|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
STOWARZYSZENIE » Biuletyny
Biuletyn Neutrum, Nr 2/3 (19/20), Maj 1996 [2]
Ks. Sylwester Jeż,
wizytator nauki religii: Jestem od trzech lat wizytatorem w Warszawie,
rezyduję sobie na Miodowej i oprócz wiadomości z prasy, która do mnie
dociera, nie zjawił się u mnie ani nikt ze Stowarzyszenia, ani rzecznicy praw
dziecka, którzy by mi powiedzieli o konkretnym wypadku: „proszę księdza, tu i tu jest nie w porządku". Odwołałem już kilku katechetów ad hoc. I mam
prośbę, żeby takie wiadomości do mnie docierały. Bo nawet jeśli zdarza się,
że gdzieś dziecko jest w drugiej czy w trzeciej klasie, a nie ma podejścia z właściwym szacunkiem do tego dziecka, gdyż ono nie chodzi na katechezę, jeśli
do mnie docierają takie wiadomości, mam możliwość spotkania się z katechetą i porozmawiania, żeby w odpowiedni sposób przygotował dzieci, uczył tej właściwej
tolerancji. Niedobre słowo. Może lepiej: żeby uczył tego pluralizmu.
Nie powinniśmy udawać, że nie ma problemu, że zepchniemy tę religię ze
szkoły i stworzymy sztuczny problem, że nie ma katolików, że nie ma prawosławnych,
że nie ma ewangelików, że nie ma niewierzących. Musimy uczyć się wspólnego
bycia w takim społeczeństwie, jakie jest, i wzajemnego szanowania siebie,
czego mi bardzo brakuje. Gdybym się pojawił w sutannie w centrum Monachium,
oni by popatrzyli i powiedzieli „oryginał", bo tam księża nie chodzą w sutannie. Ale pojawiając się w centrum Warszawy w sutannie bardzo wiele razy słyszałem
dużo przykrych, obelżywych słów pod swoim adresem. Myślę więc, że winniśmy
dążyć do jakiejś kultury w społeczeństwie poprzez tę tolerancyjność
względem siebie. Stwarzanie sytuacji, że wyjdziemy ze szkoły, że nie będziemy
stawiali oceny z religii, to będzie tylko zawoalowanie pewnego problemu. My go
nie możemy unikać, tylko musimy go tutaj pokazać. Na to, że te oceny gdzieś
tam powodują może jakieś reminiscencje, musielibyśmy dodatkowe badania zrobić.
My nigdzie nie wymagamy świadectw, kiedy ktoś przychodzi na przykład zawrzeć
związek małżeński.
Organizowanie religii na początku i na końcu zajęć szkolnych w większości
dużych szkół jest nie do zrealizowania. W szkole, w której sam uczę, są 33
klasy; proszę teraz wprowadzić te 33 godziny na pierwszą i na ostatnią lekcję.
Gdy chodzi o zainteresowanie religioznawstwem, nie wiem, czy nie wynika to z ciekawości czegoś nowego. Marcin Przeciszewski,
Katolicka Agencja Informacyjna: Prezentując pierwszą część raportu, pan
doktor Pawlik zaczął od tego, że środowiska katolickie niechętnie się na
takie badania zapatrują. Otóż ja chciałbym się przeciwstawić tej opinii;
wydaje mi się, że wyniki pańskich badań zostały bardzo pozytywnie ocenione i przyjęte przez środowiska katolickie i będą rozpowszechniane na pewno, także
przez moją instytucję. One przybliżają jakąś bardzo istotną prawdę o polskim społeczeństwie po tych pięciu latach demokracji. Prawdę, że mimo
tego wielkiego pęknięcia, jakim było sto pięćdziesiąt lat zaborów i pięćdziesiąt
lat komunizmu, jednak to społeczeństwo chce być społeczeństwem
pluralistycznym, tolerancyjnym itd. Natomiast co do interpretacji, jeszcze kilka
drobnych uwag. Mianowicie jedną z podstawowych tez interpretacji wyników badań
przedstawionych w raporcie był wniosek o konformistycznych postawach dzieci i młodzieży w sytuacji, kiedy akceptują wolę rodziców, aby chodziły na zajęcia religii w szkole. I rzeczywiście, w socjologii jedną z podstawowych często używanych
kategorii jest kategoria tak zwanego konformizmu, natomiast nie wiem, czy
zastosowanie tej kategorii do dzieci respektujących autorytet swoich rodziców
jest prawidłowe. Pedagogika zdecydowanie by się pokłóciła z socjologią w takiej ocenie. Co do książek, polemizowałbym generalnie z tezą pani profesor
Teresy Hołówki. To było, w moim odczuciu, wystąpienie przeciwko podstawowej
zasadzie pluralizmu. Bo owszem, każdą książkę możemy zastąpić trzema
lepszymi, i być może te książki powinny być lepiej napisane. Co do recenzji
poszczególnych sformułowań nie będę dyskutował, one były pisane pewnie
gdzieś tam na kolanie. Natomiast chodzi mi o samą zasadę. Pani profesor była
uprzejma przeciwstawić się obecności tych książek dlatego, że reprezentują
pewną opcję światopoglądową, którą pani nazwała opcją tomistyczną. Otóż
mnie się wydaje, że pluralizm w procesie wychowania powinien polegać na tym,
że oferuje się uczniowi przez ten czas edukacji różne oferty światopoglądowe, a później on jest w stanie sam sobie wybrać i na tej podstawie skonstruować
własny światopogląd.
Dr Stanisława
Grabska: Ja jeszcze tylko dodam, dlaczego Kościół chce religii w szkołach.
Mówił o tym kiedyś biskup Tokarczuk. Otóż chodzi o to, że lekcje w salkach
katechetycznych nie obejmowały mnóstwa dzieci zaniedbanych, dzieci dowożonych
do szkół zbiorczych, dzieci w szkołach zawodowych. Wejście do szkół to
jest objęcie podstawowym wychowaniem religijnym mnóstwa dzieci, które
wychowywały się jak dzicz. Przejdę jeszcze do sprawy tych ewentualnych lekcji
etyki. Nie chodzi o to, żeby to były lekcje etyki naukowej. Chodzi o to, żeby
objąć jakimś wychowaniem etycznym te dzieci, które nie chodząc na lekcje
religii i nie będąc z rodzin, które inaczej to wychowanie dają, zostają po
prostu bez żadnego podstawowego etycznego formowania. To można nazwać jakąś
nauką o stosunkach międzyludzkich, jeśli nie etyką. I to nie powinno być
tylko wtedy, gdy siedmioro rodziców zechce. Jeśli są dzieci, które nie chodzą
na lekcje religii i pozostają jakoś na marginesie, to szkoła z urzędu
powinna stwarzać dla nich tego rodzaju wychowawcze lekcje.
Następne sprawy: prawo do milczenia. Otóż prawo do manifestowania i prawo do
milczenia czasami się ze sobą kłócą. Trzeba to konstytucyjnie czy w ustawach jakoś wyważyć, żeby była jasna interpretacja. Uważam, że prawo
do milczenia to jest prawo do tego, że kiedy ktoś mnie pyta: „jakiego jesteś
wyznania?" ja mogę powiedzieć: „nie odpowiadam". Ale nie może to być
tak daleko posunięte, że nie może istnieć jakikolwiek znak tego, że ktoś
ma jakieś wyznanie, a takie jest chociażby w jakichś metrykach, bo jest prawo
do milczenia. Narzucenie wszystkim głuchego milczenia o wyznaniu kłóciłoby
się z prawem do manifestowania swojej wiary. Jeżeli chcemy pluralizmu, to
prawo do milczenia musi być jakoś ograniczone, powiedzmy do tego, że ja mam
prawo do niezgłaszania manifestacyjnie swojego wyznania. Otóż sam stopień z religii, po pierwsze, nie ujawnia, jaka to jest religia, jeżeli będą
wpisywane stopnie wszelkich wyznań. Po drugie, ujawnia najwyżej, że ktoś nie
chodzi czy chodzi na lekcje. Nie ujawnia wcale jego przekonań. To, że można
się tego domyślać, to już jest bardzo daleko idące tłumaczenie prawa do
milczenia. Jeśli nawet zostanie ono uchwalone jeszcze raz, bo mówią państwo,
że już jest w dwóch ustawach, to powinno być tak uchwalone, żeby nie mogło
być tłumaczone w sensie rozszerzonym, bo wtedy sprowadzamy po prostu religię
do prywatności.
Teraz sprawa wychowania seksualnego. Otóż nie chodziło mi o to, żeby
wychowanie seksualne jakoś dzieliło ludzi, ale faktem jest, że w naszym społeczeństwie
już istnieje w tych sprawach pewien podział na dwie orientacje. Jedna to
orientacja jak najdalej idących wolności seksualnych razem z prawem do współżycia
seksualnego — ja już nie wiem- dzieci w szkołach. Druga to orientacja
wychowania seksualnego razem z pewnym wychowaniem do wstrzemięźliwości
seksualnej, do wierności małżeńskiej. Religijne wychowanie
rodzinno-seksualne pod tym względem bardzo się różni od poglądów na przykład
pani Labudy. No a pani Labuda ma prawo do własnych poglądów i rodzice
religijni mają prawo do swoich poglądów. Co z tego wynika? To, że powinno być z jednej strony wychowanie seksualne i rodzinne w ramach wychowania religijnego,
respektujące te wartości, które to wychowanie niesie. I powinna być równocześnie
możliwość wychowania do jakichś podstawowych norm współżycia ludzkiego w ramach problemów rodzinnych i seksualnych, która by nie raziła światopoglądu
liberalnego. Taka możliwość mogłaby się znaleźć na przykład w ramach
wychowania etycznego świeckiego, które nie byłoby w zasadzie przeciwstawne do
religijnego, tylko nie włączone w religijne, a dostępne wszystkim dzieciom,
które nie uczęszczają na lekcje religii. To już znowu sprawa dobra dziecka i szanowania światopoglądu rodziców.
Dwa
kontakty dla osób mających problemy ze szkolną katechezą lub
katechetami:
Ks. Sylwester Jeż,
wizytator nauki religii
Kuria Metropolitalna Warszawska
ul. Miodowa 17/19, tel. 31 15 64
Mgr Jolanta Szczudłowska,
wizytator
warszawskiego Kuratorium Oświaty
tel. 26 64 91 w. 14
Prof. Krzysztof Dołowy: W sprawie prawa do milczenia po prostu różnimy się światopoglądowo. Ja uważam,
że jest ono ważniejsze niż prawo do manifestowania, i to bezwzględnie ważniejsze.
Dr Stanisława
Grabska: I ucina pluralizm, skutecznie ucina.
Prof. Krzysztof Dołowy:
Nie, ja uważam, że właśnie pozwala na pluralizm. Ale my się różnimy światopoglądowo,
wychodzimy z różnych założeń aksjologicznych. Co do seksualizmu, ja bym
tylko zwrócił uwagę, że młodzież nie otrzymuje do dziś pewnej
fundamentalnej wiedzy o fizjologii, o mechanizmach, które należą do nauk
przyrodniczych. To mogłoby być na lekcjach przyrody. I teraz co do wychowania.
Otóż to słabość naszej szkoły, że nie mamy dobrych nauczycieli, którzy
by wychowywali na każdej lekcji. Za moich czasów, być może byli to
przedwojenni nauczyciele, wychowanie odbywało się na przykładach, które się
nagle pojawiały. Bo wychowanie tak naprawdę odbywa się na przykładach: od
rodziców, z otoczenia, również ze szkoły. Oszustwem jest próba przerzucenia
wychowania na jakąś jedną lekcję i jakiegoś jednego specjalistę. Jeżeli
cały świat jest inny oprócz tej jednej lekcji, jednego specjalisty, to świadczy
tylko o słabości wychowawczej szkoły.
Dr Elżbieta Czyż:
Tak naprawdę to nie ma kolizji między prawem do zachowania milczenia w sprawie
religii i prawem do uzewnętrzniania swoich przekonań. Zależy to od naszej własnej
woli. W tej chwili prawo do uzewnętrzniania przekonań jest respektowane, można
natomiast uznać, że pewne elementy prawa do zachowania milczenia, chociażby właśnie
kwestia oceny na świadectwie — w tym zakresie nie są respektowane. I jeszcze
jedna kwestia. Generalnie jeżeli chodzi o przestrzeganie praw dzieci w szkole,
to ono pozostawia wiele do życzenia. Możliwość wymiany nauczyciela czy
katechety nie jest w tej chwili w praktyce rzeczą łatwą, nawet jeśli popełni
on wykroczenia.
Anna Wolicka:
Sugestia, żeby wiedza na temat rozmnażania się człowieka była uwzględniona
na lekcjach przyrody, jest bardzo rozsądna. Tylko że właśnie Kościół się
temu sprzeciwia, żądając, aby ta wiedza była traktowana łącznie z wiedzą o miłości i rodzinie, a to się już na lekcje przyrody nie kwalifikuje.
Dr Wojciech Pawlik,
Instytut Stosowanych Nauk Społecznych UW: Ja ograniczyłbym się, brzydko mówiąc,
do technikaliów, dlatego że państwo z racji swoich zawodowych zainteresowań
macie większe kompetencje i uprawnienia, żeby wysnuwać wnioski z moich badań, a odpowiedziałbym tylko na uwagi dotyczące tej części raportu, za którą
czuję się odpowiedzialny. Pani Grabska chyba się spóźniła, w związku z tym mogła przeoczyć to, co uwypukliłem w swoim referacie, mówiąc o motywacji uczniów uczęszczających i jej interpretacji przez uczniów nie uczęszczających.
Pani była łaskawa powiedzieć, że motywacje nieuczęszczających to są ich
racjonalizacje cudzego stanowiska. A być może w związku z tym można
domniemywać, że te drugie są prawdziwe. Ja nie odważyłbym się mówić, które
są prawdziwe.
Dr Stanisława
Grabska: Ja uważam, że inny człowiek nie może mówić o motywach wewnętrznych
drugiego człowieka, a wyście to zastosowali.
Dr Wojciech Pawlik:
Ja powiedziałem właśnie to samo, że istnieją różne słowniki motywów. Że
jedni — chodzący na lekcje religii — przypisują sobie pewne motywacje, a ci, którzy nie chodzą, przypisują im inne motywacje. I nic więcej. Nawet
tutaj parę razy, może zanudzając teoriami socjologicznymi, tłumaczyłem, że
nie można powiedzieć, które z tych stwierdzeń są prawdziwe, a które nie.
Nauka ma to do siebie, że samoogranicza kategoryczność pewnych stwierdzeń
dotyczących tego, co jest prawdziwe, a co nie. Myślę, że pani
nadinterpretowała mój wniosek. Jak mówiłem, mało wiemy o ludzkich
motywacjach. W związku z tym unikałem też słowa „oportunizm", wolałem
przyjąć określenie bardziej neutralne „konformizm".
Kwestia lęku jest bardzo ważna — o czym pan Dominiczak powiedział. Troszkę
wspomniał też o tym ks. Sylwester Jeż. Rzeczywiście w badaniach ujawnia się
lęk, obawy. I znowu samoograniczam swoje wnioski. Nie chcę powiedzieć, że lęki i obawy tych ludzi są racjonalne. Być może tak, być może nie. To nie było
przedmiotem badania. My przecież rejestrujemy tylko poglądy, deklaracje, świadomość.
Jedna piąta uważa, że jakieś przykrości ich spotkają z tego tytułu, że
nie będą mieli oceny na świadectwie. To nie znaczy, że ich spotkają, rzecz
jasna. Faktem socjologicznie znaczącym jest to, że jest lęk, i tylko to
badania stwierdziły. Poszczególni ludzie się boją i w świadomości społecznej, w pewnych środowiskach, ten element lęku istnieje. To z całą pewnością możemy
powiedzieć.
Prof. Teresa Hołówka,
Instytut Filozofii UW: Ja nie krytykowałam tych książek, o których była
mowa w recenzji, z tego powodu, że prezentują stanowisko tomistyczne. Chodziło
mi o coś zupełnie innego: o niebezpieczeństwo, że książka prezentująca
tomizm będzie jedyną książką z filozofii, jedynym podręcznikiem, który w programie szkolnym będzie uwzględniony. Co zaś do książki pani Papis, jest
wewnętrzną sprawą Kościoła, by była wykorzystywana na lekcjach religii czy
godzinach wychowawczych w szkole wyznaniowej. Mnie się ona nie podoba ze względu
na głupstwa w niej powypisywane. Jeżeli ktoś twierdzi, że prawa matematyki są
przykładem prawa naturalnego, to ja przepraszam.
Prof. Krzysztof Kiciński,
Instytut Stosowanych Nauk Społecznych UW: Ja chciałem podkreślić, że
to, co jest krytyczne w moich recenzjach, wiąże się z treścią tych książek, a nie z ich światopoglądem. Jest nawet bardzo wyraźnie podkreślone, że do
jednego z tych podręczników, mimo że jest pisany z pozycji katolickiej, nie
mam żadnych zastrzeżeń. Jest bardzo dobry. Jeżeli książka, którą uważam
za tandetną, ma siedem pozytywnych recenzji, to dla mnie sprawa jest jasna. Coś
jest nie tak z Ministerstwem, z typowaniem recenzentów itd.
Dr Magdalena Środa:
Celem organizatorów tej konferencji nie było doprowadzenie do jakiegoś pełnego
consensusu ani sformułowania jakichś wniosków czy postulatów. Jest tu obecna
przedstawicielka MEN, więc zapewne Ministerstwo wnioski samo wyciągnie.
Ponieważ temat jest przez cały czas w naszym kraju bardzo gorący, nie mieliśmy
żadnej nadziei, że dwie strony, które oczywiście prędzej czy później się
tu ujawnią i będą siebie przekonywały, rzeczywiście się przekonają. To byłoby
naiwne wyobrażenie. I dobrze, że tak się dzieje, bo gdyby udało się
wszystkich tutaj przekonać do jednolitego stanowiska, to zginąłby pluralizm, o którym wszystkie strony mówiły, że jest taki wartościowy, cenny i jest
znakiem naszych czasów. Toteż cieszymy się jedynie, że do tej konferencji
doszło i że zostały na niej przedstawione różne stanowiska. Mam nadzieję,
że była ona owocna dla wszystkich tu obecnych. Wnioski zaś prywatne można
sobie wyciągnąć, instytucjonalne również.
*
KOMENTARZ DO DYSKUSJI
Zapraszając do dyskusji nad naszym raportem
przedstawicieli opcji, którą dla uproszczenia nazwę tu kościelną, z pominięciem
organizacji o poglądach zbliżonych do „Niedzieli" i „Słowa", nie
mieliśmy szczególnych złudzeń, że dojdzie do jakiegoś zbliżenia
stanowisk, zresztą nie było to forum uprawnione do jakichkolwiek negocjacji.
Ponieważ jednak analiza materiałów wykazała pewną zbieżność interesów
„naszej" i „tamtej" strony, istniała teoretyczna szansa, że zgodzimy
się przynajmniej co do jednego czy dwóch postulatów zawartych w raporcie.
Zamieszczone w tym numerze fragmenty dyskusji pokazują, dlaczego okazało się
to niemożliwe: wpłynęły na to fundamentalne różnice w sposobach myślenia i w pojmowaniu praw człowieka przez obie strony, czasami także ewidentnie zła
wola niektórych interpretatorów naszych wniosków.
Przede wszystkim zakwestionowane zostało ustawowe prawo do milczenia w kwestii
przekonań światopoglądowych jako sprzeczne ze swobodą manifestowania swojej
religii oraz kłócące się z pluralizmem. Pierwsza sprzeczność w istocie nie
istnieje: prawem człowieka jest zarówno manifestowanie swoich przekonań, jak
ich nieujawnianie — tyle że powinny istnieć warunki po temu, aby każdy mógł o tym samodzielnie decydować. Co się zaś tyczy pluralizmu, koncepcja naszych
oponentów (dr Stanisława Grabska, ks. Sylwester Jeż) jest w uproszczeniu
taka: katolicka większość dzieci musi wiedzieć, że jesteście innych
przekonań, żeby mogła się na was uczyć pluralizmu. Inne wyjścia byłyby
zacieraniem problemu. Trawestując głośną niegdyś wypowiedź Lecha Wałęsy,
można by to ująć jeszcze inaczej: „Nie mamy nic przeciwko niekatolikom,
tylko niech nie ukrywają, że są niekatolikami". Zwolenniczką takiego
pluralizmu na siłę była także obecna na konferencji wizytatorka do spraw
wyznań z kuratorium, która stwierdziła w rozmowie, że przedstawiciele
mniejszości wyznaniowych po prostu nie powinni posyłać swoich dzieci na
lekcje religii katolickiej, tylko umacniać w nich własne zasady (w domyśle:
nie szkodzi, że trochę pocierpną). Przy specyficznej dla Polski przewadze
jednej religii o pluralizmie światopoglądowym w szkole można mówić tylko w odniesieniu do kilku regionów z większymi skupiskami przedstawicieli innych
wyznań. Uczyć zaś poszanowania dla innych poglądów można przecież inaczej
niż na przykładzie kolegów. Czy przymus — skoro niekatolicy czują się
zmuszani do posyłania swoich dzieci na lekcje religii katolickiej — rzeczywiście
sprzyja pluralizmowi? Efekty dotychczasowej edukacji są raczej przeciwne do zakładanych,
skoro na przykład wierząca większość pozbawiła niewierzące dzieci możliwości
należenia do harcerstwa, wprowadzając jedną obowiązkową dla wszystkich rotę
przysięgi zawierającą odniesienie do Boga. O wychowaniu szkolnym usłyszeliśmy najpierw, że nie da się w nim uniknąć
elementów religijnych, potem zaś — że jednak nie ma tych elementów w modelu amerykańskim. Dr Stanisława Grabska, występując przeciwko
zastosowaniu tego modelu w polskiej szkole, stwierdziła zarazem, że społeczeństwo
amerykańskie jest dość pobożne, gdyż wychowanie religijne daje tam rodzina i kościoły. W połączeniu z wiedzą, że Polacy (i Włosi) wychowani w swoim
kraju po emigracji do Stanów często rezygnują z praktyk religijnych, dowodziłoby
to, że z punktu widzenia Kościoła model amerykański powinien być uznany za
lepszy.
Wychowanie seksualne
nie może być inaczej pojęte jak wychowanie do miłości oraz wychowanie
do samopanowania jako koniecznego warunku tej miłości. Jest to zatem
raczej wychowanie do miłości niż samo wychowanie seksualne. Wszelkie informacje biologiczne, a w szczególności
seksuologiczne,
muszą być umiejscowione w tym właśnie kontekście.
Marek Czachorowski: Nowy imperializm, Warszawa 1995
Czy rzeczywiście przed wprowadzeniem religii do szkół dzieci w Polsce chowały
się jak dzicz? W ciągu ostatnich pięciu lat na przykład przestępczość wśród
nieletnich wcale nie zmalała, lecz wzrosła. Analizując wycinki prasowe celowo
pominęliśmy informację o chuligańskich wybrykach grupy młodzieży z Ursusa
po wyjściu z rekolekcji i drugą, że podpalenia kościoła w Motyczu dokonał
chłopiec wychowywany w dwóch kolejnych klasztorach — nie było żadnych
podstaw, aby uznać te przypadki za charakterystyczne czy reprezentatywne. Widać z nich jednak, że wychowanie religijne, tak jak każe inne, nie daje gwarancji
skuteczności.
Nasze postulaty dotyczące cofnięcia zaleceń MEN dla indoktrynujących podręczników
spotkały się z zarzutem, że dyskwalifikujemy książki pisane z pozycji
katolickich, a aprobujemy zaś liberalne, co jest odstąpieniem od podstawowej
zasady pluralizmu (Marcin Przeciszewski). Nieważne, że recenzent, prof.
Krzysztof Kiciński, uznał za bardzo dobry jeden z podręczników
przeznaczonych do wykorzystania na lekcjach wychowawczych, pisany z pozycji
katolickich ani że druga recenzentka, prof. Teresa Hołówka, wyraźnie napisała,
że sama jest katoliczką, ale nie zgodziłaby się na to, by jej dzieci uczono z książki Wandy Papis, nawet na lekcjach religii. Zarzuty wobec kilku
zakwestionowanych pozycji nie polegają na tym, że prezentują one jakąś opcję
światopoglądową, np. tomizm, ale że prezentują ją jako jedyną prawdę, do
której, jak pisze prof. Kiciński, „musi dojść każdy, kto myśli w sposób
prawidłowy i kto nie jest moralnie zepsuty". To właśnie jest indoktrynacja,
która z pewnością nie sprzyja pluralizmowi, tak jak nie sprzyja mu książka,
która uzależnia godność człowieka od jego odniesienia do Boga, ani taka, w której się daje do zrozumienia, że protestantyzm nie przystoi człowiekowi
wykształconemu. W zakresie edukacji seksualnej pluralizm miałby znów polegać na tym, że byłaby
ona prowadzona na lekcjach religii dla jednych, etyki zaś (obowiązkowej) -
dla drugich (dr Stanisława Grabska). Tyle że z różnych przeprowadzonych na
ten temat sondaży wyraźnie wynika, że większość rodziców posyłających
dzieci na lekcje religii oraz młodzieży chodzącej na te lekcje wcale nie
akceptuje nauczania Kościoła w wielu kwestiach związanych z edukacją
seksualną, a zwłaszcza w sprawie antykoncepcji. Naszym zdaniem pluralizm w tym
przypadku powinien polegać na zalecaniu podręczników przekazujących w sposób
wyczerpujący i bezstronny wiedzę w tym zakresie, młodzież ma bowiem prawo do
informacji. Kościół ma zaś nieograniczone możliwości komentowania tego na
lekcjach religii i przekazywania wówczas treści wychowawczych zgodnych ze swoją
doktryną.
Nasza nieśmiało sformułowana w raporcie uwaga, że otwarcie pewnej liczby
punktów katechetycznych przy parafiach przyniosłoby korzyści zarówno wierzącym,
jak i niewierzącym, spotkała się ze zdecydowanym sprzeciwem. Stwierdzenie dr
Stanisławy Grabskiej, że przecież motywacja obu stron jest zupełnie inna,
gdyż jednym chodzi o pogłębianie wiary, a drugim o nieujawnianie przekonań,
jest bez wątpienia prawdziwe, ale trudno je uznać za argument przeciwko rozwiązaniu
korzystnemu dla wszystkich. Ks. Sylwester Jeż powiedział mi w rozmowie już po
konferencji, że punkty katechetyczne istniejące przy niektórych parafiach mają
tylko służyć pogłębianiu wiary, ale chodzenie tam nie zwalnia ze szkolnej
katechezy i nie będzie uprawniało do stopnia z religii. Wygląda więc na to,
że Kościół woli utracić pewną liczbę wiernych spośród uczniów, którzy
nie będą się umieli dogadać ze swoim katechetą i w ogóle zrezygnują wobec
tego z religii, niż choćby na krok odstąpić od pryncypiów natury bardziej
chyba politycznej niż dogmatycznej.
Dlaczego ks. Sylwester Jeż nie ma skarg na katechetów? Nasze badanie wyraźnie
pokazało, że rodzice boją się nagłaśniania szkolnych konfliktów, żeby
nie odbiło się to na dziecku. Można więc przypuszczać, że skarg nadal nie
będzie. W przypadkach bicia dzieci opisanych w prasie rodzice zwracali się za
każdym razem do miejscowej kurii, gdyż to ona zatwierdza katechetów;
sygnalizowane przypadki pochodzą z naszej analizy wycinków prasowych, samo „Neutrum"
takich informacji nie zbiera. Stwierdzone przez nas problemy dzieci z rodzin
niekatolickich chodzących na religię są związane z tym, że nie jest to w istocie nauka, lecz katecheza, jak przyznał bp Antoni Długosz. W tym zaś
systemie prawie automatycznie wpaja się dzieciom przekonanie, że ich niewierzący
rodzice ciężko grzeszą. Na jakiej zaś podstawie niewierzący rodzic miałby
się skarżyć Episkopatowi na to, że katecheta na lekcjach swojej religii w ten czy inny sposób wpaja wiarę?
Podczas konferencji padło także pod naszym adresem kilka pytań retorycznych i zarzutów niekoniecznie związanych z jej tematem. Jak „Neutrum" może
wychodzić z takim problemem w sytuacji konfliktowej, jaką przeżywa kraj? -
pytał bp Antoni Długosz. Nie będziemy w rewanżu układać listy problemów, z którymi w tej konfliktowej sytuacji, jaką przeżywa kraj, wychodzą różne
instytucje kościelne, gdyż taka wymiana zdań do niczego nie prowadzi.
Przedstawiciel Katolickiej Agencji Informacyjnej Marcin Przeciszewski zarzucił
profesorowi Kicińskiemu nieznajomość ortografii, a mnie samej to, że wyssałam z palca informację o watykańskim dostojniku, który uznał zarażenie żony
przez męża śmiertelną chorobą za mniejszy grzech niż użycie prezerwatywy.
Moja informacja pochodziła z książki Uty Ranke-Heinemann Nie i Amen, a dostojnik to Carlo Caffarra, dyrektor papieskiego Instytutu do
spraw Rodziny. Ciekawe natomiast, z jakiego źródła pochodzi zamieszczona
potem w biuletynie KAI informacja, że „Neutrum" zrzesza przedstawicieli
organizacji wolnomyślicielskich? Organizacja zrzeszająca przedstawicieli
innych organizacji to dziwoląg dotąd w Polsce nieznany.
Nasza konferencja miała stanowić przyczynek do publicznej dyskusji na temat
neutralności światopoglądowej szkoły i — szerzej — miejsca Kościoła w świeckim państwie demokratycznym. Zasadnicze różnice postaw, które
potwierdziła, wskazują na to, że daleko nam jeszcze w tych sprawach do
consensusu, który jest ponoć warunkiem ładu społecznego
Anna Wolicka
*
ŻYĆ ZE WSTYDEM
W kilku zalecanych
przez MEN książkach z przysposobienia do życia w rodzinie wpaja się uczniom
poczucie wstydu jako wielką wartość związaną z seksualnością człowieka.
Dwie kobiety, dziś już obdarzone wnukami, zgodziły się opowiedzieć o tym,
jak pojmowany w ten sposób wstyd wpłynął na całe ich życie.
Red.:
Najtragiczniejszą spośród znanych mi konsekwencji wpajania dzieciom wstydu była
śmierć chłopca, który tak długo wstydził się powiedzieć komukolwiek o objawach choroby narządów płciowych, że w końcu było już za późno na
ratunek. Ale najczęściej te konsekwencje są niewidoczne dla otoczenia, wiedzą o nich tylko zainteresowaniu. Wiem, że ten problem dotyczył was obu. Zacznijmy
od tego, skąd się wziął ten wstyd.
Zofia: Wychowałam
się w rodzinie bardzo religijnej i tradycyjnej. Nikt nie musiał mi mówić, że o pewne rzeczy nie wypada pytać, wyczuwałam to intuicyjnie. Wstyd był we mnie
zakorzeniony od początku.
Teresa: U mnie w domu religijna była tylko babcia, ale to był dom bardzo drobnomieszczański.
Przyzwoita dziewczynka z przyzwoitej rodziny na pewne tematy nie mówiła. Pamiętam,
jak mama przy pierwszym moim pytaniu zrobiła się czerwona i powiedziała, że
zrozumiem, jak będę starsza. Więcej pytań już nie zadawałam i szybko nastąpiła u mnie pełna blokada, absolutna niemożność mówienia o „wstydliwych"
sprawach.
Red.: Na przykład?
T.: Podczas
moich zabaw z synkami przyjaciół rodziny dwukrotnie zdarzyły się sytuacje, w których powinna była nastąpić interwencja rodziców. Ale wstyd nie pozwolił
mi nikomu o tym opowiedzieć. Za pierwszym razem, kiedy miałam cztery lata, była
to propozycja zabawy w zbójców z elementami zabawy w doktora. Za drugim razem
miałam już osiem lat. Dwaj koledzy w moim wieku rozebrali trzylatka i bawili
się z nim w sposób, który w wykonaniu dorosłego byłby zakwalifikowany do
czynów nierządnych, a mnie namawiali, żebym się przyglądała. Wprawdzie odmówiłam
brania w tym udziału, byłam zażenowana i przerażona, ale nie umiałam położyć
temu kresu ani zwierzyć się potem rodzicom.
Z.: Moje
problemy wiązały się głównie z bujną wyobraźnią i naturalnym u dziecka
poczuciem ciekawości, skąd się biorą dzieci. To, co sobie na ten temat
wyobrażałam, zjeżyłoby włosy na głowie dorosłym. Dziś sądzę, że byłoby o wiele zdrowiej, gdyby po prostu ktoś mi wyłożył prostymi słowami prawdę
na ten temat.
Red.: A co sobie
wyobrażałaś?
Z.: Nawet dziś
wstydziłabym się o tym opowiedzieć. Później na lekcjach religii, szczególnie
podczas przygotowania do pierwszej spowiedzi, kładziono wielki nacisk na
„nieczyste" myśli, co jeszcze zwiększyło mój wstyd. Kiedy przystąpiłam
wreszcie do spowiedzi, po prostu pominęłam te sprawy; nie byłam się w stanie
przyznać nawet wtedy, gdy ksiądz mnie o to spytał wprost. Komunię przyjęłam w poczuci świętokradztwa, bo jeszcze przecież na dodatek skłamałam. Przeżywałam
to wszystko okropnie i sądzę, że właśnie ta sytuacja bez wyjścia — bo
poczucie grzechu pogłębiało się z każdą kolejną spowiedzią -
doprowadziła mnie w końcu do „obronnego" odejścia z Kościoła.
Red.: Jak było z uświadomieniem w okresie dojrzewania?
T.: Matka nie
rozmawiała ze mną na wstydliwe tematy, w szkole nie mówiono o tym także. W sprawach podstawowych uświadomiły mnie koleżanki z podwórka, w formie dość
niewybrednej, potem podkradana literatura dla dorosłych. Jako nastolatka przeżywałam
koszmar za każdym razem, kiedy musiałam kupić paczkę waty w aptece. Jeśli w kolejce stawał za mną mężczyzna, odchodziłam i stawałam w drugiej, bo
wstydziłam się, że usłyszy, o co proszę.
Z.: Mnie tylko
babcia ostrzegła, żebym się nie przeraziła, kiedy wystąpią pewne kobiece
objawy. I to wszystko. Resztę dopowiedziały bardziej rozgarnięte koleżanki,
przy czym spora część tej wiedzy okazała się potem z gruntu fałszywa. O wielu bardzo istotnych sprawach z fizjologii mężczyzn i kobiet dowiedziałam
się dopiero po wkroczeniu w wiek średni — z literatury nabywanej przez moje
dzieci.
Red.: Przejdźmy
teraz do dorosłości.
Z.: Wyniesione z domu zasady, no i wstyd, nie pozwoliły mi na żadne „złe prowadzenie"
przed ślubem, który musiał być kościelny. Tak się złożyło, że mój
narzeczony wychowywał się w podobnej atmosferze, więc problemów nie było — aż do dnia ślubu. Pożycie małżeńskie dwóch niedoświadczonych osób,
wstydzących się rozmawiać o sprawach intymnych, a nawet wyrażać uczuć,
okazało się katastrofą. Szybko
przestałam w ogóle znosić obecność męża, uciekłam od niego i wyjechałam
do innego miasta, żeby uniknąć potępienia przez moich i jego rodziców.
Kiedy stwierdziłam, że jestem w ciąży i w tej sytuacji powinnam wrócić do
męża, zdecydowałam się na zabieg, nie mówiąc o tym nikomu poza najbliższą
przyjaciółką. Była to moja pierwsza w życiu wizyta u ginekologa — wybrałam
oczywiście kobietę, ale nigdy nie zapomnę, co przeżyłam, zanim zdołałam
przezwyciężyć wstyd przed badaniem. Zabieg miałam potem jeszcze dwukrotnie:
scenariusz był za każdym razem ten sam. Wstydziłam się poruszyć temat
antykoncepcji, a moi partnerzy sami o to nie pytali. To były późne lata sześćdziesiąte:
na rynek wchodziły dopiero pigułki pierwszej generacji, źle tolerowane przez
większość kobiet, stosowałam więc kalendarzyk z maksymalną marżą
bezpieczeństwa, ale z nienajlepszym skutkiem. Kiedy stwierdzałam, że jestem w ciąży, czułam się w jakiś sposób winna. Wstydziłam się o tym powiedzieć,
szłam na zabieg, a potem pod jakimś pretekstem zrywałam znajomość z nieświadomym
niczego partnerem, do którego miałam ukrytą pretensję, że nie zadał
odpowiednich pytań i sam się nie zatroszczył o konsekwencje, czyli nie okazał
się mądrzejszy i dojrzalszy ode mnie. Wyszłam po raz drugi za mąż dopiero wówczas,
kiedy udało mi się wreszcie spotkać kogoś odpowiedzialnego.
T.: Moje lata
studenckie przypadły na okres dużej liberalizacji obyczajów. Większość
moich koleżanek nie czekała z inicjacją seksualną do ślubu, ale przerywanie
ciąży było nagminne. W znanych mi przypadkach główną przyczyną była
nieumiejętność porozumienia się z partnerem wskutek zakorzenionego wstydu,
który uniemożliwiał rozmowę na tematy intymne. To charakterystyczne, że
wstyd blokuje przede wszystkim możliwości ekspresji — rzadko powstrzymuje
przed samym podjęciem współżycia seksualnego. Mój chłopak był ode mnie o kilka lat starszy, wiedział, że to dla mnie pierwszy raz, więc byłam w swojej naiwności przekonana, że sam się zatroszczy o konsekwencje, skoro tego
tematu nie poruszył. Efektem była ciąża na drugim roku studiów i zabieg w tajemnicy przed rodzicami, którym nie przyznałabym się do tego za nic nas świecie. W dodatku okazało się, że pożycie intymne nie daje mi szczególnego
zadowolenia. Istnieli już wtedy seksuolodzy, ale wstydziłam się o tym
powiedzieć nawet najbliższej przyjaciółce i chłopakowi, więc obcy człowiek
nie wchodził w ogóle w grę. Zmiana partnera nie pomogła, następna również,
doszłam więc do wniosku że przyczyna tkwi we mnie, pogodziłam się z tym
faktem i nauczyłam się żyć z udawaniem. Wyszłam potem za mąż i urodziłam
dziecko. Kiedy leżałam na oddziale położniczym w szpitalu, przeprowadzano właśnie
ankietę dotyczącą między innymi satysfakcji z pożycia seksualnego. Okazało
się, że prawie wszystkie kobiety na Sali mają ten sam problem co ja i ukrywają
to przed mężami — bo o takich rzeczach się nie mówi, a poza tym mógłby
sobie pójść do innej. Wiem z badań porównawczych, że dzisiaj takich kobiet
jest o wiele mniej dzięki temu, że się o tych sprawach wreszcie mówi i pisze.
Z.: Kiedy moje
dzieci podrosły, zaczynano już mówić o edukacji seksualnej w szkole, ale w praktyce skończyło się na mówieniu. Myślałam z przerażeniem o perspektywie uświadomienia córki, bo blokada wstydu wcale nie ustąpiła z wiekiem. Tymczasem zarówno syn, jak i córka zaczęli swobodnie dyskutować
przy mnie o tych sprawach, później kupili sobie jakąś książkę, czytali
porady seksuologów w „itd" i „Razem", w końcu sprawili, że przestałam
odczuwać skrępowanie w rozmowie — tyle że o wiele za późno. Dzisiaj oboje
są dorosłymi ludźmi, mają normalne życie rodzinne i nie zdradzają skłonności
do żadnych dewiacji, choć nikt nie wpajał im wstydu — a może właśnie
dlatego? Ja mam natomiast poczucie, że to wstyd był główną przyczyną
mojego odejścia od Kościoła, jednego nieudanego małżeństwa i trzech
aborcji.
Red.: Pewna
grupa lekarzy uważa, że wszystkie prawie kobiety, które dokonały aborcji,
cierpią potem z tego powodu przez całe życie. Jak było z wami?
"Wstyd
nie jest ucieczką przed miłością, ale służy prawdziwej miłości" (Marina
Ombach, W poszukiwaniu prawdziwej miłości, s.
63).
"Podczas chodzenia
trzeba, abyście wspólnie podjęli decyzję o wyznaczeniu granic
wzajemnych kontaktów. Pomoże wam w tym naturalne poczucie wstydu, szczególnie
mocno zakodowane u dziewcząt. Chroni ono przed traktowaniem waszych ciał
jako przedmiotów użycia." (Praca
zbiorowa pod red. Teresy Król: Wędrując
ku dorosłości, s. 96)
Z.: Nie są to miłe wspomnienia, bo
wiążą się z bólem i nieprzyjemną sytuacją życiową, ale żadnego
syndromu postaborcyjnego nie przeżyłam i nie dam w siebie wmówić, że jestem
morderczynią dzieci. Co nie zmienia faktu, że powinno się stwarzać warunki,
aby nie dochodziło do niechcianych ciąży.
T.: Moje
odczucia są podobne. Psychologicznych problemów na tym tle nie miały też
moje koleżanki ze studiów, a jak już mówiłam, zabiegi były wówczas w naszym środowisku nagminne.
Red.: Jakie
wnioski wyciągacie ze swoich doświadczeń?
T.: Przede
wszystkim taki, że dzieci powinny być informowane o sprawach płci od najmłodszych
lat, oczywiście w formie dostosowanej do wieku. Powinno się to traktować jako
coś naturalnego, o czym można swobodnie rozmawiać, żeby dziecko w razie
potrzeby nie bało się powiedzieć o swoich problemach. Większość rodziców
nadal sobie z tym nie radzi, więc może by w ramach szkolnej edukacji
seksualnej uczyć także młodzież, jak mówić o tym przyszłym dzieciom?
Z.: Dodam, że
wychowanie seksualne nie powinno być moim zdaniem prowadzone oddzielnie dla chłopców i dziewcząt. Koedukacja sprzyja przełamaniu fałszywego wstydu, z pewnością
łatwiej potem w życiu porozumiewać się w tych sprawach z partnerem. Poza tym
wiedza o fizjologii i problemach płci przeciwnej jest tak samo potrzebna jak o własnej — w pewnych okolicznościach nawet bardziej.
*
"PAKT Z DIABŁEM"
Dotarły do nas zabawne wieści z Myszkowa. Dotyczą
Festiwalu Piosenki Harcerskiej i Różnej zorganizowanego w styczniu br. przez
harcerzy z Hufca ZHP Wyszków. Impreza, jak można wnioskować z doniesień
prasowych udana i pomysłowa, wzbudziła jednak głośne protesty pewnych środowisk.
Poszło o nazwę. Młodzież zatytułowała bowiem swój festiwal „Pakt z diabłem
'96" i do tego dostosowała oprawę wydarzenia. Chociaż zabrzmi to jak niezły
żart, hasło festiwalu stało się wyzwaniem dla wyszkowskich obrońców wartości
chrześcijańskich. w tygodniku „Wyszkowiak" (nr 4/96) pojawiło się oświadczenie
Katolickiego Stowarzyszenia Wychowawców w Wyszkowie. Ze względu na ciężar i charakter przytaczanych zarzutów warto poświęcić trochę czasu na omówienie
jego treści, nawet jeśli odbiega ono (a mam nadzieję, że tak jest) od poglądów
większości wyszkowskich pedagogów.
Autorzy pisma wielokrotnie powołują się na etos harcerstwa, którego ideą
powinna być „służba Bogu. Ojczyźnie, bliźniemu, nauce i cnocie" oraz
pamięć o jego twórcach i Szarych Szeregach. Inicjatywa harcerzy dowodzi według
nich, że powyższe ideały zastąpione zostały przez „antywartość — diabła,
uosobienie zła". Odkrycie to tak ich przeraziło, że zagrozili uważnym śledzeniem
działalności ZHP, by w przyszłości „podobne bulwersujące sytuacje nie miały
miejsca". Nie powinno to zresztą nikogo dziwić, gdyż odpowiedzialnością
za nazwę festiwalu obciążyli „lekceważące wartości moralne i działające
antywychowawczo" kierownictwo Hufca Wyszków. Któż może wiedzieć, co tak
zdemoralizowane kierownictwo jeszcze wymyśli? Zwłaszcza jeśli należą do
niego mający „trudności rozróżnienia dobra i zła" pomysłodawcy
festiwalu.
"Katolickie
Stowarzyszenie Wychowawców to wspólnota osób uznających problemy
wychowania i kształcenia młodego pokolenia za przedmiot swego szczególnego
zainteresowania i troski. [...] Celem jest tworzenie i prowadzenie szkół,
podejmowanie działań interwencyjnych w sytuacjach zagrożeń dobra młodego
pokolenia. [...] KSW pragnie pomagać dzieciom i młodzieży w harmonijnym
rozwijaniu ich predyspozycji fizycznych, intelektualnych, estetycznych i moralnych…"
„Niedziela" 1996, nr 12
Fakt, że Stowarzyszenie Wychowawców Katolickich z Wyszkowa zarezerwowało ZHP wyłącznie dla dzieci i młodzieży wierzącej, już
mnie nie dziwi. Zbyt często organizacje odwołujące się do wartości
katolickich odmawiają innym prawa do własnej etyki i jakichkolwiek dokonań.
Zdumiewać może natomiast histeria, z jaką potraktowano niewinną młodzieżową
zabawę. Reakcja wychowawców-autorów listu jest dobrym przykładem na to, jak
pojemne jest pojęcie tzw. wartości chrześcijańskich. Szermując nim można
utrudnić lub uniemożliwić prawie każde działanie. Jest doskonałą bronią
przeciwko radości, młodości i wszystkiemu, co może nawet budzić niechęć,
lecz nie da się „zniszczyć" w rzeczowej dyskusji.
Przykład z Wyszkowa świadczy również o tym, że każda próba zdefiniowania
„wartości chrześcijańskich" musi skończyć się niepowodzeniem.
Przypominam sobie bowiem baśnie ludowe, zgodne chyba z wartościami chrześcijańskimi,
jako że lud u nas zawsze był pobożny. W baśniach tych częstym motywem były
umowy lub zakłady zawierane przez chłopów z wszędobylskimi i dość
sympatycznymi diabłami. Czemu więc nagle współczesna wersja ludowych bajek
miałaby być sprzeczna z „wartościami"? Czy w ogóle można przewidzieć
reakcje urażonych „obrońców", wykazujących się najczęściej nietypowym
brakiem poczucia humoru i tak gorącym zaangażowaniem, że nie są w stanie
dostrzec własnej śmieszności? Przy okazji ośmieszają również wartości,
których bronią. No cóż, mają do tego święte prawo
Aleksandra Solik
P.S. Dziękujemy
Stowarzyszeniu Kulturalno-Alternatywnemu "PEPISKO" Wyszków za nadesłanie
nam informacji dotyczących opisanych wydarzeń.
*
Listy
Warszawa 20.05.1996
r.
Prezes Rady Ministrów
Włodzimierz Cimoszewicz
Szanowny Panie
Premierze,
Stowarzyszenie na
rzecz Państwa Neutralnego Światopoglądowo „Neutrum" pragnie wyrazić
zdecydowany protest przeciwko działaniom zmierzającym do ratyfikacji
konkordatu przed uchwaleniem konstytucji.
Jesteśmy głęboko zaniepokojeni licznymi wypowiedziami polityków, w tym również
wypowiedzią Pana Premiera („Gazeta Wyborcza", 17.05.1996 r.), świadczącymi o tym, że polskie władze państwowe dążą do usankcjonowania rozwiązań
prawnych, które przesądzą o przyszłym kształcie państwa, zanim jeszcze
Zgromadzenie Narodowe przyjmie nową konstytucję. Taka postawa polityków
Sojuszu Lewicy Demokratycznej, sprzeczna z ich wcześniejszymi deklaracjami, w których opowiadali się oni za neutralnością światopoglądową państwa i przeciwko ratyfikacji konkordatu; stanowi zlekceważenie ich własnych obietnic
politycznych.
Ratyfikacja
konkordatu w obecnej postaci oznacza:
▪
Złamanie konstytucyjnej zasady rozdziału Kościoła od państwa poprzez
wprowadzenie elementów prawa kanonicznego do polskiego prawa państwowego.
▪
Złamanie zasady równości obywateli bez względu na światopogląd oraz Kościołów i związków wyznaniowych poprzez nadanie szczególnego statusu Kościołowi
rzymskokatolickiemu.
▪
Jednostronne zobowiązania państwa wobec Kościoła rzymskokatolickiego, z całkowitym
pominięciem zasady wzajemności właściwej dla umów międzynarodowych.
▪
Przesądzenie ponad głowami obywateli kwestii dotyczących całego społeczeństwa;
odnosi się to np. do nauczania religii w szkołach i przedszkolach oraz do
zasady zawierania małżeństw.
▪
Liczne i nie do końca określone zobowiązania finansowe państwa wobec Kościoła
rzymskokatolickiego.
▪
Brak zapisu o kontrolowaniu lub opodatkowaniu dochodów instytucji kościelnych i osób duchownych zgodnie z zasadami prawa polskiego.
▪
Wyłączenie wszelkich spraw spornych spod kompetencji jakichkolwiek organów sądowych
krajowych lub międzynarodowych.
Wierzymy, że Pan
Premier, kierując się zasadami demokratycznego państwa prawa, weźmie pod
uwagę, że jedynym dokumentem mogącym określać podstawy ustroju państwa
jest ustawa zasadnicza.
Zwracamy się z apelem do Pana Premiera o dochowanie wierności głoszonym wcześniej
poglądom oraz działanie zgodne z uprzednimi deklaracjami SLD.
W imieniu Prezydium Zarządu Krajowego
Aleksandra Solik
Anna Wolicka
*
PRAWICA I LEWICA:
Janusz Korwin-Mikke:
Jako katolik jestem przeciwny religii w szkole. Jestem przeciwnikiem
desakralizacji religii. Nie należy uczyć naraz tych rzeczy, które się
poddają osądowi rozumu, i tych, które mu się nie poddają.
Jacek
Kuroń: Jeśli istnieje problem,
to dobrze, że go lekcja religii ujawnia. Jest okazja do rozwijania
tolerancji.
[Polsat, 2 listopada 1995, program
„Polskie tryumfy, polskie klęski"]
WYDARZENIA
Z Sejmu
W kwietniu podjęła pracę specjalna Podkomisja do
rozpatrzenia projektu ustawy o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży. W obradach Podkomisji brały
udział członkinie „Neutrum": z ramienia Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny Wanda Nowicka i Aleksandra Solik, oraz Magdalena Środa, etyk z Uniwersytetu Warszawskiego. Wśród proponowanych do tej pory przez Podkomisję
zmian do najważniejszych należą:
▪
dopuszczalność do przerywania ciąży ze względu na ciężkie warunki życiowe
lub trudną sytuację osobistą kobiety, przy czym o tym, czy sytuacja jest
trudna, decyduje sama kobieta;
▪ nałożenie
na MEN obowiązku wprowadzenia przedmiotu obejmującego wiedzę o życiu
seksualnym i rodzinnym człowieka;
▪
dopuszczenie możliwości umieszczania antykoncepcyjnych środków
farmaceutycznych na listach leków objętych ulgą;
▪
wprowadzenie obowiązkowych konsultacji dla kobiet decydujących się na
przerwanie ciąży.
Po zakończeniu prac Podkomisji projekt zostanie
przedstawiony Komisji Zdrowia, potem zaś, po wniesieniu ewentualnych kolejnych
poprawek, zostanie skierowany pod obrady Sejmu.
Z
min. Wiatrem o podręcznikach
15 marca z inicjatywy min. Barbary Labudy odbyło się
spotkanie ministra edukacji prof. Jerzego Wiatra z przedstawicielami Federacji
Polskich Stowarzyszeń Humanistycznych oraz „Neutrum". Podczas spotkania
poruszane były sprawy związane z pluralistycznym charakterem nauczania w szkole. Federacja zaproponowała jako nowy przedmiot alternatywny w stosunku do
lekcji religii: „wiedzę o kulturze i obyczajach". Obejmowałby on wiadomości o dziejach stosunków społecznych, obyczajach, wierze, kulturze materialnej i duchowej, dziejach nauki oraz doktryn etycznych, politycznych i społecznych. W trakcie realizacji programu eksponowane byłyby ideały humanistyczne we współczesnym
znaczeniu tego słowa: prawa człowieka, wartość wolności, tolerancji i demokracji, wiedzy naukowej i racjonalistycznego poglądu na świat. Federacja
zaproponowała też powołanie zespołu ministerialno-społecznego, który
zastanowiłby się nad sposobem wprowadzenia tego przedmiotu i przygotował jego
program od strony merytorycznej. „Neutrum" poruszyło sprawę usunięcia z listy książek zalecanych przez MEN pozycji wymienionych w raporcie
„Respektowanie sumienia i wyznania w szkole publicznej" oraz sprawę programów
edukacji seksualnej. Minister Jerzy Wiatr stwierdził, że przeczytał nasz
raport i przyznaje, że podręczniki zawierające oceny obrażające inne światopoglądy
nie powinny się znajdować na liście MEN. Ale już w sprawie książek do
edukacji seksualnej potwierdził swoje wcześniej wypowiadane poglądy, że mają
być na liście pozycje reprezentujące obie opcje: zetchaenowską i liberalną, a o tym, którą wybrać, będzie decydował nauczyciel. Tak więc może się
zdarzyć, że dziecko Marka Jurka będzie uczone z książki Starowicza, a Ryszarda Zająca (jeśli ma dzieci) — z książki Papisowej. Po dyskusji
stanowiska nieco się zbliżyły: minister przyznał, że należy zmierzać do
tego, by autorzy informowali o stanie wiedzy, a zarazem o różnych opiniach i postawach etycznych związanych z tym zakresem zagadnień. Nadal jednak
przyznaje nauczycielom prawo wpajania uczniom własnych poglądów.
Zwycięstwo życia
"(...) W kwietniu
u.br. lekarze uznali, że matka Bartka, Zofia Ziółkowska, cierpiąca na
schorzenie neurologiczne i częściowy paraliż, ze względu na stan zdrowia
powinna poddać się aborcji. Podejrzewano istnienie ropnia mózgu, który należało
niezwłocznie usunąć, co wiązało się ze skomplikowaną operacją; jej
przeprowadzenie w opinii lekarzy wymagało usunięcia ciąży.
Zabieg miał być przeprowadzony w warszawskim szpitalu na Woli, jednak nie doszło
do niego. Przeszkodził mu pracujący na oddziale neurologicznym sanitariusz
Zenon Jóźwicki, który zwrócił się z prośbą o interwencję do księdza
Bogusława Walecznego, kamiliana kierującego Misją Społeczną na Dworcu
Centralnym. (...)
Dziecko urodziło się w terminie, 24 listopada 1995 r., bez zapowiadanych przez
lekarzy defektów rozwojowych. Stan zdrowia matki od tego czasu znacznie się
poprawił. Martuś jest ósmym dzieckiem państwa Ziółkowskich". [Biuletyn
KAI, nr 11 (208), 12.03.1996]
Od
„Neutrum": Pani Zofia Ziółkowska
zmarła na początku kwietnia br., pozostawiając ośmioro osieroconych dzieci.
Ślubowanie w oddziałach Straży Granicznej
We wszystkich dwunastu oddziałach Straży Granicznej (SG)
9 marca 1996 r. odbyło się uroczyste ślubowanie. Najmłodszych
funkcjonariuszy straży przygotowali do tej uroczystości m.in. księża
kapelani SG poprzez przeprowadzenie specjalnych wykładów na temat znaczenia,
sensu i celu przysięgi w życiu każdego człowieka. W przeddzień uroczystości składający ślubowanie mieli okazję skorzystać z sakramentu pokuty. W dniu przysięgi w poszczególnych oddziałach zostały
odprawione Msze św., podczas których księża duszpasterze Straży Granicznej
wygłosili homilie o charakterze patriotycznym, akcentując w nich m.in. motyw,
że służba w mundurze dla młodych Polaków to święty i nieodwołalny obowiązek
na rzecz ojczyzny.
Po Mszy św. odbyło się uroczyste ślubowanie wg ceremoniału wojskowego,
zawartego w Modlitewniku żołnierskim.
Uroczystość zakończyła się defiladą.
Biuletyn KAI, nr 12 (209), 19.03.1996
*
POWIEDZIELI
Prezydent Aleksander
Kwaśniewski: Byłbym zaszczycony,
gdybym mógł się spotkać z Papieżem, największym Polakiem w dziejach.
Prezydent Aleksander
Kwaśniewski, 1 maja: Pogodę
zawdzięczamy modłom księdza płk Dłubacza. Trzeba docenić rolę Kościoła w tak ekstremalnych sytuacjach.
Bp Tadeusz Pierożek:
Niestety, [świeccy] są zbyt czołobitni.
Nie potrafią zachowywać naturalności w kontaktach z duchownymi.
Tadeusz Zieliński,
rzecznik praw obywatelskich: Jedyne prawo
pacjenta, które jest w pełni przestrzegane, to prawo do opieki duszpasterskiej.
O. Tadeusz Rydzyk (dyrektor
Radia „Maryja"): Przepraszam, że tak
powiem. Ale ostatnimi, którzy umrą w Polsce z głodu będą księża.
Wojciech Cejrowski (o
fundacji „Dzieci Niczyje"): Wara
fundacjom sponsorowanym z zagranicy od polskiej rodziny!!!
Dr Stanisław
Krajski, Szkoła Liderów Katolickich: Współczesne
bałwany to „demokracja" i „człowiek". Powstaje państwo wyznaniowe
pogan, a my zaczynamy szanować pogańskie wartości.
*
DROBIAZGI
Po spotkaniu z kard. Józefem Glempem, które odbyło się
27 marca, premier Włodzimierz Cimoszewicz oznajmił prasie, że Kościół
zamierza pomóc w pozyskiwaniu społecznego poparcia dla działań policji. W styczniu br. według CBOS zaufanie do policji deklarowało 67% respondentów, o kilkanaście procent więcej niż do Kościoła katolickiego. Zaufanie do
policji wzrosło, do Kościoła — pozostało bez zmian.
* * *
25 kwietnia Prezydent RP został upoważniony do podpisania
dokumentów przystąpienia do poprawek do Protokołu Montrealskiego w sprawie
substancji zubażających warstwę ozonową. Twórcy ustawy zobowiązującej
Polskę do różnych działań w tym zakresie nie zapoznali się zapewne
przedtem z książką Marka Czachorowskiego Nowy
imperializm [ 1 ], której autor, filozof i etyk z KUL, wywodził, że ozonowy
problem „wydaje się nieistniejący" i nie ma „żadnych racji, aby nie
wierzyć, iż dziury ozonowe nie istniały nawet w prehistorycznych czasach".
Popularność tego tematu została wywołana przez kręgi zainteresowane
finansowo wprowadzeniem zakazu stosowania freonu, „gdyż wygasają patenty na
jego produkcję i ma się nadzieję na monopol związany z produkcją
przygotowywanego substytutu". Czy państwo polskie nie powinno korzystać z dorobku naukowego finansowanej przez siebie uczelni?
* * *
Rzecz dzieje się w jednej z warszawskich szkół
podstawowych. Przechodząca korytarzem nauczycielka widząc dwie zapłakane
uczennice pyta, co się stało. „My chcemy umrzeć" — odpowiadają
dziewczynki. „Ale dlaczego?" "Pani katechetka powiedziała, że jak
dziecko umiera, to idzie do raju, a jak dorośnie i nagrzeszy, to potem musi
strasznie pokutować, więc my chcemy umrzeć już teraz".
*
CZEGO NIE WIEDZIELIŚMY O "NEUTRUM"
Stowarzyszenie „Neutrum" skupia przedstawicieli
organizacji wolnomyślicielskich w Polsce.
Biuletyn KAI 1996, nr 10
Stowarzyszenie „Neutrum" (...) znane ze swej bezwzględnej
walki o wyeliminowanie wszelkich najdrobniejszych nawet śladów wiary
religijnej z życia publicznego...
"Słowo", 14 III 1996
Stowarzyszenie na rzecz Państwa Neutralnego Światopoglądowo
„Neutrum" (Barbara Labuda)...
"Słowo" 30 IV-5 V 1996
Jest takie francuskie stowarzyszenie „Neutrum", które
ma również swoje struktury w Polsce. Jego głównym zadaniem jest walka z Kościołem.
Homilia w kościele w Podkowie Leśnej, 5
V, godz. 13
Stowarzyszenie „Neutrum" nie reprezentuje rodzin.
Grażyna Sołtys, Polska Federacja
Stowarzyszeń Rodzin
1 TVP, 12 V, program „Opinie"
Od
redakcji: Członkowie naszego
stowarzyszenia i stali czytelnicy Biuletynu nie potrzebują komentarza do tych
cytatów. Nowych czytelników na wszelki wypadek informujemy, że „Neutrum"
jest organizacją wyłącznie polską, zrzeszającą ludzi o różnych światopoglądach,
którzy reprezentują siebie samych, a niekiedy także swoje rodziny. Działa na
rzecz neutralności światopoglądowej państwa, która gwarantuje między
innymi wolność religijną i swobodę działania Kościołów i związków
wyznaniowych. Barbara Labuda, z którą często zdarzało nam się współpracować,
nie jest członkiem „Neutrum", lecz stowarzyszenia „Bez Dogmatu".
*
W BIBLIOTECE BIURA KRAJOWEGO "NEUTRUM"
Marek
Czachorowski, Nowy imperializm,
Inicjatywa Wydawnicza „Ad Astra", 1995.
Przykładowe tematy: Seks-preparacja a prawda.
Wychowanie seksualne a neokolonializm. Mit przeludnienia i jego skutków. Małżeństwo
wymogiem miłości. „Gazeta Wyborcza" a demografia.
Jarosław
Gowin, Kościół po komunizmie, Kraków-Warszawa,
Społ. Inst. Wyd. „Znak" i Fundacja im. Stefana Batorego 1995.
Kościół i polityka w demokratycznym państwie.
Aborcja: między religią, moralnością a prawem. Inne ogniska sporu: religia w szkole, wartości chrześcijańskie w zapisach prawnych, konkordat. Liberalizm,
albo co Kościołowi zagraża naprawdę. Trzy humanizmy (zamknięty, czysty,
otwarty). Kościół w postkomunistycznej Polsce — przegląd głównych
stanowisk (katolicyzm tradycji, katolicyzm otwarty, katolicyzm zamknięty,
katolicyzm protestu, katolicyzm integralny).
Szkoła
czy parafia? Nauka religii w szkole w świetle badań socjologicznych, pod
red. K. Kicińskiego, K. Koseły i W. Pawlika, Kraków, „Nomos" 1995.
Religia w szkołach — w Europie i w Polsce.
Religia, polityka a role obywatelskie. Nauczyciele, rodzice, młodzież — porównanie
opinii. Nauczanie religii w szkole a problem tolerancji.
1 2
Przypisy: [ 1 ] Warszawa, Inicjatywa
Wydawnicza „Ad Astra" 1995. « Biuletyny (Publikacja: 16-02-2004 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 3254 |
|