|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Społeczeństwo » Młodzież, szkoła, studia
Zagubiona tożsamość Autor tekstu: Wojciech Deptuła
Polski
dyskurs publiczny chyba jeszcze nigdy nie znalazł się na tak niskim poziomie,
jaki prezentuje dziś. Oczywiście i wcześniej zdarzały się pewne wypadki,
jednakże były one na tyle nieliczne, że z czasem stawały się popularnymi ,
traktowanymi z przymrużeniem oka. Ich symbolem może być choćby „pomroczność
jasna" lub, jakże obecnie aktualne, "TKM". Bywało różnie — czasem śmiesznie,
czasem niesmacznie — jednakże ogólny ton dyskusji pozostawał na jako takim
poziomie, by choćby przytoczyć przykład debaty jaka towarzyszyła naszemu wstąpieniu
do Unii Europejskiej. Niestety,
doszło dziś do sytuacji, w której język społecznej dyskusji stał się nośnikiem
przede wszystkim negatywnych emocji, a coraz częściej, po prostu językiem
agresji. Jest to zjawisko o tyle smucące, że świadczy o zmianie jaka zaszła w nas samych, o swoistej degeneracji nie tyle naszej kultury publicznej, ale co
gorsza wartości, którymi się kierujemy. Jako człowiek
młody, a zatem ex definitione niejako jeszcze niedojrzały, przez długi czas
nie przywiązywałem do tego wagi, uważając, że to zjawisko mnie nie dotyczy.
Był to problem innego pokolenia, ukształtowanego w innym niż mój świecie,
któremu przyszło dopiero uczyć się funkcjonowania w nowych warunkach.
Wystarczyło machnąć ręką i pomyśleć, że my będziemy inni, wszak mamy
jeszcze dużo czasu. Jednakże wraz z upływem czasu zaczęło do mnie docierać,
że jednak nie jest tak jak sobie wyobrażałem. Długo zastanawiałem się na
czym polega owa nieuchwytna dotychczas różnica. Aż któregoś dnia musiałem z rezygnacją skonstatować — my jednak tak różni nie jesteśmy. Owa smutna
refleksja nasunęła mi się całkiem niedawno, a dokładnie w 25 rocznicę
wprowadzenia stanu wojennego. To nie tak znowu odległe w czasie wydarzenie, choć
dla większości mojej generacji czysta historia, ujawniło jak w pełni
pokolenie III RP, że pozwolę sobie użyć takiego zwrotu, przyswoiło sobie
wartości, a przez to i konflikty starszych odeń. Doskonale widać to było
przy okazji inscenizacji tłumienia przez ZOMO protestów w grudniu 1981 roku. O ile pamięć mnie nie myli organizatorami i głównymi aktorami byli studenci
Uniwersytetu Warszawskiego. Jako że również mam przyjemność zaliczać się
do owego grona, z bliska mogłem więc obserwować przebieg podziałów między
zwolennikami i przeciwnikami tego przedsięwzięcia. Nie zapomnę,
jak w gorączce dyskusji nazwany zostałem „czerwonym" komunistą, zaś
jedyną odpowiedzią na jaką było mnie stać, było jakże nieadekwatne dziś,
nazwanie mojego rozmówcy „styropianem" i, może nieco trafniej,
„moherem". Uderzające jest, jak bardzo w takich sporach widać przekonania
wyniesione z domu. Kształtując swój osąd stanu wojennego sugerowaliśmy się w dużej mierze tym, co wpojono nam dawniej. Oczywiście, w samym fakcie dychotomicznego podziału na entuzjastów i kontestatorów nie ma
nic zaskakującego, dziwią natomiast silne emocje jakie towarzyszyły
prezentacji własnych stanowisk. Co zaś dziwniejsze, zamiast samodzielnie
wyrabiać sobie poglądy, my powieliliśmy tylko stanowiska zajmowane przez
uczestników tamtych wydarzeń. Podzieliliśmy się, by przytoczyć słowa Jarosława
Kaczyńskiego, na tych którzy stali „tu", i tych, którzy "stali z ZOMO".
Bezkrytycznie weszliśmy w z góry ukształtowane i stypizowane role. Zdaje się
to być o tyle paradoksalne, czy może raczej śmieszne, że nie mamy prawa
spoglądać na te historyczne dla nas zaszłości oczami naocznych świadków.
Bogatsi w wiedzę historyczną i pewien dystans czasowy powinniśmy podejść do
stanu wojennego bardziej obiektywnie, bez zbędnych tu emocji. To tylko
jeden z wielu przykładów swoistego fenomenu, jakim przynajmniej w moim
mniemaniu, zdaje się być ta swoista transplantacja poglądów i wartości, a co za tym idzie niesnasek i sporów, jednego pokolenia na grunt innego. I nie
dotyczy to wyłącznie sposobu oceny przeszłości, te zaadoptowane idee rzutują
również na zagadnienia bardziej aktualne, np. debatę na temat
eurokonstystucji. Dziwić może to zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę
fakt, iż obie te generacje wyrosły w jakże odmiennych, by nie rzec skrajnie różnych,
warunkach. Teoretycznie więc, pokolenie post-peerelowskie i generacja III RP
winny dysponować innym aparatem pojęciowym i światopoglądowym, które uniemożliwiłyby
przeszczepienie sposobu myślenia w tak niezmienionej postaci. A jednak, jak
pokazuje rzeczywistość, teza taka okazałaby się błędna. Wystarczy
spojrzeć na szerokie spektrum młodzieżowych organizacji partyjnych i politycznych, by przekonać się, że młode pokolenie nie ma za wiele, miejmy
nadzieję, że tylko chwilowo, do powiedzenia na gruncie idei. Przyjrzyjmy się
zatem skrajnym przypadkom. „Młodzi
Socjaliści", których czołowych działaczy coraz trudniej nazwać młodymi,
czy młodzieżowa część „Pracowniczej Demokracji", kanapowej partii
roszczącej sobie prawo do miana „alternatywy", powielają już utarte
wzorce, nie siląc się nawet na próbę odświeżenia głoszonych przez siebie
haseł. Nawet alterglobalizm w ich wykonaniu jest całkowicie wtórny. Dowiodła
tego niedawna debata z udziałem Normana Podhoretza, jednego z ideologów
amerykańskiego neoliberalizmu, zorganizowanej przez redakcję „Dziennika".
Zamiast rzucić intelektualne wyzwanie młodzi działacze, biorąc przykład z nestorów ruchu z Piotrem Ikonowiczem na czele, woleli wykrzykiwać łamaną
angielszczyzną komunały o terrorystach uniemożliwiając prowadzenie dyskusji,
by na koniec dać się teatralnie wyrzucić Straży Uniwersyteckiej. Na przeciwnym
końcu tej samej szali znajdziemy organizację szeroko znaną, głównie za
sprawą ekscesów swoich członków, jak i ich kontrowersyjnych wypowiedzi, a mianowicie „Młodzież Wszechpolską". Zrzesza ona młodych ludzi, którzy
przynajmniej teoretycznie, zainteresowani są ideą narodową. Stowarzyszenie często
podkreśla swoje przywiązanie do tradycji i korzeni. I już tu objawia się
pewien anachronizm i brak kreatywnego myślenia. Bowiem światopogląd
propagowany przez wszechpolaków nie różni się niemal wcale od, nieco już
wszak zdezaktualizowanej, ideologii narodowej rodem z XX-lecia międzywojennego.
Nie mam nic przeciwko sięganiu ku źródłom, aczkolwiek chyba nienajgorszym
pomysłem byłoby zdmuchnięcie owego kurzu dmowszczyzny i podjęcie próby
modernizacji tego stanowiska, tak by dostosować je do dzisiejszej rzeczywistości.
Czasem bowiem można odnieść wrażenie, że jedyną odpowiedzią na zachodzące w dzisiejszym świecie zmiany, na jaką stać młodych narodowców jest ślepa
agresja i odrzucenie wszystkiego co nowe bez dania racji. Krytyczny stosunek do
Unii Europejskiej, którą działacze „Młodzieży" częstokroć malowali
jako polską Nemezis, okazał się chyba błędny skoro ministrem reprezentującym
Polskę w Brukseli został były prominentny członek organizacji. Ten rodzaj
niemocy intelektualnej mojego pokolenia i akceptowania gotowych rozwiązań
przejawia się również w niemożności do buntu. Oczywiście, nie bez wpływu
na to pozostaje fakt, iż dzisiejszy świat niewiele ma tabu, które można by
próbować obalić, jakkolwiek mam nieodparte wrażenie, że nie podjęliśmy
nawet próby znalezienia swojej tożsamości. Bo czyż młodzi nie określają
się przez bunt? Przy czym bunt ten nie może być bezcelowy, winien stać się
walką o prawo do wyznawania nowych, własnych wartości. Problem leży chyba w tym, że my takowych nie mamy. Nie stać nas najwyraźniej na powtórzenie
wyczynów z roku 1968, kiedy to młodzi ludzie na Zachodzie tak żywiołowo dali
znać światu o swym istnieniu. Nie będziemy mieli zapewne też swojego
Woodstocku. Kontestujemy tylko, nie proponując nic w zamian. Jeśli dodać
do tego jeszcze ów godny pożałowania upadek dyskursu, który również i „młodszą"
generację dotyka, czy też raczej zaczyna dotykać, próżnym wydaje się
oczekiwać w najbliższej przyszłości jakiejś widomej poprawy. Być może
wraz z ze zdobywaniem doświadczenia dojdziemy do pewnych własnych wniosków,
które z czasem przekujemy w nową jakość, ale stoi to nadal pod dużym
znakiem zapytania. I nie dotyczy to wyłącznie Polski. Na Zachodzie, do którego
tak dążymy, zjawisko to jest jeszcze powszechniejsze. Przypuszczam,
iż twierdzenia tego nie da rozciągnąć się na całe moje pokolenie,
aczkolwiek myślę, że jest ona prawdziwa w większości przypadków. Co więcej,
te przejęte ideały tak gruntownie zakorzeniły się w nas, że daremne
oczekiwać od pokolenia III RP jakiejś rewolucji w sposobie myślenia. Bowiem,
choć spory nasze zdają się być wtórne, to jednak chyba zbyt głęboko już w nich tkwimy, by to zauważyć. Zagubiliśmy gdzieś własną tożsamość, a może, co chyba gorsze, nigdy jej nie odnaleźliśmy.
« Młodzież, szkoła, studia (Publikacja: 04-02-2007 )
Wojciech Deptuła Ur. 1986. Studiuje prawo na Uniwersytecie Warszawskim. Numer GG: 5400201 | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 5255 |
|