|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Felietony i eseje Obrona Rydzyka Autor tekstu: Mirosław Kostroń
Felietoniki popełnione w przedświątecznym transie
Z jakim czartowskim blekotem
Omamienie na nas padło,
Że czynimy czci przedmiotem
Szpetność, głupotę i sadło?
Boy, Słówka.
O
świętych zębach, palcach i paznokciach
Nie jest prawdą, że wyniesienie na watykański tron Karola Wojtyły, było
jednym z elementów ostatniej fazy walki z blokiem państw realnego socjalizmu,
do jakiej to przystąpiły centra światowego kapitału. Nie
jest prawdą również, że odchodzący od idei aggiornamento dostojnicy watykańscy
postanowili — poprzez wybór Wojtyły — docenić skrajnie konserwatywne
stanowisko episkopatu polskiego z czasów Vaticanum II.
Wszystko są to haniebne potwarze rozsiewane przez wrogów Kościoła
polskiego. Jeżeli papież jest następcą św. Piotra, a ten przez samego
Chrystusa został mianowany namiestnikiem Pana Boga na Ziemi, to trudno nawet
przypuścić, iżby biskupstwo rzymskie mogło się dostać komuś bez Boskiej
interwencji. A najlepiej do tego zdarzenia nie przykładać żadnych ludzkich
miar, no i zgodzić się na to, że Karol Wojtyła został papieżem, gdyż
upodobał go Sobie Pan Bóg. Basta! Nic dodać, nic ująć!
Może uprosili to już przed wiekami świątobliwi mnisi z Zwiefalten, którym
czcigodna wdowa po księciu Bolesławie Krzywoustym złożyła w darze skarby
największe z największych. Bo czyż może być coś cenniejszego, jak odrobina
krwi Chrystusowej albo nieco pokarmu z piersi Maryi Zawsze Dziewicy, którą ssał
maleńki Chrystusik? A czyż całkiem bez znaczenia były owe zęby
św. Jana Chrzciciela albo ręka św. Szczepana i to w dodatku ze skórą,
paznokciami i mięsem?
Niech nikt nie lekceważy modłów tych średniowiecznych mnichów. Pan Bóg,
który doświadczał swój wierny lud różnymi plagami: zabory, pijaństwo,
komunizm; w końcu docenił tę wierność i oddał klucze do Królestwa
Niebieskiego w polskie ręce. Polska, jeśli nawet nie była Chrystusem narodów,
to już na pewno była tych narodów Hiobem. Hioba, jak wszyscy pamiętają z lekcji religii, też Dobry Bóg doświadczał przez czas dłuższy, ale
przekonawszy się o stuprocentowej wierności swego sługi, wynagrodził go
sowicie. Tak też lud pomieszkujący na Wisłą, Pan Bóg obdarzył, jak tylko
najhojniej mógł, czyniąc Polaka Swoim następcą na Ziemi.
Nasz nieodżałowany Ojciec święty przechadza się teraz po zielonych
pastwiskach w Niebiesiech i z tych wyżyn z lubością zapewne spoziera na to,
jak wspaniale kontynuuje jego dzieło nabożny redemptorysta z Torunia.
Rydzyk w socjalistycznych kamaszach
Co rusz wyskakuje jakiś szewc i próbuje szyć buty ojcu dyrektorowi. Jeżeli
to tylko nawiedzony mędrek, co to w myśl obowiązującej zasady powtarza, że
Radio „Maryja" jest „be", a kapitalizm „cacy", to pół biedy. Jeżeli
natomiast trwożą się przedstawiciele swojskiego chowu kapitału, to pragnę
uspokoić ich wylęknione duszyczki: NIE LĘKAJCIE SIĘ! Ojciec Rydzyk nie zrobi
wam krzywdy. Przekręty i matactwa są mu bliskie, niczym szkaplerzyk zwisający z bogobojnej piersi. Alleluja i do przodu! On też to lubi!
Po co na siłę wciskać Rydzykowi socjalistyczne kamasze, kiedy to świetlana
postać rodzimego kapitalizmu. Chciałbym zawołać: ubożuchne szewczyki, nie
próbujcie obuwać ojca dyrektora. Toż to całą gębą przedsiębiorca. Takich w Polsce mało. Kudy wam do niego. Raczej uczcie się, a przestańcie bredzić o jego domniemanym socjalizmie. Trawestując łacińską sentencję można
powiedzieć: szewczyku, obuj się wpierw sam!
„Liberalizm jako ustrój był rajem dla mocnych i bogatych, piekłem
dla słabych, dla biednych, dla warstw ludowych. Niech nas Bóg broni przed
powrotem do ustroju, który sobie imaginował liberalizm. Musielibyśmy powtarzać
na nowo od początku wszystkie rewolucje, wszystkie bunty mas, wszystkie walki
społeczne, które stanowiły historię XIX wieku".
Czyje to słowa?
Nie, to nie Ikonowicz na jakimś czerwonym wiecu, ale też nie cytat z kazania
Rydzyka. To sam ks. Jan Piwowarczyk — założyciel i pierwszy redaktor
naczelny „Tygodnika Powszechnego". Notabene, polecam owo przesłanie
gromadce dziennikarzy majstrujących w konającym już krakowskim tygodniku.
Niestety, ale ów szacowny tytuł nie sprostał wyzwaniom nowych czasów.
Wystarczy przejść się po mieście i popatrzeć na zalegający kioskowe
wystawy "TP". Panie, o to nikt nie pyta, nie mówiąc już nawet o kupowaniu, a pamiętam, że w 80-tych latach sprzedawałem to to spod lady -
wyznał mi sędziwy kioskarz. Gdyby nie proces permanentnego przetaczania krwi
(czytaj: pieniędzy), śmiertelnie chory pacjent zmarłby w jednej chwili. Wówczas
ksiądz Boniecki dostałby może jakieś probostwo, czcigodni weterani udaliby
się na dawno zasłużony odpoczynek, a młodzi nie nazbyt przecież zdolni
redaktorzy znaleźliby sobie inne posady w dziennikarskim fachu.
I kto od kogo ma się uczyć? Samowystarczalny, wysoce rentowny Rydzyk od
utrzymującego się z żebraniny szaraczka Bonieckiego, czy raczej na odwrót?
Jak kapitalizm, to kapitalizm, trzeba być konsekwentnym: Bogu świeczkę, Diabłu
ogarek, a Rydzykowi miano jednego z liderów polskiego kapitalizmu. Niech się
święci kapitalizm! Niech nam żyją i rozkwitają Rydzyk, Solorz (czy jak tam
on naprawdę się nazywa), Rywin, Kulczyk et consortes.
Niech
się święci kapitalizm!
Kościół w miarę szybko zrozumiał, że Wielka Rewolucja Francuska
przyniosła cały szereg nieodwracalnych zmian. Zresztą, te zmiany narastały
stopniowo i długotrwale, a w 1789 roku nastąpiła tylko ich eksplozja. Gdy
Metternich zainstalował na papieskim tronie mocno zdziwaczałego kamedułę
Bartolomeo Cappellariego (Grzegorz XVI), wiadomo było, że Watykan pozostanie
ostoją feudalizmu. Czego można było wymagać od człowieka, który lękał się
takich szatańskich wynalazków, jak koleje żelazne i gazowe oświetlenie.
Natomiast po jego następcy spodziewano się zasadniczych zmian. Giovanni hr.
Mastai Ferretti (Pius IX) zawiódł pokładane w nim nadzieje. Nie przeprowadził
za swego panowania reform, które umożliwiłyby zbliżenie Kościoła do nowego
kapitalistycznego już świata. Pontyfikaty Grzegorza XVI i Piusa IX to jednak
tylko przedśmiertne konwulsje feudalnego Kościoła. Aby istnieć, rzymski
katolicyzm musiał jakoś się przepoczwarzyć i wpisać w nowe czasy.
Zrozumiał to doskonale Vincenzo Pecci (Leon XIII). Kościół de facto
stanął przed dylematem: być albo nie być (a już na pewno zmarginalizować
swoją pozycję). Leon XIII, jako autor Rerum novarum, wyprowadził Kościół
bez szwanku z bardzo niebezpiecznego zakrętu.
Chociaż na przykład taki ksiądz Mieczysław Żywczyński twierdził,
że tym, który tak naprawdę się zasłużył był Sycylijczyk kardynał
Mariano Rampolla del Tindaro — ówczesny papieski sekretarz stanu. To on był
dobrym duchem „zgrzybiałego papieża" (określenie jednego z największych
polskich historyków Żywczyńskiego) i to Rampolla był wtedy „faktycznym rządcą
Kościoła". Jak tam jednak by nie było, faktem jest, że odtąd Watykan
pozostaje w zażyłych stosunkach z przedstawicielami wielkiego kapitału.
Wszystkim zastrachanym rzekomym socjalizmem Kościoła katolickiego
polecam lekturę, było nie było, podstawowego ciągle tekstu dla tej sprawy.
Mam w domu ową sławetną encyklikę Rerum novarum w przedwojennym
wydaniu jezuitów krakowskich (z adnotacjami: „Można drukować" — ks. Władysław
Lohn T.J., Prowincjał Małopolski oraz „Pozwalamy
drukować" — kard. Adam Stefan Sapieha i ks. Stefan Mazanek, Kanclerz). Bredzącym o socjalizmie Kościoła dedykuję taki fragment z Rerum novarum:
„Z tego
wszystkiego pokazuje się, że odrzucić i odepchnąć należy zasadę
socjalistyczną, wedle której państwo powinno zagarnąć wszelką własność
prywatną, i zmienić ją w dobra publiczne. Ta teoria szkodzi tym samym, których
trzeba ratować — sprzeciwia się naturalnym prawom każdego człowieka,
wykrzywia powołanie państwa i godzi w spokój i bezpieczeństwo publiczne.
Niechże stanie na tym, że pierwszą podstawą, na której oprzeć należy
dobrobyt ludu, jest nietykalność własności osobistej".
Nie lękajcie się biznesmeni, pracodawcy, przedsiębiorcy, kapitaliści,
czy jak tam chcecie się nazywać. Kościół zawsze ma was w opiece.
Nie lękajcie się również pracownicy, pracobiorcy, wszyscy robotnicy i fizyczni, i umysłowi. Kościół i o was zawsze się troszczy:
„Słuszność
zatem nakazuje państwu zająć się robotnikiem, iżby z tego, czego dostarcza
społeczeństwu, i on także coś otrzymał, aby miał gdzie mieszkać i czym się
przyodziać, i aby tak, będąc zdrowym, lżej dźwigał brzemię żywota. Stąd
wynika, że popierać się godzi wszystko, co jakkolwiek przyczynić się może
do polepszenia doli robotników".
Dach nad głową to rzecz niezwykle istotna, źle jest mieszkać pod
mostem, przyodziewek również ważny. Jak tu na golasa paradować? Goły człowiek
to obraza Pana Boga, a w dodatku diabli w jednej chwili wzięliby przemysł
pornograficzny. Przy okazji, uzupełniam Rerum novarum
skromną uwagą: iżby lżej można było dźwigać „brzemię żywota",
dobrze od czasu do czasu coś wypić, no i zakąsić napitek też trzeba.
Wobec rodzących się tu i ówdzie nieporozumień, uznałem za konieczne
przeprowadzić tu ten krótki kurs tzw. katolickiej nauki społecznej.
O
zasmarkanym liberaliku i „moherowym bereciku"
Rozmawiam z zasmarkanym liberałem. Zasmarkanym, nie w sensie, że młodociany, nieopierzony, ale
po prostu przeziębił się gdzieś biedaczysko na przedwiośniu, no i leje mu
się ciurkiem z nosa. O Matko Boska, jakiż on postępowy. Z kieszeni czarnego
paltota prawie do ziemi, wystawia swą „europejską", „światłą"
twarzyczkę ostatni numer „Gazety Wyborczej". Mój liberał ma doskonały
wzrok. Oczęta nie bardzo się w życiu napracowały. Zawsze brzydził się
czytaniem, chwali się nawet, że skończył studia, nie przeczytawszy żadnej
książki. Teraz to prawdopodobnie normalka! Jeżeli już nadwerężać wzrok,
to tylko czymś w rodzaju wspomnianej gazetki. Ale, ale skąd na nosie uczepione
okulary? To tylko „zerówki". Co, jak co, ale binokle dodają prestiżu,
przynajmniej w mniemaniu zasmarkanego liberała.
Gawędzimy sobie o bogatym Zachodzie. Co słyszę? Otóż, mój liberał
wyobraża sobie tam życie na wzór przytulnego gniazdka. Najpierw ptaszęta
sobie troszkę popracują, później w cieplutkim domku żonka smaży na patelni
kawał mięska wyciągnięty z zafoliowanego opakowania. Oj, jak cudownie i błogo
upływa życie na bogatym Zachodzie. Czy może być coś przyjemniejszego, jak
rozpłaszczyć tyłek na mięciutkim fotelu, łykać sobie chłodne piwo, gapiąc
się w telewizyjny ekran. A tam jeno wojny, zamachy, głód, choroby i krew leje
się strumieniami. Ale, to nie na Zachodzie,
tu jest wszystko okey. To żółci,
czarni, islamiści i diabli wiedzą jeszcze kto, to im gotuje się we łbach.
Skurwysyny z „lepszego" świata (tak wyraził się kiedyś sam Gunnar Myrdal)
są we własnym mniemaniu w porządku. Tak wyobraża sobie życie na Zachodzie
przeciętny polski zasmarkany liberał, i to jest jego celem, pasją i sensem życia.
Horyzont myślowy mniej więcej na trzy palce.
Mój liberalik psioczy, oczywiście, na Kościół, na ojca Rydzyka, ale
tylko dlatego, że taka moda, tak wypada, a on wszelkie mody przedkłada ponad
wszystko. Jest we własnym przekonaniu zaprzysięgłym Europejczykiem, bo
nienawidzi Rydzyka i socjalizmu. Tak mu popieprzyło się w liberalnym czerepie,
że jeszcze trochę, a uzna Rydzyka za kontynuatora Marksa. To tak, jak ten
Boyowy Dziadek, co to nawet tajemnicze zniknięcie hrabiny Z., tłumaczył sobie
socjalistycznym wszeteczeństwem:
Syćko się pyta, jak beło w tym lesie?
Beło — nie beło, nikt dziś nie dowie się,
Bo swojej krzywdy ta kobita święta
Nic nie pamięta.
Diabeł nie dońdzie, jak ta sprawa ma się;
Może i prawda, co pisało w „Czasie",
Że to pewnikiem beł socjalistyczny
Gwałt polityczny...
Tyleż samo wart ów zasmarkany liberał, co dewotka w moherowym berecie
zapatrzona w uśmiechniętą buziuchnę ojca dyrektora. I dewotka, i liberał na
Wielkanoc kupują sobie po pół świniaka i po skrzynce wódki. No i se będą
świętować. Ja, w każdym bądź razie, po dziurki w nosie mam tych wszystkich
Rydzyków i Michników, fałszywych świętoszków i samozwańczych liberałów.
Oświadczam, że na okres świąt emigruję z polskiego grajdołka. Nie
zniósłbym tych obłudnych życzeń, pijacko-nabożnych umizgów, tych
wszystkich zajączków, jajek, bigosu, flaków, wódy i w ogóle całego
wielkanocnego błazeństwa. Wynoszę się z bogoojczyźnianego polskiego piekiełka,
gdzie mnie tylko oczy poniosą. Wrócę, jak skończy się ta heca.
« Felietony i eseje (Publikacja: 06-04-2007 )
Mirosław Kostroń Publicysta, studiował polonistykę i filozofię, publikował głównie w prasie lewicowej ("Dziś", "Forum Klubowe", "Przegląd Socjalistyczny", "Trybuna Robotnicza") oraz na portalach internetowych Racjonalista i Antybarbarzyńca. Przekonania: ateista i socjalista, hobby: jazz (od bebopu do jazz-rocka), sztuka drugiej połowy XX wieku (od abstrakcjonizmu do konceptualizmu). Liczba tekstów na portalu: 14 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Dlaczego dzisiaj należy być bardziej Europejczykiem niż Polakiem | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 5334 |
|