|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Państwo i polityka » Ekonomia, gospodarka, biznes
Importujmy! Autor tekstu: Jan M. Fijor
Na pański rozum
Jeden z zaprzyjaźnionych, a szalenie popularnych publicystów ekonomicznych ubolewał
ostatnio w telewizji nad zalewem polskiego rynku przez produkty zagraniczne.
„Nie mam na sobie nic polskiego — stwierdził z przerażeniem — Od chińskich
skarpetek, francuskich perfum, poprzez koszulę z Bangladeszu, amerykańskie dżinsy
aż po fińską "komórkę" — wszystko pochodzi z importu. W ten sposób — konkludował — „kupując produkty zagraniczne odbieramy pracę polskim
producentom, dając ją konkurencji zagranicznej". Takie działanie, nie tylko
zdaniem publicysty, jest oczywiście szkodliwe i trzeba z nim walczyć, bo jak
dalej pójdzie, to niedługo import wyprze produkcję krajową. Zanim
zastanowimy się, czy rzeczywiście grozi nam zamknięcie fabryk i firm
produkcyjnych, rozważmy co by się stało, gdybyśmy — zamiast koszuli z Bangladeszu, dżinsów ze Stanów Zjednoczonych czy komórki Nokii — kupili
ich odpowiedniki polskie? Innymi słowy, odpowiedzmy sobie, dlaczego nie kupiliśmy
tych wyrobów made in Poland, tylko sięgnęliśmy po ich zagraniczne
odpowiedniki.
Najczęstszym
powodem sięgania po wyroby importowane jest brak ich krajowych substytutów.
Nawet najbardziej patriotycznie nastawiony rodak nie jest w stanie kupić
polskiej komórki. Takich nie produkujemy. No, dobrze, ale przecież koszule,
skarpetki i dżinsy są w Polsce produkowane. Czyż nie lepiej dać pracę
polskiemu producentowi koszul czy dżinsów, niż wzbogacać amerykańskiego?
Aby na to pytanie odpowiedzieć, należy sobie zadać inne pytanie, mianowicie:
dlaczego wolimy koszulę z Bangladeszu, skarpetki z Chin czy dżinsy z USA niż
takie same wyroby polskie? Dlatego, że te z importu są albo tańsze, albo
lepsze, a najczęściej i tańsze, i lepsze. Kupowanie ich polskich odpowiedników
oznacza dla konsumenta stratę. Ochrona przed importem może być więc ochroną
polskiego rynku pracy, odbywa się jednak ze stratą dla Polaków jako konsumentów.
Pół biedy,
gdyby chodziło tylko o konsumentów. Tych można w imię patriotycznego celu,
jakim jest walka z bezrobociem, poświecić. W rzeczywistości jednak kupno tańszej
(a dokładnie bardziej wartościowej) koszuli z importu oznacza także korzyść
dla producentów krajowych. Tyle że
nie producentów koszul, (i dlatego ci będą lamentować) lecz np. wytwórców
rowerów, hodowców drobiu czy fryzjerów. To brzmi być może jak paradoks, a jednak jest prawdą. Jeśli bowiem Polak — konsument wydaje na koszule krajową
200 zł, zamiast na importowaną 150 zł, znaczy to, że tych 50 zł, które by
na imporcie oszczędził, nie wyda ani na fryzjera, ani na rower, ani też na
chrupiącego kurczaczka. Te 50 złotych zyska producent gorszych i drogich
koszul, a stracą ci, na których towary czy usługi zabraknie pieniędzy. Najważniejsze
jest jednak to, że te towary, na które polskiemu konsumentowi zabraknie pieniędzy,
to są wyroby i usługi, które w wykonaniu krajowym są lepsze (wartościowsze)
od importowanych. Gdyby były gorsze, to byśmy ich nie kupowali. Skoro są one
lepsze dla polskich konsumentów, istnieje duże prawdopodobieństwo, że będą
również lepsze dla importerów zagranicznych. Dzięki nim możemy więcej
eksportować, co oczywiście jest dla gospodarki bardzo korzystne. Import służy
więc rozwijaniu eksportu, czyli wzrostowi konkurencyjności polskiej
gospodarki. A przy okazji uświadamia producentom wyrobów krajowych, z których
rezygnujemy na jego (importu) rzecz, że nie dorównują jakością (czy ceną)
konkurencji i albo się poprawią, albo będą musieli zniknąć. Ochrona przed
„zalewem" z importu, to niszczenie naszej rodzimej gospodarki. I odwrotnie,
powiększanie importu, oznacza postęp i dobrobyt.
No, dobrze,
ale przecież import wymaga dewiz, a od lat wiemy, że dewizy są cenne i nieustannie ich brakuje. Innymi słowy, żeby Polak mógł sobie pozwolić na
kupno dżinsów z Ameryki, musi mieć na nie pieniądze i to zagraniczne.
Amerykanom trzeba za spodnie zapłacić w dolarach. Skąd je wziąć?
Najprostszym ich źródłem jest eksport. Innymi słowy, żeby móc kupić coś
od Amerykanina, trzeba mu najpierw sprzedać ogórki, wiśnie albo chociażby
podkłady kolejowe. W rzeczywistości jest to nieco bardziej skomplikowane, bo
odbywa się poprzez fazy pośrednie — przykładowo: najpierw sprzedajemy Włochom
wełnę za liry, potem tymi lirami płacimy za oliwę z Hiszpanów, Hiszpanie zaś wymieniają liry na dolary w transakcjach z Amerykanami i tymi dolarami płacą nam przykładowo za wódkę. Tyle możemy
zaimportować, ile wyeksportowaliśmy. Jeśli nawet kupujemy w Chinach czy w Niemczech na kredyt, to ten kredyt też trzeba będzie kiedyś spłacić
eksportem, albo przy pomocy obligacji. Chińczycy czy Niemcy zainwestują w nasze papiery dłużne, zapłacą za nie pieniędzmi, za które będziemy mogli
kupić dziecku zabawkę, farbę do pomalowania domu czy żonie modną apaszkę
chińską firmy Bulgari. Z punktu widzenia interesu kraju, import nie jest
szkodliwy, powiem więcej, im większy import, tym większy musi być eksport.
Każdy kraj, a ściślej jego gospodarka dąży więc do tego, aby posiadać coś,
czego inni potrzebują a nie posiadają (albo posiadają za mało), gdyż właśnie
wtedy może przyciągnąć do siebie importerów zagranicznych. Nazywa się to
międzynarodowym podziałem pracy i zostało opisane teorią już dwa wieki temu
przez niejakiego Davida Ricardo. Lamentowanie więc nad tym, że zalewa nas
import jest odbieraniem człowiekowi jednego z jego fundamentalnych przywilejów
gospodarczych, mianowicie prawa do poprawiania sobie bytu. Już raz przerabialiśmy
system, w którym produkcja antyimportowa — dżinsy Odra, samochód syrenka i woda kwiatowa „Być może" — były cnotą. Wystarczy!
« Ekonomia, gospodarka, biznes (Publikacja: 02-09-2004 )
Jan M. Fijor Ekonomista; publicysta "Wprost", "Najwyższego Czasu", "Życia Warszawy", "Finansisty" i prasy polonijnej; wydawca (Fijorr Publishing). Były doradca finansowy Metropolitan Life Insurance Co. Ekspert w dziedzinie amerykańskich stosunków społeczno-politycznych. Autor dwóch książek: "Imperium absurdu" i "Metody zdobywania klienta, czyli jak osiągnąć sukces w sprzedaży". Liczba tekstów na portalu: 36 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Keynes i jego ludzie | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 3597 |
|