|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Ludzie, cytaty O Dorocie Sölle wspomnienie nie tylko osobiste Autor tekstu: Jerzy Drewnowski
Do
Doroty (Dorothee) Sölle, współtwórczyni i najbardziej znanej
przedstawicielki europejskiej teologii wyzwolenia (1929-2003) miałem
stosunek osobisty. Była wśród moich wierzących znajomych jedną z niewielu
osób, z którymi umiałem
sensownie rozmawiać o ich wierze i na ten temat
dyskutować. Głosiła teologię Boga niewszechmocnego i par excellence mistyczną, a przy tym racjonalistyczną w sposób niemal skrajny, z silnymi elementami teologii feministycznej. Pracę pisarki teologicznej łączyła z działalnością polityczną w wielu lewicowych organizacjach. Działała w ruchu antywojennym i — ku
wzburzeniu kręgów zachowawczych — w niezliczonych inicjatywach na rzecz
sprawiedliwości społecznej. Niemile widziana w środowiskach oficjalnego kościoła
ewangelickiego, nie miała — mimo habilitacji — szans na profesurę w Niemczech.
Nauczała między innymi teologii systematycznej w Union Theological
Seminary w Nowym Jorku, w roku 1994 otrzymała honorową profesurę w Hamburgu.
Do ostatnich dni życia była
czynna jako człowiek politycznego protestu i kaznodzieja. Zależnie od
odbiorcy — budząca zgorszenie, atakowana,
uwielbiana.
Od
jej niespodzianej dla mnie śmierci, w kwietniu 2003 r., mijają obecnie trzy
lata. Od chwili nawiązania osobistej znajomości — rok siódmy. Oczywiście, mieszkając w Niemczech znałem ją
ze słyszenia i z fragmentarycznych lektur od bardzo dawna. Kontakty ewoluujące w kierunku przyjaźni zrodziły się nagle. Rozmowy telefoniczne, wymiana
korespondencji i w końcu odwiedziny w Hamburgu. Mieszkała tam w pięknym
niewielkim domu wraz ze swym mężem Fulbertem Steffenskym, profesorem
pedagogiki religijnej, do jej poznania -
benedyktynem.
Po
poważnej chorobie, w dniu kiedy ją odwiedziłem, żyła myślą o powrocie do gry na pianinie. Nabierała sił
psychicznych myśląc o wizualnym
pięknie świata, a także o rozkwitającym ruchu alterglobalistycznym, który
nie nosił jeszcze tej nazwy. Cieszyły ją także lektury tygodnika "Le monde
diplomatique", którego nie znałem
uprzednio. Martwiła się sytuacją ubogiej ludności w Ameryce Łacińskiej, a mając tam osoby bliskie dysponowała informacjami, w Europie niedostępnymi. Obdarowała mnie dubletami swoich książek,
nie bez nadziei, że będę je tłumaczył na język polski.
Przetłumaczyłem
kilka utworów poetyckich i zabrałem się do porządkowania jej poglądów,
tez i przekonań, których nigdy nie próbowała wyłożyć w postaci całościowej
doktryny. Zamierzałem napisać większą pracę po polsku, lecz nie znajdując
wydawcy ograniczyłem się do średniej wielkości artykułu (Res Humana,
5/60, 2000 r.). Streszczając owe poglądy, tezy i przekonania, starałem
się wyakcentować to, co je spina jako treść główna. „Teologia jako solidarność i sprzeciw" — przyszło
mi na myśl jako najkrótsze z możliwych streszczeń i jednocześnie tytuł
artykułu. Bez wahania uznała, iż
jest to esencja jej teologii i życia
zarazem. Dalsze rozmowy były wymianą komentarzy
do wydarzeń politycznych i zmieniającej się sytuacji społecznej w świecie.
Przez cały czas w tej samej atmosferze ideowej intensywności, co przy
pierwszych kontaktach.
Poznałem
Dorotę Sölle nieprzypadkowo, choć przypadek zdecydowanie pomógł.
Pewnej nocy, gdy ból głowy nie pozwalał usnąć, otworzyłem telewizor
i, natrafiwszy na prowadzony z nią właśnie wywiad-rzekę, wysłuchałem go do
końca z zapartym tchem. Po odnalezieniu w następnych dniach adresu zredagowałem
list, który miał być głównie komunikatem o decyzji napisania czegoś dla
polskiego czytelnika na temat europejskiej teologii wyzwolenia. Nie do końca
zdając sobie sprawę, dlaczego to czynię, wyznałem, iż w jakimś istotnym
sensie nawiązuję tym oto listem kontakt, na który czekałem od bardzo
dawna. Nie omieszkałem dodać, że mimo mej pracy zawodowej, w której
dotykam niekiedy zagadnień teologicznych, moje zainteresowanie teologią i religią są wyłącznie efektem pasji etycznej.
W
rozmowach, które nastąpiły niebawem, wątek owych nie całkiem jasnych
pobudek do zajmowania się teologią pojawiał się parokrotnie. Zdawała się być przekonana, iż zapał do teologii
wyzwolenia jest zjawiskiem niezależnym od tradycyjnie pojmowanych potrzeb
religijnych. Rzeczywiście, zauważyłem wkrótce, że w Niemczech — obok osób
wierzących — wielu entuzjastów jej teologii
to zdeklarowani ateiści. Zadawałem sobie pytanie, co — poza lewicowymi
poglądami — łączy obie te
kategorie ludzi w ich wspólnym zamiłowaniu do tego typu twórczości.
Na
pewno nie bez znaczenia było pojęcie Boga. To bowiem, które dominuje w oficjalnej nauce kościołów, odstręcza osoby etycznie wrażliwsze od religii, wiary i etyki chrześcijańskiej. Sprawia to bodaj
przede wszystkim autorytaryzm i kult mocy w obrazie Boga religii urzędowych. To
prawda, że wiara w Boga miłosiernego i wszechmogącego zarazem daje wielu
osobom nadzieję na pomoc i interwencję w sprawach beznadziejnych, a poczucie
osobistego przymierza z najsilniejszą w świecie instancją
stwarza wewnętrzny luksus z niczym nieporównywalny. Jednakże potrzeby i odczucia religijne Zachodnich Europejczyków zmieniły się ostatnich dziesięcioleciach
radykalnie.
Zastrzeżenia
logiczne i moralny sprzeciw wobec Boga wszechmocnego i zarazem miłosiernego mają
charakter odwieczny. Stąd właśnie nieustające zapotrzebowanie kościołów
na teodyceę, czyli doktrynę teologiczno-filozoficzną mająca za zadanie usuwać
wewnętrzne sprzeczności w kościelnym obrazie Boga. Druga wojna światowa i Oświęcim
uczyniły to zadanie — w odczuciach ogromnej liczby ludzi, zwłaszcza na
Zachodzie — zadaniem niemożliwym.
Gdzie był wówczas Bóg wszystkomogący, pytano z goryczą i pytała Sölle już w latach szkolnych. Jeśli miał wówczas
ważniejsze sprawy do załatwienia, nie
jest tym, odpowiadała, za którego go podają. Nawiązując w swej teologii do
łączenia interesu narodowego z wiarą, przestrzegała
przed wszystkimi tymi obrazami Boga, w których powstaje trudność z odróżnieniem
go od diabła.
Takie
odczucia, rodzące się w umysłach milionów ludzi, dały po drugiej wojnie światowej
początek nie tylko nowej fali ateizmu, lecz także silnym ruchom teologicznym,
których wspólnym mianem jest „teologia pooświęcimska". Poniekąd wedle
realistycznego motta Doroty Sölle „po Oświęcimiu nie koniec Oświęcimia".
Także w ujęciu teoretyków kościelnych
zmiany w stosunku do tradycyjnej teologii były istotne. Jednakże teologiczna
rewolucja na miarę dziejów ludzkości dokonała się gdzie indziej. Poza urzędowymi
strukturami kościołów, choć po części w budynkach kościelnych. Na przykład
podczas nocnych kościelnych czuwań na rzecz równości ludzi, społecznej
sprawiedliwości, i pokoju.
Bóg
umarł, mawiano w owych powojennych czasach. I bardzo dobrze, odpowiadała Sölle
nieuprzejmie, nie ma co opłakiwać Boga wszechmocy i przemocy. Ale nie całkiem
umarł, dodawała energicznie — żyje jeszcze w ucisku kobiet, w prześladowaniach
mniejszości, w dominacji ciemiężycieli, w niesprawiedliwych ustrojach społecznych. A zresztą, konkludowała, taki
prymitywny Bóg, choć istnieje bez wątpienia, nie zasługuje na to miano; tak
jak nie zasługuje nań ubóstwienie bogactw, sukcesów i wojen;
Bóg, którego nie trzeba się
wstydzić, jest kimś zupełnie innym.
Obraz
godziwego Boga, który wyłania się z jej prozy, poezji, wykładów, kazań i referatów, jest jednoznaczny i spójny, choć nie ujęty w klasyczne definicje.
Jest to Bóg o bycie przede wszystkim relacyjnym. Istniejący między innymi w bezpośrednich relacjach międzyludzkich, na przykład we współżyciu i życiu
seksualnym
dwóch kochających się osób. Niezależnie od wieku i płci, lecz z małym
prawdopodobieństwem — w związku obojętnych
na politykę egoistów. Istniejący także w relacjach między jednostką a wspólnotą, to znaczy w trosce społeczeństwa o jednostkę i jednostki o cały świat ożywiony. A także, w nie mniejszym stopniu — w sprawiedliwych i racjonalnych stosunkach społecznych.
Przejawem jego obecności w umyśle danej osoby jest zdolność do miłości i ekstazy. Lecz także ból, niekiedy nie do zniesienia, w spotkaniu z niesprawiedliwością.
Podkreślała z naciskiem, że jako relacja między miłującymi nie jest on ani przedmiotem,
ani podmiotem miłości. O Bogu osobowym, o ile pamiętam, bezpośrednio nie mówiła
nigdy. Zarazem jednak nie przeczyła, gdy ktoś ową miłosną relację ujmował w sposób duchowy, na przykład w tym sensie, w jakim mówimy czasem o duchu zgody i wzajemnego
zrozumienia. Dodawała co najwyżej, że chodziłoby w takim wypadku o ducha spraw najważniejszych. Sama podkreślała raczej to, co dzięki istnieniu miłości staje
się w ludziach ich pasją, a przez to także -
moralną osobowością. Osobowością holistyczną i mistyczną, czyli
taką, w której człowiek utożsamia się emocjonalnie i etycznie z całością
zdolnego do cierpienia świata. Taką osobowość dostrzegała w Chrystusie,
jaki się wyłania z Kazania na Górze, i w wielu ludziach naszych czasów, jak
aktorka Doris Day i Dag Hammarskjöld.
Wyróżniając Chrystusa, odmitologizowanego z mitów upowszechnianych przez kościoły,
nie widziała w nim ani Boga, ani syna bożego wedle kościelnych wykładni.
Boskość
Boga — to między innymi jego piękno, wypełniające rozum, uczucia i wyobraźnię, w refleksji nad światem, w pracy i w działalności politycznej na rzecz słabych i pokrzywdzonych, w czynieniu ich silnymi. Piękno kumulujące w chwilach ekstazy, ale też opłacane
nierzadko ogromnym cierpieniem. Piękno
sprawiające, że osoba z Bogiem zaprzyjaźniona nie ma go nigdy dosyć i jest go głodna przez całe życie. Piękno wysiłku dającego siłę do
walki, często niespożytą przez niezliczone lata mimo słabości i choroby. A w przenośni — piękno Boga pracującego, niejako — dodam od siebie — z zakasanymi rękawami. Lecz jest to Bóg mimo swego
zapracowania pracujący naszymi rękami, ponieważ nie ma innych rąk, nóg i oczu niż nasze. Tej znanej homiletycznej maksymie Dorota
Sölle nadawała zmodyfikowany, radykalny sens: jest skazany na naszą pomoc i sprawność, i gdy ich nie uzyskuje jest bezradny i bezsilny. Na przykład wtedy, gdy wszyscy opuszczą człowieka wydanego na
pastwę oprawców. Jest wówczas tylko krzykiem bólu i protestu, czystym
cierpieniem. Że ten Bóg miłości i solidarności ze słabymi mógłby być również tym, który nagradza i karze
człowieka po śmierci, nie potrafiła uwierzyć. Ten, którego spotykała na co
dzień w pracy i ekstazie, nie ma potrzeb tego rodzaju.
Oczywiście,
nie każdy demokrata lub socjalista, choćby najbardziej gorliwy i żarliwy, ma
potrzebę ujmowania wyznawanych przez siebie wartości przy pomocy teologii, najbardziej nawet racjonalnej. Zresztą i sama Dorota Sölle wątki ściśle religijne werbalizowała dosyć oszczędnie.
Jednakże właśnie obie te cechy jej osobowości — żarliwość i oświeceniowy racjonalizm były tym, co bodaj w największej mierze łączyło
wierzących i niewierzących zwolenników jej pisarstwa i publicznej działalności.
Byłaby to odpowiedź na pytanie postawione na początku — o różnice
światopoglądowe, które dzielą ludzi popierających teologię wyzwolenia, a nie dzielą rzeczywiście.
Byłaby
to odpowiedź w Europie Zachodniej tym łatwiej zrozumiała, iż religijność
ogromnej części tamtejszych ludzi wierzących
jest w znacznej mierze zracjonalizowana i otwarta na kooperację ideową ponad światopoglądowymi
podziałami. Zarazem potwierdzona w praktyce wspólna walka wierzących i niewierzących ludzi lewicy ma bogate tradycje. Socjaliści chrześcijańscy
bywają tak samo marksistami i tak samo ludźmi czynu jak
ateiści. Motywacje ideowe
ludzi racjonalnie wierzących cechuje przy tym, jak się wydaje,
znaczniejsze odblokowanie sfery emocjonalnej, ułatwiające kooperację. W każdym razie dotyczy to ludzi o owej holistyczno-mistycznej
postawie wobec świata, jak w wypadku Doroty
Sölle i wielu podobnych jej mistyków, łamiących lub zdmuchujących wszelkie
niekonieczne bariery na swym polu działania.
Jej
odejście odczułem jako stratę dla Europy. Pociechą była dla mnie wiadomość o okolicznościach, w jakich nastąpiło. Niejako na polu bitwy — niemal bezpośrednio
po seminarium, na którym mówiła o nienasyceniu Bogiem. Jak zawsze — w sposób
możliwy do zaakceptowania przez każdego sceptyka, agnostyka i ateistę. Jak
zawsze w najściślejszym związku z polityką i z obroną uciskanych.
"Dziś"
« Ludzie, cytaty (Publikacja: 17-08-2006 )
Jerzy DrewnowskiUr.1941, historyk nauki i filozof, były pracownik PAN, Akademii Lessinga i Uniwersytetu Technicznego w Cottbus, kilkakrotny stypendysta Deutsche Forschungsgemeinschaft i Biblioteki Księcia Augusta w Wolfenbüttel. Współzałożyciel Uniwersytetu Europejskiego Viadrina we Frankfurcie nad Odrą. Pracował przez wiele lat, w Polsce i w Niemczech, nad edycją „Dzieł Wszystkich” Mikołaja Kopernika. Kopernikowi, jako uczonemu czynnemu politycznie, poświęcił pracę doktorską. W pracy habilitacyjnej zajął się moralną i społeczną samoświadomością uczonych polskich XIV i XV wieku. Od 1989 r. mieszka w Niemczech, wiele czasu spędzając w Polsce - w Jedlni Letnisku koło Radomia, gdzie wraz ze Stanisławem Matułą stworzył nieformalne miejsce spotkań ludzi duchowo niezależnych z kraju i zagranicy. Swoją obecną refleksję filozoficzną zalicza do „europejskiej filozofii wyzwolenia”. Nadaje jej formę esejów, wierszy i powiastek filozoficznych. Strona www autora
Liczba tekstów na portalu: 24 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Niezapomniane oko Polifema. Opowiadanie dla licealistów | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 5006 |
|