|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Kultura » Sztuka » Teatr
Seans teatralny Hrabalem inspirowany Autor tekstu: Aleksandra Karlińska
Reżyserska koncepcja „seansu teatralnego" na przykładzie przedstawienia Teatru KTO Sprzedam dom, w którym
już nie mogę mieszkać
Teatr KTO, Kraków
Sprzedam dom, w którym już nie mogę mieszkać,
scenariusz, reżyseria i opracowanie muzyczne — Jerzy Zoń,
scenografia — Zofia de Ines, Joanna Jaśko-Sroka,
występują: Grażyna Srebrny-Rosa, Marta Zoń, Jacek Buczyński, Bartosz
Cieniawa, Robert Wąsik.
Premiera: 24 i 25 III 2003.
Gatunki teatralne, te zwłaszcza,
dla których literatura jest tylko jedną z wielu części składowych albo
punktem wyjścia dla rozwoju zupełnie nowych, autonomicznych form wyrazu, bywają
chyba najbardziej interesujące, ze względu na swoje bogactwo, różnorodność i złożoność. Ich luźna zwykle struktura umożliwia kreatywną pracę twórczą
zakrojoną na szeroką skalę i zawarcie w ostatecznej wersji spektaklu
teatralnego wielu pozornie nieprzystających do siebie elementów, pochodzących z różnych konwencji i estetyk. Dzieło teatru KTO,
specjalizującego się w przedstawieniach ulicznych, plenerowych, tym razem,
nieoczekiwanie zostało zrealizowane pod dachem, w przestrzeni zamkniętej,
aczkolwiek całość przygotowana przez wykonawców, nie została bynajmniej
ograniczona do pokazu w jednej sali, w której znajdują się scena i widownia.
Reżyser Jerzy Zoń świadomie unika słów „spektakl" czy
„przedstawienie" na rzecz nazwy szerszej znaczeniowo — „seans
teatralny". Jednak pod względem analitycznym, gdy rozważać mamy zastosowane
konwencje teatralne albo odwoływać się do konkretnych gatunków, takie określenie
okazuje się nie tylko niezwykle „absorpcyjne", wygodne do zastosowania
wobec dzieł autorskich, o oryginalnej i niepowtarzalnej strukturze teatralnej,
lecz także sugeruje nowe możliwości interpretacyjne. W języku polskim słowo
„seans", to nie tylko pokaz lub zademonstrowanie czegoś [ 1 ]; w zupełności uzasadnione są również konotacje z „zebraniem poświęconym
doświadczeniom spirytystycznym" [ 2 ].
Istotą każdego seansu jest jego jednorazowość i niepowtarzalność; w wypadku działalności artystycznej, takie intencjonalne i zaplanowane zdarzenie
„tu i teraz", nawet jeśli ma miejsce w przestrzeni codziennej, dobrze
znanej uczestnikom, wnosi nowe jakości ze względu na swój niezwykły, „odświętny"
charakter. W tym sensie zespół
KTO pozostał wierny konwencji teatru ulicznego, w której zwykł pracować, a cel podstawowy — wspólnego uczestnictwa wszystkich obecnych (seans nie może
zostać sprowadzony jedynie do biernej obserwacji prowadzonej przez grupę widzów)
realizowany jest za pomocą szeregu środków. Należą do nich rozmaite działania
podejmowane przez aktorów tuż za progiem budynku KTO, zanim wejdziemy na
konwencjonalną salę teatralną z odgraniczonymi od siebie sceną i widownią.
Zanim nastąpi owa „formalna" część seansu, przybywający do teatru mają
okazję zostać — co istotne, z zaskoczenia — „wrzuceni" we
wszechogarniającą parateatralną grę, w której zarówno w szatni, miejscu
sprawdzania biletów, korytarzu i kilku innych pomieszczeniach stykają się z aktorami już wcielonymi w role. Taka sytuacja może wydawać się zaskakująca i niekonwencjonalna, dopóki nie uświadomimy sobie, że właśnie konwencja
jest tu nadrzędną zasadą, organizującą owo pozornie dziwne powitanie.
Konwencja — czyli umowa między twórcami przedstawienia a odbiorcami co do
sposobów znakowania rzeczywistości. [ 3 ]
Zdumienie wynika z faktu, że złamany został schemat sposobu odbioru dzieła
teatralnego; recepcja winna „startować" dopiero w określonym, wydzielonym
pomieszczeniu, tak, jak dyktuje nam nasze przyzwyczajenie. W teatrze KTO jesteśmy
zmuszeni uruchomić ją natychmiast — w przeciwnym razie zagraża nam poczucie
dyskomfortu niezrozumienia „o co chodzi" albo braku umiejętności
odnalezienia się w sytuacji nieoczywistej. Warto zaznaczyć przy tym,
że wszelkie działania aktorskie nie są przy tym przypadkowe, lecz wpisują się w treść tej części, która jest tradycyjnym spektaklem, powstałym na
motywach twórczości literackiej Bohumila Hrabala. Jej ślady odnaleźć można
wszędzie: wraz z biletami widzowie otrzymują weksle na piwo, wydawane na zakończenie w stylowych butelkach wprost ze skrzynek; korytarzem przechadzają się postaci
wyjęte z kart powieści czeskiego pisarza, ubrane w staroświeckie, wysmakowane
kostiumy. Nie brak też elementów intrygująco — zabawnych, jak naga dziewczyna z „Pociągów pod specjalnym nadzorem" opieczętowana na pośladkach (dla
bezpieczeństwa własnego/widzów została zamknięta w szklanej gablocie...)
lub inna, z dwoma latarkami pod białą bluzką na biuście, wcielająca się w rolę zawiadowczyni stacji. Na ścianach w korytarzu odnaleźć można słynne
cytaty z dzieł pisarza: „Jeśli chodzi o ludzkość, nie mam żadnych złudzeń;
Ten świat jest do szaleństwa piękny, nie żeby był, ale ja go tak widzę".
Sam tytuł spektaklu to oczywiste zapożyczenie tytułu jednej z książek
Hrabala.
Oczekiwanie w wąskim
korytarzu na to, aż zostaniemy zaproszeni do sali, która, jak się okazuje, ma
być pociągiem (wyżej wspomniana „rozświetlona" pani z obsługi kolei gwiżdże
oznajmiając odjazd, kiedy już po wejściu zamykają się za nami drzwi), nie
należy do czynności w stu procentach bezpiecznych — musimy co rusz usuwać
się z drogi eleganckiej parze tańczącej tango, która sunie tam i z powrotem,
zupełnie nie zwracając uwagi na co najmniej lekko zaskoczonych ludzi wokół
siebie. To z kolei nasuwa na myśl pytanie, czy w istocie w zamyśle chodzi o próby
„wciągnięcia" widzów i animowanie ich uczestnictwa w seansie, czy jedynie o próbę jak najlepszego oddania Hrabalowskiej atmosfery, która wymyka się
schematom oraz sztucznym, bo konwencjonalnym granicom, jakie stanowi próg
teatralnej sali? Spektakl
„właściwy" rozpoczyna się obrazem grupki osób siedzących na wielkich
kufrach i walizach i czekających z lekkim zniecierpliwieniem na swój pociąg.
Zatem tak jak widzowie, którzy kilka minut wcześniej czekali na
przedstawienie, teraz oni znajdują się w analogicznej sytuacji; nasze
uczestnictwo można by zatem tłumaczyć poprzez wspólny z bohaterami Sprzedam
dom... status „oczekujących". Kiedy przeanalizuje się elementy
konkretnych gatunków teatralnych wchodzących w skład przedstawienia, owo
oczekiwanie można tłumaczyć zarówno w literalnym, jak i metafizycznym
sensie. Poniżej, spróbuję udowodnić, że najnowsza produkcja Jerzego Zonia
to nie tylko połączenie „elementów happeningu, pantomimy i teatru" [ 4 ],
ale także swoista wariacja na temat gatunków misteryjnych i moralitetowych, w którym bohaterem jest człowiek jako taki, a więc w gruncie rzeczy każdy z nas.
Chociaż wszystkie kolejne
sekwencje seansu rozgrywają się w atmosferze lekkiej, rozrywkowej i bardzo często
towarzyszy nam spontaniczny śmiech, to nie brak także tonów lirycznych i refleksyjnych, których obecność jest równie uprawniona w każdej kabaretowej
formie… bo za taką Sprzedam dom... można również uznać! Mieszanie
ze sobą rozmaitych form i nastrojów nie budzi sprzeciwu, ponieważ doskonale
usprawiedliwia je, wyczuwalna także w analizowanym przedstawieniu Bachtinowska,
karnawałowa wizja, w której niskie splata się z wysokim, oddając obraz świata i człowieka w całej ich pełni. Skąd natomiast bierze się prawdziwy patos i powaga? Aktorom na scenie towarzyszy skupienie i cisza — obywają się bowiem
bez słów, gestami tylko wyrażając akcję zawartą w miniaturowych scenkach. W każdej z nich prezentują któryś z rytuałów religijno-rodzinnych,
„rytuałów życia i śmierci" [ 5 ]
znanych widzom w ich osobistego doświadczenia; zobaczymy zatem chrzciny
dziecka, Pierwszą Komunię, ślub i wreszcie pogrzeb — wszystkie ważne
momenty z życia człowieka, od chwili narodzin aż do śmierci. Schemat tej
podniosłej, bo przecież nie jednowymiarowej, nie czysto materialnej, ludzkiej
wędrówki przez świat, zaczerpnięty wprost z moralitetowych wyobrażeń,
zostaje jednak „okraszony" serdecznym humorem, który wynika z ukazywanych
na scenie przy okazji rozmaitych ludzkich, więc także doskonale znanych
widzom, słabości. Wykorzystanie, podobnie jak w misterium, szeregu gestów
quasi-obrzędowych, mających swój własny sens poza teatralną salą, również
służy odsyłaniu ku osobistym wspomnieniom, a reżyserowi umożliwia delikatne
„manipulowanie" zgromadzonymi a taki sposób, że wszystkim udziela się
pewien nostalgiczny nastrój.
Aby jednak po raz kolejny
przełamać oczekiwania, pomiędzy tymi refleksyjnymi scenkami, czekają nas
feerie prawdziwego śmiechu, jak na najlepszej farsie. Plasujący się na
pograniczu sztuki teatru kataryniarz, wraz ze swoją hałaśliwą maszyną, co
raz pojawia się na scenie, aby uraczyć nas popularnymi, wesołymi melodiami z różnych części świata. Jego występy (równie prawdopodobne do oglądania w spektaklu ulicznym albo w wesołym miasteczku) w seansie Jerzego Zonia stanowią z jednej strony zgrabny, atrakcyjny przerywnik, z drugiej — wyznaczają
naprzemienny rytm scen pantomimicznych, rozgrywających się w ciszy i części
śpiewanych, w których pojawiają się słowa, nawet jeżeli nie pełnią żadnej
funkcji fabularyzacyjnej. Efektem rytmizującym
spektakl jest gwizd nadjeżdżającego pociągu wraz z zapadającą wówczas
ciemnością, by za chwilę, po ponownym rozświetleniu sceny, ujrzeć aktorów w nowej konfiguracji, odtwarzających symbolicznie kolejny rytuał. Ich mimika i gesty są realistyczne, zaczerpnięte wprost z życia; konwencja pojawia się
tylko o tyle, o ile łatwiej za jej pomocą przekazać sens przedstawianych
zdarzeń. Pantomima w ich wykonaniu syntetyzuje ruchome obrazy zdarzeń i zjawisk codziennych, a także unaocznia przeżycia psychiczne i emocje postaci.
[ 6 ] Rezygnacja ze słów nie wiąże się jednak w tym wypadku z rezygnacją z muzyki, kostiumu czy rekwizytu, które w konwencjonalny sposób dopełniają
temat. Gesty ludzkie z towarzyszeniem tych elementów stają jeszcze bardziej
czytelne. Niekiedy, jak to ma miejsce w pantomimie klasycznej, bywają one
karykaturalnie przerysowane, jednak nie po to, aby stać się przede wszystkim
bardziej wyrazistymi, [ 7 ] (gdyż znajomość tematu gwarantuje zrozumienie u publiczności) lecz aby
wyzyskać komizm, który stale podskórnie wyczuwany, znajdując swoje ujście w rozmaitych sytuacjach scenicznych, wynika często z zaskoczenia odbiorców i kontrastu pomiędzy ich oczekiwaniami, a rzeczywistym rozwiązaniem, które może
graniczyć z absurdem (np. lament nad grobem zmarłego, podobnie jak rozpacz
dziewczyny zmuszonej do ślubu nie mogą być traktowane całkiem serio, skoro
dla wszystkich, w tym poszkodowanej, stanowią przede wszystkim pretekst, aby
napić się alkoholu).
Analizę tworzywa
gatunkowego teatru KTO trudno uznać
za sprawę jednoznacznie zamkniętą. Niektóre z form teatralnych pojawiają się
na krótkie chwile, wnosząc jedynie dodatkowy rys, kształtując ów trudny do
uchwycenia, chociaż urzekający, migotliwy nastrój. W sekwencji, którą można
opatrzyć roboczą nazwą „Ślub" pojawiają się nawet pewne elementy
teatru plastycznego, kiedy przestrzeń sceniczna zostaje zbudowana z lekkiej i zwiewnej materii zgromadzonych razem białych sukien ślubnych oraz ich
miniaturowych kopii zawieszonych na linkach, wirujących w powietrzu i rozpraszających delikatne światło. Ten niezwykły taniec martwej natury
dominuje nad ukrytymi niejako „pod spodem" ludzkimi postaciami, które stają
się o tyle łatwiejsze do ukrycia, że nie mają możliwości walki słowem o swoją sceniczną obecność.
„Mam nadzieję, że w naszej ludzkiej odysei po Hrabalowskim śmietniku świata zaskoczymy widzów
przynajmniej kilkoma pomysłami inscenizacyjnymi" — przyznawał reżyser Zoń
przed premierą Sprzedam dom... [ 8 ] Wszelkie gatunki
teatralne, dla których sprawą podstawową są gest i ruch aktora z towarzyszeniem muzyki znalazły swoje miejsce w tym seansie teatralnym.
Charakterystyczny dla KTO język, dzięki swojej klarownej strukturze, „obronił
się" w spektaklu, który bynajmniej nie jest pomyślany jako forma teatru
ulicznego. Dobrym pomysłem okazała się zatem zasada podporządkowywania
konkretnych konwencji teatralnych na rzecz samej inscenizacji, ostatecznego
efektu w widowisku.
Przypisy: [ 1 ] Mały słownik
języka polskiego, red. S. Skorupko, H. Auderska, Z. Łempicka, Warszawa
1968, s. 737. [ 2 ] Por. W. Kopaliński, Podręczny słownik
wyrazów obcych, Warszawa 1996, s. 726. [ 3 ] Konwencje i kody teatralne, w:
P. Pavis, Słownik terminów teatralnych, Wrocław 1998, s. 258. [ 4 ] Gazeta
Wyborcza, Kraków, 28.8.2003. [ 5 ] Dziennik Polski, 10.2.2004. [ 6 ] Por. Formy pantomimy, w: Z. Taranienko, Teatr bez dramatu,
Warszawa 1980, s. 61. [ 8 ] Dziennik Polski, 20.3.2003. « Teatr (Publikacja: 05-04-2006 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 4688 |
|