|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Filozofia » Teksty źródłowe » Nietzsche
Wolny Duch [3] Autor tekstu: Fryderyk Nietzsche
Tłumaczenie: Stanisław Wyrzykowski
Oh, Wolterze! Oh, humanitarność! Oh, idyotyzmie! Z prawdą, z szukaniem prawdy dzieje się coś dziwnego; i gdy człowiek poczyna
sobie przytem nazbyt po ludzku — il ne cherche le vrai que pour faire le bien — idę o zakład, że nic nie znajdzie!
Przypuśćmy, iż nie mamy żadnych innych realnych danych
okrom naszego świata żądz i namiętności, że do żadnej innej rzeczywistości
znijść czy wznieść się nie możemy niźli do realności popędów naszych — gdyż myślenie jest tylko wzajemnym stosunkiem tych popędów — :
niewolnoż zatem spróbować i pytania postawić, czy nie wystarczają owe dane,
by na podstawie im podobnych dojść do zrozumienia także tak zwanego
mechanistycznego (czyli materyalnego) świata? Nie chodzi mi tu o zrozumienie świata w znaczeniu złudy, pozoru, wyobrażenia (w znaczeniu berkeley’owskiem i schopenhauerowskiem), lecz jako czegoś, co nie ustępuje w realności samemuż
afektowi naszemu, — jako pierwotniejszej świata afektów formy, w której,
zwarte w potężną jedność, znajduje się jeszcze to wszystko, co w procesie
organicznym następnie się rozgałęzia i wykształca (a także, rzecz prosta,
wydelikaca i osłabia), jako jakiejś odmiany życia popędowego, w którem
wszystkie funkcye organiczne wraz z samoregulacyą, asymilacyą, odżywianiem,
wydzielaniem, przemianą materyi wzajem kojarzą się jeszcze syntetycznie, -
jako jakieś praformy życia. Ostatecznie próba ta nie tylko jest dozwolona: w imię sumienności metody jest ona nakazana. Nie przyjmować kilku rodzajów
przyczynowości, dopóki usiłowań, by obyć się wyłącznie jednym, do
ostatecznych nie doprowadzi się kresów (do niedorzeczności, jeśli tak rzec
przystoi): oto morał metody, której dziś pominąć, nie można; — wynika,
to z jej definicyi, jakby się wyraził matematyk. Ostatecznie chodzi o to, czy
uznajemy istotnie wolę jako coś działającego, czy wierzymy w przyczynowość
woli: jeśli tak — a w istocie rzeczy wiara ta jest właśnie naszą wiarą w przyczynowość samą -, to musimy próbować, by przyczynowość woli przyjąć
hypotetycznie jako przyczynowość jedyną. Wola może oczywiście oddziaływać
tylko na wolę — nie zaś na materyę (nie na nerwy na przykład — ): słowem,
trzeba odważyć się, na hypotezę, czy wszędzie, gdzie rozpoznajemy działania,
nie oddziaływa wola na wolę — i czy wszelki przejaw mechaniczny, o ile działa w nim jakaś siła, nie jest właśnie siłą woli, skutkiem woli. Przypuśćmy
wreszcie, iżby się powiodło ogół naszego życia popędowego wyjaśnić jako
ukształtowanie i rozgałęzienie jednej zasadniczej formy woli — mianowicie
woli mocy, jak moje głosi twierdzenie — ; przypuśćmy dalej, iż wszystkie
funkcye organiczne dałoby się sprowadzić do tejże woli mocy i że znalazłoby
się w tej także rozwiązanie problematu płodzenia i odżywiania — jest to
jeden problemat, — to uzyskałoby się przez to prawo do jednoznacznego określenia
wszelkiej siły działającej, do nazwania jej: wolą mocy. Świat widziany od
wewnątrz, świat określany i oznaczany ze względu na swój charakter
inteligibilny — świat ten byłby właśnie wolą mocy i ponadto niczem.
Jakto? Nie znaczyż to, mówiąc popularnie: Bóg
obalony, dyabeł zaś nie -? Wręcz przeciwnie! Wręcz przeciwnie, przyjaciele
moi ! I, do dyabła, któż was zmusza mówić popularnie!
Jak to niedawno jeszcze, w pełnej nowszych czasów jasności, miało
miejsce z rewolucyą francuską, z tą okropną i, z pobliża sądząc, zbyteczną
krotochwilą, pod którą jednakże szlachetni i marzycielscy widzowie z całej
Europy tak długo i tak namiętnie podkładali z daleka własne swe oburzenia i zachwyty, aż tekst zanikł pod interpretacyą: tak samo jakaś szlachetna
potomność mogłaby jeszcze niż niezrozumieć całej ubiegłej przeszłości i snadź skutkiem tej pomyłki widok jej dopiero znośnym uczynić. A raczej: czy
to już się nie stało? nie byliżeśmy sami — tą szlachetną potomnością? I czyż to teraz właśnie, o ile zdajemy sobie z tego sprawę, — nie
przeminęło już?
Nikt nauki jakiejś jedynie przeto, iż uszczęśliwia lub
cnotliwym czyni, nie uzna tak łacno za prawdziwą: z wyjątkiem snadź lubych
idealistów, zachwycających się dobrem, prawdą, pięknem i stawy swe zarybiających
bez wyboru wszystkimi rodzajami pstrych, niemrawych i dobrodusznych zachcianek.
Szczęście i cnota argumentami nie są zgoła. Zapomina się wszakże łacno,
nawet po stronie umysłów rozważniejszych, iż psucie i unieszczęśliwianie również
przeciw — argumentami nie są. Coś prawdziwem być winno: chociażby było
zarazem w najwyższym stopniu szkodliwe i niebezpieczne; ba, mogłoby to stanowić
nawet zasadniczą właściwość bytu, iż doskonale poznanie niosłoby zagładę
temu, ktoby je posiadł, przeto o dzielności jakiegoś ducha wnioskowałoby się z tego, ile prawdy znieść on jeszcze może, mówiąc wyraźniej, do jakiego
stopnia należałoby mu ją rozcieńczyć, osłodzić, przysłonić, przytłumić,
pofałszować. To pewna, iż do odkrycia niektórych części prawdy źli i nieszczęśliwi w korzystniejszych znajdują się warunkach i większe posiadają
prawdopodobieństwo powodzenia; nie mówiąc już o złych, którzy są szczęśliwi, — species, przemilczana przez moralistów. Być może, iż srogość i podstęp
sprzyjają więcej powstaniu krzepkiego, niezależnego ducha i filozofa, niźli
owa miękka, delikatna, potulna dobroć i sztuka lekkiego brania, którą się
ceni u uczonego i ceni się słusznie. O ile się wyjdzie z założenia, o którem
już wspomniano, iż pojęcia filozof nie zacieśnia się do filozofa piszącego
książki — lub nawet swą filozofię zamykającego w książkach! Stendhal
obrazu wolnomyślnego filozofa dopełnia jeszcze rysem, którego gwoli smakowi
niemieckiemu podkreślić nie zaniedbam: — gdyż z niemieckim nie zgadza się
on smakiem. Pour etre bon philosophe, powiada ostatni ten wielki psycholog,
il
faut etre sec, clair, sans illusion. Un banquier, qui a fait fortune, a une, partie
du caractere requis pour faire des decouvertes en philosophie, ć est a — dire
pour voir clair dans ce qui est.
Wszystko, co głębokie, lubi maskę; rzeczy zaś najgłębsze
nienawidzą nawet obrazu i przypowieści. Nie byłożby przeciwieństwo właściwem
dopiero przebraniem, pod którem skrywałby się wstyd jakiegoś boga? Zagadkowe
pytanie: byłoby dziwnem, gdyby który z mistyków nie potrącił już gdzieś
zuchwale o nie. Bywają zdarzenia tak dalece subtelne, iż najlepiej zagrześć
je dla niepoznaki pod grubiaństwem jakiem; bywają objawy miłości i rozkiełznanej
wspaniałomyślności, po których nie pozostaje nic innego, jak wziąć kij i wygrzmocić widza: mąci się tem pamięć jego. Niejeden umie znęcać i pastwić
się nad własną swą pamięcią, by bodaj na tym jednym wywrzeć swą zemstę
świadku: — wstyd jest pomysłowy. Nie najgorsze to rzeczy, których wstydzimy
się najbardziej: nie tylko złość tai się za maską, — ileż to dobroci
bywa w podstępie! Mógłbym wyobrazić sobie człowieka, który, mając do
ukrycia coś drogocennego i delikatnego, toczyłby się przez życie gruby i krągły,
gdyby stary pozieleniały ciężko kowany antał z winem: tak chciałaby
subtelność jego wstydu. Człowieka o głębokim wstydzie spotykają także
jego przeznaczenia oraz subtelne przejrzenia na drogach mało komu dostępnych, o istnieniu których jego najbliżsi i najzaufańsi nic wiedzieć niepowinni:
groza jego życia tajna jest ich oczom i zarówno jego znów odzyskana równowaga
życiowa. Taki człowiek skryty, który instynktownie posługuje się mową
gwoli milczeniu i przemilczaniu i niewyczerpany jest w wybiegach przed
zwierzeniami, chce i wymaga tego, by w głowach i sercach przyjaciół zamiast
niego samego tułała się jego maska; a jeżeli nawet tego nie chce, to jednak
otworzą mu się pewnego dnia oczy, iż mimo wszystko maska jego istnieje tamże, — i że tak jest dobrze. Każdemu głębokiemu duchowi potrzeba maski: co więcej,
dokoła każdego głębokiego ducha tworzy się nieustannie maska, dzięki
zawsze fałszywemu, mianowicie płytkiemu tłumaczeniu każdego słowa, każdego
postępku, każdego jego znaku życia.
Należy doświadczać siebie samego, czy jest się
przeznaczonym do niezależności i rozkazywania; i to we właściwej porze. Nie
trzeba swym próbom schodzić z drogi, acz są one najniebezpieczniejszą snadź
igraszką, w jaką wdać się można, i ostatecznie jeno próbami dokonywanemi
wobec nas samych jako świadków, nie zaś przed żadnym innym sędzią. Nie
przywiązywać się do żadnego człowieka: chociażby najmilszego, — każdy
człowiek jest więzieniem i cieśnią. Nie przywiązywać się do ojczyzny:
chociażby najnieszczęśliwszej i najbardziej pomocy potrzebującej, — nie
tak już ciężko oderwać się sercem od ojczyzny zwycięskiej. Nie przywiązywać
się do żadnego współczucia: chociażby ogarniało człowieka wyższego, w którego
niezwyczajną beznadziejność i mękę przypadkiem zajrzeć nam dano. Nie
przywiązywać się do żadnej wiedzy: chociażby kusiła najdrogocenniejszymi,
pozornie dla nas właśnie nagromadzonymi skarbami. Nie przywiązywać się do
wyzwolenia swojego, do owej rozkosznej dali i obczyzny ptaka, co coraz dalej
wzlata, by coraz więcej widzieć pod sobą: — niebezpieczeństwo latającego.
Nie przywiązywać się do własnych cnót, całości swej nie składać w ofierze jakowejś swej cząstce, na przykład gościnności swojej: najgroźniejsze
to niebezpieczeństwo dusz wyszczytnionych i bogatych, które szafarzą sobą
rozrzutnie, obojętnie niemal, i szczodrości swej cnotę posuwają aż do występku.
Trzeba umieć zachować siebie: oto najtrudniejsza niezależności próba.
Wyłania się nowy rodzaj filozofów: poważam się niezbyt
bezpiecznem ochrzcić ich mianem. O ile ich odgaduję, o ile odgadnąć się dają — gdyż jest to ich znamieniem, iż do pewnego stopnia chcą pozostać
zagadkami, — rościliby snadź sobie ci filozofowie przyszłości prawo, a może
także bezprawie do tego, by zwano ich kusicielami. Ostatecznie, nawet to miano
jest jeno zakusem, a jeśli kto woli, pokuszeniem.
Czyż są nowymi przyjaciółmi prawdy, ci nadchodzący filozofowie? Nader
prawdopodobnie: gdyż wszyscy filozofowie lubili dotychczas swe prawdy. To
jednakże pewna, iż nie będą oni dogmatykami. Byłoby to wbrew ich dumie, a także wbrew smakowi, gdyby ich prawda dla byle kogo miała być prawdą: acz było
to dotychczas tajnem życzeniem i ubocznym sensem wszystkich dążeń
dogmatycznych. Mój sąd jest moim sądem: kto inny niełacno ma do niego prawo — rzecze snadź taki filozof przyszłości. Trzeba się otrząsnąć ze złego
smaku, by zgadzać się z wieloma. Dobro już nie jest dobre, gdy przejdzie w usta sąsiada. A dopieroż dobro wspólne jakżeby istnieć mogło! Słowo to
przeczy sobie samemu: co wspólnem być może, to zawsze niewiele warto.
Ostatecznie musi być tak, jak jest, jak było zawsze: rzeczy wielkie zachowano
dla wielkich, bezdnie dla głębokich, pieściwości i drżenia dla subtelnych,
zaś, ogółem i zwięźle, wszystko niezwyczajne dla niezwyczajnych.
Mam li po tem wszystkiem nadmieniać jeszcze osobno, iż wolnymi będą także,
bardzo wolnymi duchami ci filozofowie przyszłości, — i nie tylko wolnymi
duchami, lecz na pewno także czemś więcej, czemś groźniejszem, większem i zasadniczo innem, co niepoznawanem i za co innego branem być nie chce? Lecz, mówiąc
to, w równym niemal stopniu względem nich samych, jak względem nas, heroldów
ich i zwiastunów, nas wolnych duchów! poczuwam się do powinności rozwiać
wokół nas wszystkich stary głupi przesąd i nieporozumienie, co, gdyby mgła
jaka, mąciły już z dawien dawna przeźrocz pojęcia wolnego ducha.
1 2 3 4 Dalej..
« Nietzsche (Publikacja: 13-07-2004 Ostatnia zmiana: 05-02-2005)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 3501 |
|