|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Czytelnia i książki Jeśli któraś z tych książek cię znudzi, odłóż ją... Autor tekstu: Joanna Wicher
Rozmowa z Pawłem Pollakiem, autorem 13 przekładów książkowych z języka
szwedzkiego i niemieckiego, twórcą serwisu internetowego www.szwedzka.pl
poświęconego literaturze szwedzkiej oraz założyciel Fundacji Szwedzkiej. Joanna Wicher: Przeciętny Polak zapytany o literaturę
skandynawską, jest w stanie wymienić, o ile w ogóle mu się to uda, Świat
Zofii Josteina Gaardera.
— Sądzę, że o sukcesie
Gaardera przesądziła bardziej tematyka jego książki i oryginalne ujęcie
tematu niż narodowość autora. Nie zgodzę się natomiast z tezą, że tylko
to nazwisko funkcjonuje w świadomości Polaków. Myślę, że średnio oczytany
czytelnik, zapytany o pisarzy skandynawskich, wymieni Knuta Hamsuna, Augusta
Strindberga czy Mikę Waltariego. No i oczywiście Astrid Lindgren.
W kanonie lektur szkolnych właściwie nie ma
zagranicznej literatury, szczególnie współczesnej. Młodego czytelnika
„dziwnie" brzmiące nazwiska przeważnie odstraszają i nie wzbudzają
zaufania.
— Pewnie tak. Choć lektury często zniechęcają, a nie
zachęcają, gdyż uczniowie muszą je czytać bez względu na to, czy dana książka
coś im mówi i czy ich zainteresuje. Za wartość samą w sobie uważam
czytanie, ale wybór książek należałoby zostawić czytelnikom, także
uczniom. Jeżeli zależałoby to ode mnie, obowiązkowa do przeczytania byłaby
pewna liczba lektur, ale doboru tytułów dokonywaliby uczniowie razem z nauczycielem. Mrzonka? Polonistka ze szkoły, w której uczyłem, przeprowadziła
taki eksperyment. Wśród lektur znalazła się książka Folleta. Rodzice
protestowali, że wyrzucenie „Trenów" Kochanowskiego kosztem powieści
sensacyjnej jest skandalem. Tymczasem na podstawie tej powieści klasa omówiła
m.in. konstrukcję, styl i język utworu z wartką akcją, jakich środków
pisarz użył, by trzymać czytelnika w napięciu. I uczniowie nie siedzieli jak
na tureckim kazaniu, tylko lekcja żywo ich interesowała.
Jakie powieści zaproponowałby pan, jako znawca
skandynawskiej literatury, do kanonu lektur szkolnych?
— Jeśli już mam uchodzić za znawcę, to nie literatury
skandynawskiej, tylko szwedzkiej.
Według dzisiejszego systemu ustalania lektur do kanonu
trafiłyby zapewne „Głód" Hamsuna, „Panna Julia" Strindberga czy „Gösta
Berling" Selmy Lagerlöf. Ja bym jednak wolał zaproponować książki ciekawe
dla młodego czytelnika czy odpowiadające na jego problemy. Przede wszystkim więc
„Opowiastki" i „Młodość Martina Bircka" Hjalmara Söderberga. Jak człowiek
ma naście lat, to szuka odpowiedzi na pytania egzystencjalne. I właśnie z takich poszukiwań wyrosły „Opowiastki". Söderberg wydał je, mając
zaledwie 29 lat — te pytania wciąż jeszcze go frapują, a zarazem jego przemyślenia
są tak dojrzałe, jakby wyszły spod pióra sędziwego pisarza. Martin Birck
stoi zaś przed decyzjami i wyborami u progu dorosłego życia: czy pójdzie tą
drogą, o której marzy, czy też podda się rutynie codziennego życia, czy
opowie się za Bogiem, za wiarą wyniesioną z rodzinnego domu, czy przeciwko.
Do kanonu zaproponowałbym też „Czarną Wodę" Kerstin
Ekman i „Kwietniową czarownicę" Majgull Axelsson. Obie te książki mają
dużo z tradycji literatury skandynawskiej i pozwalają zapoznać się z jej
klimatem, a jednocześnie obie czyta się z zapartym tchem i lektura obu skłania
do refleksji i dyskusji.
A co z mitologią? Już od szkoły podstawowej, poprzez
kolejne szczeble edukacji, ciągle powtarza się historie Syzyfa, Prometeusz,
Demeter… Czy nie uważa pan, że lepiej byłoby urozmaicić program szkolny o mitologię innych kultur, na przykład o japońską, indyjską czy właśnie
skandynawską?
— Jeżeli już, to o słowiańską, skoro jesteśmy Słowianami.
Ale nie widzę potrzeby rozszerzania programu szkolnego w tym zakresie.
Mitologia grecko-rzymska stanowi jeden z fundamentów naszej kultury. Pozostałe
są albo lokalne, albo bardzo egzotyczne. Wolałbym raczej, żeby uczeń,
poznawszy mitologię grecko-rzymską, wysnuł wniosek, że inne mogą być równie
ciekawe i sam się nimi zainteresował.
Niestety polskie oficyny rzadko chcą wdawać literaturę
inną niż anglojęzyczna, o czym świadczyć mogą chociażby pana problemy z powieścią Cariny Rydberg
Za krawędzią nocy. Ale czy w innych krajach jest inaczej? Czy Szwedzi w ogóle
sięgają po polską literaturę? Czy Polakowi byłoby łatwiej zaistnieć w Szwecji, niż Carinie Rydberg w Polsce?
— Polskie oficyny coraz częściej wydają tłumaczenia z innych języków niż angielski. Jest daleko lepiej niż w latach dziewięćdziesiątych.
(wtedy nie mogłem znaleźć wydawcy na powieść Cariny Rydberg), kiedy książki
były odrzucane z jednego jedynego powodu: że nie są po angielsku. To absurd i sytuację na polskim rynku wydawniczym w minionym dziesięcioleciu należy uznać
za głęboko nienormalną. Np. nie miały wówczas szans na ukazanie się u nas
kryminały Henninga Mankella, cieszące się teraz tak ogromną popularnością. A seria o komisarzu Wallanderze powstawała przecież w latach 90., do Polski
trafia z 10-letnim opóźnieniem. Czy 10 lat temu była gorsza? Nie, tylko
wydawca na hasło „szwedzki" zatrzaskiwał tłumaczowi drzwi przed nosem.
W innych krajach jest różnie. Bardzo dużo literatury
szwedzkiej tłumaczy się w Niemczech, dużo we Włoszech. Te kraje wydają
literaturę szwedzką niejako programowo. W pozostałych jest podobnie jak w Polsce (z wyjątkiem lat dziewięćdziesiątych.), publikuje się raczej
niewielką, ale jednak znaczącą liczbę przekładów i w miarę regularnie. Z tym że jest to zasługa tłumaczy literatury szwedzkiej, którzy namawiają
wydawnictwa lub zakładają własne, takie wydawnictwo założone przez tłumaczy
działa np. na Węgrzech. Gorsza sytuacja jest tylko na obszarze anglojęzycznym,
ale to dotyczy wszystkich literatur, nie tylko szwedzkiej.
Jeżeli chodzi o literaturę polską w Szwecji, to jest ona
mocno reprezentowana dzięki Andersowi Bodegårdowi, który tłumaczył
m.in. poezję Wisławy Szymborskiej i dzienniki Witolda Gombrowicza. Fama głosi,
że Bodegård ma swój udział w Noblu dla Szymborskiej, że mniej doskonały
przekład nie przekonałby akademików. Największe targi książki w Skandynawii, targi w Göteborgu, były w 2003 roku poświęcone Polsce. Oczywiście
polskie książki wydawane są w małych nakładach, Szwedzi oceniają je jako
trudne, przeznaczone dla wyrobionego czytelnika. Powiedziałbym tak -
szwedzkiemu tłumaczowi łatwiej chyba znaleźć wydawcę niż polskiemu, ale
wydany przekład znajduje większy oddźwięk w Polsce.
Pod jakim względem literatura skandynawska różni się
od polskiej?
— To jest pytanie do teoretyka literatury prowadzącego
przekrojowe badania i wyłapującego pewne tendencje. A teoria literatury
niespecjalnie mnie interesuje, ja jestem czytelnikiem i praktykiem. Czytam książki,
bo lubię, bo coś mi mówią, bo znajduję w nich odpowiedzi na zadawane sobie
pytania albo pytania, które warto sobie zadać, a często po prostu rozrywkę. A jak książka szwedzkiego autora mnie zachwyci, to chcę ją przetłumaczyć i wydać, żeby podzielić się nią z tymi, którzy nie znają szwedzkiego. I opinia krytyków mało mnie obchodzi. „Za krawędzią nocy" spotkało się
np. z miażdżącą krytyką. A ja nadal uważam, że to rewelacyjna powieść.
Po wydaniu „Za krawędzią nocy" dostałem maila od czytelniczki, która
napisała, że dziękuje mi za tę książkę i że nie potrafi wyrazić, jak ją
poruszyła i jakie miała dla niej znaczenie. I tylko dla tej jednej
czytelniczki warto było tę powieść przetłumaczyć, choćby wszyscy
teoretycy literatury uznali ją za fatalną.
Najpierw zdobył Pan dotację, a następnie namówił Wydawnictwo Książnica na wydanie
Za krawędzią nocy. Przed panem kolejne trudne zadanie, proszę zachęcić czytelników Loży, aby po
przeczytaniu tego wywiadu, sięgnęli po literaturę szwedzką?
— Odmawiam. Absolutnie nie chcę nikogo zachęcać do sięgania
po literaturę szwedzką, bo co to za powód, żeby czytać książki, kierując
się krajem ich pochodzenia? Chciałbym jednak rozwiać pewien stereotyp, że
literatura szwedzka to trudne i nudne psychologiczne utwory, zajmujące się
problemami ludzi zaszytych gdzieś w głuszy. Znajomy powiedział mi kiedyś, że
on z zasady nie czyta literatury szwedzkiej. Pytam: „Dlaczego?". „A bo ja
czytam tylko kryminały." On po prostu nie zdawał sobie sprawy, że Szwedzi
piszą kryminały! Kiedy mu dałem „Śmiejącego się policjanta" Maj Sjöwall i Pera Wahlöö, to potem w tydzień przeczytał trzy pozostałe tytuły tej
pary autorskiej, dostępne po polsku, a teraz chodzi za mną i prosi, żebym
przetłumaczył i wydał następne. I powiem tak — w literaturze szwedzkiej (ale
też w duńskiej, litewskiej, belgijskiej, węgierskiej) znajdziesz coś dla
siebie. Jeśli nurtują cię kwestie egzystencjalne, sięgnij po Söderberga, jeśli
chcesz się pośmiać, weź „Rebeliantkę o zmarzniętych stopach" Johanny
Nilsson, jeśli zetknąłeś się z patologią w pozornie porządnej rodzinie,
przeczytaj „Za krawędzią nocy", jeśli zmagasz się z nieszczęściem,
zobacz, jak podchodził do tego bohater „Drogi wężowej na skale"
Torgny’ego Lindgrena, jeśli interesuje cię analiza zdarzeń historycznych od
podszewki, polecam „Wizytę królewskiego konsyliarza" Pera Olova Enquista,
jeśli jesteś klasowym outsiderem, skonfrontuj swoje doświadczenia z przeżyciami
klasowej ofiary w „Dojrzewaniu błazna" Jonasa Gardella. Ale dodam: jeśli
któraś z tych książek cię znudzi, odłóż ją, nie męcz jej, najwyraźniej
do ciebie nie trafiła.
« Czytelnia i książki (Publikacja: 18-01-2006 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 4553 |
|