|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Kultura » Historia
Prawdy zamiast złudzeń Autor tekstu: Wojciech Rudny
Motta:
Stosunek jednostki do narodu i narodu
do narodu
leży właściwie poza sferą chrześcijańskiej etyki
Roman
Dmowski
Żaden
naród nie może mieć materialnej siły
bez świadomości siebie, bez treści i istoty
duchowej, którą wyrabia jego historia
Stanisław
Tarnowski W 38 numerze „Myśli Polskiej" (w dodatku „Myśl Polska o kulturze") niezwykle płodny publicysta „Myśli Polskiej" o historycznym
nazwisku i równie historycznym imieniu — pan Jędrzej Dmowski — zamieścił
swą recenzję książki Antoniego Chołoniewskiego pt. „Duch dziejów
Polski". Recenzja ta to istny panegiryk na cześć Chołoniewskiego i jego
„dzieła"; które — zdaniem autora recenzji — powinno być nie tylko
przeczytane przez każdego Polaka, ale i jego treść „zapamiętana i przyswojona na zawsze!".
Lektura Chołoniewskiego,
jak twierdzi pan Jędrzej Dmowski, „jest jak wpuszczenie świeżego powietrza
do zatęchłej atmosfery", kiedy
bezkarnie plugawi się wszystko co polskie i wyrabia w Polakach kompleks niższości
wobec „wspaniałego Zachodu". Książka ta ma więc podnieść nas na duchu
niczym Trylogia Sienkiewicza, napisana ku pokrzepieniu serc. Nieprzypadkowo też
wznowiono jej edycję, gdyż ukazała się ona w ramach serii jubileuszowej
„Nasza Przeszłość" dla uczczenia 2000-lecia chrześcijaństwa.
Pan Jędrzej Dmowski nie może wyjść z uznania dla książki Chołoniewskiego i przeszłości Polski, która, jak z tego wynika, powinna być dla nas
drogowskazem i w przyszłość; nie odnajduje w historii naszej Ojczyzny
niczego, co byłoby złe (sic!). To jakoby potrafili robić tylko zaborcy, chcąc
zohydzić naszą przeszłość, oraz polscy „przyciemniacze" (jak ich nazywa
pan J. Dmowski) „obrazu własnej historii", jak np. „szkoła krakowska" w wieku XIX.
Wypadałoby
zapytać, czy i autor „Myśli nowoczesnego Polaka" Roman Dmowski był „przyciemniaczem",
kiedy pisał krytycznie o ustroju I Rzeczypospolitej; krytykował bierność
polskiego charakteru narodowego? Czy i Roman Dmowski był jednym z tych, którzy
chcieli zohydzić naszą przeszłość? Czy raczej tym, który, jak i „szkoła
krakowska", chciał rozświetlić mroki naszych tragicznych dziejów, ukazując
je w całej swej straszliwej grozie — bez przekłamań, półprawd i przemilczeń przede wszystkim o nas samych.
Pan J. Dmowski — idąc zresztą tropem Chołoniewskiego — dokonał
bardzo zręcznego przeflancowania wartościowania — tego co dobre na to co złe i na odwrót. Małość i głupotę pokazał jako wielkość i mądrość, a odkrywanie „ciemnych stron państwowego życia polskiego"
przedstawił jako „zohydzanie" i „przyciemnianie". Chwali nawet
skompromitowane hasło węglarzy polskich: „Za Wolność Waszą i Naszą!"
(sam pisze: „Za wolność naszą i waszą!" odwrotnie niż w oryginale), o którym nadzwyczaj krytycznie pisał i Zygmunt Balicki w swoim „Egoizmie
narodowym wobec etyki".
Autor recenzji, tak jak i Chołoniewski, fałszuje — tak! — naszą przeszłość, rozgrzesza to, co
rozgrzeszonym być nigdy nie powinno. Według niego katastrofa (tj. rozbiory)
przyszła nie z winy samych Polaków — szlachty polskiej, ale „na skutek
zbiegu szeregu niekorzystnych okoliczności zewnętrznych i wewnętrznych…"
(sic!). Wyobraźmy sobie w podobnym duchu napisany — brązowiący zdradę i głupotę
współcześnie rządzących Polską ekip — panegiryk w przyszłości. Ze
zdaniem: katastrofa przyszła (jak np. wyprzedaż
majątku narodowego i upadek polskiego przemysłu) nie na skutek zdrady elity rządzącej,
ale w wyniku zbiegu niekorzystnych okoliczności zewnętrznych i wewnętrznych.
Czyż nie śmiesznie
brzmi dla znających nasze dzieje i inne zdanie: „jeszcze w chwili
ustanowienia Konstytucji 3 Maja, polska szlachta ukazała wielkość moralną,
dobrowolnie zrzekając się wielu swoich prerogatyw dla dobra państwa i innych
warstw społecznych. Fakt ten (sic!) wzbudził podziw bezstronnych obserwatorów". O jakim fakcie pisze p. J. Dmowski? Ano o takim, że Konstytucja 3 maja nie była w sejmie poddana ani pod obrady, ani głosowaniu, lecz doszła do skutku podstępem
na drodze zamachu stanu — „rewolucji w rządzie". Mianowicie została
przyjęta przez zmobilizowaną mniejszość sejmową, kiedy opozycyjna większość
posłów była w Warszawie nieobecna. Większość szlachty hołdująca — jak
pisze autor recenzji — dwóm naczelnym zasadom: wolności i poszanowaniu
indywidualności — tak naprawdę była tej ustawie przeciwna! Uznawała
Konstytucję 3 maja za spisek dla utwierdzenia despotyzmu. Jeden z takich obrońców
„wolności" pisał w liście do zdrajcy Szczęsnego Potockiego (o metodzie
wprowadzenia tej trzeciej w świecie ustawy zasadniczej): „a widząc, iż
projekt despotyzmu inaczej narzucić nie można, tylko po turecku albo miecz,
albo nóż w piersiach, tego użył sposobu". „Szlachetny Polak" to był,
jak wielu innych, głupiec czy zdrajca?
Jasne więc, że większość szlachty dobrowolnie nie wyrzekła się
swoich prerogatyw dla dobra państwa i innych warstw społecznych. Kto tak mówi i pisze po prostu fałszuje naszą historię (qui bono?). I to jest autentyczny przyciemniacz, że użyję nomenklatury samego Jędrzeja
Dmowskiego.
Chołoniewski, a za nim i p. J. Dmowski, to nie tylko fałszerze naszej przeszłości, ale i zawzięci
apologeci „chrześcijańskiej polityki, polityki prometejskiej, wolnościowej",
czy jak tam ją jeszcze zwać. Będącej całkowitym odwróceniem polityki
samozachowawczej, a także ekspansywnej — nieobcej przecież i (krytykowanym
przez tych apologetów prometeizmu) „bestialskim carom", i Ludwikowi XIV, i książętom niemieckim… Ale przecież tej „zoologicznej walce o byt",
czyli innymi słowy: polityce par excellence — jakoby nigdy nie hołdowała
wolna Polska (sic!).
Znakomity
jest passus z „Dziejów głupoty w Polsce", Aleksandra Bocheńskiego,
dotyczący „polityki prometejskiej" Chołoniewskiego: "W
świetle kryterium Chołoniewskiego za klęskę należy uważać prowadzenie „zoologicznej walki o zachowanie
gatunku", mimo że prowadzenie tej właśnie walki w rozmaitych jej aspektach i stadiach jest warunkiem sine qua non istnienia i rozwoju każdego narodu -
potępiać należy „samozachowawczą przebiegłość", pogardliwie przypisując
ją „niewolnikom". A przecież każde mocarstwo ma z tej samej
„samozachowawczej przebiegłości" wykuty pancerz! Nie jest więc ona tak
bardzo cechą niewolniczą. Kto wie, może właśnie niewolnicy są niewolnikami
tylko dlatego, że im tej „samozachowawczej" cechy brakowało… W każdym
razie Dmowski, już jedenaście lat przed wydaniem broszury Chołoniewskiego,
widzi w braku polityki samozachowawczej jeden z głównych braków polskiej
psychologii" (wyd. IV, s. 92-93).
Głupią
megalomanią tchną słowa p. J. Dmowskiego, kiedy pisze, że "z naszych
dziejów może Europa czerpać przykłady, jak należy rozwiązywać
kontynentalne problemy i budować braterstwo narodów z poszanowaniem człowieka,
jako kamieniem węgielnym polityki, gospodarki i kultury".
Przykład
Polski wskazuje dobitnie — na jakie manowce można zejść chcąc żyć z naiwną
wiarą, że ludzie to anioły. Jak pisał ks. Walerian Kalinka
duchowy ojciec — atakowanej zresztą
przez p. J. Dmowskiego — krakowskiej szkoły historycznej. Ten sam historyk w sposób
arbitralny i bez żadnych
niedopowiedzeń stwierdził (mówiąc o epoce upadku państwa polskiego), iż : ostatnim słowem
świadectw historycznych, które z tej epoki były lub będą
jeszcze ogłoszone, jest, że upadku swego Polacy sami są sprawcami...
Warto zwrócić
uwagę na jego twórczość historyczną — dziś już niemal całkiem zapomnianą.
Tym bardziej, że przedmiotem zainteresowań tegoż historyka była „faza
patologiczna" polskiego charakteru narodowego, tj. XVII i XVIII wiek. Próbował on — inaczej jak potem Chołoniewski — zrekonstruować
wzorzecpozytywny (polskiego charakteru) poprzez negację tego,
co uznawał za dewiację i chorobę, odwołując się niekiedy do przykładów z życia innych narodów.
Kalinka był
zdania, wbrew mitotwórcom (takim jak autor „Ducha dziejów Polski"), że
naród zdrowy potrzebuje i nie boi się PRAWDY. Zdrowych to organizmów
jest cechą — pisał — że łakną
prawdy (...) my tylko jedni wspinając się na paluszkach wzdętej pychy,
własną od nikogo nie przyznaną pojąc się chwałą; głosiliśmy siebie
narodem wybranym, a każde, choćby nawet najlżejsze, upomnienie odrzucaliśmy
słowem: brzydki ptak, co własne gniazdo
kala.
Tymczasem
nasze skąpstwo w odniesieniu
do Państwa
(niechęć do płacenia podatków)
przy jednoczesnej wybujałej konsumpcji w życiu prywatnym; brak zrozumienia dla
nadrzędności interesu
państwa i utożsamienia się z nim;
rokoszowej pychy drgania (anarchizm i buntowniczość); bierność, która
znajdowała dla
siebie usprawiedliwienie w umiłowaniu spokoju i sielanki (kwietyzm i pacyfizm) — cechy zrodzone w czasach słabej władzy
monarszej — nie były jedynymi wadami polskiego narodu (polski chłop i mieszczanin przejmował je od szlachcica). Wedle Kalinki: było jeszcze
coś gorszego od niewojowniczości w narodzie, choroba jeszcze groźniejsza, a mało dostrzegana, brak zmysłu posłuszeństwa i co za tym idzie brak siły,
jedności spójnego kierunku" [ 1 ]. Przy
wybujałym indywidualizmie,
robieniu wszystkiego, przy zaniku
poczucia obowiązku, wedle swego
„widzimisię", sprawiało, że liberum
veto nie potrzebowało być wpisane w volumnia legum [ 2 ], ono płynęło we krwi i charakterze mieszkańców [ 3 ]. Negatywną
cechą, niemal „dziedziczną", wedle ks. Kalinki, wyróżniającą nas
spośród innych narodów,
jest jednostajność
usposobień (tych negatywnych) — bierze się ona m.in. z nieumiejętności wyciągania właściwych wniosków z historii przy niemal perwersyjnych skłonnościach do nieziemskiego
teoretyzowania i fałszowania naszej przeszłości. Polacy współcześni
Kalince — także i nam — są nadal w tym, jak i zresztą każdym innym względzie,
nieodrodnymi synami swoich ojców.
Historia oparta na prawdzie — to prawdziwa historia — jakiej nam trzeba!
Dlaczego jednak ani Ad astra, ani żadne inne wydawnictwo nie drukuje dziś
Kalinki czy Koźmiana (np. jego dzieła o powstaniu styczniowym)? Czyżby
dlatego, że ukazany przez nich
obraz przeszłości nie zgadzał się z tym megalomańskim — sfałszowanym,
zaciemnionym i zastanym niczym zatęchła woda w trującym bajorze? A nam
przecież trzeba pić z czystego źródła poznania. Potrzeba nam prawdy, która
nas wyzwoli — przede wszystkim od choroby mącącej nasze umysły. Kto
potrzebuje szarlatana i jego „cudownych" leków niechaj sięga bezmyślnie
po Chołoniewskiego. Kto istotnie chce poznać schorzenie trawiące nas od
trzech i pół stulecia — niech poznaje prawdziwą historię w oparciu o źródła.
Tymczasem książka Chołoniewskiego to nic innego, jak narkotyk uśmierzający
ból, lecz — żadne lekarstwo na chorobę.
Wybitny publicysta endecki Stanisław Kozicki twierdził, że „trzeba
działać w świecie takim, jakim jest, a nie liczyć się z tym, co by się
działo, żeby było". Innymi słowy teoretyzowanie i idealizowanie polityki
nikomu jeszcze nie wyszło na zdrowie. Przykład Polski świadczy o tym bodaj
najdobitniej. Albowiem — jak powiedział pewien mądry człowiek:
„sposób w jaki się żyje, różni się tak bardzo od tego — w jaki się żyć powinno. Ten więc, kto chce żyć tak, jak żyć się
powinno — nie czyni tak — jak inni czynią, gotuje raczej swój upadek niż
przetrwanie". Zapewne i ten nieziemski ideał („sposób w jaki się żyć
powinno") nie przystaje do tego świata. Gdyby wszyscy bez wyjątku porzucili
tę „zoologiczną walkę o byt" i żyli „jak się żyć powinno" mielibyśmy
po prostu raj na ziemi, lecz włóżmy to pomiędzy bajki. Uczmy się natomiast
realnej polityki — prawdziwej wielkości od wielkich, prawdziwej mądrości od
mądrych, jednocześnie porzućmy te wszystkie samobójcze,
bo zdrowiem nazywające chorobę, a chorobę zdrowiem,
wykładnie naszych dziejów.
Polityka — to wie nawet każdy chrześcijanin — należy do rzeczy
ziemskich, a nie zaświatowych, i nie znosi też próżni. Jak powiedział
pewien niemiecki generał, zresztą parafrazując Clausewitz'a — polityka to
kontynuacja wojny w czasie pokoju. Przegrywają nie tylko ci, co przeceniają własne
siły, ale również i ci, którzy
biorą słabość za siłę, mają skrupuły i wątpliwości, łudzą się jakimś
wydumanym „braterstwem narodów z poszanowaniem człowieka, jako kamieniem węgielnym
polityki…" (na wojnie nazywa się ich słusznie — po prostu: defetystami,
pacyfistami, dezerterami) — wolność oraz
poszanowanie indywidualizmu przedkładają nad posłuszeństwo,
dyscyplinę oraz interes wspólnoty.
Przypisy: [ 1 ] "Sejm Czteroletni", Kraków
1895, wyd. II. [ 2 ] Volumina
legum — dosł. „tomy praw", wydawnictwo praw i konstytucji
polskich od XIV do XVIII w. w 10 tomach publikowanych w latach 1732-1952. « Historia (Publikacja: 27-06-2004 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 3469 |
|