|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Światopogląd Umiejmy różnić się kulturalnie [1] Autor tekstu: Artur Chludziński
O stereotypach, przyszłości Kościoła Katolickiego i innych religii, podobieństwach
między nimi i kilku innych kwestiach w rozmowie z dr. Bogusławem Pawłowskim.
Dr Bogusław Pawłowski — jeden z pierwszych pracowników otwartego w 1964
roku Studium Nauk Politycznych w Lublinie, obecnie adiunkt w Zakładzie Ruchów
Politycznych Wydziału Politologii UMCS, jego dyscypliną naukową jest
historia, a specjalnością naukową: nauka o polityce oraz religioznawstwo. Artur Chludziński: Panie doktorze, dlaczego w Polsce tak trudno być kimś
spoza Kościoła rzymskokatolickiego? Z czego wynika tak negatywne społeczne
nastawienie do „inności"? A może jest to jedynie obraz pozorny, a Polska
jest tolerancyjna jak niegdyś? Bogusław Pawłowski: Podzieliłbym to na kilka przyczyn. Najważniejsza
jest historyczna przyczyna — stereotyp wypływający z nieznajomości ani
historii Kościoła, ani historii Polski. Stereotyp, jak to bywa, jest wprost
proporcjonalny do relacji katolicyzm — wyznawcy innych religii. No i tak w Polsce szlacheckiej dopuszczano tylko inne wyznania, ale ateizmu nie. Nawet
wszyscy tzw. innowiercy, heretycy byli ludźmi religijnymi — wszystko było
tolerowane, ale ateizm, który był rodzajem przestępstwa — nie. Potem jednak -
to moja teza — w miarę zwiększania się dysproporcji, narastał stereotyp, który w czasach rozbiorów został uproszczony do określenia „Polak-katolik". Skąd
ta tolerancja wobec innowierców? Między innymi stąd, a mało kto o tym pamięta,
że po Unii Lubelskiej był taki okres, kiedy Polacy katolicy byli mniejszością i po części tolerancja wypływała z musu bycia tolerancyjnym skoro nie było
się w większości, ale gdzieś od drugiej połowy XVII wieku i wygnania arian z Polski zaczyna kształtować się pogląd, że to co polskie to katolickie, a jak przyszły zabory, to w ramach tego schematu stereotyp się pogłębiał.
Obecnie wbrew temu, co się powszechnie sądzi, upływ czasu nie wpływa na zwiększanie
tolerancji. Jeśli 95% Polaków przyznaje się do rzymskiego katolicyzmu teraz,
to nie ważne, że jest wiek XXI, bardziej się nie toleruje „innego" niż w wieku XVI, kiedy katolików rzymskich było jak mówiłem nieco mniej jak połowa. I to ani wykształcenie, ani rozwój cywilizacyjny chyba tego nie zmienią.
Abstrahując nawet od tego, jacy tam oni są — czy połowa z tego to są
praktykujący, ale istnieje coś takiego, jak emocjonalne przywiązanie: mogę
nie chodzić, mogę nie znać, itd., ale w razie czego na pytanie "kim jesteś",
odpowie: rzymski katolik — nie jesteś nim, jesteś obcy i ta „inność"
chyba pozostanie. Druga kwestia to ilość bogów. Dotarłem niedawno do wypowiedzi wodzów indiańskich,
dla których monoteizm jako religia nie jest czymś najdoskonalszym w rozwoju,
oni uważają, że im świetnie żyło się w wielobóstwie, bo jak nie miałeś
tego boga, to innego i religia nie była wtedy czymś konfliktującym, „a
wasza jest konfliktująca" — abstrahując czy katolicka, czy protestancka;
jeśli jest jeden, to znaczy, że jest nietolerancja. A.Ch.: Słyszałem, że w ogóle bóg Jahwe był początkowo jednym z wielu bogów politeistycznej religii i był on bogiem wojny. B. P.: Zgoda, ale bardzo często jest taka ewolucja, kult
Allacha też
znany był przed Mahometem — Mahomet tylko pozbył się konkurencji i od tego
momentu obowiązuje tylko wiara w Allacha.
Jednym źródłem byli ci Indianie, a drugie, to niemiecki religioznawca
Hubertus Mynarek, który w książce „Zakaz myślenia" wyraził pogląd, że
tam, gdzie pojawia się w jakiejkolwiek sferze życia społecznego, także
religijnego, „jeden", to pojawia się nietolerancja. Rzymski katolicyzm może
być tu dobrym przykładem: jesteśmy jedni, jedyni, a każdy inny jest
„obcy". Z tym, że ja rozszerzyłbym tezę Mynarka: ta sama pokusa będzie
występowała, gdy społeczeństwo będzie w 95% ateistyczne. W islamie też
jest to samo. A. Ch.: Jak według pana, potoczą się dalej losy Kościoła
rzymskokatolickiego w Polsce — zamknie się na pozycji „oblężonej
twierdzy", jak o. Rydzyk, czy wygra skrzydło liberalne, otwarte na zmiany
zachodzące w polskiej rzeczywistości? I jakie będzie miało to konsekwencje? B. P.: Na takie pytanie zawsze odpowiadam: nikt tego nie wie, bo to jest
rozmowa o przyszłości. Ale próba odpowiedzi na takie pytanie, to nie jest
chwalenie ani krytyka, bo takich sytuacji w ciągu 2000 lat chrześcijaństwa było
wiele i zawsze Kościół uważał, że ruchy takie wcześniej czy później
obumrą.. Tylko w dwóch przypadkach się pomylono: schizmy wschodniej i w XVI
wieku (czasy reformacji — przyp. red.).
Podobnie teraz prawdopodobnie liczy się na przetrwanie jedności. Wiadomo, jaka
jest pozycja tych tzw. „moherowych beretów" Rydzyka — charyzmatycznego
przywódcy. Przejście na emeryturę, a następnie śmierć jako proces
naturalny, który spowoduje, że słuchaczy zabraknie i na to prawdopodobnie się
liczy wyciszając problem mediów ojca dyrektora.
Oczywiście zawsze jest ta możliwość niespodzianki — tak samo traktowano
kiedyś Lutra — że potrwa to tylko parę lat i przejdzie, ale nie sądzę, aby
to była tego rodzaju sytuacja. Inna sprawa, że Kościół przez te 2000 lat
doszedł do takich wypróbowanych metod, patrząc nawet z punktu widzenia
ateisty, rozładowywania tego rodzaju napięć, że można chyba nawet powiedzieć,
iż jeśli coś powstanie, to jak się spojrzy na historię setek takich nurtów
jak o. Rydzyka, to prędzej czy później zostanie zapomniany. A teraz trudno
jest jednoznacznie odpowiedzieć — nawet jeśli w Polsce coś miałoby powstać,
to przecież Polska nie jest całym Kościołem. A. Ch.: Co sądzi Pan o intelektualnym, teologiczno-filozoficznym dorobku
Karola Wojtyły? W kręgach laickich dominuje przekonanie, iż był tylko piewcą
banałów; co więcej, zachodni liberalni teologowie uważają, że za kadencji
Jana Pawła 2 „nauka o bogu" przeżyła głęboki i być może nieodwracalny
regres. B. P.: Ciężko jest odpowiedzieć na tego rodzaju pytanie jednoznacznie,
najlepszym sędzią będzie czas. Ani zachłystywanie się, tzn. bezkrytyczne,
nieraz bezmyślne uwielbienie cechujące polskich teologów i badaczy świeckich — emocje, kwestia narodowa, itd., ani totalna negacja nie są wskazane.
Karol Wojtyła ma dwuznaczną pozycję — z jednej strony zawsze mówił, że
„w tej Polsce to niedługo mnie świętym zrobią" itd. — krytycznie
odcinał się od tego, ale z drugiej strony pewne zachowania wskazują na to, że
jednak akceptował swój kult — postawa jego była tu więc dwuznaczna. I to
jest w tej kwestii najważniejsze.
Dotąd nikt przecież z tego pontyfikatu nie przeprowadził rzetelnej, uczciwej
analizy dorobku teoretycznego Jana Pawła II, bo takie kwestie, jak to, że był
wybitną osobowością, charyzmatykiem, że miał wpływ na rzeczywistość,
itd., to nie ulega przecież wątpliwości. Nawet największy jego wróg to
przyzna.
Pytanie jest jednak odnośnie teoretycznego dorobku — na razie nie ma takiej
analizy. Na razie jest aprioryczne, bezkrytyczne, bezmyślne uwielbienie, a wszystko, co napisał jest wspaniałe i wyjątkowe. Trzeba jednak zapytać: z kim porównujesz? Z którą encykliką poprzednich
papieży? To jest trochę tak samo, jak w Polsce pytanie o Prymasa Tysiąclecia — wymień prymasa jednego, z którym porównujesz. Jak ktoś nie potrafi
wymienić żadnego innego, to na jakiej podstawie mówi o jego wielkości?
Podobnie jest z papieżem Polakiem — tutaj też ważna jest kwestia dziwna,
nie wiem jaka, ale być może kwestia zaszłości narodowych. Taka jest jednak
reguła — nadmierny, bezkrytyczny zachwyt albo przesada w drugą stronę. Teraz
Hiszpanie się dołączyli — niedawno okazało się, że przecież Wojtyła
chciał ustąpić, ale zrezygnował z tego pomysłu, aby nie tworzyć
precedensu. A. Ch.: Ja słyszałem też, że chciał dopuścić kobiety do święceń i złagodzić stosunek Kościoła do homoseksualizmu i spraw związanych z seksem, ale nie pozwolili mu na to wysoko postawieni w watykańskiej hierarchii — m.in. obecny papież Ratzinger. B. P.: Zgoda, oczywiście. Na początku chciał przecież zmienić
stosunek Kościoła do Husa — już nie heretyk, ale ten, który chciał oczyścić
Kościół, chciał uznać jego wielkość, bo gdyby posłuchano Husa, nie byłoby
reformacji. Jednak najważniejsze jest tutaj to, że jednak Jan Paweł II ustępował.
Nie odszedł z urzędu, bo taki precedens mógłby być dla Kościoła
niebezpieczny — wtedy nawet zdrowych, ale politycznie niewygodnych można byłoby
odsuwać przed naturalnym zakończeniem kadencji.
Reasumując: za wcześnie jest na obiektywną ocenę. Pamiętajmy, że Polacy
nie byli kochani w Watykanie — „polski desant" itd. Trzeba spokojnie
poczekać, z nowym papieżem będzie podobnie — jedni będą chwalić, drudzy
potępiać A. Ch.: Na wykładzie wspomniał Pan kiedyś o bogu Mitrze — Sol Invictus,
którego losy są niemal identyczne do historii Jezusa Chrystusa — najważniejsze
podobieństwo to ukrzyżowanie i zmartwychwstanie po trzech dniach. Skąd
wynikają tak szokujące podobieństwa w mitraizmie i chrześcijaństwie? B. P.: W koncepcji praobjawienia uważano, że mimo wszelkich różnic,
być może jest jeden wspólny korzeń dla wszystkich religii, a potem rozeszło
się to na różne języki, obyczaje, tradycje, zmieniło nazwę, ale w istocie
może to jest to samo.
Jakby tak popatrzeć, to w wielu religiach są zadziwiające podobieństwa,
nawet samych narodzin boga, potopu czy innych rzeczy. Z jednym zastrzeżeniem,
że oczywiście żadna z wielkich religii nie lubi tego i nie przyznaje się do
żadnych podobieństw z innymi religiami — każda twierdzi, że jest wyjątkowa i od początku do końca niepowtarzalna.
Zresztą być może do takiej jedności dążymy: jeden światowy rząd i jedna
religia lub brak religii, jeden ateizm — tego nie wiem. Stąd właśnie może
to wypływa, że niepotrzebnie dokonaliśmy kiedyś podziału, a że podobieństwa
są, to nie ulega najmniejszej wątpliwości. Być może decydują o tym wspólne
korzenie, być może przenikanie się religii — ile chrześcijaństwo przejęło
przecież z pogaństwa w myśl zasady — jak nie możesz zwalczyć
antagonistycznych religii to się do nich przyłącz i traktuj jako swoje. Nie
tylko jednak chrześcijaństwo tak robiło. A. Ch.: Jeżeli religie są tak podobne do siebie, to skąd mamy wiedzieć,
której powinniśmy zaufać? Tym bardziej, że wszystkie przekonują nas, że są
jedynymi prawdziwymi? B. P.: Tutaj odpowiedź jest trudna, ale można powiedzieć, że na
podobnej zasadzie, jak choćby wybór najlepszej ideologii, skoro każda mówi o sobie, że jest najlepsza, a w praktyce okazuje się, że nie do końca
realizuje się szczytne założenia. Nawet, jeśli byłyby te wspólne korzenie,
to ja nie wiem, co decyduje. W racjonalny sposób ciężko jest to wyjaśnić,
bo racjonalnych przesłanek po prostu nie ma. Gdyby popatrzeć na religie
spokojnie, to przecież mówią to samo, wiec nie powinno być dla nas różnicy,
czy jesteś w tej czy innej.
1 2 3 Dalej..
« Światopogląd (Publikacja: 26-02-2006 )
Artur ChludzińskiUr. 1982. Absolwent Wydziału Politologii UMCS w Lublinie, były redaktor naczelny serwisu Ateista.pl, z zainteresowania dziennikarz i publicysta. Publikacje m.in. w: Dziś, Forum Klubowe, Polformance oraz Faktach i Mitach. Dwukrotnie uczestniczył w programie "Debata" Kamila Durczoka w TVP1 oraz w audycji "Duchowa strona życia" w radiu TOK FM. Był kandydatem do Sejmu w 2005 roku z ramienia Zielonych2004. Strona www autora
Liczba tekstów na portalu: 10 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Nie chcemy się uczyć – przyszłość energetyki | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 4612 |
|