|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Kultura » Sztuka » Filmy i filmoznawstwo
Krajobraz po Panu Bogu Autor tekstu: Jacek Łaszcz
Czas religii (L`ora di religione (2002), reż.: Marco Bellocchio
Nagroda Jury Ekumenicznego, Cannes 2002: za film, który jest wyrazem współczesnych poszukiwań Boga i dlatego powinien być zauważony;
Europejska Nagroda Filmowa 2002 dla najlepszego aktora, Sergio Castellitto;
Srebrna Wstążka MFF Taormina 2002, dla najlepszego filmu, reżysera, za oryginalny scenariusz, dźwięk i dla najlepszego aktora
(Sergio Castellitto);
Nominacja do Europejskiej Nagrody Filmowej 2002 dla najlepszego reżysera Marco Bellocchio. Ten lewak i świrus Bellocchio (zawsze miał kłopoty
ze swym psychiatrą, to w końcu wybaczalne, to się zdarza) — niestety, jest
także ateistą. Prawdziwym bezbożnikiem, zatwardziałym i praktykującym
niewiarę, a nie jakimś tam agnostykiem, co to się waha, czy Bóg istnieje,
choć nic na ten temat nie wiadomo. Bo a nuż — i co wtedy? Bardzo smutna przypadłość. Taki zakład Pascala,
przed którym klęczy już tylu jego kolegów-reżyserów, jak Eric Rohmer i jego duchowy uczeń, Zanussi, nie jest w stanie go uwieść ani przestraszyć.
Bo niby, co nam to szkodzi, zachowywać się tak, jakby Bóg istniał, na
wszelki wypadek, gdyby po naszej śmierci miało się okazać, że to jednak
prawda? Czysty zysk. Idziemy do nieba, a w każdym razie, nie trafiamy do piekła.
Otóż niestety, Bellocchia nie liżą piekielne płomienie. Nie dygoce ze
strachu, co będzie potem. To go nie kręci. Więcej, ośmiela się wytykać
swoim braciom i rodzinie, że ich oficjalnie wyznawana, ledwo tląca się wiara
nie jest asekuracją na życie wieczne, a tylko na doczesne. Co tam Błażej, z którego się obśmiewa. Jest
gorzej. Ten prostak bierze na serio słynne pytanie Dostojewskiego: — Czy jeśli
nie ma Boga, to wszystko wolno? — i odpowiada na nie twierdząco. Synek
bohatera Ettore zachowuje się niczym owładnięty przez demona szaleniec. Miota
się, gestykuluje i krzyczy, by Tamten go opuścił, by wyszedł z jego głowy.
Jeśli On jest wszędzie, jak uczy katechetka, to jest także w jego głowie i nie ma się gdzie przed nim schronić. Nie ma wolności, nie ma już prywatnego
miejsca dla siebie. Nie wiem, co dalej będzie z tym dzieciakiem, chyba
katechetka nie przerabiała jeszcze z nim lekcji, że to Kain ukrywał się
przed Panem Bogiem. Widocznie miał coś na sumieniu. I wcale na to nie wygląda, by bohater, gdy sam pozna
katechetkę syna, recytującą mu poemat Arsenija Tarkowskiego o wiecznym
nienasyceniu (ach, ta włoszczyzna! U Andrieja, pa russki, brzmiało to znacznie
lepiej), gdy zobaczy jak jest piękna i rozsmakuje się w niej, uchylił pod jej
urokiem drzwi przed wiarą. On się Boga nie boi i nie to go nęci. A bodaj, że
go palą najgorsze miazmaty Utopii: Wolność, Równość i Braterstwo, prawda,
miłość i wszystkie takie tam. Nawet synkowi tłumaczy, że nie umrą i się
nie zestarzeją, jeśli w to wiarę zachowają, przede wszystkim zaś w miłość i młodość. Jakby niepomny był tego, co się zdarzyło poprzednikom po obu
stronach zakonu prawdy: żaru czystości Katarów, która przywiodła ich na
stos, i miłości Inkwizytorów, którzy rozpalali te stosy. Próżno by szukać u Bellocchia owego zaglądania księżom w dupę, jak w sławetnym „Księdzu" Antonii Bird, któremu towarzyszyły u nas zorganizowane protesty. Nie, nie, cokolwiek by o nim powiedzieć, reżyser
jest estetą. Te obrazki, które maluje w filmie malarz i komiksiarz Ernesto,
wyszły spod pędzla samego Bellocchia, w znacznej mierze identyfikującego się
ze swym bohaterem. Niestety, jest przy tym bluźniercą. I choć można
podejrzewać, że ma tam Pana Boga, gdzie Antonia zaglądała księżom, podobno
nikt w filmie nie chciał tego powiedzieć na głos, nawet Sergio Castellitto,
świetny aktor grający Ernesta, się wzdragał i musiano włożyć te słowa w usta brata bohatera Egidio, który mordując ich matkę, być może uczynił ją
świętą. Szaleniec Egidio nie chce współpracować w procesie
beatyfikacyjnym, przerywa swe krnąbrne milczenie tylko po to, by wypowiedzieć
tę ohydę. Jednak, muszę coś wspomnieć na usprawiedliwienie
Bellocchia, choć w jego filmie nikt nie wierzy naprawdę, a wszyscy udają dla
świętego spokoju lub korzyści. 38 lat temu, jako 25 letni młodzieniec, w swym jurnym debiucie („Pięści w kieszeni") rozwalał w drebiezgi podstawową
komórką społeczną. Teraz dojrzał, nabrał delikatności uczuć. Poprzestaje
tylko na matce, po której bohater dziedziczy zagadkowy uśmiech tandetnej
Giocondy z odpustowego billboarda. W wielu krajach „Czas religii" był nawet
rozpowszechniany pod skromnym tytułem: „Uśmiech mojej matki". U matki
bohatera, osoby głupawej i zależnej, był to maskowaty uśmieszek uległości i nieobecności, u Ernesta jest odbierany jako uśmiech szyderczy, prowokujący
otoczenie. On sam tylko wie, jak bardzo ten grymas skrywa jego niepewność.
Niepewność co do tego, jak żyć, a nie niepewność z powodu Pana Boga.
Ernesto, a za nim pewnie i Bellocchio, już nie tropi tak zajadle filistra i kołtuna,
by wytknąć mu jego obłudę, przyziemność i asekuranctwo. Wszystko to
ludzkie, kłamstwo i hipokryzja równie jak miłość do prawdy przyrodzona jest
naszej naturze, może warto się z tym pogodzić, że istnieje, jako niezbędny
do życia smar. A może nawet tkwi w tym jakieś rodzinne ciepło. Kto wie... Swoją drogą, cóż to jednak za frajda, pójść na
lekcję religii, z której Pan Bóg już wyszedł.
« Filmy i filmoznawstwo (Publikacja: 06-06-2006 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 4822 |
|