|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Czytelnia i książki Tajemnice szpitalnych podziemi [2] Autor tekstu: Mieczysław Lenckowski
IV ELBLĄSKIE PIELGRZYMOWANIE
Tymczasem od strony Bramy Targowej słychać było coraz bardziej
wyrazisty gwar i śpiewy religijne, bowiem piesza pielgrzymka do Santiago de
Compostella wracała właśnie z długiej wędrówki, kierując się w stronę
klasztoru dominikanów pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny.
Według tradycji biskup Trii odkrył w tym z najważniejszych
miejsc pielgrzymkowych kości apostoła św. Jakuba Starszego, prowadzony przez
gwiazdę, stąd powstała nazwa
miasta Campus Stellae. A do sanktuarium, gdzie wybudowano trójnawową bazylikę z transeptem oraz drewnianą
barokową fasadę o bogatej dekoracji rzeźbiarskiej, zmierzają liczne
pielgrzymki chrześcijańskie z całego świata.
Gdy dochodzili się już do dominikańskiego
kompleksu klasztornego, wyszedł był im naprzeciw przeor Bernard z gronem mnichów i przywitał po chrześcijańsku;
— Pax
vobiscum, finis coronat opus [ 7 ].
Zapraszam na agapę, a którzy u nas się nie pomieszczą, niechaj rozejdą się
po gościnnych domach.
— Ojcze przełożony, daliże cuda widzieliśmy w Compostella rycerze zakonu hiszpańskiego zajęli się nami, jadła i napojów było w bród, a i opieka dla bezpieczeństwa wśród takiego
ludu przybyłego z całego świata bardzo nam się
przydała.
— Katedra była niczym z baśni, a wierny lud gorąco
modlił się w kościołach pielgrzymkowych. My zaś zakon Kaznodziejów
poleciliśmy opiece boskiej, aby z heretykami mogli się dzielić przy zgłębianiu
praw teologicznych, sprawować dysputy i zwyciężać w umacnianiu wiary.
— Podczas wędrówki oprócz ludzi i innych wspierających
nas sił ziemskich, widzieliśmy również anioły i demony. Anioł zawsze nas
chronił, jest przecież darem boskim i nie trzeba go wzywać. A swe oblicze
ukazuje, gdy odnosimy się do innych ludzi oraz świata, dobrze i mądrze.
— Demon również jest aniołem — odpowiedział na
to inny z pielgrzymów — ale zbuntowanym i pojawia się raczej jako posłaniec
bogów. Pochodzi on z ziemi i jest tam, gdzie liczą się tylko pieniądze i dobra doczesne — złoto, duże kamienice, bogate sukna i wytworne stroje.
— Peregrinari pro Christo Peregrinari pro amore Dei powiedział
jeden z mnichów dominikańskich -W
Księdze Rodzaju Jahwe polecił Abrahamowi ;
— Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej i z domu twego ojca
do kraju, który ukażę..."
I Abraham powędrował do miejsca wskazanego przez
Jahwe, a mistyka odległych wędrówek dla przygód duchowych pozostała do
dzisiaj. Pozostali pielgrzymi nie czekając już na dalszy ciąg opowiadań o trudach wędrówki do świętego sanktuarium, dla obmycia i pokrzepienia ciała
udali się w stronę głównej studni znajdującej się przy ulicy Św. Ducha w okolicach młyna szpitalnego. A spora część z nich korzystała już ze studni
zwanej Pleiftenbrunn, która znajdowała się na rogu Starego Rynku i ulicy
Rybackiej. Zamożniejsi pielgrzymi, których jednak nie było zbyt wielu, udali
się do łaźni miejskiej znajdującej się nad rzeką Elbląg w pobliżu Mostu
Wysokiego, gdzie używali kąpieli przygotowanej przez specjalnego łaziebnika,
osobno niewiasty i oddzielnie mężczyźni. Było przy tym wiele niewczasów,
gdyż jeden się mazał gorzałką z mydłem, drugi maścią od urazów, inny
puszczał bańki, a ów zasię siekał się winnikiem. Jeden wołał — zalej! A drugi rad byłby, aby drzwi
uchylono. Łaźnia ta była w budynku drewnianym z piecami i ogniskiem, gdzie na rozpalone kamienie lano wodę.
Nawet i wszystkie wierzchnice,
Takie też przy niej cieplice,
Pieca kamionki nie widać... Później postawiono łaźnię na rogu ulic Zamkowej i Nad Kumielą, jednakże nie istniała ona zbyt długo ze względu na koszty opłacania
łaziebników, chociaż płacili oni Radzie roczny czynsz w wysokości 41
grzywien, który był niezłym źródłem dochodów dla miasta. Oprócz
przygotowania kąpieli, zajmowali się także stawianiem baniek, puszczaniem
krwi oraz wykonywaniem drobnych zabiegów chirurgicznych. Dbałość o higienę miała też swoje frywolne podłoże, bowiem całotygodniowe
odwiedzanie łaźni miejskiej, związane często było z rozrywkami erotycznymi.
Jednakże rozwój chorób zakaźnych ukrócił te swawole, a rajcowie z powodu
zaistniałej epidemii musieli na jakiś czas zamknąć te obiekty życia
publicznego.
A tu niespodzianie dźwięk dzwonu z kościoła Św.
Mikołaja zaczął wzywać na modlitwę i wszyscy pielgrzymi poszli dziękować
Bogu za darowane im łaski oraz pomyślny powrót z długiej, uciążliwej i niebezpiecznej pielgrzymki.
"Wykrzykujcie Bogu, wszystkie ziemie;
śpiewajcie chwałę Jego imienia
część najwyższą Mu oddajcie
Mówcie Panu : jakże przedziwne
Są dzieła Twoje...
....
Pójdźcie i oglądajcie dzieła Boga:
dziwy sprawił wśród synów ludzkich!
Psalm
Dawidowy 65
Po uroczystej mszy w intencji pielgrzymów powrócili
wszyscy do swoich domów, gdzie do późnego wieczora i przez wiele następnych
dni opowiadali pątnicy swoje przeżycia duchowe i przygody, jakich doznali
podczas wielotygodniowego pielgrzymowania. — Kiedy pewnego dnia skończyliśmy śniadanie i wyruszyliśmy w dalszą drogę — opowiadał swojej rodzinie i znajomym rajca
elbląski Jan Blisman- w intencjach sprawowanej przez siebie władzy — wyczułem z boku czyjąś
niewidoczną obecność.
— Obejrzyj się za siebie ! — krzyknął do mnie
jeden z wędrujących tuż obok pielgrzymów.
— A kiedy to zrobiłem — mówił dalej z przejęciem
przyciszonym głosem rajca pątnik — zobaczyłem opuszczony dom i rosnące
obok spalone słońcem drzewko oliwne. I stał tam wpatrując się we mnie uważnie
chudy biały kot, którego wyrzuciliśmy z domu starej kobiety, kiedy łasił się
do nas i przymilał. Teraz dom stał pusty, zarośnięty jakimiś wijącymi się
wszędzie roślinami, a kot uważnie wpatrywał się we mnie tak, że poczułem
trudny do wyjaśnienia strach. Kiedy podeszła do mnie jedna z pątniczek, zjawa
zniknęła i poczułem wielką ulgę.
— Ja przecie miałem inne przeżycie — mówił
znowu inny rajca elbląski Kacpar Rymann, przebywających właśnie w domu
Blismana — kiedy podczas naszej pielgrzymki już zaczęło się ściemniać,
mijając winnice doszliśmy do niewielkiej jaskini znajdującej się w pobliskich skałach, gdzie chcieliśmy odpocząć. Wtedy poczułem również
czyjąś obecność, jakby ktoś tu mieszkał, ale nie zamierzał przybywać na
noc. A była to obecność czystej miłości Jezusa, jaką
obdarzył ludzkość. Była ona taka wielka, że odmieniła bieg historii
świata. A obdarowani nią święci ludzie stawali się eremitami i zamieszkiwali w jaskiniach
takich jak ta, do której trafiliśmy podczas naszej pielgrzymki.
— Kiedyś usłyszałem dzwony kościelne — mówił
znowu inny z pielgrzymów siedzący z tyłu na sofie — chociaż w pobliżu, a później
okazało się że nawet w najodleglejszych okolicach żadnego kościoła nie było. A nie mógł to być dźwięk
dzwonu zapraszającego do modlitwy, ale taki, który jest wyrazicielem tęsknoty i porywów serca. Swoją przepiękną, potężną i harmonijną muzyką chwalił
on Stwórca wysyłając swoje dźwięki aż do niebios. Zostaną
one we mnie do końca żywota.
Jeden z elbląskich zamożnych mieszczan Bernhard
Windler odbył w intencji swojej ciężko chorej żony pieszą pielgrzymkę do
Maastricht, sanktuarium związanego z postacią św. Serwacego. Podczas tej wędrówki świętą drogą, przypominającą
Via Sacra na Forum Romanum widział kamienie, które wydeptały setki tysięcy nóg i śpiewał wraz ze wszystkimi pielgrzymami pobożne pieśni religijne, cantickum
na cześć świętego. A potem na ważnym trakcie z Bavary do Kolonii, gdzie była
siedziba biskupstwa i rezydencja królów frankijskich, tuż przed obszernym
hospicjum przyjmującym pielgrzymów, napadli na odstających od głównej grupy
pątników zbóje. Obrabowali ich z dobytku i skromnego pielgrzymiego mienia,
ale kiedy niewiasty zaczęły lamentować, objawił im się św. Serwacy w postaci zakonnika i znakiem krzyża rozpędził bandę zbójów.
Często bogatsi pielgrzymi jechali konno, a zsiadali
zeń dopiero na ostatnim odcinku camino de Santiago w drodze do
Compostelli, jak to uczynił był Jakub Sobieski. Po minięciu miasta Valladolid,
około 35 wiorst przed grobem świętego Jakuba, przewędrował on pieszo resztę
drogi. Otrzymał też potem poświadczenie odbycia spowiedzi i przyjęcia
Komunii św. u grobu apostoła. Pielgrzymki w owym czasie miały charakter nie
tylko religijny, ale pozwalały zrozumieć życie innych ludzi, poznać inne
kraje i ich kulturę, a także w swojej duchowej wędrówce — poprzez
drogowskazy napotykane po drodze, zbliżyć się do prawdy o życiu i świecie.
Chcesz
prawdziwe męstwo widzieć?
Zechciej
bracie przybyć tu,
Co
to znaczy będziesz wiedział
Wytrwać
lub dać odpór złu!
Nic
już nie odstraszy ciebie
Od
szukania celu w Niebie I pielgrzymem staniesz się.
Życie na ziemi jest przygotowaniem i nauką sztuki
kochania Boga oraz bliźniego, aby
poprzez poznanie prawdy i modlitwę, osiągnąć szczęście wieczne.
V OMNIPATER STAREGO MIASTA
W centrum Starego Miasta tuż obok Ratusza mieszkał w jednej z kamieniczek Reinhold Tomczak, humanista, malarz i krytyk wszechnauk, nieobojętny
na żadne wydarzenie społeczne, kulturalne i artystyczne. Był onegdaj skrybą
miejskim znanym powszechnie jako omnipater, znawca w każdej dziedzinie,
tak dumny i pyszny w swej roli, że nie dopuszczał właściwie nikogo do głosu,
jako rajca od spraw kultury, rządził i dzielił. Raz to na dofinansowanie
szpitala pod wezwaniem Św. Ducha i pochówek pensjonariuszy na przyszpitalnym
cmentarzu, to znowu na wydanie zmienionego kodeksu prawa lubeckiego, przydzielał
też denary na wykonanie pięknych miniatur malarskich dla przyozdobienia księgi
łąkowej Elblągaczy choćby na malowidła ścienne w kościele Św.
Mikołaja. Utrzymywał bliskie kontakty z artystami z innych krain oraz bogatymi
mecenasami pośród patrycjuszy. Napisał odręcznie na pergaminie kilka książek,
czym się chlubił był przebywając w towarzystwie, a takoż wiele pism urzędowych i prywatnych, poruszających tematy związane z życiem codziennym miasta. A były
to niebagatelne spory, choćby o architekturę kamieniczek i wygląd ulic
Starego Miasta, lokowanie polskich osadników na Osieku za Zamkiem i na przedmieściach. W sądzie sołeckim toczył nieustanne procesy ; a to z rycerzami zakonnymi o nadawanie dóbr na prawie magdeburskim, a to znowu w sprawie niesłusznych
szarwarków pobieranych na wsiach żuławskich lubo też w sprawie zniesienia cła
funtowego. Domagał się także zaprzestania wyrządzania krzywd ludności
pruskiej i potępiał krzyżaków za niegodny rycerzy Najświętszej Marii Panny
tryb życia.
— Brak im troski o rozwój duchowy — mawiał głośno
podczas obrad Rady miasta — prowadzą niemoralne życie, są rozrzutni i często
pijani, nie stronią też od lichwy.
— Natomiast w swych napomnieniach do wielkiego mistrza
Pawła Rusdorfa, kartuz Henryk Beringer mówił o konieczności przeprowadzenia
głębszych reform wewnątrz konwentów i w państwie krzyżackim. A biskup chełmiński
Jan Marienau oskarżał Zakon o liczne niesprawiedliwości, nie uznawanie
przywilejów i obowiązujących zwyczajów oraz nakazywał braciom zakonnym
przestrzeganie praw boskich i kościelnych.
Reinhold Tomczak trudnił się takoż omawianiem składności
pism, traktatów i rymów sporządzanych przez wielu luminarzy pióra, sam pisał
jakoweś rozprawy i sztuki w stylu comedia dell’arte oraz z powinności
bakalarskich, odnosił się do zachowań własnych i otaczających go ludzi.
DO PĘPOWINY TĘSKNOŚĆ
Trzyma się trzody owca i koza I do żab żabka chutliwie lgnie -
Ja też nie umiem nigdy być poza,
Ja
zawsze muszę „wśród" lub „ze…" [ 8 ] Aliści opowiadano sobie wówczas żartobliwie w karczmach i winiarniach o zwyczajach dworskiej kultury, jak zastawiano tam stoły
biesiadne, a takoż o zajmowaniu
miejsc przez biesiadników według zasług i urzędu.
Ano wżdy widzą, gdzie csny siedzą
Każdy ji sługa nawiedzi,
Wszystko jego dobre sprawia,
Lepsze misy przedeń stawia.
Mnodzy na tem nics nie dadzą,
Siędzie, gdzie go nie posadzą;
Chce się sam posadzić wyżej,
Potem siędzie wielmi niżej.
Mnogi jeszcze przed dżwirzami będzie,
Cso na jego miasto siędzie,
An ma przez dzieki wstać
Lepiej by tego niechać.
Jest mnogi ubogi pan,
Cso będzie książętom znan I za dobrego wezwan.
Ten ma z prawem wyżej sieść,
Ma nań każdy włożyć cześć. [ 9 ]
Podobno
ukończył Akademię Krakowską, polską świątynię wiedzy, która hołdowała
scholastyce. Paweł Włodkowic z Brudzenia
na Soborze w Konstancji wystąpił z ideą, by nie przymuszać nikogo do
wiary, co podjął i gorąco popierał Reinhold. Uważał on, że Bóg jest ważniejszy
od instytucji kościelnych i zbawia dzięki łasce, która uwalnia od winy
grzesznego człowieka. Według nich kościół należy zawsze reformować — ecclesia
semper reformande.
Miał
też Reinhold niezwykłe zdolności rysownicze i malarskie, wykonywał różne
drzeworyty i ryciny oraz obrazy na płótnie, a takoż rysunki znanych sobie
postaci, ich portrety, twarze i z życiem zmagania. Na początku swej twórczości
rysował jakoweś biologiczne stwory, ale niektórzy w środowisku plebejskim
nie pojmowali ich znaczenia. Miał on jednak swoje widzenie tych stworów, które
zawładnęły nie tylko ziemią, ale i kosmosem. Później malował obrazy
farbami olejnymi o życiu ludzi, wzajemnej między nimi układności, a także o tematyce biblijnej („Arka") oraz o powstawaniu i rozpadzie materii życia.
Wielu
uczonych w piśmie w owych czasach uważało, że pełne i właściwe wyrażenie
społeczności ludzkiej możliwe jest tylko przez duchowy jej rozwój, budowanie
kościołów i katedr, dla bliższego poznania stwórcy i właściwego
pojmowania dziejów świata.
Czasem
Reinholdowi udawało się sprzedać jakiś obraz, który to mógł zaciekawić
gapiów na Starym Rynku, wystawiony w oknie sklepu w kamieniczce przy ulicy
Kowalskiej. Bo przecież owe dzieła sztuki stawały się coraz lepsze, zarówno w swej formie artystycznej, jak i podejmowanych tematach.
Pełnił
on też w pewnym czasie urząd wójta, a gdy okazało się, że dokument
lokacyjny Nowego Miasta pominął w swoich papierach jego urzędowanie, doszło
do konfliktu między Radą Nowomiejską, a Reinholdem. Sprawę załagodzono, a komtur Aleksander von Knorre nadał Reinholdowi przywilej, w którym
zagwarantował mu dziedziczność urzędu oraz określił jego uposażenie,
funkcje sądowe i wysokość dochodów. Trwało to do momentu, kiedy Rada Nowego
Miasta Elbląga wykupiła ten urząd za kwotę 220 grzywien od pełniącego później
już go przez wójta Marka i jego pasierba Mikołaja. [ 10 ]
Reinhold
był też częstym gościem na Dworze Artusa i uczestniczył w spotkaniach
towarzyskich mieszczańskiego patrycjatu. Interesował się całością
zdobnictwa sali i mając spore doświadczenie bakalarskie w szkołach miejskich,
dbał o moralizatorski program ikonograficzny, malarski i rzeźbiarski dekoracji
wnętrza. Zespół obrazów i rzeźb o tematyce zaczerpniętej z historii,
Biblii, mitologii i podań starożytnego świata, miał wyrażać dążenie do
stałego rozwijania cnót obywatelskich i utrwalenia charakteru portowego miasta
we współpracy z innymi miastami hanzeatyckimi.
VI
NAGANNE AMORY KRZYŻAKA ZYGFRYDA DO MIESZCZKI ELWIRY
Uczucia miłosne nie były obce mieszkańcom średniowiecznego Elbląga. W korespondencji miłosnej, zalotach, oświadczynach i mowie potocznej często
występował motyw symbolizujący miłość serca. Rysowano na niektórych
przybytkach użyteczności publicznej serce przebite strzała, albo też boga miłości
Erosa, rzymskiego Amora czy też Kupidyna. Dziecko Wenery zgodnie z tradycją
przedstawiano w postaci uskrzydlonego chłopca z pochodnią lub łukiem i strzałami.
Kupido wzmacniał miłość celując do serca złotymi grotami, jeśli natomiast
trafiał strzałą ołowianą człowiek nie był w stanie pokochać. W opinii
potocznej Kupidyn uosabiał miłość ziemską, erotyczną i zmysłową;
"Trzeba
się kochać, wszystko ci gada,
Co tylko żyje, co sobą włada,
Tymi prawami rządzi się wiecznie:
Trzeba się kochać, trzeba koniecznie" [ 11 ] Patrycjuszka Elwira Rote była zamężna od dziewczęcych
lat, gdyż słynęła z urody i wdzięku na Starym Mieście, ubierając się w najmodniejsze suknie z zamorskich krajów za przyczyną ojca Petera Rumera, wziętego i bogatego krawca. Przechadzała się często obok ław sukienniczych koło
ratusza, gdzie została zauważona i uwiedziona przez Mikołaja Rote, zamożnego,
choć nieco podstarzałego właściciela kilku kamienic na ulicy Bednarzy.
Pochodził on ze starego patrycjatu elbląskiego Rotów, ubożejącego z pokolenia na pokolenie ze względu na brak zaradnych po mieczu potomków.
Podczas swoich długich spacerów dochodziła czasem aż w okolice Zamku Krzyżackiego,
podziwiając jego grube mury i bastiony narożne z łopotającymi na wietrze
krzyżackimi chorągwiami. Kiedyś przebywając obok Bramy Służebnej, zauważyła
tuż przy jednej ze strzelnic na górnej części muru, przyglądającego się
jej uważnie zbrojnego rycerza krzyżackiego. Było coś niezwykłego w jego
wyglądzie i zachowaniu. Ubrany był w biały płaszcz z naszytym po lewej
stronie krzyżem wąsko-ramiennym, który widniał również na tarczy połyskującej w słońcu. Chadzał on dostojnie z mieczem umocowanym na pasie, u boku
metalowej zbroi. Momentami stawał w miejscu i zamyślonym wzrokiem spoglądał w stronę spacerującej pod zamkiem damy. Kiedy to zauważyła, spłoszona i zawstydzona szybkim krokiem, prawie biegnąc skierowała się w stronę słodowni i dziedzińca zbożowego. A potem mostkiem nad Kumielą do Ścieżki Kościelnej i znanym już doskonale sobie traktem do kościoła dominikańskiego NMP, gdzie długo
modliła się do Najświętszej Panienki, aby nie wodził jej na pokuszenie i uchronił od grzesznych myśli. Na nic się potem jednak to zdało, zwyciężyła
ciekawość, bo młoda przecież jej duszyczka pragnęła wrażeń niezwykłych i doznań zmysłowych nieziemskich, a nawet nagannych i zakazanych świętymi
prawami kościelnymi. Od tego czasu unikała przez wiele tygodni spacerów w pobliżu zamku, ale pewnego słonecznego i ciepłego poranka, wybierając się
na spacer z kumoszką Matyldą Dulmen, doszły ulicą Wodną aż do obmurowania
kanału tuż przy fosie. W okolicach Baszty Zamkowej, na murach ujrzały znów
spacerującego w zbroi i płaszczu zakonnym owego Krzyżaka, który tym razem
pomachał im z oddali rękawicą rycerską. Obie zaśmiały się głośno i odpowiedziały podobnym gestem, wymachując z dala rękami. Były ubrane w letnie wydekoltowane suknie, ale nie było w tym nic zdrożnego, bowiem w owym
czasie mieszczki lubiły uchylać nieco światu tajemnice kryjące się pod ich
gorsetami. W momencie przeniesienia siedziby wielkiego mistrza Zakonu z Wenecji do
Malborka, elbląski zamek pełnił funkcję centrum administracyjnego państwa
zakonnego w Prusach. W jego pałacu mieściło się naonczas aestuarium dla
odpoczynku po walkach zbrojnych z poganami rycerzy zakonnych, a takoż po długotrwałych
naradach Kapituły Pruskiej lub biesiadach w refektarzu. Niedawno Melwiciusz
został wielkim szpitalnikiem i jednocześnie komturem elbląskim, zamieszkał w pałacu zamkowym i decydował o najważniejszych sprawach dotyczących zakonu w zarządzanym przez siebie komturstwie. Właśnie zasiadł był na jednej z wielkich dębowych ław rozstawionych wokół pływających w sadzawce ryb i roślin
wodnych wraz z zamożniejszymi patrycjuszami miasta i współbraćmi z Zakonu. Wśród
nich był także Zygfryd Gleichen, który bywał na naradach dotyczących
krajowego boliwatu pruskiego. — Podobnież drogi Zygfrydzie jak powiadają, wpadła ci w oko jakaś elbląska mieszczka i pomachujesz do niej rękawicą, przebywając
na straży na murach? — zażartował Melwiciusz. — E ta, komturze,
toć z nudów, bo wroga nigdzie nie widać i mogę z daleka dla uciechy pożartować z jakąś niewiastą ! — odparł Zygfryd wśród rubasznego śmiechu całego
towarzystwa. — Tylko mi nie zbałamuć owej niewiasty, bo reguły
zakonne przekroczysz i pójdziesz do ciemnicy
-dodał
już nieco poważniej
komtur. — Musiałbym skoczyć z murów i jak bym przeżył,
to i tak spłoszona dziewka uciekłaby ode mnie — zapierał się wciąż
swej skłonności do Elwiry dzielny rycerz zakonny. Pewnego razu jednakże stało się coś niezwykłego, a jednocześnie strasznego dla tego przecież dobrotliwego, sumiennego rycerza i pobożnego zakonnika krzyżackiego. Kochał się on przede wszystkim w swoim
gniadym rumaku o wdzięcznym imieniu Deoklecja. Szkapa ta czystej krwi
arabskiej, była z nim na wyprawie krzyżowej w Ziemi Świętej, gdzie wraz ze
swym panem dzielnie walczyła z Saracenami. Po bitewnej klęsce wracali do
Wenecji z całym taborem rycerzy NMP, pokiereszowani
krzywymi szablami walecznych
pogan. Długo potem jeszcze leczył swego konia Zygfryd w stajni szpitala
weneckiego, opatrując specjalnymi maściami i olejami jego rany. Kiedy wrócili
do Elbląga, skąd Zygfryd wyruszał na swą długą wyprawę krzyżową, zarówno
koń jak i dosiadający go rycerz — byli już w pełni zdrowia, a przede
wszystkim chwały za swoje pobożne i odważne czyny. Został on potem sowicie
wynagrodzony przez swego mistrza krzyżackiego Burcharda von Schwandena.
Mieszkał odtąd w specjalnej komnacie w części konwentualnej pałacu
przydzielonej mu za zasługi wojenne, o czym dowiedziała się pewnego dnia
Elwira. Miała właśnie udać się z pilną misją od męża w sprawach kupieckich do Melwiciusza, ale wstępując do zamku przechodziła koło
komnaty Zygfryda. Mimo woli, a właściwie dla żartu zapukała do drzwi, chcąc
natychmiast stamtąd uciec, ale czujny Krzyżak błyskawicznie je otworzył i widząc zmieszaną mocno Elwirę, wciągnął ją siłą do swej komnaty,
zatykając ręką jej usta. A kiedy je odsłonił, z wrażenia zaczęła
wrzeszczeć w niebogłosy. Zbiegli się natychmiast zakonnicy z pobliskiego dormitorium
i kaplicy zamkowej pod wezwaniem św. Andrzeja. Zrobiła się wielka
awantura, a gorszące plotki rozeszły się po całym mieście. Zygfryd Gleichen nie chciał już dłużej mieszkać w elbląskim zamku, dobrowolnie zgłosił Melwiciusowi potrzebę wyjazdu do
boliwatu w Turyngii, gdzie wszelki
słuch o nim zaginął. Podobno kazał zamknąć się w samotnej baszcie ze swym
ukochanym koniem, w której spędził resztę życia. Odtąd elbląskie
mieszczki nie próbowały już pozdrawiać
krzyżaków pilnujących zamku na murach, aby jakowe nieszczęście się nie przydarzyło albo
zauroczenie pośród dzielnych braci zakonnych. VII W KSIĘDZE ZAKLĘTA PAMIĘĆ
W szpitalnych podziemiach
przebywał również skryba i kronikarz swoich czasów Mieszko Lensław, ze słowiańskiego
wywodzący się rodu, choć przecież urodził się w Elblągu na przedmieściach
przy Wzgórzu Warmów. Jego
ojciec Józef pochodził z małej wsi Kazanice pod Lubawą, gdzie jako
najstarszy z czworga rodzeństwa musiał zajmować się ich wychowywaniem, z powodu przedwczesnej śmierci swego ojca. Opiekował się nie tylko swoją
siostrą i dwoma braćmi, ale również matką Anastazją. Pochodziła ona
bowiem z chłopskiej rodziny, maniery i obyczaje jednakże miała miejskie, a charakter dosyć swobodny. Lubiła żartować i śpiewać, a w zespole ludowym
we wsi była pierwszą tancerką. Wieczorem przed ich domem zbierali się sąsiedzi,
śpiewano starodawne pieśni, ale takoż i wesołe przyśpiewki ludowe. Syn Józef
przejął po matce zamiłowanie do muzykowania, a kiedy przeniósł się do Elbląga
po zaślubieniu Genowefy poznanej podczas zawieruchy wojennej z Zakonem, w jego
domu przy „Wzgórzu Warmów" odbywały się koncerty na lutni, flecie i bębnach.
Przeważnie w czasie wolnym od pracy, gdy podawano piwo, wino i przekąski
wieczorne.
W podziemiach szpitala św. Ducha Mieszko przebywał w jednej z piwnic, gdzie trzymano stare książki i meble, sukna oraz towar
przekazany do przechowania podczas przeprowadzek z komnat szpitalnych.
Starał się trzymać to wszystko w jakimś porządku i ustawieniu, łatwym w razie czego do odnalezienia. Najważniejsze jednakże dla niego było pisanie
kroniki
wydarzeń w mieście oraz swoich wrażeń z napotykanych okoliczności. Śledził
bacznie wszelkie przemiany i decyzje zarówno Rady Miasta, komtura i szpitalnika,
jak też zarządzających szpitalem św. Ducha.
Spisywał to potem w specjalnej księdze okrytej deskami i okuciami
metalowymi zamykanymi łańcuchami na kłódkę, do której kluczyk miał zawsze
przy sobie.
Najwięcej jednak wspomnień i wzruszających chwil
przeżywał Mieszko, gdy myślał o swojej matce. Pochodziła ona z Pieczewa w okolicach Łęczycy i często opowiadała legendy oraz baśnie ludowe — choćby o diable Borucie. A także wiele innych opowieści krążących w jej rodzinnych
stronach, do których bardzo tęskniła. Związane one były z łęczyckim
grodem i kasztelańskim rządami, a zdarzało się wieczorami, iż w słusznym
wieku dziadowie przypominali sobie zjazd feudałów za czasów Kazimierza
Sprawiedliwego. Nie raz w okolicznej karczmie, gdy z czupryn nieźle już się
kurzyło, mówiono o plądrowaniu tych okolic przez rycerzy w białych płaszczach z krzyżami. A potem odbudowaniu miasta przez Kazimierza Wielkiego, włączeniu
go do Korony i postawieniu przez tegoż króla zamku, w którym odbywały się
zjazdy koronne, sejmy i synody. Szlachta zagonowa i miejscowi kmiecie mieli o czym opowiadać.
— Najjaśniejszy Pan i władca tych ziem, Kazimierz
Sprawiedliwy nie tylko z nazwania, zebrał na zjeździe możnych i rycerstwo
oraz wszystkich biskupów, aby ugodę i ustępstwo wobec duchowieństwa uczynić — opowiadano potem na zagrodach pośród pospólstwa — a ile było przy tym
gwałtu i szlacheckiego warcholstwa, a i u możnowładców
utyskiwania na biskupów i duchownych. Ile miodu i wina wypito, pieczonej
dziczyzny zjedzono pośród dysput, kłótni i ogólnej w końcu zgody.
Najbardziej znaną legendą krążącą
zawsze w okolicach Łęczycy, była przypowieść o szlachcicu rosłym i silnym,
który mieszkał w pobliżu zamku łęczyckiego. Nikt nie mógł zmierzyć się z nim na szable, bo za pierwszym złożeniem wytrącał przeciwnikowi oręż z ręki.
Stąd szlachcic ów otrzymał przydomek Boruty,
bo mówiono powszechnie, że chyba diabeł musi mu pomagać w jego sile i mocy. A że nosił siwą kapotę dla różnicy od prawdziwego diabła, dano mu
przydomek Siwy Boruta. Uniesiony dumą ze swej siły, przechwalał się
często i odgrażał, że jak złapie prawdziwego Borutę, to mu kark ukręci, a skarby, których pilnuje zabierze.
Siwy Boruta tęgo pił, a pierwszą szklankę wypijał za
zdrowie swego ulubionego diabła. Słyszano wtedy podobno szyderczy śmiech i gruby, przeciągły głos gdzieś zza pieca — Dziękuję !
Miał on dużo pieniędzy, ale w hulankach wszystko
roztrwonił. Postanowił przeto dostać się do skarbów i uszczknąć nieco złota
pilnowanego przez diabła Borutę. O północy zapaliwszy latarnię, zuchwały
szlachcic ufając swej sile i szabli, poszedł do lochów. Długo błądził po
różnych zakrętach i zakamarkach piwnic, aż w jednej z nich znalazł samego
Borutę, który siedział na bryle złota w postaci sowy z iskrzącymi się
niczym dwa ogniki oczami. Zbladł i zadrżał nieco ów zuchwały szlachcic, ale
po chwili zaczął wypełniać kieszenie swej siwej kapoty i mieszki złotem. A kiedy drzwi od lochu same się zatrzasnęły i ucięły mu całą piętę, przeładowany
kulejąc i krwawiąc ostatkiem sił powrócił do swego domostwa. Stracił był
jednakże odtąd swoją nadzwyczajną moc bitnego szlachcica, przesiedział ze
swym bogactwem w pustym domostwie wiele długich dni i nocy. Aż chytrzy sąsiedzi
go okradli, a sam diabeł
Boruta, który przesiadywał odtąd w starej wierzbie,
pozostałe skarby przeniósł na powrót do zamku łęczyckiego.
Owe baśnie i legendy spisywał był Mieszko skrupulatnie w swoich
kronikach, ale również wiele wydarzeń z życia codziennego miasta, życia
religijnego jego mieszkańców, handlu, obyczajów i wzajemnego miłowania. W tej księdze w części zostało to opisane i podług wyobraźni pisarskiej
przedstawione, nie udając języka używanego w owym czasie ani też nadmiernej
jego stylizacji, ale dla przybliżenia owej epoki zainteresowanym dziejami tego
miasta. Stało się ono dla autora najbliższą sercu ojczyzną, którą tak jak
własną matkę trzeba kochać, podziwiać i szanować, a książka ta jest najgłębszym
tego wyrazem.
1 2
Przypisy: [ 7 ] Pax vobiscum, finis
coronat opus — Pokój z Wami, koniec wieńczy dzieło. [ 8 ] Tomczyk R. — Pakamera, Stowarzyszenie Elbląski Klub Autorów, Elbląg
2002. [ 9 ] Michałowska T. — Średniowiecze, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2002
s. 532. [ 10 ] Historia Elbląga T. I — „Wydawnictwo
"Marpress" Gdańsk 1993 s. 137. [ 11 ] Kuchowicz Zbigniew — Miłość Staropolska, Wydawnictwo Łódzkie, Łódź,
1982 s. 155. « Czytelnia i książki (Publikacja: 24-12-2004 Ostatnia zmiana: 30-01-2011)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 3844 |
|