|
|
Społeczeństwo » Laicyzacja
Laicyzacja musi postępować dalej Autor tekstu: Dirk Verhofstadt
Tłumaczenie: Ilona Vijn-Boska
|
Mark Van de Voorde
Wiara jest absurdem według wielu. List otwarty do tych, co odeszli od Kościoła.
Davidsfonds 2006
|
Uczestnictwo we mszach kościelnych we
flamandzkiej części Belgii zmalało znacznie w ostatnich dziesięcioleciach.
Według badań Centrum Politologii przy Uniwersytecie Katolickim w Leuven w ciągu
ostatnich trzydziestu lat siedemdziesiąt pięć procent osób przestało chodzić
do kościoła. Obecnie tylko 8% Flamandczyków chodzi co tydzień na
msze, chociaż około 65% deklaruje, że wierzy w Boga.
Widocznie większość osób nie ma potrzeby poświęcania swojego czasu wolnego
na przestarzałe obyczaje religijne. Chrześcijański tygodnik „Tertio" w swojej publikacji z 15.3.2006 alarmował, że kościoły flamandzkie
zagrożone są obumarciem. Wskazując przy tym na wciąż malejącą liczbę święceń
kapłańskich, chrztów, ślubów i pogrzebów kościelnych. Istnieje więc duża
rozbieżność miedzy wiarą w Boga a uczęszczaniem do kościoła. O tym
zjawisku Mark Van de Voorde, były redaktor naczelny tygodnika „Kościół i życie",
napisał książkę Wiara jest absurdem według wielu. List otwarty do tych,
co odeszli od Kościoła.
Jest to rodzaj otwartego listu do ludzi, którzy odeszli od Kościoła.
Autor ma nadzieję zapoczątkować dialog z rozczarowanymi Kościołem, sceptykami i ludźmi poszukującymi celu życia, i skłonić do powrotu. Wskazuje na materialistyczny styl życia, gdzie nowe
religie i trendy są ważniejsze niż tradycyjne formy praktyk religijnych. Uważa,
że odchodzenie od Kościoła jest narzuconym „modnym trendem". To jest jednak wątpliwa
wizja. Oczywiście, że istnieją takie tendencje. Przeważnie są to krótkotrwałe,
na emocjach oparte, zmiany mentalności. Szczególnie ulegają im młodzi
ludzie, którzy pod ich wpływem chcą upodobnić się do swojego otoczenia.
Autor nazywa to lekceważąco „imitowaniem". Ale to nie tłumaczy wciąż malejącej
liczby osób chodzących do kościoła. Proces odchodzenia od Kościoła jest
zjawiskiem długotrwałym, jednoznacznym i wcale nie krzykiem mody. Argument
autora, że ludzie odwracają się od kościoła jak uległe owce ze względu na
to, że inni to robią, można odwrócić i zastosować do przeszłości. Wcześniej
chodzili wszyscy do kościoła jak stado owiec, jeden za drugim bez głębszego
zastanawiania się i własnego wyboru. Poza tym widać wyraźnie, że autor nie
ma zaufania do rosnącego samostanowienia, indywidualnej wolności i dojrzałości
człowieka.
„Nigdy nie byliśmy tak samodzielni, jak
teraz", twierdzi autor i równocześnie dodaje, że ludzie jeszcze nigdy nie
czuli się tak bojaźliwie, niepewnie oraz niezadowoleni. Chce udowodnić, że
dawniej życie ludzkie było szczęśliwe i miało sens. Przecież to jest
absurd. Czy nasi pradziadkowie pięćdziesiąt czy sto lat temu byli tak
usatysfakcjonowani życiem? Mieli słaby system socjalny, złe warunki pracy i słabą kondycję
zdrowotną. Musieli ciężko pracować, ich przewidywana długość życia
była o wiele krótsza niż teraz i przede wszystkim byli o wiele więcej niż
dzisiaj zależni od innych. Szczególnie kobiety, które nie tylko musiały być
do dyspozycji męża, rodziców i teściów, ale także do ich powinności należały
wszystkie obowiązki domowe i wychowywanie dzieci. Wiele kobiet było całkowicie
uzależnione od męża, bez jakichkolwiek praw i możliwości do samostanowienia. A co
dotyczy trwogi to właśnie wtedy kapłani ze swoich ambon
straszyli karą boską za każde „nieposłuszeństwo" wobec Kościoła i jego „świętych"
tekstów.
Według Marka Van de Voorde powodem żałosnej
sytuacji, w jakiej wiele ludzi znajduje się w tej chwili, jest „zachodni mit o indywidualizmie". Po pierwsze nie rozróżnia indywidualizmu od egoizmu, ale to
jego sprawa. Natomiast indywidualizm daje każdemu człowiekowi prawo i możliwość
wypełnić swoje życie według własnego uznania. I ten co się temu sprzeciwia
ze względu na swoje przekonania, zgadza na pewien rodzaj niewolnictwa. Według
autora nauka religii powinna trwać do osiemnastego roku życia. Zgadzam się z tym, lecz odrzucam nauczanie jednostkowej religii jako katastrofalne. Młodzież
powinna uczyć się wszelkich wartości religijnych i filozoficznych, aby
wszystko odpowiednio relatywizować. Trzeba tę młodzież nauczyć, że żaden objawiony
czy przekazany tekst nie zawiera prawd absolutnych tylko hipotezy, które muszą
być poddane racjonalnej analizie. Bezwarunkowa wiara i pojedyncza nauczana
religia nigdy nie będzie „wyzwalająca" i „piękna" lecz raczej „dusząca" i „otępiająca". Hiszpański filozof Fernando Savater sprzeciwia się jednej
tylko religii, bo szkoła „ma uczniów informować a nie formować nowych wierzących".
Autor używa różnorakich argumentów,
aby wykazać, że wiara jest niezbędna do wartościowego życia. Według niego
ateiści nie mają „Nikogo" komu mogą dziękować, kiedy ich serce wypełnione
jest wdzięcznością. Przez to wyklucza możliwość dziękowania za miłość,
przyjaźń, troskliwość drugiemu człowiekowi, ukochanym, rodzicom, dzieciom i przyjaciołom. Zapomina, że człowiek potrafi wyrażać wdzięczność twórcom
sztuki i kultury za piękno, które oni tworzą. „Światowy Dzień Młodzieży" w Koloni przedstawia jako przykład potrzeby przewodnictwa Kościoła w życiu młodych
ludzi. Znany teolog Hans Küng porównał „Światowy Dzień Młodzieży" z festiwalem muzycznym dodając, że jedyną różnicą była główna postać. W Kolonii zamiast muzycznego idola występowała religijna gwiazda. W ten sposób
uwydatnił powierzchowność całego zdarzenia i przywrócił do właściwego
wymiaru: wydarzenia, na które masowo się przyjeżdża i chętnie uczestniczy.
Wydarzenia, które pomimo swojego religijnego charakteru mało lub wcale nie miało
wpływu na zachowanie się uczestników. Z wielu artykułów i opisów tego
zdarzenia wynika, że był to spotkanie młodzieży, która pomimo wezwań papieża
do celibatu mało to przestrzegała. Młodzieży, która chciała wziąć udział w masowym wydarzeniu przede wszystkim ze względu na pewną formę ekskluzywności a nie z powodu swoich przekonań religijnych.
„Bez Kościoła nie jesteś chrześcijaninem"
twierdzi Mark Van de Voorde. To jest następne kontrowersyjne stwierdzenie.
Wielu głęboko wierzących chrześcijan, tak jak na przykład Reginald Moreels
odeszło od Kościoła, ponieważ Kościół hamował ich przeżycia religijne. W swojej książce „Nie normy, tylko wartości" Moreels wypowiada się przeciw
absurdalnemu złudzeniu „nieomylności", które przywłaszczyli sobie „następcy
Boga". Co można powiedzieć o „nieomylnym" milczeniu papieża Piusa XII o Endlösung
podczas Drugiej Wojny Światowej, zastanawia się Moreels. Jak wielu szukającym,
brakuje mu konkretnych doznań w słowie ewangelicznym. Według niego powodem,
że wielu ludzi nie potrafi stowarzyszać się z instytucją jaką jest Kościół,
jest brak odnowy i odrzucanie jakiejkolwiek krytyki ze strony Kościoła. Oczywiście,
że człowiek może być chrześcijaninem bez uczestnictwa w życiu Kościoła.
Ten kto zna historię dobrze wie, że większość niechrześcijańskich uczynków
dzieje się w łonie Kościoła. Tu mam na myśli inkwizycję, wyprawy krzyżowe,
światowe ambicje papieskie i pedofilskie zachowanie się księży.
Autor wskazuje na ludzi, „którzy dzięki
Kościołowi angażują się w poparcie dla ludzi na krawędzi społecznej" i pomaga bezdomnym dzieciom w krajach trzeciego świata. Jest to słuszne, ale nie
wolno nam zapominać o realiach historycznych. Kto nie dopuszczał do zniesienia
niewolnictwa? Kto chciał wyeliminować chrześcijański ruch wyzwolenia w Południowej
Ameryce? Kto sprzeciwia się jakiejkolwiek formie planowania przyrostu
naturalnego i użycia prezerwatyw przeciw śmiertelnej chorobie jaką jest AIDS?
Kto uważa, że kobiety nie mają prawa do stanu kapłańskiego? Teolodzy
wyzwolenia z Ameryki Łacińskiej, którzy występowali w imieniu
najbiedniejszych, zostali odtrąceni przez Kościół. Odnowa Kościoła rozpoczęta
przez Jana XXIII podczas Drugiego Soboru Watykańskiego została szybko stłumiona
przez konserwatywną klikę, która doszła po nim do władzy w Watykanie. Takie
tematy jak małżeństwa kapłanów, rozwód, antykoncepcja, aborcja i eutanazja
przestały być możliwe do omawiania. Za to poprzedni papież darzył tak wielką
sympatią organizację Opus Dei i jej założyciel Josemaría Escrivá de
Balaguer, że w rekordowym tempie de Balaguer został uznany świętym.
Według autora ludzie powinni dostosować
się do woli boskiej. To jest osobliwe stwierdzenie, bo co to jest właściwie
wola boska? Czy to są teksty z Nowego Testamentu, które przepełnione są
mizoginicznymi określeniami? A może to teksty ze Starego Testamentu nawołujące
do mordowania innych grup ludności? Co oznacza „dostosować się do woli
boskiej"? Autor nie podaje żadnej dokładnej odpowiedzi. Za to stwierdza, że
katolicy na Zachodzie od czterdziestu lat błądzą po bezdrożach i już czas
najwyższy do powrotu. Pisze: „Jesteśmy uzdrowieni z arogancji, my katolicy".
Uzdrowieni z arogancji? Przecież ciągle katolicy uważają się za lepszych od
innych i wciąż twierdzą, że tylko oni obwieszczają „drogę i prawdę jedyną".
„Bądźcie wielbicielami jedynego prawdziwego Boga, przyznając Mu pierwsze
miejsce w waszym istnieniu! Bałwochwalstwo jest ciągłą pokusą człowieka.
Niestety są ludzie, którzy szukają rozwiązania problemów w praktykach
religijnych nie do pogodzenia z wiarą chrześcijańską. Silny jest bodziec do
wiary w łatwe mity sukcesu i władzy; niebezpiecznie jest wiązać się z mglistymi koncepcjami, które ukazują Boga pod postacią energii kosmicznej lub
na inne sposoby, nie odpowiadające nauce katolickiej" (orędzie papieża Jana
Pawła II do młodzieży).
Arogancja nie jest tylko domeną religii katolickiej, ale to samo dotyczy
wszystkich religii, które roszczą sobie prawo do tej jedynej, niepodzielnej
prawdy. Kto śledzi rozwój grup chrześcijańskich w Stanach Zjednoczonych,
grup ortodoksyjnych w Izraelu i radykalnych muzułmanów w świecie islamu, ten może obawiać się najgorszego.
Prawda absolutna nie istnieje. Najważniejszym,
moralnym punktem wyjścia jest to, że każdy człowiek jest unikalny. Bez względu
na to, czy chodzi do kościoła czy nie, może być dobry lub zły. Autor
kwestionuje to. „Kościół powinien przestać twierdzić, że ci co chodzą do
kościoła nie są lepsi od innych". Potem decyduje, że „dzisiejszymi
bohaterami są ci, co każdego dnia modlą się i w niedzielę uczęszczają na
msze". Cóż za absurd. W każde Boże Narodzenie podczas Drugiej Wojny Światowej
żołnierze niemieccy modlili się do Boga, podczas gdy w obozach
koncentracyjnych niezliczeni Żydzi byli więzieni i mordowani. Wiara żołnierzy
niemieckich nie przeszkodziła im zabić milionów Żydów, kobiet i dzieci.
To jest zdumiewające, że ktoś w roku 2006 za bohatera uważa osobę modlącą
się. Dla mnie bohaterami dnia dzisiejszego to ci, którzy niosą pomoc innym.
To tysiące wolontariuszy, którzy w szpitalach afrykańskich wspierają chorych
na AIDS. Być może modlą się wszyscy razem, aby papież wreszcie zniósł
zakaz używania prezerwatyw.
Wiele razy w przeszłości „wiara" służyła
jako środek do zagłuszenia wyrzutów sumienia i pozwalała w imię Boga prześladować i mordować. Tak jak to robili żołnierze SS w Auschwitz noszący paski ze sprzączkami z napisem „Bóg z nami". Mordercy Mahatmy Gandhi, Icchaka Rabina, Anwara
al-Sadata i Theo Van Gogha twierdzili później, że działali z polecenia ich
Boga. To nie laicyzacja wzmacnia tendencje fundamentalistyczne, jak autor
twierdzi, ale odrodzona wiara w nieomylność religii. Laicyzacja musi postępować
dalej. Tylko powszechna, laicka moralność potrafi pogodzić ludzi o różnych przekonaniach
religijnych, politycznych i kulturowych. Czy wiara jest
nonsensem, tak jak podaje tytuł książki? Oczywiście, że nie. W imię
przekonań religijnych zdarzają się też piękne rzeczy. W Niemczech podczas
II Wojny Światowej Hans i Sophie Scholl inspirowani swoimi chrześcijańskimi
przekonaniami chcieli walczyć przeciw faszyzmowi. Założyli studencką grupę
ruchu oporu „Biała Róża" drukującą i rozprowadzającą ulotki z krytyką i prawdą o reżimie nazistowskim. Obydwoje zostali złapani, zaaresztowani i skazani na karę śmierci. Ich akcje oporu były przykładem moralnym w porównaniu z zachowaniem się ówczesnych przywódców Kościoła niemieckiego. W tym samym
czasie niemieccy chrześcijanie kompromitowali się akceptacją i współpracą z reżimem nazistowskim.
Wiara nie jest nonsensem, tak długo jak będzie
wolna od przymusu i narzuconej prawdy absolutnej.
*
Artykuł ukazał się na stronie
internetowej Liberales.
« Laicyzacja (Publikacja: 09-01-2007 )
Dirk VerhofstadtUr. 1955. Belgijski teoretyk liberalizmu (zwolennik J. Rawlsa), brat belgijskiego premiera, Guy'a Verhofstadta. Jego książka "Het menselijk liberalisme" inspiruje europejskich polityków z partii liberalnych. Broni liberalizmu przed atakami antyglobalistów. Jego najnowsza książka to "Obrona indywidualności". We wrześniu 2007 r. stowarzyszenie 'Wolna Myśl' (De Vrije Gedachte) przyznało mu tytuł "Wolnomyśliciela Roku". Strona www autora
Liczba tekstów na portalu: 15 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Polska plama na aureoli Piusa XII | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 5193 |
|