|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Kultura » Sztuka » Teatr
O potrzebie spotkania siebie w masce szaleństwa Autor tekstu: Anna Kamińska
czyli o drodze do wolności w teatrze
Tytułowa potrzeba spotkania siebie ma oczywiście różnorodny
wymiar i prowadzi do wielu niewynikających z siebie, niepowiązanych ze
sobą konsekwencji. Wymiar, który chciałabym poruszyć w tych
rozważaniach, dotyczy bezpośrednio kwestii kreacji siebie na potrzeby własne i innych. Takie założenie jest realizowane przede wszystkim w teatrze. Budowanie kreacji, o której mowa, jest drogą do
uwalniania siebie z wszelkich krępujących więzów. Jest specyficznym szaleństwem,
udawaniem siebie; przez udawanie innego stajemy się sobą.
Jest to akt ofiarowania innym bliżej nieokreślonej prawdy o sobie. Prawdy, nad którą nikt nie panuje, która tworzy się między
aktorem a widzem, między szaleńcem a świadkiem owego aktu. Jest ona tak samo niemożliwa do zdefiniowania, niemożliwa do
jasnego wyznaczenia jej granic i zasięgu, jak możliwa do zapamiętania, do
odczucia, że dzieją się rzeczy ważne i są tego świadkowie. Oni w danej, wyjątkowej chwili współtworzą obraz tej prawdziwości, decydują
jakie i czy w ogóle zostaną wyznaczone drogi ku nieokiełznanej wolności, choć
nikt nie jest w stanie kontrolować przebiegu owego spotkania, przeżycia
szaleńca i świadka decydują, na ile prawda wyszła na jaw, na jak długo
te cenne jakościowo wrażenia pozostaną w pamięci.
Dziś, zarówno jak i kiedyś, pragniemy odkryć prawdę o sobie. Nie jest to nadzwyczajne stwierdzenie, jednak kwestia zadania pytań
budzi wątpliwości. Takie pytania jak te poniżej, jedne z wielu
zadawanych, świadczą, że jeszcze jesteśmy dalecy od uznania
jednoznacznych odpowiedzi, jeśli w ogóle są takie.
Możliwe, że nigdy owe odpowiedzi nie zostaną sprecyzowane. Może tak będzie najbardziej właściwie.
Pytania, które nasuwają się na pierwszy plan takowych
rozważań to: czy potrafimy stawić czoła poznawaniu prawdy o sobie, jakie
drogi obierzemy, czy cel zostanie osiągnięty, czy w ogóle jest
możliwy do osiągnięcia, oraz kto decyduje o tym, że próby dotarcia
do siebie samego przynoszą efekt pożądany, że został on osiągnięty.
Zapewne sama kwestia, czy rzeczywiście potrzeba spotkania siebie w ogóle
istnieje, czy ma ona miejsce w teatrze, mogłaby być także
postrzegana jako nie do końca wyjaśniona, niepewna, niejasna. Jednakże uważam,
iż taka potrzeba istnieje, a przede wszystkim zostaje spełniona w teatrze. I tam właśnie ma rację bytu. Inaczej nie miałyby sensu w ogóle takie
rozważania. Tym bardziej spełnienie poprzez akt szaleństwa na gruncie
innych niż teatralne nie miałyby tak znaczącego odzewu jak właśnie na przysłowiowej
scenie. Można byłoby się zastanowić, dlaczego tak znaczące
jest właściwie poszukiwanie prawdy o sobie samym. Myślę jednak, że tę
kwestię także można pominąć. Jedyna istotna odpowiedź jest w nas
samych i z pewnością będzie miała wielorakie zabarwienie. Zwrócę uwagę na
dwie najistotniejsze możliwości odpowiedzi na tak postawione pytanie.
Być prawdziwym przynajmniej przed sobą samym, by móc
potem udawać kogoś innego, grać, manipulować postrzeganiem siebie i budować
obraz siebie w oczach innych. Ten fakt ma jak najbardziej negatywny wydźwięk
pragnień poznania siebie, często spotykany w życiu codziennym.
Należy jednak podkreślić, iż nie ma on racji bytu w teatrze, który rządzi
się zupełnie innymi prawami. Więc jest także druga strona,
zupełnie inna możliwość. Taka, która buduje wyjątkową w swym
rodzaju intymność z samym sobą. Uczy samodyscypliny, a zarazem całkowitego
oddania się nieokiełznanemu żywiołowi zespolenia w spotkaniu.
Zaprzepaszczenia siebie i swoiście konwencjonalnego toku rozumowania,
by odkrywać siebie na nowo, przy świadkach, bez możliwości
odwrotu.
Oczywiste jest to, że wymagana jest niesamowita odwaga,
taka perspektywa wolności zobowiązuje, narzuca rygor niecofania się przed
odkrywaniem własnej twarzy spod warstw masek. Nie można się
cofnąć przed byciem świadomym nieuświadomionego.
Nie będzie to odkrycie, jeśli powiem, że teatr budzi do
życia nowy świat, nowy wymiar, rządzący się własnymi prawami.
Istnienie twarzy-maski w konwencji teatru, która jest rozbijana w akcie
budowania nierzeczywistości i wkraczania w nią, jest przerwaniem
toku życia, uwolnieniem się od ciężaru egzystencji. Jest rozbijaniem
barier, które przecież sami sobie nakładamy. Na scenie i poza nią
toczy się walka. Na scenie-walka szaleńca z lękiem bycia wolnym, bycia
obserwowanym, z chęcią i niechęcią przekraczania własnych intymnych
granic. Jest jeszcze ta druga walka-poza sceną, walka świadków, walka z piętnem obserwatora, który siłą rzeczy uczestniczy i musi, a przynajmniej powinien, mniej lub bardziej świadomie przejąć reguły
walki. Jest to swoista walka w grze, która za wszelką cenę chce wyjść ze swoich ram postrzegania jej tylko jako gry. Bycie sobą w szaleństwie, w dziwności na scenie, która jest regułą, konwencją, ale jednocześnie dzięki
temu jej obszar jest wolnością dziania się wszystkiego. Wolnością w szaleństwie, w masce, poza rzeczywistością, śmiercią aktora-człowieka a narodzinami aktora-medium. Rzeczywistość szaleństwa, szalonego zachowania, nie szału,
lecz przemyślanego otwarcia się na drogę ku odnajdywaniu nadludzkiego sensu
i zarazem domagania się nadludzkich czynów jest
substytutem teatru. Szaleństwo bez przyczyny nazwanej, określonej to
pojęcie teatralności. Świadkowie tej wolności w szaleństwie (widzowie) stają się uczestnikami wyczuwalnego stanu napięcia twórczego,
są w stanie sięgnąć prawdy w momencie teatralnym, w momencie
sztuczności. Szaleństwo to sytuacja przypadkowa, której pomimo
wszystko aktor i świadkowie są świadomi. Przypadek jest wymykającym się
intelektowi fundamentem realności w mniemaniu Tadeusza Kantora. Przypadek staje
się też wolnością, napięciem niemożliwego i możliwego,
uświadamiania i pogrążania myśli w iluzyjności i dziwności owego szaleństwa.
Cały otaczający nas świat, ową rzeczywistość można
podzielić na świat naturalny, zastany, normalny oraz na świat zwariowany.
Przykład tego ostatniego najbardziej jest widoczny w teatrze. Kieruję się
tutaj założeniami, zresztą zapewne słusznymi, Lwa Tołstoja.
Dla Tołstoja przecież przestrzeń teatralna, w której ludzie na scenie
udają, że nie widzą ludzi na widowni i sztucznie odgrywają podobieństwo
do zwyczajnego życia była widzialnym dowodem na ucieleśnienie
obłędu. Może faktycznie w tej całej otoczce dziwności tak jest, że aktorzy udają, że nie widzą, tego co się dzieje poza sceną, ale wtedy nie
byłoby spotkania dla samego spotkania.
Scena staje się obrazem szalonego życia. Więc teatralność
staje się szaleństwem. Teatr staje się miejscem przeżywania
zwykłych rzeczy jako dziwnych i odwrotnie — dziwnych jako
normalnych. Pozycja wyobcowania, wyrwania treści z kontekstu rzeczywistości i umiejscowienie jej w iluzji, w kontekście budowanym od
nowa, staje się pozycją teatralności w szerokim sensie tego słowa. Warto
także zauważyć, że budowanie tego kontekstu od początku, za
każdym razem nieustannie od nowa, jest tworzeniem niekoniecznie
kontrolowanym. Można zaryzykować stwierdzenie, że im mniej kontroli w tym twórczym
dzianiu się, tym lepiej. Tym bardziej istnieje prawdopodobieństwo,
iż uwolnimy się z więzów tylko gry, tylko udawania. Staniemy sami
przed sobą czyści, nowi, otwarci na to wszystko, czego do tej pory
nie dostrzegaliśmy. Co tkwiło gdzieś głęboko w nas, a my
niewzruszeni nie chcieliśmy się zmierzyć z potrzebą spotkania siebie poprzez szaleństwo w byciu teatralnym. Teraz nie ma odwrotu. Wejście w świat
nowych wcieleń, zachwytu teatralnej kreacji stawia nas przed
wyjściem z siebie samego naprzeciw własnej twarzy. Idąc drogą twórczego
szału, każdym podjętym nowym krokiem, coraz bardziej uczestnicząc w świecie teatru, zbliżamy się do celu poczucia wolności. Stajemy
twarzą w twarz z samym sobą. Postrzegamy siebie w odmiennych niż jesteśmy
przyzwyczajeni relacjach. Poprzez burzenie kontekstu i konwencji stajemy sami
przed sobą nadzy i bezbronni. Mamy szansę na nowo się odrodzić, przeformułować
samych siebie, wykluczyć ze swego życia niszczące reguły, destruktywną
powtarzalność i przewidywalność. To wszystko po to, by odczuć na sobie
nieznane nam, przynajmniej o takim
zabarwieniu, pojęcie wolności. Oczywiste jest to, że jeśli świadek
odkrywania prawdy o sobie w teatrze, poprzez moc szaleństwa i dziwności, ma taką potrzebę i predyspozycje wewnętrzne, jest w stanie tę szansę dostrzec i wykorzystać.
Szaleństwo wyzbywa nawyków, uczy więc nieustannie od nowa bycia sobą,
przyswajania samego siebie, odkrywania własnego oblicza, bycia wolnym. Uczy także
penetrowania obszarów własnego doświadczenia przez zetknięcie się z czymś,
czego do tej pory nie rejestrowaliśmy w swoim własnym, osobistym zetknięciu
się ze światem. Stoimy przed brakiem struktury, do której tak bardzo się
przyzwyczailiśmy. Zmuszeni do trwania bez kontekstu, ogołoceni
ze swych konwencjonalnych zachowań, za którymi mogliśmy się do
tej pory chować. W teatrze chociażby Jerzego Grotowskiego przedstawienie jest
swoistym aktem ofiarowania, poświęcenia tego, co większość z nas wolałaby ukryć. Jest to ofiarowanie składane widzowi, jednak by ta ofiara
mogła się dopełnić, widz-świadek nie może bezczynnie trwać jako
nieuczestniczący obserwator. Podążając za myślą J. Grotowskiego, zanika
wszelki podział między myślą a uczuciem, ciałem a duszą. Aktor przekracza
etap połowiczności, na jaki skazujemy się w życiu codziennym. Stając przed
samym sobą w akcie poznawania siebie na oczach świadków, zmusza ich do
burzenia własnych konwencji, poznawania siebie na zupełnie nowych zasadach, w relacjach, które do tej pory były mu nieznane.
To właśnie teatr wyprowadza nas z konwencji i zmusza do
rozbijania reguł. Szaleństwo jest swoistym zakłóceniem,
ale tylko dzięki niemu można pomyśleć siebie samego w oderwaniu
od stereotypów. Twarz szaleńca to twarz dystansu do siebie, wyjście poza
normę, wyjście z kontekstu. Stanie, a przynajmniej próba stania na ziemi
niczyjej. Poczucie własnej odrębności, nieograniczenia jest
spotkaniem z samym sobą. To dialog człowieka z postacią-cieniem, która jest w nieodkrytych, nienazwanych zakamarkach duszy i myślenia o niej. To spotkanie z możliwościami
własnej wyobraźni. To paradoksalnie nie tylko naga twarz, ale i maska, którą
nosimy. Ona także może stać się prototypem twarzy, a więc drogą
ku wolności w dziwnym zetknięciu się z szaleństwem w sobie. Maska umożliwia identyfikację, odkrycie dystansu do siebie, a tym samym
wyjście z siebie i przejrzenie się w masce. Jest znakiem tożsamości szaleńca, tylko on dzięki temu może spróbować przeniknąć myślą,
poprzez gest, działanie do sfery sacrum. Maska staje się więc także
sposobem na wolność w teatrze. Działaniem szaleństwa nieokiełznanego,
wyłamującego się z dialogu normalne-dziwne, Rozum-Nierozum. Tylko
gloryfikacja szaleństwa w teatrze umożliwia ukazanie niejednoznaczności,
nieokreślenia. Czy jesteśmy w stanie pojąć cóż to jest takiego owo szaleństwo, o którym mowa? To moment, gdzie
zawieszona jest władza rozumu. Szaleństwo oznacza ucieczkę ze świata rzeczy.
Tylko wtedy można pomyśleć siebie, ale niekoniecznie widzieć. Jak
umieranie nie zna hałasu, jest ciszą, tak widzialność staje się pułapką.
Potrzebna jest więc strefa mroku, zawieszenia, w której znajdzie się
schronienie i możliwość wyjścia z ram konwencji. Szaleństwo wtedy
staje się swobodą, wyborem i zarazem
koniecznością poszukiwania siebie samego, własnej drogi wyrazu, określenia się w nieokreślonym. Szaleństwo
staje się maską prawdy, przekształceniem życia w teatr, który nasyca go znaczeniem. Taka jest możliwa idea teatru. Możliwa, bo
nigdy nie zostanie ujarzmiona słowami, żaden konwencjonalny przekaz
nie będzie w stanie dookreślić tej idei. Posługiwanie się maską
jest więc odseparowaniem siebie od swego naturalnego, nieodgrywanego
„ja". Maska szaleńca zaciera pozateatralną
osobowość, ale jako prototyp twarzy uwydatnia osobowość prawdziwą. Staje się
odrzuceniem wszystkich naturalnych ograniczeń
poprzez sedno charakteryzacji wewnętrznej, ale tym samym niewyrażalnej.
Postać szaleńca powinna stanowić eksces indywidualnego zachowania poprzez
ujarzmienie się, ograniczenie ramami maski, a jednocześnie poprzez wyjście poza naturalność oraz
konwencję bycia normalnym. Wolność i szaleństwo wywabiają z ukrycia namiętności i swobodną ekspresję. Pod tym kątem spektakl staje się żywy, nigdy nie
ulega zawieszeniu, staje się ucieleśnieniem tego, co można nazwać spotkaniem z prawdą w sobie. Taka idea teatru
to spektakl współuczestnictwa. Świadkowie wolności w szaleństwie poszukują własnego oblicza, które ulega ciągłym
przemianom. Każdy przecież konstruuje siebie w kontaktach z innymi wciąż od nowa. Nie ma tu miejsca na skrywanie swej natury,
poprzez udawanie stajemy się prawdziwi. Poprzez nakładanie maski spotykamy
siebie. Poprzez zachwianie, zakłócenie docieramy do wewnętrznej
harmonii. Teatr to ciągły świat stawania się, należy jedynie nauczyć się
odczytywania znaków. Maska jest takim znakiem ustanawiania, uporządkowania
szaleństwa, pragnieniem odczucia wolności, bycia sobą.
Według Cassirera człowiek to animal symbolicum,
jest zdany na pośrednictwo znaku. Nigdy nie staje twarzą w twarz z rzeczywistością, zawsze widzi jakąś maskę. Jednakże idea teatru łamie tę
zasadę, zakłada przejście poza tę pośredniość i możliwość wyrażenia
sacrum poprzez znaki. Znak maski i szaleństwa to nosiciel treści najgłębszych,
absolutnych, kładzie kres nieładu i względności,
ponieważ wyraża niewyrażalne. Choćby na chwilę odbiera oddech istnienia w świecie konwencji i normalności, a tym samym życia w pętach
niewiedzy i niepoznania siebie samego. Tak więc teatr, potocznie uważany
za kwintesencję sztuczności, pseudoinkarnację, dublowanie życia (przytaczam
tu argumenty Jana Jakuba Rousseau na temat sztuki teatru) staje się, a co więcej,
jest spotkaniem z prawdą, rozumianą w szerokim sensie tego słowa. Poprzez sprzeciwianie się regułom,
odnajdujemy to, co jest najbardziej prawdziwe, ukryte w sferze mroku szaleństwa, w sferze
niewypowiadalnego, niepodlegającego żadnym regułom gry i udawania, a tym samym sztuczności. Czy takie spotkanie z prawdą w sobie jest w ogóle możliwe, czy ma rację bytu zależy od aktora i świadków tych zdarzeń, w jaki sposób uwiarygodnia się dany moment w nas. Ponieważ wolność
dotyczy nas:
|
"istnieje w nas, o wolność musimy
walczyć, sami ze sobą.
W naszym najintymniejszym wnętrzu"
(T. Kantor Teatr, 1990 nr 4) |
Bibliografia
-
Jurij Łotman, Kultura i eksplozja, rozdz.8: Głupiec i wariat
-
Krzysztof Pleśniarowicz, Teatr śmierci
Tadeusza Kantora
-
Stanisław Filipowicz, Twarz i maska, Kraków 1998
« Teatr (Publikacja: 23-04-2006 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 4722 |
|