|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Kościół i Katolicyzm » Kościół i seksualizm
Prawo "naturalne", czyli o "naturalizmie" katolickim [1] Autor tekstu: Dariusz Salamon
Prawo „naturalne" to jedno z najczęściej padających z ust
dostojników kościelnych sformułowań. Zakłada ono ni mniej, ni więcej, iż
istnieje jedna, niezmienna natura ludzka będąca tworem samego Pana Boga.
Chodzi przy tym o rzekomo wyryte w sercach i sumieniach ludzkich a spisane w Biblii zasady, zgodnie z którymi żyć mają ludzie niezależnie od zewnętrznych
uwarunkowań. Założenie jest wprawdzie ahistoryczne i ciasne, nie przeszkadza
to jednak zaangażowanym społecznie katolikom głosić z zapałem neofity
odwiecznych zasad w imię i majestacie Boga. Cóż jednak oznacza owo prawo
„naturalne" w konkretnych przypadkach i na czym polega owa „naturalność"
Bożego prawa? W sferze seksualnej prawo „naturalne", zwane też prawem Bożym lub
prawem moralnym, zmierza do zapanowania nad cielesnością i płciowością człowieka
poprzez serię restrykcyjnych nakazów. I tak, ludzie muszą nie tylko łączyć
się w monogamiczne związki, lecz także muszą wytrwać w takich związkach aż
do śmierci jednego z „partnerów". Co do monogamii, to zdaje się, iż jest
ona swego rodzaju patentem chrześcijaństwa, zwłaszcza zaś w jego katolickiej
wersji, skoro zarówno wczesny judaizm, jak i islam dopuszczają poligamię, inne
religie nie widzą natomiast nic zdrożnego także w poliandrii. Na czym więc
ma polegać „naturalność" monogamii? Lub odwracając pytanie: co przemawia
za rzekomą nienaturalnością bi- czy poligamii? Wszyscy przecież wiemy, że
kobiet jest więcej niż mężczyzn. W sytuacji, w której na jednego mężczyznę
przypadają dwie lub nawet więcej kobiet, trudno dopatrywać się preferowania
przez naturę związków monogamicznych. Całą sprawę komplikuje dodatkowo
występowanie homoseksualizmu głównie w męskiej populacji. Zresztą w świecie
zwierzęcym monogamia zdaje się nie odgrywać najmniejszej roli. W przypadku
wielu gatunków zwierząt swoisty monopol na samice ma w danym stadzie
najsilniejszy z samców. Większość osobników płci męskiej w ogóle nie
kopuluje z samicami, a co słabsi osobnicy dopuszczają nawet penetrację analną
ze strony dominującego samca.
Gdyby więc Kościół sugerował się rzeczywiście prawem naturalnym,
to zalecałby wstrzemięźliwość seksualną większości mężczyzn, a prawo
do łączenia się z kobietami nadawałby jedynie najzdrowszym osobnikom. Musiałby
również w jakimś stopniu „zalegalizować" homoseksualizm, skoro zjawisko
to występuje w przyrodzie. Człowiek kierujący się prawem naturalnym musiałby,
tak jak wymaga tego od nas Kościół, ograniczyć aktywność seksualną do
prokreacji. W końcu zwierzęta parzą się jedynie w tym jednym celu. Nie
przyjemność, nie wydłużanie i potęgowanie rozkoszy, lecz szybkie wyładowanie
instynktu służące przekazaniu materiału genetycznego ma tu istotne
znaczenie.
O ile więc prawo „naturalne" głoszone przez Kościół jest
sprzeczne z prawem natury w takich kwestiach jak: poligamia, funkcjonalność
homoseksualizmu i kopulacja zastrzeżona tylko dla najsilniejszych, o tyle
redukcja seksu do przekazywania życia, stawiania sobie żywych pomników
genetycznych stanowi pewną zbieżność obu tych praw. W tym kontekście nasuwa się pytanie, czy człowiek rzeczywiście powinien być
postrzegany jako zwykłe zwierzę, jak to postuluje paradoksalnie Kościół,
sprowadzając seksualność ludzką do jednego tylko najbardziej podstawowego
instynktu zwierzęcego. A może jednak jest tak, iż odczuwanie przyjemności i będące jego naturalną konsekwencją wydłużanie rozkoszy w trakcie stosunku
płciowego jest cechą dystynktywną nas — ludzi. Czy prawo natury, względnie
prawo naturalne, musi pokrywać się z prawem ludzkim?
Inny przykład z życia zwierząt. Stado ptaków rzuca się na „najsłabsze
ogniwo" i rozdziobuje je na śmierć. Czy ludzie kierując się prawem
naturalnym powinni powrócić do czasów barbarzyństwa i na drodze analogii
zabijać najsłabszych bliźnich? A przecież takie implikacje pociąga za sobą
prawo naturalne. Okazuje się, iż termin „prawo naturalne" jest zwykłym
konstruktem myślowym jakich wiele, pojęciem ukutym przez Kościół po to,
aby zgodnie z przyjętą ideologią stłamsić „grzeszne" ciało.
I właśnie w tym miejscu wypada poczynić refleksję na temat
„naturalności" tej swoistej krucjaty przeciwko cielesności i seksualności.
Okazuje się bowiem, iż prawo „naturalne" głoszone przez Kościół i zgodne, jak już stwierdziliśmy, z prawem natury tylko w jednym punkcie: seks =
prokreacja, jest raczej wynaturzeniem, przeciwieństwem i wrogiem nie tylko tego co naturalne, lecz przede wszystkim
tego, co ludzkie. Monogamia, seks z jedną osobą płci przeciwnej przez całe życie, seks tak, ale tylko w służbie
prokreacji, jak gdyby płodzenie usprawiedliwiało „grzeszny" akt płciowy,
dodawana do ciała w chwili zapłodnienia dusza z innego świata, kult tego, co
nadnaturalne, doloryzm, dopatrywanie się głębokiego sensu w każdym, nawet
najpotworniejszym i najbardziej absurdalnym cierpieniu, dyskryminacja kobiet — to
wszystko świadczy o patologicznym charakterze prawa narzucanego przez Kościół
wiernym, przedstawianego obłudnie jako naturalne.
W ostatnich czasach, dopiero w latach 80. i 90. XXw., Kościół wyciągnął
kolejny wniosek ze swojej „nieomylnej", a jakże, teorii o prawie
„naturalnym". Chodzi o demonizację regulacji poczęć. Antykoncepcja i aborcja przeprowadzana w pierwszym trymestrze ciąży przedstawiane są wraz z takimi zjawiskami jak
pornografia i eutanazja jako znaki czasu, symptomy tajemniczej „cywilizacji śmierci".
Niepisany dogmat mówiący o tym, że ciało ma na zawsze pozostać pod kontrolą
Kościoła, w szczególności zaś jednej tylko osoby, biskupa Rzymu, w ogóle
wyklucza możliwość uniezależnienia seksu od prokreacji poprzez stosowanie środków
antykoncepcyjnych. Dopuszcza się jedynie tzw. „naturalne metody planowania
rodziny", których skomplikowanie w porównaniu ze środkami sztucznymi stawia
pod znakiem zapytania ich „naturalność". Ostatecznie bez termometru i kalendarza stosowanie niektórych z nich nie byłoby w ogóle możliwe. Z drugiej strony Kościół nie cofa się przed prohibicją nawet w Afryce, gdzie
jak powszechnie wiadomo szerzy się już od dawna pandemia AIDS. W oczach
Watykanu AIDS jest zapewne nie tylko słuszną karą Bożą za grzech sodomski,
lecz także czymś zupełnie naturalnym, a jak wiadomo katolicyzm z naturą nie
wojuje tylko broni jej praw. Okazuje się więc, iż Kościół w sposób
niezwykle arbitralny decyduje o tym co naturalne i o tym co ludzkie, a jego
teoria prawa „naturalnego" jest swoistą kompilacją ureligijnionego
humanizmu i skrajnego biologizmu, i jako taka nie jest i nie może być spójna.
A już szczytem hipokryzji jest oficjalne stanowisko Kościoła wobec tak
ważnego zjawiska społecznego, jakim jest aborcja. Także w tym przypadku mówi
się o zamachu na życie, o działaniu wbrew prawom natury, o morderstwie lub
nawet ludobójstwie. Najpierw Kościół uczy młodych (i nie tylko)
nieodpowiedzialności, zabraniając wiernym używania środków
antykoncepcyjnych. Jeśli natomiast kobieta zajdzie w niechcianą ciążę, to
musi ją donosić, nawet jeśli tego nie chce, nie może, jeśli to zagraża jej
życiu lub zdrowiu, jeśli została zgwałcona, lub wreszcie nie stać ją na
zapewnienie potencjalnemu dziecku godnego życia. Nie ważne, że w niektórych
sytuacjach donoszenie ciąży jest niczym pogrążanie się w jeszcze większej
nieodpowiedzialności. W końcu ptaszki nie martwią się o karmę, bo Ojciec
Niebieski nakarmi je do syta. I tak zdarza się, iż w domu przykładnych rodziców-katolików
siedzi po jednym z „darów Bożych" w każdym kącie, czekając na mannę z nieba, która jakoś nie spada. Wszyscy pamiętamy jeszcze mrożące krew w żyłach
historie dzieci znalezionych w beczkach w Łódzkiem i Lubelskiem.
Bo tak się jakoś składa, że dzieci narodzone: czy to z domów
dziecka, czy też w „normalnych" rodzinach, nie są obiektem zainteresowań
katolików. Liczą się tylko płody, zwłaszcza te usunięte, kiedy to można
się w „heroicznym" porywie serc podjąć „duchowej adopcji" nad
„zamordowanym dzieckiem". O adopcji dzieci narodzonych nikt nie myśli poważnie,
chociaż ciężarnym zaleca się donoszenie ciąży i oddanie dziecka do sierocińca. I tak adoptuje się kogoś, kogo w gruncie rzeczy już nie ma, a nie adoptuje się
kogoś, kto (jeszcze) jest. Gdzie w tym jakaś logika? Jest to chyba jakaś
„logika fałszu".
Wreszcie nawet, jeśli byśmy rozważali aborcję za zabójstwo, to
przecież dusze nienarodzonych płodów idą zgodnie z powszechnym przekonaniem
katolików do „nieba". Kwestię braku tożsamości takich duszyczek zostawmy
Panu Bogu. Z drugiej jednak strony jeszcze nie tak dawno katolicyzm głosił
„wieczne potępienie" nieochrzczonych dusz. Więc może jednak dusze
nienarodzonych idą na „wieczne potępienie". Aby tego uniknąć w przypadku
chcianych dzieci zalecałbym chrzczenie swoich płodów już w ciąży. A nuż
wystąpią jakieś komplikacje i zmarły płód mógłby w przeciwnym razie
trafić do „kotła piekielnego".
Potępia się aborcję, a nie robi się nic, aby jej zapobiec. Zero
edukacji seksualnej w teoretycznie neutralnych światopoglądowo szkołach. Młodym ludziom żyjącym w świecie
epatującym seksem narzuca się etykę seksualną ze średniowiecza rodem.
Szczytem manipulacji naturą i życiem jest nazywanie aborcji w pierwszym
trymestrze ciąży „dzieciobójstwem" lub nawet „ludobójstwem". W terminologii „prolajfersów" funkcjonuje już od jakiegoś czasu określenie
„babycaust", stanowiące oczywistą profanację holocaustu, co przyznają
sami zbulwersowani Żydzi, którzy przeżyli Szoah.
Jeśli śmierć człowieka
stwierdza się po ustaniu pracy mózgu, to początek życia przypada chyba
jednak dopiero w momencie pierwszych aktywności mózgu. Czy wobec tego można mówić o płodzie z nieukształtowanym jeszcze mózgiem, że jest już człowiekiem?
Wydaje mi się, że nie. Jeśli już, to jest swego rodzaju potencjalnym człowiekiem. A zatem nie można stawiać znaku równości między morderstwem a zniszczeniem
życia płodu, który mógłby stać się człowiekiem. To jaskrawe nadużycie.
Poza tym nawet w tym ostatnim przypadku nie jest aborcja czymś jednoznacznie
dobrym lub złym. Bywa czasami naznaczona piętnem tragizmu, koniecznością zwłaszcza,
jeśli nie robi się nic, aby zapobiec niechcianej ciąży.
Interesującym jest fakt, iż znaczna część zarodków ludzkich, według
niektórych danych ok. 50 proc. i więcej, nigdy nie rozwija się w płód, a później
dziecko, lecz ulega samoistnemu, naturalnemu poronieniu. Jeśli więc wyjdziemy z założenia, że jakiś Stwórca dodaje do zarodka w momencie jego powstania
jakąś duszę, to czy działanie to, w obliczu tak wysokiej „umieralności"
zarodków, ma w ogóle jakikolwiek sens?
Eugen Drewermann, rozpatrując genezę przemocy wszechobecnej w dziejach
chrześcijaństwa w kategoriach ścierania się matriarchatu z patriarchatem
zwraca uwagę na fakt, iż Kościół-patriarchat dąży do wyeliminowania
kobiet z życia społecznego, a na płaszczyźnie psychologicznej do wyparcia
tego, co naturalne, kobiece, co wiąże się z pożądaniem. Główną ofiarą
katolicyzmu jest więc kobieta. Zgodnie z prawem „naturalnym" propagowanym
przez Kościół, kobieta ma być poddana mężowi, siedzieć w domu, wychowywać
dzieci i usługiwać swojemu panu i władcy. Kobieta jawi się jako istota niezrównoważona,
wybuchająca płaczem, bo stłukła butelkę z mlekiem, jako histeryczka, ktoś
gorszy od opanowanego mężczyzny. W końcu to przecież mityczna Ewa ściągnęła
na całą ludzkość przekleństwo grzechu (jakie to demokratyczne i sprawiedliwe, jak karma w hinduizmie czy buddyzmie), i właśnie z tego powodu
skutki grzechu są u niej najbardziej widoczne. Nie może przemawiać w kościele,
głowę ma mieć nakrytą (jak dziś jeszcze zakonnice i kobiety w islamie), nie
mówiąc już o tym, że nie może pełnić posługi kapłańskiej. A to
wszystko w imię niezmiennej natury. Jako grzesznica par
excellence musi znosić poniżenia i zniewagi ze strony stojącego jakoby wyżej
moralnie męża. Jeszcze nie tak dawno nie można jej było nawet ulżyć w bólach
rodzenia, bo przecież stosowanie w takiej sytuacji środków przeciwbólowych
stało w sprzeczności z biblijnym nakazem Pana, na mocy którego
kobieta-grzesznica ma, rodząc, cierpieć za karę, bo uległa podszeptom
„szatana". Jest ofiarą składaną na ołtarzu rodziny. Marcin Luter domagał
się od kobiet takiego właśnie poświęcenia, twierdząc, iż kobiety są
tylko po to, by rodzić, choćby nawet w potwornych bólach i w agonii.
1 2 Dalej..
« Kościół i seksualizm (Publikacja: 20-05-2006 Ostatnia zmiana: 21-05-2006)
Dariusz Salamon Ur. 1981. Absolwent filologii germańskiej UJ (2005), nauczyciel gimnazjalny, tłumacz, członek Młodych Socjalistów (od 2006), zainteresowania: świecki humanizm, prawa i wolności człowieka i obywatela, obrona mniejszości oraz większości (np. kobiet) przed dyskryminacją i wykluczeniem, krytyka religii, w szczególności zaś Kościoła rzymskokatolickiego, historia, literatura piękna i kino alternatywne. Liczba tekstów na portalu: 2 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Bądź podległa mężowi! - przykazania Boże dla kobiet | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 4795 |
|