|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Nauka Lamentacje nad nauką polską Autor tekstu: Bogdan Miś
Mogę o sobie nie bez dumy — bezsensownej z punktu
widzenia naszej współczesności — powiedzieć, że jestem z nauką związany
od urodzenia. Jako syn uczonego, jako człowiek wychowany wśród książek i w
nich od dzieciństwa rozkochany, jako wieloletni pracownik naukowo-dydaktyczny
paru uczelni, wreszcie — z wyboru — jako dziennikarz, zajmujący się
problematyką naukową od paru dziesiątków lat. Żyję w tym świecie i pasjonuję się nim. I czuję coraz większe
przerażenie. Ten świat — przynajmniej w naszych okolicach — zaczyna
wyglądać i pachnieć coraz gorzej. Wyższe uczelnie z kuźni inteligencji i ośrodków postępowej myśli pomału zamieniają się w nastawione na doraźny zarobek fabryki licencjatów; wymagania stawiane
przed zdobywcami tego stopnia są zaś mniej więcej takie, jakim pół wieku
temu musiał sprostać średnio pracowity maturzysta. Poziom ogólny wiedzy i zainteresowań dzisiejszego przeciętnego studenta budzi zgrozę: w pogoni za
zdobyciem doraźnych kwalifikacji i formalnego papierka nic nie czyta, niczym się
nie interesuje, jest wręcz typowym półinteligentem; często zresztą po
prostu dlatego, że cały swój wolny czas musi poświęcać na zarabianie na
czesne. Ludzie zatrudnieni w uczelniach — celowo unikam tu ogólnego
określenia ich mianem „uczonych", bo zgoła nie wszyscy na nie zasługują — są w tych fabrykach bardziej majstrami czy brygadzistami pracującymi wedle
jakichś nie za mądrych schematów, niż czymkolwiek innym. Zabiegani w pogoni
za etatami, czy zajęciami zleconymi na kolejnej prywatnej Wyższej Szkole
Gotowania Kartofli Na Gazie Ziemnym i Parzenia Herbaty, nie mają czasu na
badania. Publikują — dla zaspokojenia wymogów formalnych — przyczynkarskie
pracki w jakichś „Zeszytach (Pseudo)Naukowych" prowincjonalnych szkółek
zawodowych; dobrze jeszcze, jeśli „dzieła" te nie są żywcem skopiowane z Internetu. Nie ma szkół
naukowych — takich jak niegdysiejsza Polska Szkoła Matematyczna — nie
ma atmosfery fermentu intelektualnego, brak jest ożywczych publicznych dyskusji
nad wielkimi problemami współczesności. Uczeni nie mają czasu już nie tylko
dla swoich studentów, ale dla najbliższych młodszych współpracowników. Układ
mistrz — uczeń przechodzi pomału do przeszłości. Brak jest pieniędzy:
nauka polska dostaje na swe potrzeby mniej więcej dziesiątą część tego, co
jako minimum zaleca Unia Europejska w swych strategiach długookresowych.
Zarobki profesorów najlepszych polskich uczelni zostałyby wyśmiane przez
sekretarkę czy kierowcę prezesa byle jakiej firemki typu „Krzak S.A.". Nie
ma na pensje dla asystentów, więc środowisko naukowe jest coraz sędziwsze. Nie istnieje żaden
system obsługi nauki. Nie ma managerów nauki (ich rolę usiłują pełnić
zazwyczaj jakieś zupełne miernoty i odpady z rzeczywistego środowiska
naukowego), nie ma personelu pomocniczego; ludzie, których zadaniem powinno być
myślenie nad Wielkimi Problemami, muszą sami wypełniać jakieś idiotyczne
druki i wycierać dywany w urzędach by „zorganizować" jakieś fundusze na
cokolwiek. I proszę mi nie mówić, że mamy przecież wyodrębnione
tematycznie specjalne ministerstwo; bo odpowiem z całą złośliwością, że w związku z tym zamiast informatyzacji mamy… wiceministra od informatyzacji, a pod względem niemal wszystkich wskaźników rozwoju w tej dziedzinie zajmujemy
ostatnie lub przedostatnie miejsce w Europie. I tak jest prawie ze wszystkim. Nauką nikt się właściwie u nas — poza samym środowiskiem — nie interesuje.
Polityk nie chce o niej nawet gadać. Jest dla niego — z reguły człowieka o niskim wykształceniu i niewielkiej kulturze osobistej, żeby nie powiedzieć prostaka i ciemniaka -
nie tylko niezrozumiała, ale jeszcze w dodatku wpędza go w (uzasadniony)
kompleks niższości. Może przy tym być niebezpieczna: niektóre jej tezy okażą
się nie w smak na przykład Kościołowi, i po co się narażać? Budową
akceleratorów cząstek elementarnych się przy tym w trakcie wyborów nie
pochwalisz, bo ani ty, ani twój wyborca nie ma pojęcia co to jest. A jak to
nawet wybudują, to szwagra da się tam wepchnąć najwyżej na posadę ciecia; a przecież szwagier pana senatora, czy nawet radnego z Pcimia, to powinien być
dyrektor z sekretarką o nogach do nieba i należytą „bryczką". Ludzie mediów jej
nie potrzebują. Nie bez powodu została już w Polsce bodaj jedna tylko
gazeta codzienna z wyodrębnionym działem nauki (jak kto chce wiedzieć -
„Gazeta Wyborcza", której za to jedno cześć i szacunek). Nie bez powodu w żadnej telewizji nie istnieje nic takiego, jak niegdysiejsza „Sonda" czy
„Eureka". Nie bez powodu publikacje o nauce w kolorowych tygodnikach, jeśli
już się pojawią, to budzą swym poziomem — i bezczelnością autorów -
żywą zgrozę: jak czytałem niektóre, to myślałem o płodzących je młodych
pismakach, że z taką odwagą (czy raczej: bezmyślnym brakiem pojęcia o własnej
kompromitacji), to mogliby na bosaka po polu minowym w Iraku zasuwać. "Nauka nie jest
reklamodajna" — mówi z absolutnym poczuciem pewności siebie medialny
urzędas z publicznej telewizji. Nie widzi tuman, że cztery kanały
„Discovery" pojawiły się w Polsce zapewne nie z miłości do „Solidarności"
czy SLD, ani nawet Jana Pawła II, tylko z myślą o zysku. I wpuszcza ów urzędas
na antenę reklamy, w których lansuje stereotyp uczonego — idioty i połamańca.
Bo to trafi do takiego samego kretyna jak on. Bo to wywoła rechot matołów, którzy w te pędy polecą do sklepu kupić jakiś kolejny chłam za grosik. Młody człowiek — atakowany taką reklamą i papką
telewizyjnej rozrywki dla kretynów — nie lubi nauki: jest trudna, wymaga wysiłku
umysłowego, nie przynosi zysku. Kiedy słyszy i widzi, że jacyś półanalfabeci
zarabiają krocie za umiejętne przerzucanie napompowanego powietrzem skórzanego
worka, że inni półanalfabeci biorą nie mniejsze apanaże za demonstrowanie
na małym ekranie gołego tyłka w kolejnym reality-show, a jeszcze inni robią
za guru czy innego idola dlatego tylko, że wyryczeli jakieś głupoty w prymitywnych rymowankach — otóż kiedy ów młody człowiek widzi i słyszy
to wszystko, jak ma dojrzeć jakąś wartość w nauce, w bezinteresownym
poznawaniu rzeczywistości? Nie podoba mi się
ten obraz. Jest zdecydowanie czarny.
I gdybyż chodziło tu o to tylko, że czasy się po prostu
zmieniły. Że nauka nie jest po prostu rzeczywiście nikomu tak specjalnie
potrzebna. Że — faktycznie — co światu po tym, że pięciu facetów będzie
rozmawiać o problemach, które obchodzą tylko ich, i które tylko oni rozumieją.
Za co tu ma im płacić i za co ich szanować czytelnik „Faktu"? Ale chodzi o coś zupełnie innego. Chodzi o to, że jak
się dobrze poczyta statystyki, to widać wyraźnie, że ludzie żyją znacznie
lepiej tam, gdzie poziom edukacji jest wyższy. Że nie ma z punktu widzenia całych
społeczeństw lepszej i bardziej rentownej inwestycji, niż kierowanie nakładów
na naukę. Że ci cholerni jajogłowi są po prostu niezbędni nawet robolom z niepełnym podstawowym, bo to oni koniec końcem tworzą im miejsca pracy i tam gdzie oni mają się dobrze — to i nawet zasiłki dla bezrobotnych są wyższe. Ale żeby to wiedzieć, żeby to wyczytać — trzeba mieć
wykształcenie. I tak koło się zamyka, niestety. I jest, jak jest. Wiem, że napisałem paszkwil. Wiem, że wśród polskich
naukowców są Koprowscy. Że polscy młodzi informatycy są najlepsi w świecie,
że studiowanie na niektórych wydziałach niektórych polskich uczelni jest
rozkoszą dla mózgu, i tak dalej. Ale pojedyncze sukcesy w znikomym stopniu wpływają
na obraz całości. A te gorzkie i czasem szydercze słowa kieruję przede
wszystkim do sterników nawy publicznej. Ale i do nas wszystkich: zbliżają się
wybory, mamy szansę i zapytać kandydatów do urzędów o ich stosunek do nauki i jej potrzeb, i potem zrobić odpowiedni użytek z naszych kartek. Amen.
« Nauka (Publikacja: 30-06-2005 )
Bogdan MiśUr. 1936. Matematyk z wykształcenia; dziennikarz naukowy, nauczyciel akademicki i redaktor - z zawodu. Członek Komitetu Prognoz Polskiej Akademii Nauk "POLSKA 2000+". Wykładał - m.in. matematykę, informatykę użytkową, zasady dziennikarstwa telewizyjnego i internetowego - na Uniwersytecie Warszawskim (Wydz. Matematyki i Wydz. Dziennikarstwa), w Wyższej Szkole Ubezpieczeń i Bankowości, w Wyższej Szkole Stosunków Międzynarodowych i Amerykanistyki, w Akademii Filmu i Telewizji. Przez 25 lat pracował w TVP, ma na koncie ok. 1000 własnych programów; pełnił funkcję I zastępcy dyrektora programowego. Napisał ok. 20 książek, w większości popularnonaukowych, poświęconych matematyce i komputerom. Poza popularyzacją nauki, główną jego pasją są komputery z którymi jest, jak pisze, "zaprzyjaźniony od zawsze (tzn. od "ich zawsze")". Był programistą już przy pierwszej polskiej maszynie XYZ w roku 1959. Był także redaktorem naczelnym "PC Magazine Po Polsku" i "Informatyki", a w stanie wojennym - "Strażaka"; kierował działem nauk ścisłych w "Problemach" oraz działem matematyki i informatyki w "Wiedzy i Życiu". Obecnie publikuje okazjonalnie w "Polityce". Jest autorem witryn internetowych, m.in. www.wssmia.kei.pl, gbk.mi.gov.pl, prognozy.pan.pl. Jest członkiem ISOC, Polskiego Towarzystwa Matematycznego i członkiem-założycielem Naukowego Towarzystwa Informatyki Ekonomicznej. Liczba tekstów na portalu: 32 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Dlaczego kocham Karola Darwina? | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 4208 |
|