Światopogląd » Ateizm i Ateologia
Dlaczego jestem ateistą a nie agnostykiem? Autor tekstu: Roman Zaroff
Podczas wielu dyskusji na internetowej grupie dyskusyjnej na temat istnienia
lub nie istnienia judeochrześcijańskiego bóstwa paru biegłych apologetyków napisało co następuje:
Ktoś postuluje jakąś hipotezę. Nie ważne na jakiej
podstawie — danych obserwacyjnych, własnego widzimisie, wyobraźni. Ważne
jest, czy hipoteza jest z jakichś względów potrzebna. Zacznijmy od tego co jest a co nie jest hipotezą. Jedną z definicji podaną przez Oxford Dictionary jest:
Hipoteza jest nieudowodnioną teorią, lub proponowanym wyjaśnieniem dla
grupy faktów lub zjawisk.
Żadna ze znanych mi definicji nie uwzględnia terminu „potrzeba". W sensie użytym w zacytowanym wywodzie określenie „potrzeba" odnosi
się nie do potrzeby wyjaśnienia czegoś a wyłącznie do subiektywnego chcenia
czegoś. Tak więc z definicji owa „potrzeba" kwalifikuje się jako
CHCIEJSTWO, lub jak kto woli „Wishful thinking" i logiką oraz
stawianiem hipotez ma niewiele wspólnego.
Następnie pada takie stwierdzenie:
Dalej: problem w przypadku wiary w bogów polega na tym, że tak naprawdę w grę wchodzą dwie hipotezy:
1. Bogowie istnieją
2. Bogowie nie istnieją.
I teraz — część wierzących upiera się przy pierwszej tezie, przyjmując
założenie, że wiary się nie udowadnia, co jakby kończy sprawę ewentualnego
dowodzenia.…… Tymczasem brak dowodu nie oznacza jeszcze, że twierdzenie
jest fałszywe — oznacza tak naprawdę — że NIE WIADOMO jakie jest. Stąd mamy:
nie wiadomo, czy bogowie istnieją (nikt nie udowodnił tej tezy ani nikt jej
nie obalił) i nie wiadomo czy bogowie nie istnieją (nikt nie udowodnił tej
tezy, ani nikt jej nie obalił). Czyli — stan jest nieokreślony — pozostaje
kwestia wiary i przekonań.
Naukowa hipoteza odnosi się lub opiera na faktach i zjawiskach już
zweryfikowanych w sposób wiarygodny przy zastosowaniu naukowej metodologii, lub
naukowych przesłanek. Tak zwane „fakty" i "zjawiska" natury
metafizycznej, do których zaliczają się byty nadprzyrodzone, kwalifikują się
do sfery urojeń lub zwyczajnych oszustw choćby ze względu na ich nieweryfikowalność. A więc z założenia postulat
istnienia bóstw i bożków
trudno hipotezą nazwać.
Żeby nie być posądzonym o złą wolę, spójrzmy jednak na ową
„hipotezę" zakładającą istnienie judeochrześcijańskiego bóstwa,
jak życzy sobie tego autor cytowanego wywodu. Zamierzonym trickiem w owym
rozumowaniu jest próba przedstawienia zdania nieposiadającego logicznego
sensu jako pełnoprawnej hipotezy. Dalsze operowanie terminologią logiki jest
tu próbą odwrócenia uwagi od faktu, że samo nazwanie podmiotu (Bóg) nie
upoważnia do takowego orzeczenia ani nie oznacza, że podmiot istnieje. Jedynie
podmiot opisany (czyli posiadający atrybuty) może istnieć. Dlatego zdanie
„Bóg istnieje" jest równoważne ze stwierdzeniem „dźwięglice kłętliwe
istnieją", czyli logiczną brednią. W konsekwencji konkluzja autora
wypowiedzi, że „logicznie rzecz biorąc nie wiadomo czy istnieje czy
nie" jest błędna, bo opiera się na logicznie fałszywym założeniu.
Na prośbę o przedstawienie jakichś atrybutów podmiotu otrzymałem
odpowiedź, że: atrybutem podmiotu (Boga) jest jego istnienie. Jest to kolejny
scholastyczny trick mający na celu przedstawienie pseudo-hipotezy opartej na
tautologii i antycznych sofizmatach jako autentycznej hipotezy i autentycznego
wywodu logicznego.
Aby samo w sobie logicznie fałszywe zdanie „Bóg istnieje" stało
się testowalną hipotezą należy mu przydzielić testowalne atrybuty. Jednym z ulubionych atrybutów dawanych podmiotowi (Bogu) jest „atrybut" jego
transcendentalności. Stwierdzenie „Istnieje Bóg, który jest
transcedentalny" jest pozornie poprawne i sprawia wrażenie poprawnej
hipotezy. Jest to następna językowa manipulacja stosowana przez teologów mająca
na celu zaciemnienie sprawy i wytworzenie wrażenia bycia logicznym. Manipulacja
polega tu na dodaniu do zdania „Bóg istnieje" atrybutu, który z definicji wyklucza możliwość jakiejkolwiek jego weryfikacji. Z góry zakłada
bowiem nieweryfikowalność. Ta karkołomna manipulacja słowami i konceptami
nie zmienia jednak faktu, że nieweryfikowalny „atrybut", przestaje być
atrybutem w logicznej analizie. Co z kolei pociąga za sobą, że zdanie
„Istnieje Bóg, który jest transcedentalny" również przestaje być
poprawną hipotezą. Następnie w oparciu o tę fałszywą hipotezę rozwijany
jest logicznie sprzeczny argument negatywnego błędnego koła (circulus in
probando). Brzmi to tak: Bóg jest transcedentalny, czyli niepoznawalny
empirycznie. Dlatego nie można jego nieistnienia udowodnić. Jako efekt
uboczny wychodzi również, że logicznie jego istnienie też jest nieudowadnialne. Daje to pozorną odpowiedź: Nie wiadomo.
Biorąc pod uwagę, że w owym rozumowaniu nie ma poprawnej logicznie
hipotezy oraz, że pseudoargument jest oparty na logicznie błędnym kole, całość
choć sprawia pozory logicznego rozumowania jest w rzeczywistości niczym więcej
jak bezsensownym bełkotem. Wracamy więc do punktu wyjścia, gdzie zdanie
„Istnieje Bóg, który jest transcedentalny" jest logicznie równoważne z brednią typu „istnieją dźwięglice kłętliwe, które z natury rzeczy
są niepoznawalne".
Kończymy tę część kolejnym cytatem mojego rozmówcy: Twierdzenie jest fałszywe nie wtedy, gdy obali się dowód, ale gdy obali się
samo twierdzenie (udowodni się, że jest fałszywe — np. prowadzi do sprzeczności z aksjomatami).
Prawdziwi wiarusi i mocarze chrześcijańskiej scholastyki
rzadko kiedy dają się sprowokować do przydzielenia swojemu bóstwu innych
atrybutów. Dają się na to tylko złapać nieucy i oszołomy. Wynika to z tego, że jako często osoby wykształcone zdają sobie sprawę, że takie
atrybuty jak wszechmoc, wszechwiedza i dobroć są
logicznie łatwe do obalenia. A w hipotezie obalenie choćby raz i choćby
jednego atrybutu udowadnia jej błędność. Nie jest tematem tego artykułu
zajmowanie się domniemaną wszechmocą, wszechwiedzą i dobrocią bóstwa.
Kolejną manipulacją jest tu całkowite zabstrakcjonowanie problemu
istnienia lub nieistnienia bóstw. Wbrew pozorom nie jest to niewinna zabawa
intelektualna jak wiele podobnych bezużytecznych rozważań logicznych. Jest to
zamierzone działanie stworzenia pozornego wrażenia pewnej równoważności i równorzędności
obu alternatyw. Aby to zobrazować posłużę się przykładem, wprowadzając
identyczną kwestię istnienia lub nieistnienia
krasnali. Atrybuty krasnali są
oczywiste i niepodlegające dyskusji. Mianowicie takie jak małość, brody i fikuśne, zazwyczaj czerwone czapeczki oraz wiele innych. Ale w naszym przypadku
te trzy powinny wystarczyć, aby pokusić się o stwierdzenie, że operujemy
tutaj na dwóch identycznych wzajemnie wykluczających się hipotezach.
A więc:
Istnienie krasnali potwierdzają niektóre dzieci, chorzy psychicznie, oszuści i paru żartownisiów. Nikt z nich nie jest w stanie wykazać ich istnienia w kontrolowanym wiarygodnym eksperymencie, twierdzą jedynie, że widzieli
krasnale. Jako jeden z koronnych argumentów używany jest tu również
autorytet „źródła pisanego", czyli bajki „O sierotce Marysi i 7-dmiu krasnoludkach". Poza tym, również nie przedstawiając wiarygodnych
dowodów, z przyczyn komercyjnych, istnienie krasnali postulują niektóre
drukarnie książek dla dzieci, oraz Disneyland. Ponoć mocnym argumentem ma być
to, że podobne postulaty stawia jednocześnie Disneyland w Ameryce i we
Francji, a w Australii „Movie World" jest rzecznikiem istnienia smurfów.
Nauka nie zajmuje się krasnalami. Niemniej setki tysięcy jeśli nie
miliony najprzeróżniejszych badań i obserwacji we wszystkich dziedzinach nauki
istnienia krasnali nie wykazały. Badań i obserwacji przeprowadzonych w restrykcyjnych warunkach zgodnie z naukową metodologią. Ponadto przypadkowo
zupełnie nauka wykazała, że tam gdzie wchodzi ona w domenę krasnalologii, w każdym bez wyjątku przypadku wykazała błędność „prawd" oraz
wizji świata postulowanego w źródle pt. „O sierotce Marysi i 7-dmiu
krasnoludkach".
Jak widać w podanym przykładzie wiarygodność rzeczników krasnali oraz świata
nauki znajduje się na diametralnie przeciwnych biegunach. Dlatego właśnie
scholastyczna próba stworzenia wrażenia równorzędności hipotez dotyczących
różnych bóstw ma na celu wyeliminowanie lub zmarginalizowanie dalszej
logicznej analizy, której integralną częścią jest ewaluacja ich
prawdopodobieństwa.
Ukoronowaniem scholastycznej logiki jest tu konkluzja, że nawet w przypadku
„nieskończoność minus jeden" negatywnych testów nie może być
przyjęta jako dowód na błędność ich hipotezy. Nie trzeba chyba tłumaczyć
nikomu, jakie były by realne konsekwencje wprowadzenia takiej właśnie logiki w życie, jak również jak jałowym przedsięwzięciem może być aplikacja
„logiki" w absolutnym oderwaniu od rzeczywistości.
Wszelkie niezliczone badania i obserwacje prowadzone od lat, we wszystkich
dziedzinach nauki nie potwierdzają istnienia bóstw. Z czysto teoretycznego
punktu widzenia prawdopodobieństwo istnienia owego bóstwa jest bliskie zeru.
Czyli rzeczywiście na tym etapie nie można go całkowicie wykluczyć. Z totalnego braku jakiegokolwiek potwierdzenia czy przesłanki wynika, że jest to
najmniej prawdopodobna rzecz jaką można sobie wyobrazić. Taką postawę
przyjmują agnostycy. Jednak jeśli równocześnie weźmiemy pod uwagę, że
wszystkie atrybuty przypisywane rzekomemu bóstwu wzajemni się wykluczają lub
są proste do obalenia, sprawa wygląda zupełnie inaczej. Na dodatek bóstwo nie
może być absolutem, bo ten z kolei nie stworzyłby świata.
Dla eksperymentu myślowego załóżmy sobie jednak, że transcedentalny,
wszechmocny i wszechwiedzący byt stworzył nas takimi, że nie jesteśmy go w stanie zrozumieć i pojąć. Powiedzmy sobie, że nie chciał abyśmy i my byli
bogami. Jeśli jak uczą teologowie owo hipotetyczne bóstwo domaga się
wiernopoddańczych hołdów i ekskluzywnego czczenia to z logicznego punktu
widzenia bóstwo powinno się objawić. Ale objawić nie w halucynacjach
psychopatów a w jakichś akceptowalny dla sceptyka sposób. Oraz robić to w miarę regularnie. Na przykład w centrum sterowania lotów kosmicznych NASA w Dallas w Teksasie. Logicznie rzecz biorąc bóstwo powinno również raz w końcu
powiedzieć wyraźnie o co mu chodzi. Np. co mu napędza jego pychę, megalomanię i sadyzm. Można by go wtedy nazwać uczciwym satrapą. A nie
przemawiać cichcem do półgłówków, dzieci portugalskich wieśniaków i przy
pomocy infantylnych klechd zawartych w Biblii.
Reasumując, nie można logicznie wykazać istnienia judeochrześcijańskiego
bóstwa, nie ma również wiarygodnych faktów potwierdzających jego/jej
istnienie. Świat realny nie wykazuje jakoby jakakolwiek nadprzyrodzona
ingerencja miała kiedykolwiek miejsce, a zawsze wprost przeciwnie. Ponadto
fundamentalne sprzeczności we wszystkich przypisywanych mu atrybutach oraz
nieujawnienie się w sposób weryfikowalny dla osób myślących wykazują wyraźnie,
że judeochrześcijańskie bóstwo istnieje w imaginacji tzw. „wiernych" i co najwyżej je nazwać „bytami
urojonymi". Podobnie jak Św. Mikołaj przynoszący prezenty. Myślę, że
powyższy artykuł wyjaśnia czytelnikom dlaczego nazywam siebie ateistą a nie
agnostykiem. Mam również nadzieję, że mój artykuł dostarczy czytelnikom
argumentów w dyskusji z katechetą oraz proboszczem, jeśli takowa Wam się
przytrafi.
*
„Horyzont", Numer 22, Brisbane, marzec 2000
« Ateizm i Ateologia (Publikacja: 23-04-2005 )
Roman ZaroffDoktor historii, mediewista. W latach 1999-2001 wykładał historię w University of Queensland (Australia), obecnie związany jest z School of Historical and Religious Studies w Monash University. Redagował pierwszy internetowy magazyn racjonalistów, sceptyków i ateistów - HORYZONT, istniejący w latach 1997-2001. Od wielu lat mieszka w Australii. Liczba tekstów na portalu: 27 Pokaż inne teksty autora Poprzedni tekst autora: Przyczyny podatności młodych ludzi na kulty i sekty | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 4094 |