowiązku przyjętego przez Państwo.
Warszawa, 11.06.1996
r.
List podpisał prof.
dr hab. Stefan Pastuszko
*
Komentarz „Neutrum"
Otrzymane przez nas pismo jest kolejnym dowodem na to, że
osoby odpowiedzialne za oświatę w Polsce nie wiedzą lub nie chcą wiedzieć,
na czym polega pluralistyczny charakter nauczania, który powinien obowiązywać w szkołach publicznych demokratycznego państwa. Zgodnie z tym charakterem
wszystkie programy i podręczniki dopuszczone do użytku szkolnego powinny
przekazywać wiedzę w sposób wolny od jakiejkolwiek indoktrynacji. Chodzi o to, by żadne dziecko nie czuło się w szkole obco z powodu wyznawanej religii
bądź bezwyznaniowości. Szkoły publiczne mają obowiązek jednakowo traktować
wszystkie dzieci. Z tego właśnie względu nauczyciele w szkołach publicznych
nie mogą przyjmować za podstawę nauczania podręczników i programów o charakterze indoktrynacyjnym. Byłoby to przecież sprzeczne z cytowanymi przez
prof. Pastuszkę dokumentami międzynarodowymi. Świadczy o tym wykładnia art.
2 protokołu dodatkowego nr 1 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, której
dokonał Europejski Trybunał w Strasburgu w uzasadnieniu do wyroku ws. Kjeldsen i inni przeciwko Danii (1976). Zgodnie z nią, zdanie4 drugie art. 2 wymaga
przede wszystkim od państwa, by dbało o to, aby informacje i wiedza zawarta w programach szkolnych były podawane obiektywnie, krytycznie i w ujęciu
pluralistycznym. Państwo nie może uprawiać indoktrynacji i ona właśnie
stanowi granicę, której państwo nie może przekroczyć (Marek A. Nowicki, Wokół
Konwencji Europejskiej, Warszawa 1992, s. 124).
Nieprawdą jest również, jakoby ratyfikowane przez Polskę dokumenty międzynarodowe
zobowiązywały jakikolwiek kraj do organizowania w szkołach publicznych lekcji
religii. Nakładają one za to na Państwa-Strony obowiązek zagwarantowania
wszystkim dzieciom na równi prawa do wolności myśli, sumienia i wyznania, w tym prawa do wyznawania i praktykowania swojej religii. Przemawia to raczej na
korzyść organizowania lekcji religii poza szkołami publicznymi. W świetle przytoczonych wyżej informacji argument odnoszący się do motywów,
jakimi kieruje się młodzież uczęszczająca na lekcje religii, brzmi dziwnie w piśmie wystosowanym przez władze oświatowe i odnoszącym się do szkół
publicznych. Obowiązkiem władz jest przecież dbałość o pluralistyczny
charakter nauczania — natomiast nauczanie i wychowanie religijne stanowi część
misji kościołów i związków wyznaniowych.
Wyjaśnienie MEN dotyczące „kreski" na świadectwie jest interesujące z dwóch
powodów. Po pierwsze z tekstu wynika, że sytuacja ucznia „obdarzonego kreską" w ogóle władz oświatowych nie interesuje. Winę ponoszą przecież czynniki
niezależne od MEN: przyczyny obiektywne, postawa kościołów i związków
wyznaniowych, indywidualna decyzja ucznia. Nawet „nieudolności organizacyjnej
szkół" MEN nie traktuje jako argumentu przeciwko „kresce". Można
przypuszczać, że nie czuje się za nią odpowiedzialny. Drugi ciekawy aspekt
wiąże się z perspektywą ratyfikacji konkordatu. Jeśli już teraz władze państwowe
nie mogą podjąć samodzielnie decyzji w takiej sprawie, jak umieszczanie
stopnia z nieobowiązkowego przedmiotu na świadectwie szkolnym, czego można się
będzie spodziewać po wejściu w życie konkordatu?
Na koniec refleksja natury ogólnej. Jest sprawą charakterystyczną, że aspekt
finansowy bywa przywoływany przez władze w sposób dość wybiórczy. Nie
narzeka się na koszty finansowe, gdy wiążą się one z organizowaniem lekcji
religii w szkołach, pamięta się jednak o nich, gdy mowa o płacach
nauczycieli. Nie bierze się pod uwagę kosztów organizowania przymusowych
konsultacji dla tych kobiet, które zechcą poddać się aborcji ze względów
społecznych — nikt podczas obrad komisji sejmowych nie poruszył tego tematu.
Szeroko dyskutowany ze względy na koszty był jednak projekt umieszczenia
wybranych środków antykoncepcyjnych na liście leków podstawowych. Im więcej
takich przypadków, tym łatwiej o wrażenie, że nie zawsze argumenty finansowe
rządu lub parlamentu należy traktować poważnie.
A.S.
*
DROBIAZGI
W rocznicę Rewolucji Francuskiej, 14 lipca, dwóch młodych
ludzi przykuło się w Krakowie do masztu, aby nie dopuścić do wciągnięcia
nań francuskiej flagi. Jeden z nich, członek Ligi Republikańskiej, oznajmił
reporterom Dziennika TV, że jego ideałem jest Francja Świętego Ludwika i Joanny D'Arc. Czyżby Liga Monarchistyczna działała pod pseudonimem
konspiracyjnym?
* * *
Ciekawą strategię spowolnienia prac nad projektem złagodzenia
ustawy antyaborcyjnej przyjął prezes Krajowej Rady Sądownictwa prof. Adam
Strzembosz. Podczas ostatniego już posiedzenia połączonych komisji sejmowych
prof. Strzembosz stanowczo zaprotestował przeciwko trybowi prac i zażądał
przerwania obrad. Twierdził, że proces legislacyjny wymaga, by projekty ustaw
były przedstawiane do zaopiniowania Krajowej Radzie Sądownictwa. Pierwszy
argument, że projekt nie jest jeszcze gotowy, czego dowodem trwające
posiedzenie, nie przekonał profesora. Niestety, nie było go już na Sali, gdy
odszukano i odczytano zapis, na który się powoływał. Zgodnie z nim obowiązek
opiniowania przez KRS odnosi się tylko do aktów prawnych dotyczących sądownictwa.
* * *
Dzięki "Programowi wychowania zdrowotnego"* zalecanemu
przez Wydział Promocji Zdrowia Urzędu Miejskiego uczniowie szkół wrocławskich
dowiadują się, że:
▪ stosunek przerywany jest to niefizjologiczny stosunek płciowy,
▪ zaletą antykoncepcyjnych środków barierowych jest wątpliwe
zabezpieczenie przed chorobami wenerycznymi i AIDS,
▪ zalety wkładki domacicznej [spirali] — brak; działania uboczne -
uszkodzenia narządu rodnego przy zakładaniu lub noszeniu, bolesne długie
miesiączki, plamienia, stany zapalne narządu rodnego, niepłodność, zatrucie
miedzią,
▪ sterylizacja to ubezpładniający zabieg chirurgiczny, działania
ujemne: poważne problemy psychiczne, oziębłość płciowa; w przypadku
kobiet: ciąża pozamaciczna [!!!].
* Program
wychowania zdrowotnego. Scenariusze zajęć klasy IV — VIII,
red. Marianna Charzyńska-Gula, EMBE-PRESS, Lublin 1994.
* * *
Na promocji książki Jarosława Gowina Kościół po komunizmie, w styczniu tego roku, bp Tadeusz Pierożek
tak tłumaczył usztywnienie przez Kościół stanowiska w sprawie
konstytucyjnego zapisu o stosunkach państwo-Kościół: Jeśli
chodzi o brak gotowości do kompromisu, nie było oferty poważniejszych rozmów w sprawie konstytucji. Ci, którym na tym zależy, powinni byli podjąć poważny
dialog, choć rozumiem, że Kościół nie ma tytułu prawnego do dyskutowania o konstytucji. Jeśli się mówi o nas bez nas, to jest tu coś nie w porządku [przez
cały czas w Komisji Konstytucyjnej zasiadał przedstawiciel Episkopatu! -
przyp. Red.]. Jeśli się będzie rozmawiać z Kościołem jako autorytetem, to ten autorytet będzie można jakoś opuścić.
Od liczenia się z autorytetem Episkopatu, jak wynika z informacji
prasowych, zwolniona jest pewna liczba duchownych. Najbardziej znani spośród
nich to o. Tadeusz Ryzyk z Radia „Maryja" i ks. Henryk Jankowski, proboszcz z parafii św. Brygidy w Gdańsku.
* * *
Po ukazaniu się w prasie informacji, że prezydenckie
Biuro Bezpieczeństwa Narodowego sfinansowało ocenę wartości moralnych
szkolnego podręcznika wychowania seksualnego Zbigniewa Lwa-Starowicza, nabraliśmy
podejrzeń, że kalendarzyk, który w niejasnych okolicznościach zaginął komuś z zarządu „Neutrum", został po prostu przechwycony w ramach działań
operacyjnych Urzędu Ochrony Państwa.
1 2
Przypisy: [ 1 ] Sprawozdanie z realizacji ustawy o planowaniu rodziny...,
druk rządowy, Ministerstwo Zdrowia 1993. [ 2 ] Program
wychowania zdrowotnego. Red. Marianna Charzyńska-Gula, EMBE-PRESS, Lublin
1994. « Biuletyny (Publikacja: 05-02-2004 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 3247 |
|