|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Społeczeństwo Dwa listy do Andrzeja Koraszewskiego [2] Autor tekstu: Józef Kuśmierek
Kiedy
taka grupa się ukonstytuuje, wyda oczywiście oświadczenie, co jest zwykle
początkiem lawiny kolejnych „oświadczeń", „stanowisk" i „protestów". Jeszcze jedno spostrzeżenie. W okresie organizacyjnym
taka grupa otacza się szczelną tajemnicą. W państwie policyjnym jest to
bzdura i historycy powinni wiedzieć, że o organizowaniu takiej grupy najpierw
wie policja, a potem dowiaduje się społeczeństwo. Ta konspiracja nie ma na
względzie wyłącznie własnego bezpieczeństwa. U kolebki takiej grupy tkwi
nieuświadomiony sobie zamysł dobrania sobie wyłącznie odpowiednich ludzi...
Jeśli ktoś wciśnie się do takiej grupy w trakcie jej organizacji, ma
szansę pozostanie w niej, jeśli nie, to później może pozostać
zwolennikiem, jej kibicem, ale dostać się do środka nie może. Nie kierując
się uprzedzeniami w wybieraniu pewnych zjawisk jako obiektu obserwacji, z przerażeniem muszę stwierdzić, iż podobnie rodzą się grupy w kręgach władzy, w ścisłych kręgach PZPR. Podobnie jest z kręgami Episkopatu. Betonowanie
tych grup, uparte trwanie przy raz sprecyzowanych poglądach jest przerażające.
Toczące się wokół życie, fakty i zdarzenia odbijają się o te betony bez
szans zmiany poglądów ich kierowniczych grup, czy chociażby ewolucji tych
poglądów. Określenie „beton" pasuje nie tylko do scharakteryzowania
kręgów władzy. Efektem jest zaskoczenie, wielkie rozczarowanie… i wybuch
zazdrości: jak to, my tacy mądrzy, tacy kompetentni i mielibyśmy się mylić.
Bawi
mnie zaskoczenie i przerażenie wynikami wyborów. Złudzenia co do tych wyników
są miarą ich oderwania od rzeczywistości. Wiadomo było, że takie wybory
muszą być plebiscytem, a w tym plebiscycie władza nie miała ani
jednego pozytywnego faktu, by go w propagandzie wyborczej sprzedać. Tkwiła w zakłamaniu, tkwiła w niezrozumiałym dla mnie złudzeniu, że te oklaski
zbierane przy różnych okazjach są dowodem uznania i poparcia. Socjologia już
dawno rozszyfrowała zjawisko oklasków. Klaszczę, bo klaszczą inni, klaszczę
ale wiem swoje.
Groźniejsze
od zaskoczenia władz jest zaskoczenie opozycji. Opozycja nie spodziewała się
takiego sukcesu, a już najgorsze, że nie jest przygotowana do udźwignięcia
tego sukcesu. Absolutnie, ale to absolutnie nie przygotowana.
Dobrym
pomysłem było powołanie Komitetu Obywatelskiego. Pal diabli technikę doboru
ludzi do tego Komitetu. Można było się łudzić, że taki komitet będzie się
starał rozszerzyć swoje wpływy, umocnić swoje znaczenie. Tymczasem Komitet
zamknął się w sobie, przyjął na siebie ciężar i odpowiedzialność
reprezentowania społeczeństwa… i nic nie zrobił, aby je naprawdę
reprezentować. Komitet przy Lechu Wałęsie powinien dać sygnał, zachęcić
do samoorganizowania się opozycji w coś konkretnego, w coś co by wykraczało
poza ramy „precz z komuchem".
W
wyniku oddolnego parcia powołało się kilka takich lokalnych komitetów.
Oczywiście uczestnictwo w tych komitetach było wynikiem indywidualnych ambicji, snobizmu, a nie zdolności
do konkretnego działania, ale...
Komitet
Centralny przy Wałęsie traktował powstawanie tych komitetów podejrzliwie,
ba, wrogo. Każdy nowy komitet traktowany był jak konkurencja, jak grupa rozłamowa
czy opozycja wobec komitetu Lecha. Życie zmusiło w końcu do „przyjęcia
do wiadomości" zaistnienie tych komitetów ale zrobiono wszystko, aby stały
się one delegaturą Komitetu Centralnego, która najpierw musiała być lojalna
wobec centrum a dopiero potem, ewentualnie, nieśmiało wysuwać swoje
„terenowe" propozycje.
Znów
dygresja. Podobny błąd popełnił KOR kiedy stał się instytucją polityczną,
podobnie działo się z DiP-em Bratkowskiego, co już było niewybaczalne i niezrozumiałe. (...) Na domowy użytek nazywam to „centralizmem
psychologicznym". Zachowanie centrali KOR-u było właśnie takie, żeby
nikt broń boże nie wyszedł przed orkiestrę.
Panie
Andrzeju, nawet tak samodzielna dzielnica jak Pańska Wielkopolska nie wyzbyła
się tego narzuconego sobie uzależnienia od centrali. Miałem mieć w 1979 roku
prelekcję w Poznaniu. Wystarczyłby jeden adres, abym sam zorganizował to
spotkanie, oczywiście przy pomocy poznańskich opozycjonistów. Nic z tych
rzeczy. Spotkanie od A do Z organizowała Warszawa i skończyło się na złapaniu
mnie na poznańskiej ulicy, wepchnięciu do samochodu i odwiezieniu do domu. I tak miałem szczęście.
Ileż
ja czasu straciłem na próżno, by pogodzić „Solidarność" poznańsko-wielkopolską z „Solidarnością" Cegielskiego. Nie udało się tego do końca zrobić
ani mnie, ani nikomu. Gdyby w Poznaniu istniała już wcześniej zakorzeniona
struktura KOR-u byłaby tą pierwszą strukturą przywódczą wystarczającą na
pierwszy ogień. Powracam do tego, bo takie samo zjawisko konkurujących ze sobą
„Solidarności" obserwowałem w czasie tych ostatnich 44 dni podróży
po Polsce. Zjawisko żałosne samo w sobie, ale groźne w momencie tego zaskakującego
(dla kogo?) zwycięstwa „Solidarności" 4 czerwca.
Psioczę
na korowców, ale sam przyznaję, że jest to jedyna grupa, która ma się czym
pysznić. Ostatecznie to oni byli i pozostaną tymi ojcami-pobudzicielami
olbrzymich mas społecznych, które popadały w coraz groźniejsze odrętwienie.
Tak, korowcy mają prawo być pyszni, mimo, że ta pycha im szkodzi, ale DiP?
DiP
był bardzo potrzebny. Olbrzymia część kadry inżynierskiej a także spore
grupy kadry menadżerskiej, opierając się na własnych doświadczeniach,
obawiały się przyszłości. Powołanie DiP-u było potrzebą chwili, zamówieniem
społecznym. Chwała Bratkowskiemu i kilku osobom z jego otoczenia, że
dostrzegli to zamówienie i je zrealizowali. Niestety technika powołania tej
tak potrzebnej instytucji była taka sama jak innych powstających wówczas
grup. Zebrała się grupa znajomków, wśród nich wielu teatrologów, muzykologów,
socjologów i dziennikarzy ze skłonnością do publicystyki i awersją do faktów.
Takie DiP-y powinny były powstać we Wrocławiu, Gdańsku, Poznaniu, w każdym
województwie i w każdym większym mieście. Tam, tylko tam zdobyć można było
to negatywne doświadczenie, tam i tylko tam trzeba było poszukiwać rozwiązań
na przyszłość, a nie w kręgach wspaniałych warszawskich pięknoduchów,
upojonych jak narkotykiem własnej ważności. Tylko tam, w terenie — jak się
pogardliwie Polskę nazywa — można było szukać rozwiązań wolnego obrotu płodami
rolnymi, tego węzła gordyjskiego naszej ekonomii. Tam można było znaleźć
rozwiązanie na różne typy własności jako podstawy pluralizmu. Sam z doświadczenia
wiem jak z takich grup, które zajmują się konkretami, samoczynnie wyłączają
demagodzy, nawiedzeni, czy kandydaci na idolów politycznych. W konkretnym działaniu
ludzie ci zrzuciliby z siebie balast strachu, ogólnej niemożności,
uzyskiwaliby wiarę w siebie. Te grupy w Warszawie to była elita intelektualna
narodu. Tak to był kwiat naszej inteligencji, ale był to… tylko bukiet
umieszczony w wazonie. Bukiet kwiatów odciętych od korzeni.
Jeśli
nie utworzono terenowych Komitetów Obywatelskich w połowie 88 roku, to należało
to bezwzględnie zrobić pierwszego dnia obrad przy okrągłym stole.
Ostatecznie koalicja rządowa miała swoje oparcie w komitetach, w swoich
strukturach i nie raz blokowała obrady okrągłego stołu argumentem, że ich
baza takich rozwiązań nie zaakceptuje. A gdzie była baza Lecha Wałęsy?
Odrzucając
koncepcję spiskowej teorii dziejów, a więc i odrzucając — nie bez zastrzeżeń — rolę prowokatorów, zakładam, że te powołane ad hoc, na hurra, powołane
po 17 kwietnia terenowe komitety obywatelskie, będące jednocześnie sztabami
wyborczymi, są autentyczne. Tą autentyczność miała podbudować otwarta
ingerencja kleru przy powoływaniu tych komitetów. Ta ingerencja kleru w niektórych
lokalnych przypadkach jest dziś — trzy dni po wyborach — ostro krytykowana
przez oficjalną „Solidarność". Weźmy chociażby błogosławieństwo
prymasa Glempa dla Świtonia na Śląsku i biednego Siły-Nowickiego w Warszawie. Otwarte potępienie przez biskupa radomskiego kandydata z drużyny Wałęsy i agitowanie na rzecz własnego kandydata… też z „Solidarności"...
I jeszcze jedna dygresja z tej podróży zakończonej 3 czerwca. Mamy w każdym mieście, w każdym województwie
po kilkanaście „Solidarności" zblokowanych na razie w jeden blok
wyborczy, które jednak skoczą sobie do gardła o prawo dzierżenia tego
sztandaru. Ideologia w tych podziałach nie odgrywa żadnej roli, musiałbym
kolejne strony poświęcić, by streścić Panu te zaobserwowane przeze mnie
konflikty wywołane narzuceniem kandydatów z drużyny Wałęsy, bez pozorów
konsultacji. To było sponiewieranie lokalnego honoru. Jakże wymowną jest
anegdotka: kandydat z drużyny Wałęsy miał spotkanie wśród chłopów,
wybitny historyk literatury. Dużo gadał o pluralizmie, podmiotowości itp. W pewnym momencie znudzony chłop przerwał: panie senator, kończ pan, bo gdyby
krowa nosiła znaczek „Solidarność" to my będziemy głosowali na
krowę". Ten
następny etap, który tak mnie interesował, jest już etapem bieżącym. Będzie
to etap wielkiego rozczarowania — przecież ludzie głosowali na nadzieję, a tych nadziei nikt nie jest w stanie spełnić. Co będzie potem? To wielkie
strategiczne zwycięstwo, jakim są wybory zostanie roztrwonione w małych
taktycznych klęskach."
1 2
« Społeczeństwo (Publikacja: 05-03-2005 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 3977 |
|