|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Społeczeństwo Bogaty, czyli zły Autor tekstu: Jan M. Fijor
W Polsce nadal bardziej ceni się biedę, przeciętność, nijakość niż
bogactwo i przedsiębiorczość. Nie potępia się u nas życia na cudzy
rachunek, stereotypem stała się aprobata nędzy i pogarda dla przedsiębiorczości.
Na meneli patrzymy z tolerancją graniczącą z przyzwoleniem, potępiając
ludzi czynu za to, że się zbytnio bogacą.
AntybogackiTo, że prof. Tadeusz Kowalik, Ryszard Bujak czy Zygmunt Wrzodak dopatrują się w bogactwie i przedsiębiorczości braku moralności można od biedy zrozumieć.
Lewica, której panowie ci są zwolennikami, jest tradycyjnie przeciwnikiem ludzi
bogatych. Nie tylko zresztą w Polsce. Gorzej jednak, gdy przeciw ludzkiej
inicjatywie, bogactwu i przedsiębiorczości występują politycy uchodzący za
prawicowych i konserwatywnych. Jan Krzysztof Bielecki, premier kraju, polityk
wywodzący się z ugrupowania, które miało w Polsce tworzyć wolny rynek
opowiada pół żartem (w wywiadzie dla Gazety Wyborczej), że „pierwszy
milion trzeba ukraść". Czy trudno się dziwić, że mniej prorynkowo
zorientowany Lech Kaczyński (PiS) czy nawet Jan Maria Rokita (PO) prowadzą
krucjaty przeciwko przedsiębiorcom — jedną przeciwko Janowi Kulczykowi, drugą
przeciwko Aleksandrowi Gudzowatemu — o to, że walczą o swoje interesy i nie
godzą się na niekorzystne dla nich decyzje polityczne? Prof. Jerzy Osiatyński, w czasach gdy tworzył polskie prawo podatkowe podkreślał wielokrotnie, że
musi mieć ono wbudowaną komponentę „sprawiedliwości społecznej".
Waldemar Pawlak, w czasach gdy był premierem żartował sobie, i to na zjeździe
Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego w 1993 roku, z prywatnych przedsiębiorców,
że gdyby byli tacy dobrzy, to by przecież nie bankrutowali. Jak tu nie
bankrutować jeśli ma się przeciwko sobie takiego premiera i ekonomistów, którzy
tolerują takie wypowiedzi.
W rezultacie antywolnorynkowego nastawienia kolejnych ekip, wyuczonego siłą
rzeczy w czasach realnego socjalizmu, przykręcanie śruby wolności
gospodarczej stało się po 1989 roku głównym motywem władzy, traktującej
przedsiębiorczość i ludzką inicjatywę jako zło konieczne. Każdy kolejny
rząd dokładał przedsiębiorcom swój haracz i dlatego mamy dzisiaj więcej
bezrobotnych i mniej przedsiębiorców niż mieliśmy ich lat temu 15. Zresztą
walka z ludźmi, którym się powiodło jest wdzięcznym motywem politycznym.
Przynosi politykowi popularność i głosy tych, którym brakuje inicjatywy,
pomysłu, albo chęci do pracy. Marek Belka został premierem tylko dlatego, że
zamiast ciąć podatki, z cięć się wycofał. Jerzy Hausner, który podatki
obniżał, został odsunięty na boczny tor. Znany ekonomista amerykański,
Thomas Sowell, uważa, że gdyby bezrobocie i bieda były karane czy choćby
napiętnowane, liczba ludzi żyjących w biedzie i bezrobotnych zmalałaby co
najmniej o połowę. W Polsce na razie jednak maleje liczba ludzi bogatych, co
nic dobrego (dla biednych i bezrobotnych) nie wróży. „Mimo ewidentnych dowodów — mówi Andrzej Sadowski z Centrum im. Adama Smitha — rządzący polską
politycy (co wyznał przed paroma laty jeden z braci Kaczyńskich — przyp. JMF)
nie rozumieją zasad ładu gospodarczego". Dlatego np. ekonomista Waldemar
Kuczyński uważa, że postęp jaki się w Polsce dokonał po 1989 roku nie należy
zawdzięczać wolności gospodarczej i przedsiębiorczości Polaków, lecz
raczej korzystnej koniunkturze globalnej.
Medialny bicz
W żmudnej pracy nad utrwalaniem antyprzedsiębiorczego stereotypu, dzielnie
sekundują politykom media, które — zamiast uczyć ludzi przedsiębiorczości i ukazywać płynące z niej korzyści — chętniej zajmują się nagonką na
ludzi bogatych, aktywnych, przedsiębiorczych. W prasie czy w radio częściej
napotkać można porady o tym „jak otrzymać pomoc społeczną" czy inny
zasiłek niż „jak założyć własną firmę czy zwiększyć produkcję".
Tylko nieliczne pisma głównego nurtu (NCzas, Dziennik Polski, Gazeta Polska i Wprost) i dziennikarze (Rafał Ziemkiewicz, Bogusław Wasztyl) programowo bronią
ludzi interesu, których pozycja w rankingu hierarchii medialnej znajduje się
zwykle daleko za związkami zawodowymi, emerytami, chłopami, a nawet marginesem
społecznym. Nędza, upadłość, zło to medialne hity wpływające skuteczniej
na poprawę czytelnictwa czy wzrost oglądalności niż opisy czyichś zmagań z biurokracją, konkurencją czy z własnymi słabościami. Chętniej więc robi
się program ubolewający nad losem biedaka z okolic Tarnowa (TVP2), któremu
okrutny wicher powalił drzewo demolując skromną stodółkę (n.b. wiatrołom
leżał na niej 16 lat, aż spróchniał.) niż o ciężko pracującym stolarzu
czy właścicielu ciężarówki, którzy od rana do nocy uganiają się za
klientami. I słusznie; kto by takiego gniota chciał oglądać?!
Coraz więcej programów telewizji komercyjnej utwierdza widzów w przekonaniu,
że źródłem bogactwa narodu jest czujny celnik (program TVN „Granica") rzucający
się do rwącej rzeki w lutym b.r. za ukraińskim „przemytnikiem" wiozącym ze sobą
kilka kartonów papierosów poza
akcyzą, czy urzędnik inspekcji pracy (też TVN, „Uwaga!"), który uniemożliwi
czyjeś samozatrudnienie w celu zmniejszenia składki ZUS.
Napiętnowaniu jednej z sieci sprzedaży kosmetyków, „Gazeta Wyborcza" poświeciła
cały tydzień! Chodziło o to, że firma ta — przedstawiana jako symbol krwiożerczego
kapitalizmu — nie zatrudnia sprzedawców na etacie, czyli na swoje ryzyko,
lecz w charakterze podwykonawców, czyli na ich ryzyko. Czytelnicy są pewnie
wdzięczni gazecie, która znajduje usprawiedliwienie dla braku ich przedsiębiorczości,
biorąc ich jednocześnie w obronę przed chciwymi kapitalistami. A to, że w wyniku nagonki stracić może pracę kilka tysięcy „podwykonawców", to ma
już inne znaczenie. Za kilka miesięcy będzie nowy wdzięczny temat: „masowe
bezrobocie wśród sprzedawców kosmetyków wywołane bezwzględną walką o zysk."
Kościół
Ludzie są bogaci nie bez powodu — pisała bojowniczka o wolność gospodarczą,
Ayn Rand. Źródłem bogactwa jest praca, przedsiębiorczość, pomysłowość,
ryzyko, ale przede wszystkim — jak mawiał Ludwik von Mises — „pragnienie i umiejętność zaspokajania ludzkich potrzeb". Wszystkie te cechy zasługują
na miano cnoty. I chociaż Balzac pisał, że za dużymi pieniędzmi kryje się
często ludzka krzywda i cierpienie, to jednak gros fortun pochodzi z działalności
społecznie pożytecznej. Henry Ford dorobił się majątku z chwilą, gdy
produkowane przez jego firmę pojazdy stały się dostępne niemal dla każdego.
Bill Gates został krezusem dlatego, że przyniósł komputery „pod
strzechy". Bogactwo spółki McDonald's pochodzi stąd, że daje ona tanio,
szybko i smacznie jeść. Dlatego pytanie zadane przez ks. Romana Sieronia z internetowej oficyny Opoka: „czy bogaty może się zbawić?", sprowadzić
należy de facto do pytania: „czy na zbawienie zasługuje człowiek z inicjatywą, przedsiębiorczy, dbający o interesy innych ludzi?" Proponowana
przez ks. Sieronia odpowiedź: „tak, pod warunkiem, że odda swoje bogactwa
biednym", to właściwie zachęta do zniszczenia biznesu, który mu to
bogactwo przyniósł. Majątek w rękach dobrego przedsiębiorcy wart jest więcej
(także dla społeczeństwa) niż gdyby go rozparcelować i rozdać tzw.
biednym.
W swojej słusznej trosce o ludzi słabych i pokrzywdzonych, Kościół traci
niekiedy właściwą perspektywę. W szczycie fali strajków robotniczych związanych z zamknięciem w 2002 roku Fabryki Kabli w Ożarowie, prymas Józef Glemp wygłosił
homilię, w której napiętnował ludzi biznesu za to, że zbyt wiele uwagi przykładają
do pieniędzy i zysków, a zbyt mało do losu robotników, którzy w wyniku
likwidacji zakładu znajdą się na bruku. Kardynał nie zauważył niestety, że
praprzyczyną kryzysu, który doprowadził do upadłości zakładu był raczej
brak dbałości o zyski i pieniądze.
Hipokrytycy
Największymi oponentami obniżki podatków są w Stanach
Zjednoczonych… Warren
Buffett i George Soros, obaj biznesmeni, obaj miliarderzy w dolarach. U nas
podobną postawę reprezentuje multimilioner, Jerzy Urban i zamożny populista,
Andrzej Lepper. Do grupy energicznych wrogów kapitalizmu i ludzkiego bogactwa
należą autorzy poczytnych powieści (John Irving, Gabriel G. Marquez), gwiazdy
filmowe (Kim Bassinger, Susan Sarandon), piosenkarze (Barbra Streisand), wzięci
adwokaci (Alan Dershowitz, Hilary Clinton) i tysiące innych nababów świata
show biznesu, nauki i kultury, pod każdą szerokością geograficzną.
Gabrielowi Garcia Marquezowi czy Wisławie Szymborskiej, przy całym szacunku
dla ich dorobku artystycznego, z okrągłym milionem dolarów od komitetu
Nagrody Nobla, łatwiej jest piętnować chciwość ludzi biznesu. Reżysera i literata, Andrzeja Żuławskiego stać na krytykę „konsumpcjonizmu" i „materialnego stylu bycia" dzięki temu, że bogaty podatnik francuski, i uboższy polski, łożą na produkcje jego „kasowych" (produkowanych z kasy
państwa) filmów. W podobnej sytuacji znajdują się inni wrogowie bogatych, twórcy
żyjący z budżetówki, Kazimierz Kutz czy prof. Ireneusz Krzemiński. Michał
Wiśniewski z „Ich troje" zarabia miliony nie dzięki temu, że — jak tego
chce — „ludzie powinni żyć skromnie i nie zabijać się za pieniędzmi",
ale właśnie dlatego, że jego publiczność ciężko pracuje i stać ją na pójście
na koncert czy kupno płyty.
Twój sąsiad milioner
Steven Forbes ocenia, że mniej więcej 10 proc. uczestników „listy
najbogatszych Amerykanów" magazynu Forbes nie czuje się na niej komfortowo.
Dla reszty, być bogatym jest niewątpliwie powodem do dumy. Bogactwo jest tam
bowiem synonimem ciężkiej pracy, umiejętności, uznania społecznego, a nawet
łaski Boskiej — słowem, jest pochodną zasług i uznania. W Polsce
znalezienie się na liście „najbogatszych" jest powodem do wstydu, zażenowania,
strachu, najczęściej wszystkich tych czynników jednocześnie.
Jedną z największych sensacji wydawniczych ostatniej dekady jest w USA książka
dwóch socjologów, T. Stanleya i W. Danco: Sekrety amerykańskich milionerów,
opisująca zachowanie się i zwyczaje bogatych Amerykanów. Książka ta zburzyła
tradycyjny stereotyp milionera: bezwzględnego krwiopijcy, rozbijającego się
rollce-royce’ami, obwieszonego złotymi rolexami i brylantowymi spinkami,
szastającego pieniędzmi na lewo i prawo, i to przeważnie pieniędzmi, które
zagrabił lub odziedziczył. Pomijając fakt, że aż 83 proc. milionerów w USA
dorobiło się majątku własną pracą, okazało się, że typowy milioner to
człowiek bogobojny, pracujący po 80-100 godzin tygodniowo właściciel firmy
betoniarskiej, transportowej czy agencji ubezpieczeniowej, żyjący skromnie,
poruszający się samochodem używanym, stroniący od nonszalancji, łożący
hojnie na dobroczynność, wierny mąż i wzorowy rodzic. Mimo swej uniwersalności,
polskie wydanie książki cieszy się mniej niż umiarkowanym powodzeniem.
Aż 80 proc. Polaków uważa za Ryszardem Bugajem i Janem Krzysztofem Bieleckim,
że drogą do bogactwa jest wygrana w toto-lotka, układy polityczne, czasem też
oszustwo i kradzież. Różnimy się tu zasadniczo od Irlandczyków, Anglików,
Chilijczyków, a zwłaszcza Amerykanów, dla których wciąż podstawowym
warunkiem zamożności jest pomysłowość, ciężka praca, ryzyko i przedsiębiorczość.
Czy to oznacza, że Chilijczyk, Irlandczyk czy Amerykanin kochają bogatych?
Oczywiście, że nie. "Ludzie są wszędzie tacy sami — mówi guru od
bogactwa, Amerykanin, Robert T. Kiyosaki — nie lubią lepszych, ładniejszych, a zwłaszcza bogatszych od siebie". Irlandczyk, Chilijczyk czy Amerykanin
rozumieją jednak, że walka z ludźmi przedsiębiorczymi — a takich wśród
krezusów jest najwięcej — to strzelanie sobie w stopy. "Mądre narody -
mawia król amerykańskiego radia, Rush Limbaugh — we własnym interesie
roztaczają nad nimi ochronę, narody głupie ich niszczą". Bogactwo nie
jest bowiem źródłem biedy, ono jest jej wrogiem.
« Społeczeństwo (Publikacja: 06-10-2004 )
Jan M. Fijor Ekonomista; publicysta "Wprost", "Najwyższego Czasu", "Życia Warszawy", "Finansisty" i prasy polonijnej; wydawca (Fijorr Publishing). Były doradca finansowy Metropolitan Life Insurance Co. Ekspert w dziedzinie amerykańskich stosunków społeczno-politycznych. Autor dwóch książek: "Imperium absurdu" i "Metody zdobywania klienta, czyli jak osiągnąć sukces w sprzedaży". Liczba tekstów na portalu: 36 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Keynes i jego ludzie | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 3662 |
|