|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Światopogląd Umiejmy różnić się kulturalnie [2] Autor tekstu: Artur Chludziński
Co do wyboru, to w pierwszej kolejności decyduje o tym urodzenie, wychowawcy,
opiekunowie, rodzice wybierają, a potem już dla wygody nie chce się tego
zmieniać i zostaje przy swoim wyznaniu lub jego braku. Mając nawet tysiące
zastrzeżeń, nie rusza się jednak tego, bo utrzymujemy tradycję od dziada,
pradziada i chodzi tu o każdą religię, nie tylko chrześcijaństwo. To jest
taka zasiedziałość i w pewnym stopniu wygodnictwo.
Nie wiem, czy większość mówi z takim przekonaniem, że moja religia jest
najlepsza — na pewno mają zastrzeżenia, ale na pytanie, czy dana osoba
zmieniłaby swoje wyznanie, zazwyczaj odpowiadają, że raczej nie — przy
wszystkich wadach pozostają przy swojej religii. Oczywiście zdarzają się
grupy radykalne, choćby w chrześcijaństwie ci, którzy uważają, że tylko
ta religia ma założyciela, który był bogiem, a założycielami innych byli
ludzie. A wiadomo przecież, że można to równie dobrze odwrócić — z punktu widzenia islamu Jezus był człowiekiem prorokiem — wtedy cały etos
odpada, ale o tym się nie myśli. Wszystko zależy od punktu widzenia, ale jak
mówię: ciężko jest wskazać jaka jest jednoznaczna przyczyna. A. Ch.: Na prowadzonych przez siebie zajęciach stara się Pan zawsze
szukać elementów, które łączą wyznawców różnych religii i osoby
niewierzące. Dlaczego w mediach jednak poszukuje się głównie elementów, które
dzielą i podkreśla się te różnice? B. P.: Wynika to z określonego sposobu patrzenia na rzeczywistość.
Lepiej jest podkreślać to, co łączy wyznawców różnych religii — nawet z punktu widzenia ateisty, bo wiadomo powszechnie, że religie i polityka miały
ogromny wpływ na dzieje ludzkości, i na pewno lepiej jest, kiedy religie, nawet
zwaśnione, starają się stabilizować sytuację. Religie mają wpływ na
politykę, co pokazały choćby ostatnie wydarzenia w Polsce, kiedy zawarto
„pakt stabilizacyjny" przy czynnym udziale Kościoła rzymskokatolickiego — czy będzie to oznaczało stabilizację, to się okaże, ale wpływ jest.
Wydaje mi się więc, że lepiej szukać elementów łączących nawet jeśli
nie jest się osobą religijną. Po to, aby religie stabilizowały, a nie
destabilizowały sytuacji. Nie każdy muzułmanin jest przecież terrorystą -
to samo działa też z drugiej strony: nie każdy chrześcijanin jest „krzyżowcem"
czy kolonizatorem. Jest to jednak bardzo trudne, bo pojawia się zawsze ta
„inność", „lepszość" — tak samo jest jednak w każdym ruchu świeckim.
Ile byłoby mniej kłopotów, gdyby PiS dogadał się z PO pomimo dzielących
ich różnic i powstałby stabilny rząd. Co nie znaczy, że należy udawać, że
nie ma różnic. Postępować należy jednak w tej kolejności: szukać tego, co
łączy i podkreślać znaczenie tego, a pomniejszać znaczenie ewentualnych różnic. A dlaczego tak się dzieje? W każdych nurtach czy politycznych, czy religijnych
są określeni ludzie, którzy chcą, aby ich pozycja wzrosła i dlatego podkreślają
różnice. A. Ch.: Czy moralność można wiązać z przynależnością do danego
związku wyznaniowego? B. P.: Tak samo można, jak i nie można. Wydaje mi się, że jest to
kwestia szersza i jednak nie ma takiego prostego przełożenia. Nie wiem, czy
jest gdzieś tam tabula rasa, nie jest to udowodnione, ale na pewno przynależność
do związku wyznaniowego może być tu inspiracją.
Prosty przykład: tyle samo ludzi należących do jakiegoś związku
wyznaniowego można określić moralnymi, co ludzi nienależących do żadnego
związku wyznaniowego i odwrotnie. Nikt jednak tego nie badał. Z tym, że
oczywiście jest taki schemat obustronny: religijny powie, że tylko u nas może
być moralność, ale również część ateistów patrzy z politowaniem na
religijnych jako tych, którzy wierzą w jakieś tam bajeczki, a tylko u nas
jest ta pełna prawda. Krótko mówiąc, każdy przypadek należy rozpatrywać indywidualnie, a przynależność do jakiegoś związku wyznaniowego może, ale nie musi mieć wyłącznego
wpływu na moralność lub jej brak. A. Ch.: Czy istnieje moralność uniwersalna? System akceptowalny przez
wszystkich ludzi niezależnie od światopoglądu? Próby zbudowania takiej
moralności podjął się jeden z najwybitniejszych polskich filozofów, Tadeusz
Kotarbiński. Co Pan sądzi o jego koncepcji opiekuna spolegliwego — polegającej
na tym, że wobec bliźniego zachowujesz się jak ktoś na kim można polegać? B. P.: To jest już stara próba, choćby: postępuj wobec bliźniego
tak, jakbyś chciał, żeby on postępował wobec ciebie, pojawiła się również u Kanta i wcześniej też była. To jest spór nie do rozwiązania. Czy istnieje moralność uniwersalna? Na wysokim szczeblu abstrakcji oczywiście
istnieje. Żaden zdrowo myślący religijny, a są przecież i religijni i ateiści
niezdrowo myślący, nie powie przecież, że u nas spełnia się wszystkie
podstawowe normy etyczne, takie jak nie zabijaj czy nie kradnij, nie cudzołóż, a inni ich nie przestrzegają? Inne sprawy, takie jak kwestia bezpieczeństwa czy
pokoju są przecież kwestiami uniwersalnymi.
Wszystko to jednak na wyższym szczeblu abstrakcji, bo jak wiadomo „diabeł
tkwi w szczegółach". Choćby jak zaczynamy definiować pojęcie wolności
czy pokoju, to znowu zaczynamy się kłócić, wojny — sprawiedliwa,
niesprawiedliwa. Generalnie wynika to z poprzedniego pytania, że skoro moralności
nie należy mierzyć tylko i wyłącznie przynależnością do danego związku
wyznaniowego, to jakaś ogólna wspólna moralność tutaj jest — powinna być
ona normą, moim zdaniem należałoby dążyć do takiej, ale jest to bardzo
trudne.
Na fali inności wiadomo przecież, o co oskarżany był Kotarbiński — o jakieś zwroty, że jest niemal teoretykiem komunizmu, bo za czasów komunizmu
był przez władze chwalony i promowany — zresztą nie tylko Kotarbiński posądzany
był o takie rzeczy. Należy jednak zauważać zawsze, która część odłamu
danej religii się wypowiada, bo są nawet myślący duchowni, którzy szanują
jego poglądy, chociaż się z nimi nie zgadzają, i to mi się podoba. A jest i taki nurt, który go w czambuł potępia prawie jako ucznia diabła itd.
Ateiści też są podzieleni — pan to chyba potwierdzi, bo są tacy wojujący,
którzy zmietliby najchętniej religię z powierzchni ziemi, a są i tacy, którzy
mówią, że są mimo wszystko jakieś elementy wspólne. Gdyby zwyciężył
nurt bardziej rozsądny po obu stronach, to byłoby bardzo dobrze. Wydaje mi się
jednak, że Kotarbiński miałby dużo większe szanse nawet w wielu innych
katolickich krajach, w Polsce będzie mu trudno się przebić Nie tylko Kotarbińskiemu
zaszkodziła przecież promocja w czasach komunizmu. Teraz jacyś religijnie
nawiedzeni mogą przypominać, że ten i ten byli za komuny chwaleni, a przecież
tu nie o to chodzi. I byłoby pięknie, gdyby coś takiego jak uniwersalna moralność, którą
zaakceptowałyby wszystkie nurty światopoglądowe, powstała. Wydaje się
jednak, że Polska należy do krajów, które są w ogonie tych wszystkich
przemian — prędzej coś takiego można wyobrazić sobie choćby w katolickiej
Francji. Jak będzie, to dopiero zobaczymy. A. Ch.: Wiemy, że ateiści, czy szerzej: osoby indyferentne religijnie,
są najszybciej rosnącą grupą w dzisiejszym świecie. Czy uważa Pan, że
pociąga to za sobą jakieś negatywne konsekwencje? B. P.: Dokładnie na tej samej zasadzie: może, ale nie musi. Gdyby odwróciły
się dzisiejsze proporcje (osób niewierzących do wierzących — dop. A. Ch.)
1:5 na 5:1, to wszystko byłoby wtedy w rękach ludzi o innych poglądach. Jeśli
oni zachowaliby rozsądek i nie popełnili błędów ludzi fundamentalistycznych
religijnie, czyli żeby wszystko zmiksować, ale na naszym gruncie, to nic złego
by się nie stało. Gdyby jednak zwyciężył nurt ateizmu radykalnego,
proporcje z 1:5 odwróciłyby się, a przy tym myślano by tak jak myśli się w Rodzinie Radia Maryja, to byłoby niedobre. Lansuję tutaj tezę, że pojęcia
„religijny" — „ateista" trzeba cały czas różnicować, bo nie są to
monolity, a które zwycięży, tego nie wiemy. Znam bowiem bardzo spokojnych
ateistów, rozważnych, ale i wojujących — druga strona też ma podobnie. Krótko
mówiąc, moja odpowiedź brzmi: nie musi to za sobą wcale pociągnąć
negatywnych konsekwencji — zmiana proporcji na rzecz tak rozumianego ateizmu,
jakiegoś dialogowego, a jeśli zwycięży ateizm konfrontacyjny, to byłaby to
zamiana jednego fundamentalizmu w drugi, co też nie byłoby
dobre, bo zmierzałoby to do jednego myślenia. Zmieniłaby się tylko podstawa:
tu wierz w jednego boga, a tu — w żadnego. A. Ch.: Ateizm nie musi oznaczać nihilizmu i braku moralności, ale
stereotyp o dekadencji postaw ateistycznych dominuje. W jakich procesach
historycznych upatruje pan przyczynę powstania tak całkowicie zafałszowanego
obrazu ateizmu wyjaśnił pan już wcześniej, ale czy uważa pan, że strony
internetowe, które starają się łagodzić napięcia na linii wierzący-niewierzący,
mogą przyczynić się choćby w niewielkim stopniu do zburzenia tych krzywdzących
ateistów stereotypów? B. P.: Mogą, pytanie tylko jak one docierają do ludzi religijnych, w jaki sposób? To łączy się z poprzednim pytaniem — po pierwsze: atak na
stereotypy, które są najgorsze. Żadne merytoryczne argumenty nie docierają z tego względu, że nawet najbardziej prawdziwy merytoryczny zarzut ze strony
ateisty musi ocenić ktoś, kto zna historię Kościoła, historię powszechną i historię swojego kraju, a z tym jest cienko. W związku z tym, nawet gdyby
zarzut w takim serwisie internetowym był najbardziej oczywisty, to dla tzw. świętego
spokoju mówi się: na pewno jakaś propaganda ateistyczna, nie ruszę tego, itd. — nie ma wysiłku analizy i konfrontacji żeby zobaczyć, czy może nie piszą
prawdy? Czyli tutaj takie serwisy mają trudne zadanie, bo jak czasem można usłyszeć
choćby w Radiu Maryja w „Rozmowach niedokończonych": proszę ojca
redaktora, widziałem kiedyś taką stronę internetową — to już jest koniec i nie ma dyskusji. Nikt nie zobaczy, nie przemyśli, czy nie pisze się na
takich stronach może trochę prawdy, część prawdy, tylko autorytet "X"
załatwi problem i jest to bardzo trudna sprawa. Niewielu zajrzy na taką stronę i powie: może faktycznie warto zmienić poglądy czy choćby zastanowić się,
itd. Na pewno takie strony są potrzebne, ale stoi przed nimi bardzo trudne zadanie,
powiem krótko i wyraźnie: zwłaszcza u nas. Być może w innych krajach jest
to łatwiejsze — tam gdzie nie ma: a) takiej dominacji jednego wyznania albo
b) gdzie ten dominujący kościół występuje, jak np. we Francji, to podchodzi
się tam nieco inaczej do takich kwestii, co ma swoją tradycję. Taka strona w katolickim kraju, jakim jest Francja, byłaby inaczej przyjęta, zupełnie
inaczej, aniżeli w katolickiej Polsce. Polacy są więc tu w najgorszej
sytuacji, a druga strona mówi: chwała Bogu, że nie ma tak, jak we Francji,
gdzie można zakładać takie strony swobodnie, a u nas trzeba od razu dawać
odpór.
1 2 3 Dalej..
« Światopogląd (Publikacja: 26-02-2006 )
Artur ChludzińskiUr. 1982. Absolwent Wydziału Politologii UMCS w Lublinie, były redaktor naczelny serwisu Ateista.pl, z zainteresowania dziennikarz i publicysta. Publikacje m.in. w: Dziś, Forum Klubowe, Polformance oraz Faktach i Mitach. Dwukrotnie uczestniczył w programie "Debata" Kamila Durczoka w TVP1 oraz w audycji "Duchowa strona życia" w radiu TOK FM. Był kandydatem do Sejmu w 2005 roku z ramienia Zielonych2004. Strona www autora
Liczba tekstów na portalu: 10 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Nie chcemy się uczyć – przyszłość energetyki | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 4612 |
|