|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Nauka » Matematyka i logika
Matematyka a świat fizyczny Autor tekstu: Bogdan Miś
Matematyka w naszym kraju ma się coraz bardziej kiepsko.
Pod każdym względem: wyparto ją ze szkół, ograniczając program do jakichś
prostych rachunków, podupadła słynna niegdyś Polska Szkoła Matematyczna; co
zaś najważniejsze, tak zwany szary człowiek umie ją stosować coraz gorzej, a rozumie wręcz minimalnie. Dowodzą tego choćby doroczne europejskie testy
kompetencyjne, w których Polacy wypadają wręcz żałośnie, plasując się w tym względzie w samej końcówce tabeli. Nie będę się rozwodził nad przyczynami tych zjawisk; są
bardzo złożone. Częściowo — ale tylko częściowo — wynikają ze światowych
trendów cywilizacyjnych: postęp nauki jest tak duży i tak szybki, że chcąc
przekazać młodym ludziom jakieś najbardziej podstawowe quantum całości,
musimy z konieczności coraz bardziej rezygnować ze specjalizacji. Ograniczanie
programów szkolnych dotyczy więc również biologii, fizyki, chemii i tak
dalej. Matematyka ma jednak pewną cechę szczególną, która ją
spośród innych nauk wyróżnia. Otóż wszelkie pozostałe wymagają od człowieka
pamiętania pewnej (dość znacznej) ilości faktów: dat, danych, nazw i tak
dalej. Matematyka wymaga takiego bagażu w znacznie mniejszym stopniu. Nie
twierdzę, że zerowym: tu też należy pamiętać nazwy pojęć i sporą liczbę
definicji; jednak twierdzeń już na przykład uczyć się w zasadzie nie
trzeba, bowiem w miarę uzdolniony człowiek powinien umieć je wywieść z podstaw samodzielnie, i w ogóle mechaniczne obciążenie pamięci jest w wypadku matematyki doprawdy minimalne. Jeśli zaś łaskawy Czytelnik pozwoli w tym miejscu na
pewien wtręt osobisty, to powiem, że między innymi świadomość tego faktu
skierowała mnie przed laty właśnie na studia matematyczne: miałem pewność,
że sobie nie przyswoję na przykład ogromu obciążającej pamięć wiedzy
faktograficznej, wymaganej od lekarza czy prawnika, tymczasem z wnioskowaniami i rozumowaniem dam sobie radę. Co więcej — nie będę rozwijał tego tematu -
rozumowania typu matematycznego (polegające na precyzyjnym wyciąganiu
uzasadnionych logicznie wniosków z dostępnych przesłanek) występują w każdej
dyscyplinie nauki. Matematyka tedy z owych wspomnianych wyżej trendów światowych
nieco się swą specyfiką wyłamuje i przy ograniczaniu programów szkolnych z nią właśnie należałoby postępować arcyostrożnie. A u nas tego się nie robi; wprowadza się za to do szkół w coraz większym zakresie religię, a także takie przedmioty, jak… wiedza o przedsiębiorczości. W połączeniu z umożliwieniem zdawania w tym roku na
maturze wiedzy o… tańcu wszystko to dodatkowo tłumaczy doskonale owe
niepowodzenia w testach europejskich. Mówi się jednocześnie, że głębsza
wiedza matematyczna „nie jest potrzebna w życiu praktycznym". A wiedza o tańcu
pozwala otóż konstruować rakiety czy nawet kandydować do Sejmu? Przepraszam,
że zadaję głupie pytanie... Nawiasem mówiąc: jak na laika nieźle znam się na nauce o zarządzaniu; mam nawet pokończone w tej dziedzinie jakieś studia
podyplomowe w zacnych skądinąd instytutach. Nic mi ta wiedza nie pomogła w zrobieniu jakiegokolwiek interesu: jak byłem w tym względzie nieudacznikiem,
tak jestem. Kiosku z warzywami bym nie poprowadził (no, również dlatego, że
wszelka działalność na polu handlowym czy biznesowym budzi moje żywe
obrzydzenie, ale w każdym razie posiadana wiedza również i tego nastawienia w niczym nie zmieniła...) Proszę mi wybaczyć jednak przydługi wstęp, bo właściwie
nijak jeszcze nie nawiązałem do tytułu. Zaraz będzie o najważniejszym: o najważniejszym i najpoważniejszym nieporozumieniu, związanym z matematyką. Wspominany tu wielokrotnie „szary człowiek" — jak
mniemam — myśli sobie (jeśli „szary człowiek" myśli w ogóle, co do
czego mam niekiedy pewne wątpliwości...) o matematyce mniej więcej tak: jest
to taka poważna i trudna nauka, która w bardzo specjalnym języku, pełnym różnych
dziwnych symboli, opowiada najbardziej podstawowe prawdy o otaczającym nas świecie.
Jej twierdzenia, to bardzo uogólnione prawa natury; w tym sensie jest ona
„nauką nauk"... Stwierdzenie, że taki sąd jest absolutnie mylny — może
być, podejrzewam, poważnym szokiem dla organizmu owego „szarego człowieka". Inaczej. Historycznie rzecz ujmując, jest to prawda:
matematyka wyrosła bezsprzecznie z obserwacji rzeczywistego świata i z
codziennych potrzeb; jedną z takich niewątpliwych potrzeb człowieka było
liczenie, a może nawet po prostu tylko porównywanie liczebności jakichś
zbiorów (powiedzmy: nasi-wrogowie; kogo więcej i czy mamy zatem szanse na
zwycięstwo). Ludzkość stosunkowo szybko i bez trudu pojęła, że stosowanie — najpierw prymitywnej, potem zaś coraz bardziej złożonej — matematyki
daje korzyści praktyczne: to dzięki temu właśnie stoją mosty, a żeglarz może
bezbłędnie trafić do wyspy marzeń na bezbrzeżnym oceanie. Niemniej ugruntowane w toku długotrwałych obserwacji
przekonanie, że wobec tego prawdy matematyczne są prawdami Natury, że są one
niejako wyabstrahowane z samej istoty rzeczywistości i przez to absolutne
niepodważalne i tym samym „najprawdziwsze z prawdziwych" — otóż
przekonanie to jest z gruntu błędne. Już starożytni mieli z tą sprawą pewien — nieuświadomiony
zapewne do końca — kłopot. Nie bez powodu na przykład usiłowano od tamtych
już czasów przez całe stulecia zbadać, czy słynny Piąty Postulat Euklidesa
da się z pozostałych aksjomatów jego geometrii wywieść, czy też nie
(przypomnijmy: Piąty Postulat w jednym ze swych wielu równoważnych sformułowań
orzeka, że przez punkt poza daną prostą da się poprowadzić tyko jedną równoległą).
Te usiłowania oznaczają właśnie, że oczywista dla laika „prawda natury"
budziła u specjalistów określone wątpliwości. Wątpliwości, rozstrzygnięte w zupełnie dla większości naukowców — nie mówiąc już o „normalnych"
ludziach — zaskakujący sposób: jak wiadomo, rozumując zupełnie niezależnie
od siebie nawzajem, Węgier Bolyai, Rosjanin Łobaczewski i Niemiec Gauss
udowodnili, że możliwa jest geometria z obowiązującym Piątym Postulatem
(jest to nauczana w szkole „porządna" geometria, zwana dziś euklidesową, w której na przykład suma kątów w trójkącie wynosi 180 stopni) — ale możliwa
jest również geometria, w której przez punkt poza prostą w ogóle nie
przechodzi żadna równoległa; a i taka, w której takich równoległych jest
wręcz nieskończenie wiele. Nawiasem mówiąc, nietrudno sobie coś takiego uzmysłowić.
Jeśli weźmiemy pod uwagę powierzchnię kuli, czyli sferę, to rolę prostych
odgrywają na niej tak zwane „wielkie koła", jak kto woli — równoleżniki.
Otóż każde dwa równoleżniki przecinają się w biegunach, prawda? Wniosek
stąd taki, że taka geometria sfery nie jest euklidesowa, i tu akurat nie ma w ogóle równoległych. Stosunkowo nietrudno zbudować też powierzchnię, na której
przez punkt poza prostą da się przeprowadzić nieskończenie wiele równoległych
(ciekawym powiem, że nosi ona nazwę „pseudosfery" i wyglądem przypomina
coś w rodzaju podwójnego, rozszerzającego się w obie strony, nieskończonego
„lejka"). Okazało się więc, że nie ma jednej geometrii, która w konieczny sposób wynika z istoty naszego świata. Odkrycia Łobaczewskiego i Bolyaia zachwiały więc w poważny sposób widzeniem matematyki jako swego
rodzaju nauki przyrodniczej. Po nich przyszły następne dokonania, które
zmieniły ten obraz już do samego końca. Chronologicznie najpierw pojawiła się wielce kłopotliwa
teoria zbiorów, zwana też teorią mnogości, sformułowana przez genialnego
Georga Cantora. Głębsze studia nad jej podstawami doprowadziły najpierw do
odkrycia pewnych paradoksów (z których najsłynniejszy jest paradoks -
pozornie uprawnionego — mówienia o „zbiorze wszystkich zbiorów", co
niestety nieuchronnie prowadzi do sprzeczności), potem zaś do ich usunięcia — to usunięcie okazało się jednak na tyle przykre w skutkach, że
matematyka już nawet dla bardzo zdolnych i wykształconych ludzi najzupełniej
przestała być w jakimkolwiek sensie „oczywista". Tu przypomnę (pisałem o tym w nieco żartobliwym artykule
„Bóg i pewnik wyboru") historię hipotezy continuum i pewnika wyboru właśnie;
otóż z nimi jest dokładnie tak samo, jak z Piątym Postulatem: można sobie
wyobrazić matematykę, w której one obowiązują — i taką, w której jedno z tych twierdzeń jest prawdziwe, drugie zaś nie. A i taką, w której oba są
fałszywe; nigdy nie popadnie się w sprzeczność. Tu dygresja. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu w szkołach
uczono, że aksjomat, to „prawda oczywista, nie wymagająca dowodu". Dziś
za taką definicję dostaje się z miejsca pałę: aksjomat absolutnie nie musi
być już oczywisty i zupełnie nie na miejscu jest określanie go jako
„prawdy" (ponieważ z definicją samej prawdy są właśnie ogromne kłopoty);
dziś aksjomatem w zmatematyzowanej czy matematycznej teorii może być zdanie
zupełnie dowolne, byle niesprzeczne z pozostałymi, przyjętymi za pewniki. Już
samo to świadczy o tym, że matematyka jest dziś rozumiana jako pewna dość
dowolna gra raczej, niż cokolwiek innego — gra, z regułami wywodzącymi się z logiki i przyjętymi aksjomatami, jako prawami tej gry. Z tą logiką też nie jest wcale tak prosto, jak by to
rozumiał laik. Niby co to może być „nie tak" — spyta on zapewne. I powie, że z dwóch zdań sprzecznych tylko jedno może być prawdziwe, że jeśli z A wynika B, zaś z B da się wywieść C, to C wynika tez z A... Tak niewątpliwie jest w klasycznym rachunku zdań. Ale
nasza poczciwa dwuwartościowa logika, w której poprawnie skonstruowane zdanie
może być tylko prawdziwe lub fałszywe… też od dawna wcale nie jest jedyna.
Wspomnę tu o logikach trój- i więcej wartościowych, w których zdania mogą
mieć wartości pośrednie między prawdą a fałszem (a w tym kontekście
przypomnę, że ich odkrywcą był nasz rodak, Jan Łukasiewicz), ale i one nie
wyczerpują „dostępnej puli". Są dziś również badane systemy logiczne
tak potwornie już skomplikowane, że w żaden sposób nie podejmę się tu ich
opisać, bowiem język, którego musiałbym użyć, byłby dla zwykłego -
nawet bardzo wykształconego — człowieka kompletnie niezrozumiały); i rzecz w tym, że te systemy są w zasadzie w niczym nie gorsze od logiki klasycznej,
która tym samym traci swoją wartość jako jedyna podstawa rozumienia Wszechświata. Tu znowu konieczna jest dygresja. Te skomplikowane i wielce
abstrakcyjne systemy wcale w dodatku nie muszą być nieużyteczne w praktyce
dnia codziennego; wiele z nich rzeczywiście nie znalazło jeszcze zastosowań w fizyce czy technice, ale na przykład tak zwana logika rozmyta (i teoria zbiorów
rozmytych, z nią ściśle związana) — znajduje najbardziej praktyczne
zastosowania, powiedzmy, w konstrukcji… pojazdów (użyto jej, o ile wiem,
przy tworzeniu jednostek napędowych do tokijskiego metra) czy tzw.
„inteligentnych" sprzętów gospodarstwa domowego. Więc owe dziwaczne często i wyglądające na wysoce nienaturalne systemy sprawdzają się doskonale w opisie pewnych fragmentów rzeczywistości... Właśnie: fragmentów. To zaś znaczy, że rzeczywistość,
świat fizyczny czy jak tam kto chce to-to nazwać, nie rządzi się jakimś
„jedynym prawem", z które niegdyś uznawano klasyczną matematykę i logikę.
Tym bardziej więc nie ma zapewne (a na pewno dla niżej podpisanego) sensu mówić o jakichś ogólnie obowiązujących „naturalnych prawach moralnych". Nic
takiego nie istnieje, a w każdym razie nie wynika w sposób konieczny z samej
natury świata; wszystko okazuje się kwestią umowy, konwencji pewnej,
zaakceptowanych przez nas reguł owej Mega-gry, jaką jest rzeczywistość. No dobrze — powiecie. Ale rozważmy matematykę (włączając w nią logikę) „jako całość". Zbierzmy te wszystkie systemy logiczne, te
różne teorie mnogości i tak dalej do kupy i powiedzmy, że wszystko to razem
jednak i opisuje Rzeczywistość (bo dobrze opisuje zapewne jej każdy fragment) i z tej Rzeczywistości wynika. Może świat jest tylko dużo bardziej
skomplikowany, niż sądzili na przykład starożytni, ale w końcu „porządny"? Otóż nie. Tego się zrobić nie da. Po pierwsze,
popadniemy wówczas w nieusuwalne sprzeczności logiczne (w każdym systemie).
Po drugie, już w pierwszej połowie ubiegłego wieku niejaki Kurt Goedel, sławny
matematyk niemiecki, pokazał, że każda teoria, która jest troszkę choćby
większa w sensie pojęciowym od… zwykłej arytmetyki, musi zawierać pewne kłopotliwe
zdania. Takie „gedlowskie" zdania mają tę właściwość, że są
zbudowane najzupełniej poprawnie z punktu widzenia przyjętych reguł, ale w żaden
sposób nie da się rozstrzygnąć, czy są prawdziwe, czy też nie. Nie da się, i już; i nie to, że nie umiemy, ale po prostu nie da się z samej istoty
takiego zdania. Przy czym kłopot jest wielki i tkwi ogromnie głęboko: jeśli
ktoś trafi na takie zdanie i zechce dołączyć je — albo jego negację -
do systemu swoich aksjomatów i w ten sposób uzyskać nową „szerszą"
teorię, to… w tej nowej teorii znów z całą pewnością pojawi się
nierozstrzygalne zdanie „gedlowskie". Wynika stąd wniosek dla wielu głęboko
pesymistyczny: jedna matematyka nigdy nie rozstrzygnie wszelkich kłopotów z rzeczywistością, każda teoria będzie — jak mówią sami matematycy — z konieczności „niezupełna". Dlaczego więc — skoro związki matematyki i logiki z Naturą są, jak staraliśmy się wykazać, bardziej historyczne i psychologiczne, niż faktyczne — dlaczego tedy jednak nasze mosty stoją,
sondy kosmiczne trafiają gdzie trzeba z odległości milionów kilometrów,
spiralę DNA rozszyfrowaliśmy, a nawet sklonowaliśmy psa (wbrew pozorom, w każdej z tych spraw tkwi jakaś matematyka)?
Dlaczego, skoro nie ma jednej matematyki? Odpowiedź jest niesłychanie prosta. Matematyka nie jest
nauką przyrodniczą, ale jest wspaniałym językiem do opisu Przyrody; w gruncie rzeczy, zgodnie z Kantem („W każdym poznaniu tyle jest tylko prawdy,
ile w nim matematyki" — pamiętacie?) jedynym językiem do takiego opisu.
Ten język ma w dodatku swoje dialekty czy gwary — i do opisu jednego
fragmentu świata należy użyć, dajmy na to, gwary zwanej Teorią Układów
Dynamicznych, do innego — Teorii Chaosu, jeszcze inny będzie wymagał Teorii
Fraktali, kolejny zaś — Geometrii Riemanna. Tylko tyle. I aż tyle.
« Matematyka i logika (Publikacja: 06-08-2005 )
Bogdan MiśUr. 1936. Matematyk z wykształcenia; dziennikarz naukowy, nauczyciel akademicki i redaktor - z zawodu. Członek Komitetu Prognoz Polskiej Akademii Nauk "POLSKA 2000+". Wykładał - m.in. matematykę, informatykę użytkową, zasady dziennikarstwa telewizyjnego i internetowego - na Uniwersytecie Warszawskim (Wydz. Matematyki i Wydz. Dziennikarstwa), w Wyższej Szkole Ubezpieczeń i Bankowości, w Wyższej Szkole Stosunków Międzynarodowych i Amerykanistyki, w Akademii Filmu i Telewizji. Przez 25 lat pracował w TVP, ma na koncie ok. 1000 własnych programów; pełnił funkcję I zastępcy dyrektora programowego. Napisał ok. 20 książek, w większości popularnonaukowych, poświęconych matematyce i komputerom. Poza popularyzacją nauki, główną jego pasją są komputery z którymi jest, jak pisze, "zaprzyjaźniony od zawsze (tzn. od "ich zawsze")". Był programistą już przy pierwszej polskiej maszynie XYZ w roku 1959. Był także redaktorem naczelnym "PC Magazine Po Polsku" i "Informatyki", a w stanie wojennym - "Strażaka"; kierował działem nauk ścisłych w "Problemach" oraz działem matematyki i informatyki w "Wiedzy i Życiu". Obecnie publikuje okazjonalnie w "Polityce". Jest autorem witryn internetowych, m.in. www.wssmia.kei.pl, gbk.mi.gov.pl, prognozy.pan.pl. Jest członkiem ISOC, Polskiego Towarzystwa Matematycznego i członkiem-założycielem Naukowego Towarzystwa Informatyki Ekonomicznej. Liczba tekstów na portalu: 32 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Dlaczego kocham Karola Darwina? | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 4307 |
|